Andy zmrużył oczy patrząc w dół stoku. Słońce skrzyło się tysiącami iskierek na śniegu. Ściągnął z czoła na nos czarne okulary i zaciągnął się świeżym powietrzem. Pogoda była wspaniała. Jasnoniebieskie niebo jak okiem sięgnąć bez żadnych obłoków.
Zwinnie podskoczył kierując narty w dół góry i ruszył na trasę. Z muzyką na uszach zjeżdżał szybko i pewnie wymijając innych narciarzy. Znał ten stok doskonale. Przy krzywym świerku skręcił w prawo. Na pełnej prędkości przekroczył linię drzew i zaraz potem z leśnego cienia wypadł jak z procy na skąpany w słońcu południowe zbocze przelatując w powietrzu kilkadziesiąt stóp.
W chwilach takich jak ta, nie liczyło się nic. Był tylko on i góra. Mógł kompletnie wyłączyć myśli na fali muzyki chłonąc sobą krajobraz, który połykał głodnymi prędkości nartami.
Po pięciu minutach samotnego slalomu między choinkami łagodnie odbijał w lewo i po skosie wznosił się przy grani jadąc równolegle do górskiego grzbietu. Dwadzieścia jardów przed przepaścią osłoniętą ochronną siatką wbił się w kierunku głównego szlaku. Pięć minut później był na końcu trasy.
Samotny wyciąg obsługiwał tylko kilkanaście gondol, więc musiał ustawić się w kolejkę.
Sunąc pomału na wyciągu wiedział, że zjedzie jeszcze co najmniej kilkanaście razy. A później, wjedzie z portem na górę ostatni raz tego dnia i narty zmieni na kolce. Stamtąd czekała go dwugodzinna wspinaczka do odciętego od świata Czystego Śniegu, aby zdążyć przed zmrokiem. W telefonie aplikacja wypluła alarm. Na jutro zapowiadali możliwe załamanie pogody. Oby nie…
***
Obudził się jak zwykle o piątej nad ranem.
Przyzwyczaił się do pustego łóżka. Po długich latach małżeństwa nie sądził, że to będzie kiedykolwiek możliwe. Najtrudniejszy był pierwszy miesiąc.
Podszedł do okna i odsłonił ciężkie kotary. Za oknem szalała burza hucząc i sypiąc suchym śniegiem po szybie. A jednak…
Zapalił lamkę przy łóżku i wziął się za książkę.
Na śniadanie zszedł jako jeden z pierwszych gości kurortu. Ze szwedzkiego stołu wybrał jajecznicę, plastry wypieczonego boczku i ciemne pieczywo. Czarna kawa. Zjadł w towarzystwie poznanych poprzedniego dnia młodych ludzi. Para nowożeńców pierwszy raz odwiedzała Czysty Śnieg. Miodowy miesiąc, a znając życie miodowy tydzień. On umiał jeździć na desce. Ona chciała nauczyć się na nartach. Przy pensjonacie były dwie krótkie trasy przygotowane przez Spencera. Wolna i wolniejsza. Ta druga w sam raz dla amatorów i dzieci spędzających czas z rodzicami w skromnym górskim kurorcie. Tim w szopie załączał spalinowy silnik, który nawijał kilka tysięcy stóp holowniczej liny, która robiła za prymitywny, ale bardzo skuteczny wyciąg.
Czekając na obiad Andy siedział w fotelu przy kominku, gdzie wesoło trzeszczały szczapy drewna. W trybie samolotowym sprawdzał aplikację topografii góry. Temperatura spadła od wczoraj drastycznie i po burzy jeśli nie ociepli się lub chociaż nie będzie słońca… można zapomnieć o nartach. Na szczęście została jeszcze wspinaczka. Kilka możliwych podejść, których nigdy nie próbował. Nigdy nie było czasu na to. Nie oszukujmy się, wyjazdy z dziećmi nigdy nie są dla rodziców. Teraz… mógł robić co chciał. Miał cały czas świata tylko dla siebie. Miał zamiar wykorzystać te dwa tygodnie. O ile zjeżdżając w dół wyłączał myślenie, to zdobywając góry mógł przemyśleć całe życie. A raczej pół, bo tyle go jeszcze zostało. Musiał otrząsnąć się i zacząć nowe.