Administrator | Bogowie – zdawałoby się – jednak uśmiechali się życzliwie do czwórki uciekinierów, gdyż przed tym oto budynkiem stały konie. Pięć wypoczętych, narowistych rumaków o ciemnym umaszczeniu, z przytroczonymi siodłami. Trzeba je było tylko odwiązać od drewnianej balustrady, dosiąść i ponaglić piętą w bok. Dla towarzyszy niedoli była to szansa na szybką ucieczkę, z proporcjonalnie wielkim ryzykiem pościgu.
- Idźmy do nich i poprośmy o pomoc w ściganiu likantropów - zaproponował zaklinacz. - A jak już uwolnimy panienkę, to mogą nas sądzić...
Itkovian skrzywił się na wieść o kolejnym opóźnieniu pogoni. Rozważył szybko w myślach za i przeciw kręcąc przy tym wąsem. -To chyba najlepsze wyjście z tej sytuacji- skomentował zgadzając się na plan zaklinacza.
-Ja nie chcę mieć za wiele kłopotów, nie wiem jak wy ale wchodzę do środka powiedział Salomon po czym skierował się do budynku -Jak chcecie coś robić głupiego to możecie wykorzystać to że będą zajęci moją osobą- rzucił jeszcze na odchodne do “towarzyszy”.
Spalona gospoda związała losy czwórki towarzyszy na tyle, że póki co nie musieli nawet wracać do tematu udziałów z wyprawy. Atmosfera była gęsta i poważna. Itkovian nie podzielał entuzjazmu Salomona i Verryna co do oddania się w ręce Helmitów. Ver'ras również miała nietęgą minę. Mimo to można by powiedzieć wspólnie podjęli decyzję by oddać się w ręce Helmitów w celu złożenia wyjaśnień.
Niewielki budynek, w którym mieściła się siedziba kleru Czujnego Oka był urządzony skromnie i po żołniersku. Za żeliwnymi drzwiami krył się kilku metrowy korytarz, z dominującym zapachem wilgotnej cegły, lecz podłoga tutaj była pozamiatana. Na końcu ów korytarza
znajdowała się niewielka cela, gdzie w półmroku swoje obowiązki wykonywało dwoje mężczyzn. Pierwszy, podstarzały jegomość o siwej brodzie i łysiejącej głowie nosił długie szaty z bielą dominującą na tle błękitu. O dziwo na jego piersi widniał symbol Tyra - sprawiedliwego.
Drugi osobnik nie mógł liczyć więcej niż trzydzieści wiosen. Miał czarne włosy i opaloną, szczupłą twarz a jego barki dźwigały brzęczący przy każdym ruchu napierśnik, na którego centralnej części znajdował się grawer z symbolem Helma.
-W jakiej sprawie?- zapytał ten opancerzony, podczas gdy starszy człek z brodą uważnie przyglądał się czwórce wizytorów.
-Chciałem zgłosić napad na moją osobę, zostałem napadnięty w karczmie przez jej właściciela i gości z czysto rasistowskich powodów- powiedział Salomon jakby to nie była pierwsza taka sprawa -Czy mogę prosić o wskazanie winnych i ochronę?-
Oficer przyglądał się w milczeniu Salomonowi, lecz w końcu wydął usta w bliżej nieokreślonym geście po czym pokiwał lekko głową.
-Wy również zostaliście napadnięci?- zapytał zerkając kolejno na Verryna, Itkoviana i Var'ras -Pójdźcie za mną- rzekł wskazując ręką drzwi nieopodal biurka przy którym pochylał się nad jakimiś dokumentami.
- Prawdę mówiąc to bezpośrednio napadnięta była tamta dwójka. - Idąc za oficerem zaklinacz wskazał Salomona i Var'ras. - Padły słowa o ubijaniu diabelskich pomiotów. Ale nie tylko to sprowadza nas w te progi.
-Mamy od rana ręce pełne roboty, ale spróbujemy wam pomóc- odparł uprzejmie lecz zarazem bezuczuciowo Helmita, prowadząc czwórkę przybyszów. Mężczyzna dotarł do masywnych drzwi, otworzył je i gestem ręki zaprosił petentów do środka. Pomieszczenie było czymś na kształt gabinetu pomieszanego z kaplicą. Pod ścianą na przeciwko drzwi znajdował się posąg Helma rozmiarowo odwzorowany na gabarytach rosłego człeka. Na prawo i lewo stały zaś trzy dębowe, topornej biurka pełne map, dokumentów i plam inkaustu. Wyznawca Patrona Strażników pozbierał drewniane stołki do kupy i gestem ręki zaprosił ich by usiedli.
-W czym problem?- zwrócił się do Verryna, chyba celowo ignorując wątek Salomona. Niestety zanim czarokleta zdążył cokolwiek powiedzieć zza drzwi dobiegł ich jakiś hałas. Wykrzykiwane przekleństw niosły się echem po pustym korytarzu, a wszystkiemu towarzyszyło miarowe dudnienie ciężkich, stalowych buciorów. Towarzysze spojrzeli w stronę drzwi i nagle dostrzegli tam starego jegomościa, który jeszcze kilka chwil temu nie odstępowali ich na krok.
-Na furię Tempusa! To te kurwie syny! To oni puścili z dymem Zmarznięty Tyłek! A ten tu- wskazał palcem Salomona -Z szelmowskim uśmieszkiem na mordzie obwieścił, że są w tym mieście spaleni! Tfu! - splunął na podłogę.
Helmita, który przyprowadził czwórkę kompanów od razu sięgnął po miecz, wycofując się ostrożnie w kierunku drzwi.
-Siadać na tyłkach!- warknął wskazując ostrzem krzesła -Siadać i ani mi drgnąć! A wy na co czekacie? Wołać Saimona!- polecił zbrojnym, którzy przyprowadzili starca. Troje profilaktycznie sięgnęło po miecze, zaś jeden pobiegł gdzieś korytarzem i choć go nie widzieli, było to wyraźnie słychać za sprawą brzęku jego pancerza.
-Mogę odrazu zacząć zeznawać pod zaklęciem wykrycia kłamstwa i przyspieszyć sprawę?- Zapytał beznamiętnie Salomon, widział że ci mężczyźni nic nie mogą mu tu zrobić.
-Wyznasz prawdę i bez zaklęć- odparł rycerz, zamykając drzwi, pozostawiając czworo poszukiwaczy samych sobie. Na korytarzu panował jeszcze chwilę gwar, aż w końcu ucichło i zdaję się trwało to w nieskończoność.
-Ni cholera nie podoba mi się to…- syknęła Var'ras. W końcu z zewnątrz dobiegły ich charakterystyczne brzęki towarzyszące krokom ciężkozbrojnych. Klucz zatańczył w zamku a po chwili ktoś pociągnął za klamkę otwierając odrzwia na oścież. Ich oczom ukazał się ten sam człek który ich wcześniej przyjął, oraz stojący za nim osobnik o paskudnych bliznach szpecących jego twarz i całą szyję. Nie miał również lewej ręki i kulał na lewą nogę.
-Najpierw grzecznie odłożycie broń, wszelkie magiczne błyskotki, plecaki i wszystko czego posiadanie do zakończenia śledztwa może sprawić wam kłopoty- powiedział chłodno ten młodszy -Następnie każde z was zostanie odprowadzone do osobnej celi, zostanie przesłuchane i skonfrontowane z mieszczanami: to jest gospodarzem karczmy, który oskarża was o podpalenie i zabicie dwójki jego kuzynów oraz pozostałymi świadkami tych wydarzeń- dokończył i zdawał się nie akceptować żadnej formy sprzeciwu.
Błękitne oczy tego starszego, z bliznami na twarzy wierciły dziury w ich ciałach lustrując tak uważnie jak tylko się dało, jakby oceniał wiek, tężyznę fizyczną, talenty i umiejętności. Ten mężczyzna miał na sobie półpłytową zbroję a przy pasie spoczywał mu stary i od lat użytkowany buzdygan. Oczywiście nie byli sami. Na korytarzu widać było kilku uzbrojonych w kusze Helmitów gotowych na wezwanie dowódcy.
- A my go oskarżamy o napaść bez powodu i próbę pozbawienia życia - odparł zaklinacz. - Więc może tak ten osobnik powie najpierw, dlaczego zablokował drzwi karczmy. I dlaczego napadli na nas w siedem osób.
-Odłóżcie broń!- powiedział podniesionym głosem -To my tu jesteśmy od rozstrzygania sporów!- dodał gromko -Mamy świadków których musimy przesłuchać, zbadamy sprawę i jeśli okaże się że jesteście niewinni to odzyskacie broń i dobre imię. Ale teraz będziecie rozbrojeni i przesłuchiwani na naszych warunkach- dodał na koniec tonem nie znoszącym sprzeciwu.
-Nie widzę problemu o ile wszyscy podejrzani, tu mam też na myśli zwłaszcza karczmarza też zostaną zamknięci- Salomon odłożył kuszę na stół, nie bał się a jego głos był spokojny, czuł się zupełnie bez winy przynajmniej w tym miejscu.
Podirytowany Itkovian wstał odsuwając przy tym krzesło -Nie mamy czasu na bawienie się w przesłuchania i wzajemne oskarżania- warknął- ścigamy likantropy które są odpowiedzialne za atak na Targos i prawdopodobnie także na tą wioskę. Z każdą minutą którą tu spędzamy oni się oddalają. Przyszliśmy Was prosić o pomoc w ich ujęciu- I tu przerwał na moment, spojrzał po twarzach zebranych tu osób po czym dodał- Gdybyśmy chcieli uciekać od tej zgrai zabralibyśmy po prostu wasze konie- tu wskazał na tłum zebranych przy drzwiach- A jednak jesteśmy tutaj z własnej nieprzymuszonej woli…
-Targos ma swoje straże, ma też swoje złoto do najmowania najemników. Szkoda że was tak czas nie naglił gdy pojawiliście się w gospodzie, która niedługo potem stanęła w płomieniach. Gdybyście przybyli prosto do nas, być może już byśmy byli na ich tropie a tak…- wzruszył ramionami -Spędzimy trochę czasu razem- dodał. Stojący za nim człek z bliznami skinął mu głową i wyszedł a na jego miejsce wmaszerowalo (a niemal wbiegło) pięcioro zbrojnych, z załadowanymi kuszami gotowymi do strzału.
Verryn rzucił sztylet na stół i rozsiadł się wygodniej, bo i tak nic innego nie mógł zrobić. |