Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-03-2023, 16:54   #15
Halwill
 
Reputacja: 1 Halwill nie jest za bardzo znany
- Chodź, powinieneś to zobaczyć w takim razie- rzekł przyciszonym tonem, rozejrzał się dyskretne czy nikt ich nie obserwuje bardziej niż powinien po czym zachęcił wojaka skinieniem głowy by za nim podążył. Mężczyzna minął kilka chat i dotarł do niewielkiego magazynu przy wybrzeżu, kilkanaście kroków od zamarzniętej wody. Raz jeszcze rozejrzał się, po czym uchylił lekko przesuwane wrota. Itkovian poczuł zaduch potu, ryb i krwi. Cholernie paskudna mieszanka. W środku, na klepisku, na sitowiu leżał przykryty kocami młody mężczyzna, a nad nim pochylała się nastoletnia dziewczyna. Chłopak był blady i dyszał bardzo płytko błądząc wzrokiem gdzieś po sklepieniu dachu. Dziewczyna była po łokcie uważana krwią a na twarzy miała liczne ślady zaschniętych łez.


-To moi siostrzeńcy… Chłopak… on znalazł się w nieodpowiednim miejscu, w nieodpowiednim czasie… - wydukał rybak, lecz zamiast dokończyć po prostu podniósł koc, ukazując trzy, głębokie bruzdy na piersi, pod którymi widać było żebra.
Itkovian spojrzał na bruzdy, zmarszczył brwi po czym przyjrzał im się dokładnie. Porównał rany odniesione przez młodzieńca z ranami które widział w domu Bazalarisa. – Jeśli chłopak przeżyje może się zarazić – zaczął Itkovian – Wiem że ta się temu jakoś zapobiec, ale nie mogę sobie przypomnieć jak, może któryś z moich towarzyszy będzie wiedział… - zamyślił się – Czy jesteście pewni że to były likantropy?
-Jak to jeśli przeżyje?!- wycedziła przez zęby przerażona dziewczyna lecz rybak zbył ją milczeniem.
-Nie, nie jesteśmy pewni- rzekł w końcu mężczyzna -Tylko on widział napastnika. Dziewczyna znalazła go nieprzytomnego w kałuży swojej krwi, tuż obok tego magazynu. Ale co innego mogło to zrobić? Dzikie zwierzęta nie zapuszczają się blisko ludzkich osiedli, nawet te chore, czy wygłodniałe…- spojrzał z politowaniem na chłopaka.
-Dla czego właściwie ukrywacie chłopka? I dla czego nikt nie go jeszcze należycie nie opatrzył?- zapytał zdziwiony.
-Bo my tu nie mamy żadnego medyka, potrafiącego leczyć egzotyczne choroby… - odparł oburzony - To nie Waterdeep czy Neverwinter, gdzie w wielkich gmachach świątynnych znajdziesz dziesiątki kapłanów chętnych by pomóc obywatelom. Z resztą…- spojrzał na chłopaka, po czym odszedł na bok kilka kroków -Słyszałem, że wilkołactwo jest zaraźliwe. Miejscowi by go prędzej utłukli niż pozwolili by mu dogorywać spokojnie…- odparł sciszonym głosem.
-W takim razie pójdę zobaczę czy w jukach mam jakieś bandaże, przy okazji zapytam moich kompanów czy znają się na leczeniu. Postaram się wrócić jak najszybciej- odparł Itkovian po czym ruszył pośpiesznym krokiem na miejsce zbiórki.
Rybak odprowadził wzrokiem Itkoviana do uchylonych wrót. Gdy tylko wyszedł na zewnątrz, w twarz uderzył go mroźny powiew znad zamarzniętego akwenu.

Itkovian wrócił do miejsca, gdzie rozdzielił się z Verrynem i Var'ras. Tam szybko dowiedział się, że kompani udali się w kierunku północno wschodnim.
Niedługo później wojak dotarł do miejsca, skąd dostrzegł diablicę, kręcącą się obok niewielkiej stajni, która przylegała do gospody z wdzięcznym napisem na szyldzie "Zmarznięty tyłek". Kobieta go zauważyła i dyskretnym skinieniem głowy zaprosiła do siebie.
Itkovian spostrzegł towarzyszkę i ruszył w jej kierunku. -Dla czego nie czekaliście w ustalonym miejscu?- Zapytał Itkovian- Zresztą to teraz nie istotne. Znasz się leczeniu i na likantropii? Ty albo Verryn, trzeba pomóc chłopakowi który widział co się stało, ale jest w kiepskim stanie i trzeba go opatrzyć.
-Co? - zapytała nie kryjąc zdziwienia Var'ras -A ty co się z zakonu Tyra urwałeś? Popieprzyło cię Itkovian? Tu są dziesiątki rannych. Verryn jest w środku- wskazała ręką drzwi do gospody.
-Gada z karczmarzem. Ale trafiliśmy w dobre miejsce- zachęciła kompana ruchem ręki by podszedł z nią do wywarzonych wrót do stajni. Kobieta wskazała skinieniem głowy na głębokie ślady po pazurach, oraz wykrzywione zawiasy, których nawet najsilniejszy, znany Itkovianowi człowiek nie byłby w stanie tak urządzić.
-Były tu skurwysyny. Ukradli konie i pognali na północ- wskazała ślady kopyt w stwardnialej glebie.
-Likantropy ukradły konie? - zapytał zdziwiony - Coś mi się tu nie zgadza, poza tym nie mamy potwierdzenia czy dziewczyna z nimi była, a ten chłopak ich widział, być może to jest jedyny rzetelny świadek. Poza tym nie wiem jak ty, ale ja nie chciałbym skazywać go na bycie likantropem. Nie poradzi sobie- dodał zakładając ręce po bokach.

-Rozejrzyj się dookoła. Połowa mieszkańców miasta ich widziała. Po co myślisz podpalili te chaty? Im wcale nie zależało na tym by uciec stąd po cichu, bo po prostu by to zrobili- diablęcie lekko się poirytowało słowami Itkoviana.
-Po za tym likantropia zabija dziewięciu na dziesięciu zarażonych. Weź się w garść. Już po nim- próbowała go przekonać.
-Może i masz rację, ale nie mogę go ot tak zostawić- odparł Itkovian nie dając się przekonać- I tak musimy tam wrócić po konie, więc nie zaszkodzi chociaż go opatrzyć - spróbował znowu Itkovian -Przecież nie będziemy się nim opiekowali tylko spojrzeć owinąć go bandażem i już. No chyba że wiecie co może pomóc w zapobiegnięciu przemianie, wtedy jeszcze zamienimy dwa słowa z jego wujem, o nic więcej nie proszę- ostatnie zdanie wypowiedział z rezygnacją w głosie.
-Konie i tak muszą tu zostać, nigdzie nimi dalej nie zajedziemy- odparła chłodno -Wszędzie na świecie komuś dzieje się krzywda. Jeśli masz zamiar przy każdej napotkanej osobie w potrzebie się zatrzymywać to spierdalaj i nas nie spowalniaj. Ja z Verrynem odnajdziemy, córkę Bazalarisa, spłacę swoją przysługę i wrócę do Targos raczyć się pitbym miodem, a ty się baw w rycerza. Koniec rekonesansu. Idę do Verryna. Idziesz ze mną czy nie?- zapytała stanowczo, po czym ruszyła żwawo w kierunku drzwi gospody.
 
Halwill jest offline