Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-03-2023, 11:58   #16
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- To jak było z tym napadem? - Verryn zatrzymał wierzchowca obok okna babci od kopytnych demonów i z nieukrywanym zadowoleniem zsunął się z siodła. - Ilu ich było i dokąd uciekli?
-Łojeee! Panie podróżnik! Ja to widziała ich dobrze! Pojawili się z nikąd! Mieli rogi i pazury! No godom, że diobły i czorty! Powyłazili z cimności i łod razu chaty się łogniem zajęnli!- mówiła z przekonaniem patrząc raz na Verryna, raz w kierunku gdzie znajdowało się kilka płonących chat. -Pojawili się gibko panie i tak samo poznikali zanim Słońce wylazło nad horyzont…- wyjaśniła.
Verryn mógłby się założyć, że na widok napastników babcia schowała się pod pierzynę i wystawiła nos za okno gdy było już po napadzie i "demony" uciekły, ale podziękował uprzejmie i ruszył dalej, na poszukiwanie bardziej wiarygodnego źródła informacji.

Czarokleta kilka chwil przechadzał się uważnie wypatrując kogoś kto w jego uznaniu sprawiał pozory kogoś kto może być przydatny. W końcu chyba udało mu się napotkać taką osobę. Kapłanka Chutanea'i opatrywała poparzonego młodzieńca, tuż obok studni w niemal samym centrum Termalaine. Miała długie blond włosy, zaplecione w gruby warkocz, sięgający krzyża. Jej twarz miała proste rysy, ale mimo to była urodziwą kobietą w okolicy trzydziestki. Obok poparzonego młodzieńca, który przeklinał wszystkich bogów, leżało dwoje innych mężczyzn z opatrzonymi kolejno głową i barkiem wraz z ramieniem. Kobieta raz po raz poprawiała drewniany symbol swej bogini, który wypadał jej spod dekoltu, kiedy pochylała się nad rannym.
- Verryn - przedstawił się zaklinacz, zatrzymując się obok kapłanki. - Mogę w czymś pomóc... chociaż nie znam się na leczeniu - zastrzegł. - Czy to likantropy zaatakowały wioskę, czy inne potwory? - spytał. - Gonimy grupę likantropów. Porwały młodą dziewczynę.

-Przytrzymaj mu głowę- powiedziała bez ogródek -Muszę sprawdzić dokładnie ranę, ale mi na to nie pozwala- dodała.
Verryn wykonał polecenie. Gdy kapłanka odkleiła okład od poparzonej rany mężczyzna zaczął się energicznie miotać. Po kilku chwilach ciągnących się niemal wieczność, kapłanka skończyła.
-Trzeba będzie amputować rękę…- burknęła pod nosem.
- Jestem Ana. Na codzień zajmuje się błogosławieniem plonów i doglądaniem trzody- wyjaśniła Verrynowi.
-Myślę że to mogły być likantropy. Jeszcze nigdy takiego nie widziałam. W zasadzie mieszkam za osadą i dopiero niedawno przybyłam. Wezwał mnie miejscowy dzieciak. Chłopak nie widział samego ataku, ale opowiadał o nagich mężczyznach biegających między chatami a magazynem przy molo. Ponoć kilka chwil później wybuchły pierwsze pożary - wyjaśniła.
- Szlag by to... - Zaklinacz pokręcił głową. - Muszę się dowiedzieć, ilu ich było i dokąd uciekli - wyjaśnił. - Jak na razie nikt nic nie wie i każdy opowiada co innego.
- W takim razie powinieneś się udać do Zmarzniętego tyłka w północno zachodniej części Termalaine. To największy zajazd w osadzie. Podobno niedługo po tym jak wybuchły pożary, to właśnie tam coś się wydarzyło- odparła niewiasta.
- Dzięki - odparł Verryn. - Rozejrzę się, czy ktoś jeszcze czegoś nie potrzebuje i sprawdzę tam.
Pożegnal się z Aną a potem ruszył by przekazać towarzyszom zdobyte informacje.

Var'ras nie wiele się dowiedziała. Nikt po za starym zrzędą nie chciał z nią rozmawiać.
-Każdy tylko gapił się na moje rogi i odwracał się na pięcie…- odparła rozgoryczona - A gdzie wąsaty zniknął?- dopytała.
- Usiłuje zdobyć jakieś informacje... - Zaklinacz machnął ręką, obejmując gestem pół wioski. - Ponoć wszystko zaczęło się od jakiegoś incydentu w Zmarzniętym tyłku. Przejdziesz się tam ze mną?
Verryn udał się wraz z Ver’ras w kierunku Zmarzniętego tyłka. Byli potwornie zmęczeni, ale jeśli chcieli zdobyć jakieś poszlaki, lub informacje musieli działać szybko. Karczma prezentowała się porządnie. Był to piętrowy budynek z cegły z przylegającą do północnej ściany niewielką, drewnianą stajnią. Solidne drzwi do gospody były zamknięte, podobnie jak okiennice – zarówno te na parterze, jak i na piętrze. Jedyny wyjątek stanowiły szerokie i masywne wrota do stajni, które leżały niedbale na obsypanej śniegiem glebie.
-Sprawdzę co tu się mogło wydarzyć. Ty spróbuj powęszyć w środku, w gospodzie – zaproponowała. Var’ras.
- Zabarykadowali się, ale może się uda - odparł. Podszedł do drzwi i zastukał rękojeścią sztyletu.

Klapka na wysokości głowy Verryna otwarła się z piskiem nienaoliwionych zawiasów a oczom mężczyzny ukazał się osobnik i prostokątnej szczęce, z siwymi, krótko ściętymi włosami. Mężczyzna zlustrował Verryna na ile pozwalało mu na to otwór w drzwiach, po czym zamknął wizjer i otworzył dla gościa drzwi. Wnętrze karczmy sprawiało wrażenie przytulnej i przyjaznej dla klienteli. Podłogę stanowiły elementy bruku. Na ścianach wisiały różne ozdoby, trofea zwierząt, obrazy różnych, egzotycznych miejsc świata, kilka tarcz czy sztuk oręża. Środek biesiadnej izby był pojemny i w domyśle Verryna służył za miejsce do tańców, kiedy już alkohol szumiał w głowach gości wieczornymi porami. W środku unosił się zapach potrawki i słodkiego wina, ale całość psuła gęsta atmosfera kilkorga mężczyzn obrzucających Verryna złowieszczym spojrzeniem.

-Wchodźcie i wybaczcie panie tę powagę na twarzach mych braci i kuzynów- rzekł gospodarz. Verryn miał przed sobą osobnika po pięćdziesiątce, o szerokich barach i kilku bliznach na ramionach i twarzy. W głębi szynku stała zaś czwórka mężczyzn, którzy byli odziani raczej w prosty sposób, jakby przyszli tu prosto z roboty (lub w drodze do niej).
-Jeśli chcecie coś zjeść, lub się napić to zapraszam. Jeśli pragniecie nająć pokój to niestety to będzie musiało poczekać aż wypędzimy stąd jednego szemranego typa…- dokończył.
- Cóż to za gość niechciany wpakował się do gospody? - spytał Verryn. - A coś do zjedzenia by się zdało, bo od paru godzin za likantropami gonimy, co pannę jedną w Targos porwali.
Miejscowi zignorowali pytanie Verryna o niechcianego gościa, gdy tylko wspomniał o pościgu za zmiennokształtnymi. Mężczyźni wymienili kilka spojrzeń i odeszli w głąb biesiadnej sali, zasiadając przy jednej z ław.

-Wybaczcie panie, przez to poranne zamieszanie nie wiele zdążyliśmy przygotować. Mogę zaproponować wczorajszy chleb i odgrzaną potrawkę z dzika, lub ewentualnie przygotować szybko jajecznicę- zaproponował, wskazując jednocześnie ręką jeden ze stolików.
-Likantropy powiadacie?- wrócił w końcu do tematu, a Verryn dostrzegł jak mężczyźni w głębi sali, nadstawiają uszu i zerkają raz po raz w jego stronę.
-Słyszelimy, że przypuściły szturm na Termalaine. Ponoć jest kilka trupów i kilka spalonych chat. Tyle tylko… czy jesteś pewien, że to likantropów ścigacie panie?- zapytał unosząc pytająco brew.
-Najstarsi mieszkańcy nie pamiętają by coś takiego miało kiedykolwiek miejsce w historii naszego grodu. Czemu miałyby teraz to zrobić?- dopytywał.
- Świadkowie mówili, że to były wilkołaki - odpowiedział zaklinacz. - Wielu świadków - dodał. - W Targos zabiły parę osób, porwały dziewczynę i uciekły łodzią, którą znaleźliśmy niedaleko stąd. A czemu to zrobiły? - Nikt z nas nie wie.
Gospodarz wysłuchał uważnie słów czaroklety, co jakiś czas zezując na mężczyzn kilka stołów dalej.
-To interesujące- skomentował -Pytam bo problemy Termalaine zaczęły się dwa dni temu, gdy przybył tu nasz gość- ruchem głowy wskazał sufit lecz zapewne chodziło mu o pokoje na piętrze.
-To był jeden ciąg dziwnych wypadków. A to burmistrz złamał nogę, a to najlepszy w osadzie kowal gruchnął się młotem w kciuk, zamieniając go w krwawą miazgę. Jednemu z dostojnych radnych padł koń. Wczoraj ta straszliwa wichura, zamarznięte na kamień wody. A dzisiaj to!- pokręcił głową.

-Ktoś wyrwał wrota ze stajni i skradł wszystkie konie. Nie tylko moje i mojego brata, ale również dwójki pozostałych gości. Słono mnie to będzie kosztowało…- irytował się człek.
- Samo pasmo nieszczęść - zgodził się Verryn. - Ale z naszymi wilkołakami nie ma to nic wspólnego.
- Jak wyglądał ten gość, od przybycia którego te nieszczęścia się zaczęły - spytał.
- Dziwny, szemrany typ panie. Postury raczej dość przeciętnej, ale jego oczy… Czerwone jak krew, a kiedy w nie patrzysz to jakbyś patrzysz w pustkę… powiadam wam panie, to on tu te nieszczęścia sprowadził. A kto wie, może i wilkołaki sprowadził?- zasępił się -My tu gadu gadu, a wy pewnikiem głodni jak cholera. Zaraz przyniosę strawę- rzekł lecz odwracając się w kierunku szynkwasu zamarł w bezruchu, patrząc na schody na piętro. Verryn również go dostrzegł. Był wysoki i raczej szczupły. Blask świecy odbijał się wesoło od jego łysej głowy. Zarówno gospodarz jak i Verryn wiedzieli, że mężczyzna coś usłyszał z ich rozmowy, cholera tylko wie co dokładnie…
- Dobry... - powiedział zaklinacz. Skinął głową w stronę łysego mężczyzny. Nie wierzył, że ten jest nosicielem pecha, ale jeśli... Dobrze by było nasłać go na likantropów...

Do sali wszedł wysoki mężczyzna którego głowa jest ogolona na łyso. Jest dość charakterystyczny, szczęka trójkątna i długa, uszy ściśle przylegające do czaszki, lekko bledsza skóra.
Wygląda dość młodo a ciało jest przeciętnej postury, idzie pewnie i spogląda na innych lekko z góry, uważne oczy mogą wyłapać znaki diabła, jego oczy są czerwone, używa lewej ręki a dodatkowo jego lewa dłoń ma cztery palce, jak by palec pomiędzy środkowym a małym nigdy nie istniał.
Zbliżył się odrazu do szynkwasu i spojrzał karczmarzowi prosto w oczy, spokojnym głosem mówiąc.
-Mleka lub kwasu chlebowego, jak nie ma piwo jasne, pół bochna chleba i marchew lub jabłko-

W biesiadnej zapanowała grobowa atmosfera. Wszyscy za wyjątkiem Verryna, wpatrywali się w Salomona z mieszanką nienawiści i obrzydzenia. Gospodarz przełknął ślinę i już miał coś powiedzieć, kiedy jeden z jego kuzynów (lub braci - kto wie), siedzących z tyłu podniósł się energicznie omal przewracając ławę.
Jego twarz nabrała purpurowego odcienia i sięgnął ręką w kierunku rękojeści krótkiego miecza, który wisiał mu przypasany do biodra, kiedy niespodziewanie drzwi do gospody otwarły się szeroko, a oczom zebranych ukazali się wąsaty Itkovian i towarzyszącą mu Var'ras.

-No i czego…- zaczęła dziarsko diablica, zdejmując z głowy kaptur. Kiedy jednak poczuła na sobie wzrok każdego kto był tu, w środku izby biesiadnej od razu doszło do niej że chyba przyszła nie w porę.
-Na wszystkie rany Illmatera… jeszcze jedna…- wysyczał karczmarz. Zapanowała nie lada konsternacja.
Nie znajomy popatrzył po zaistniałej scenie, w mężczyznę który chciał dobyć miecza wycelowały trzy palce lewej dłoni i znowu rozbrzmiał głos.
-Karczmarzu proszę zrealizuj moje zamówienie-
Ten tylko wycofał się prędko do tyłu, omal nie potykając się o jedną z ław, by po krótkiej chwili zniknąć za szynkwasem. Czworo mężczyzn o złowrogich spojrzeniach również postanowiło opuścić gospodę. Nie wykonując żadnych gwałtownych ruchów, jakby nie chcieli nikogo prowokować opuścili biesiadną izbę, w ślad za gospodarzem, wprost do kuchni.
- Dla nas dwie porcje czegoś porządnego do zjedzenia - w ślad za karczmarzem rzucił Verryn. - Siadaj - powiedział do Var'ras. - A potem ci wszystko opowiem - dodał.

-Co… Co tu się dzieje? Kim jest ten typ? I gdzie do cholery uciekł gospodarz? - Var'ras zasypała kompana pytaniami. Skinieniem głowy wezwała też Itkoviana, by wąsaty wojownik usiadł obok.
-Likantropy tu były. Widziałam wyraźne ślady wokół stajni- wyjaśniła półszeptem.
-Ukradli wierzchowce… wypoczęte wierzchowce. Na naszych koniach na pewno ich nie dogonimy. Też musimy zdobyć konie pełne sił- narzekała. Dostrzegła, że Verryn poświęca sporo uwagi tajemniczemu i jedynemu osobnikowi w biesiadnej sali po za ich grupą.
-To sferotknięty…- skomentowała -Ma oczy Czerwone jak ognie Baatoru…-
-Sferotknięty? Bardzo ciekawe i oryginalne określenie, pierwszy raz się z nim spotykam, to jakaś nowomowa?- Powiedział tajemniczy jegomość obserwując swojego rozmówcę i patrząc czy coś powie lub zrobi.
Diablęcia pozostały w kontakcie wzrokowym przez krótką chwilę w akompaniamencie przytłaczającej ciszy.
-Zabawne, bo poznałam to określenie dopiero gdy użyto go w stosunku do mnie…- na jej twarzy pojawił się drobny i tajemniczy uśmiech, zupełnie jakby trafił swój na swego.
-Jestem Var'ras, ten z wąsem to Itkovian a to Verryn- przedstawiła grupkę na jednym tchu. Ona, podobnie jak Salomon również była diabelstwem, lecz charakterystyczne rogi wyrastające z łuków brwiowych sprawiały, że trudniej było jej ukrywać swój rodowód.


-Nie przepadają za takimi jak my w tych stronach…- skomentowała wyraźnie rozbawiona swoją wnikliwością.
-Nie uszło to mojej uwadze, moje imię to Salomon i powiedz mi proszę co cię sprowadza w te regiony? Ja na przykład szukam aktualnie zatrudnienia- Powiedział Salomon.
- To możesz je znaleźć - powiedział Verryn. - Ścigamy likantropy i każda pomoc by się przydała. A koni nie ma, przynajmniej tu, w gospodzie - dodał, kierując te słowa pod adresem Var'ras. - Może ktoś w miasteczku jeszcze jakieś ma, ale to by trzeba spytać karczmarza, a tego przepłoszył Salomon. - Lekko się uśmiechnął.
-Rozumiem ale potrzebuje szczegółów, kto zlecił, ile płaci, ile tych likantropów, więcej szczegółów jest mi potrzebne- odparł Salomon.
-Zaczynając od początku -wtrącił Itkovian który do tej pory stał oparty o framugę drzwi- likantropy o których mowa zaatakowały Targos, być może również Bremen- tu przerwał, pogładził się po wąsie po czym kontynuował- Byłem tam, kiedy to wszystko się zaczęło i udałem się w pościg za tymi stworami gdzie natrafiłem na posiadłość Bazalarisa. Sam gospodarz już nie żył kiedy dotarłem, ale zastałem tam jego żonę lady Lucianę która mi streściła pokrótce co się wydarzyło. Porwali jej córkę Rachel, za sprowadzenie jej jedynego dziecka obiecała dużą sumę złota. Kontynuowałem więc pościg za nimi ale okazało się że już zdążyli odpłynąć- tu na chwilę przerwał, podszedł do szynkwasu po czym usiadł na jednym ze stołków.

-Nie wiemy kto to jest, jakie są ich motywy ani nie znamy ich liczebności. Wszystkie tropy zaprowadziły nas w to miejsce i z tego co tu widać były tu dość niedawno. Czy tyle szczegółów Ci wystarczy?- zapytał po czym oparł się ciężko na blacie.
-Jeszcze kwestia mojego wynagrodzenia mnie interesuje, jestem osobą władającą magią- powiedział Salomon nie odrywając wzroku od swojego rozmówcy.
-Konkrety gość- skomentowała Var'ras, uśmiechając się półgębkiem -Przynajmniej nie traci czasu na czcze gadanie- spojrzała w kierunku Itkoviana nie kryjąc ciekawości co do propozycji wojownika. Wszak do tej pory nie wspominali o złocie a przecież Verryn też był najemnikiem i pewnikiem oczekiwał jakiegoś rodzaju zapłaty za swój udział w tym pościgu i ewentualnym sukcesie. Itkovian już nabrał powietrza w usta by udzielić odpowiedzi, gdy nagle skoncentrował się na dźwiękach, które dobiegły go z zewnątrz. Wyraźnie słyszał kroki ciężkich buciorów ale zanim w ogóle zareagował coś trzasnęło o drzwi.
-Nie wymkną się…- powiedział głos zza drzwi, po czym głosy ucichły a odgłosy ciężkich buciorów oddaliły się w kierunku północnym (a przynajmniej tak się Itkovianowi zdawało)
 
Kerm jest offline