Agresywny ton Alexa Jonesa paradoksalnie… zagrzewał do boju Harry’ego. Ten był bowiem bezlitosny dziś dla worka treningowego, próbując ukryć strach za agresją. Potwór którego widział wtedy… niby nie wierzył w jego istnienie, ale gdzieś tam pod skórą osadził się lęk. Harry lubił się bić po barach i jego “kickboxing” zawierał wiele brudnych sztuczek poniżej pasa (czasami dosłownie). Problem w tym, że nigdy nikogo nie próbował zabić wręcz, ani człowieka, ani zwierzęcia. Harry nie był pewien czy byłby w stanie zabić człowieka. I nie był pewien, czy byłby w stanie pokonać wręcz tego “tygrysa”. I nie miał żadnej broni palnej na podorędziu… strach dodawał mu sił przy ciosach, obawy sprawiały że był rozkojarzony. Nic dziwnego, że nie zauważył jak ktoś wszedł do siłowni.
Niby-lezba Jill, z obitą gębą, chowaną pod bejsbolówką, nawet go nie pozdrawiając w żaden sposób, zaczęła biegać na bieżni z zaciętą miną…
Harry zwrócił na nią, dopiero po chwili okładania worka pięściami. Zmęczony i zdyszany mężczyzna, oparł się dłońmi o worek i po prostu spytał.
- Co za skurwiel ci to zrobił?
Jill spojrzała na niego wzrokiem pełnym złości, lecz nie odezwała się ani słowem, i biegła dalej, zaciskając mocno zęby, i nie utrzymując już kontaktu wzrokowego…
Patrige przyglądał się jej przez chwilę, po czym wzruszył ramionami i ruszył ku ławce stojącej pod ścianą. Usiadł na niej, sięgnął do torby stojącej obok przenośnego radia i wyjął izotonika. Po czym zaczął pić powoli. Nie mówił nic, nie zaczepiał dziewczyny. Po prostu siedział.
Jill zwiększyła po chwili prędkość bieżni, i zasuwała już całkiem nieźle… po kilku chwilach znowu zwiększyła prędkość… i
I już musiała się trzymać uchwytów, zapierdzielając jak szalona…
Harry przyglądał się temu z pewnym podziwem. Potrafił docenić determinację. Sam już miał dość treningu na tę chwilę.
W końcu jednak Jill podwinęła się noga, upadła na kolano, a potem bieżnia wystrzeliła ją w tył… poleciała trochę jak szmaciana laleczka, kłębek rąk i nóg, na dobre 2 metry po podłodze. Rozległo się straszne, naprawdę straaaszne przeklinanie dziewczyny, połączone z jękami bólu.
Harry zerwał się z ławki i pognał do Jill. Kucnął przy niej pytając.- Co cię boli? Możesz wstać?
-Fuck!! Kurwa!! Fuck!! Jebane skurwysyny!! Chuje!! Fuck!! - Klęła dziewczyna, a gdy zdała sobie sprawę, że ktoś przy niej jest… z przerażeniem na twarzy, chciała jebnąć Harremu z pięści w pysk, ale ten zdążył odbić cios.
-Tak, tak… samiec zły. Dobra, zrozumiałem. - odparł sportowiec spokojnie. - Gdzie cię boli i czy możesz wstać?
- Ja… - Jill jakby oprzytomniała po chwili, zdając chyba sobię sprawę, kto przy niej był, i złapała się za prawe kolano, sycząc z bólu - Chuj by to wszystko strzelił… - Dodała już spokojniejszym nieco tonem.
- Ok, postaram się ciebie dźwignąć powoli i delikatnie. Daj znać, jeśli zaboli to… spróbuję inaczej.- Harry zabrał się za pochwycenie poobijanej i uniesienie jej w górę. - Zaniosę cię do pielęgniarki, która mieszka na naszym piętrze. Nie jest to lekarz, ale to lepsze niż nic, prawda?
- W dupę mam pielęgniarkę… ał… na ławeczkę mi tu pomóż… ał, kurwa… - Jakoś tam zaczęła kuśtykać z pomocą Harry’ego.
- Wiesz… co… łatwiej by ci było, gdybyś nie odrzucała pomocy gdy ci ją dają.- westchnął Harry ostrożnie i bez pośpiechu podążając z nią ku ławeczce.- Chcesz się napić? Mam izotoniki. Truskawka i brzoskwinia.
- Wiesz Harry, bez urazy, ale jebią mnie twoje rady… ałał… - Mruknęła Jill, gdy w końcu usiadła na ławeczce, i bardzo krzywo się do niego uśmiechnęła - I te twoje truskaweczki też…
- I jak wychodzisz na olewaniu moich rad? - odparł Harry siadając obok i upił truskawkowego izotonika. - Alkoholu nie przynoszę na siłkę, więc… albo brzoskwinka, albo… coś w mieszkaniu wypijesz.
- Pierdolisz jak potłuczony… - Powiedziała Jill, i nieco podwinęła nogawkę legginsów, oglądając swoje kolano. Było czerwone, ale nie spuchnięte, i jedynie minimalnie obdarte - No i chuj, żyję…
- Póki co, to ty jesteś potłuczona. - zwrócił jej uwagę sportowiec.
- Wow, nie zauważyłam… - Kwaśno się uśmiechnęła dziewczyna, i bardziej naciągnęła daszek czapki na oczy.
- Jak odpoczniesz… pomóc ci dojść do mieszkania ?- zapytał po chwili Harry.
- Nie rozczulaj się… jakoś tu doszłam i sama po… - Powiedziała Jill, i urwała, i zacisnęła pięści na kolanach, gapiąc się w podłogę - Nie kurwa, nie trzeba.
- Ja myślę, że trzeba. - odparł Patrige przyglądając się jej. - Nie musisz być cały czas twarda.
- Nie byłam wystarczająco! - Prawie na niego krzyknęła, z ognikami w oczach - Skurwysyny…
- No to trzeba będzie im odpłacić. I nie musisz tego robić samotnie. Lubię prać damskich bokserów. - odparł Harry z uśmiechem.
- Nie znajdziesz chujów, więc nie pierdol… - Mruknęła Jill.
- Może będę miał szczęście. Pomarzyć, dobra rzecz, prawda? - stwierdził optymistycznie Patrige.
- Napadły mnie chuje w biały dzień! Na zakupach… skopali mnie, zajebali portfel, telefon… mieli noże. Skurwysyny… - Warknęła dziewczyna, po czym sięgnęła gdzieś pod koszulkę, do… majtek(??), i sama wyciągnęła…
- Ale już się kurwa nie dam… - Dodała, i równie szybko schowała nóż, co wyciągnęła.
- Cóż. Jak będziesz potrzebowała ochroniarza, to… uderzaj jak w dym do mnie. - wzruszył ramionami Patrige. A ona na jego słowa też.
- Dupy szukasz, czy jak? - Krzywo się uśmiechnęła.
- Nie… jak wspomniałem, lubię prać po pyskach damskich bokserów. - odparł Patrige z uśmiechem.
- A kto powinien prać gości dymających czyjeś żony? - Powiedziała Jill, i baaardzo wrednie się uśmiechnęła.
- Mąż zapewne, ale przede wszystkim… co to za facet, który nie potrafi zadowolić swojej kobiety? - odparł Harry zupełnie nie przejmując się tym przytykiem. - Nikogo siłą do łóżka nie zaciągam.
- Tak to sobie tłumaczysz? Spoko… - Sąsiadka wzruszyła ramionami - To co, ja spierdalam, a ty tu dalej coś tworzysz? - Dodała, i próbowała wstać, i momentalnie zrobiła bardzo srającą minę, zaciskając zęby - Kurwa…
- To jednak… pomóc?- zapytał Patrige przyglądając się dziewczynie.
- A co za to chcesz? Mam ci trzepnąć? Ja pamiętam, co było w windzie… - Powiedziała Jill, sceptycznie patrząc na Harry’ego.
- Dziękuję… wystarczy. A to co się stało w windzie to… nie lubię być nazywany mięczakiem. Ot, co… nic więcej tam by się nie zdarzyło. - wzruszył ramionami Harry i dodał. - NIc nie chcę w zamian za pomoc. Nie zostawię przecież cię tutaj.
- No dobra, kurwa… SORRY! Lepiej? - Powiedziała Jill, praaawie się do niego uśmiechając.
- Ok… wolisz być cię poniósł, czy podtrzymał? - spytał Patrige wstając. A ona chwilę pomyślała, dotykając kolana dłonią…
- Ehhh… chuj… dobra, niech będzie. Nieś mnie. Ale nie łap mnie za dupę, ok?
- Nie obiecuję… ale postaram się tyłek ominąć.- zgodził się mężczyzna i zabrał się za podnoszenie dziewczyny w górę.
- Całkiem leciutka jesteś.- zażartował, gdy już ją trzymał w ramionach. A ona, chcąc czy nie, musiała go objąć przynajmniej jedną ręką za kark, by jakoś utrzymywali równowagę… a Harry miał całkiem blisko twarzy jej cycuszki, i niezły na nie widok… ruszyli więc na 8-me piętro. Oczywiście windą, bo jakżeby inaczej.
~
- Nie patrz! - Mruknęła Jill, i gdzieś z cycków wyciągnęła klucz z mieszkania, gdy stali przed drzwiami 0808.
- Zanieś mnie na kanapę w salonie… - Powiedziała dziewczyna.
- Dobra…- odparł Harry ruszając ku celowi z dziewczyną w ramionach.
- Uch… ok… teges… dzięki? - Powiedziała krótkowłosa, po czym wśród kolejnych jęków, i kurwienia, ściągnęła buty, półleżąc tam w skarpetkach - To ten… nie wiem… chcesz piwo, albo coś? Jest w lodówce. Przyniesiesz mi też? I pieprzony worek lodu z zamrażalnika?
- Nie ma sprawy. - mężczyzna tylko pobieżnie rozejrzał się po jej małym mieszkanku i ruszył ku kuchni.
Po chwili Jill otrzymała lód na kolano, i otwarte piwo w wolną dłoń.
- No to kur…na, zdrowie - Powiedziała i napiła się browca prosto z butelki.
- Na zdrowie.- odparł sportowiec idąc w jej ślady.
- To ten… co teraz? - Jill spojrzała na niego, robiąc dziwną minę - Gadka szmatka? Kto gdzie robi, jaka pogoda, i takie tam sranie w banie? - Parsknęła.
- Może następnym razem. Wypiję piwo i muszę wracać na siłkę. Zostawiłem tam mój sprzęt. A ty już sobie chyba poradzisz tutaj?- zapytał Harry.
- Och, już spierdalasz? No wieeeesz co… - Żachnęła się teatralnie Jill.
- Lepiej nie zostawiać rzeczy bez opieki. Złodziejstwo się szerzy. - przypomniał jej Harry i dopijając piwo dodał. - W razie czego, wiesz gdzie mnie szukać.
- Mam rzucać po balkonie? Spoko…
- Jak chcesz to mogę zajrzeć do ciebie koło szesnastej. Sprawdzić czy wszystko ok. - zaproponował Patrige.
- Może być… - Jill machnęła w jego stronę flaszką piwa, niby jakby gestem toastu?
- No to do szesnastej.- Harry wstał i ruszył do drzwi. Przed wyjściem dodał przyjacielsko. - Trzymaj się mocno.
- Ehem!
~
Siadł prąd, a wraz z nim siadło morale Harry’ego. Sytuacja nie wyglądała szczególnie różowo i przejściowo w zamkniętym mieście. Gdyby jeszcze nie było zamieszek, gdyby nie pobito Jill, Harry może patrzyłby w przyszłość bardziej optymistycznie. Ale prawda była taka, że na razie rząd USA nie spieszył się z pomocą, skoro pozwalał na taki chaos w mieście.
I jakoś musieli radzić sobie sami. Mężczyzna spojrzał po sąsiadach, którzy zgromadzili się tu razem z nim. Miał wrażenie, że przez ich głowy przechodzą podobne myśli.
- Może zabrzmię jak jakiś prymitywny neandertal, ale uważam że kobiety obecnie nie powinny obecnie opuszczać budynku. A i mi na zakupy powinniśmy zacząć udawać się trójkami. I pilnować nawzajem swoich pleców. Obecnie zbyt wielu mieszkańcom LA wydaje się, że mogą zarabiać napadając innych mieszkańców i zabierając im to co mają przy sobie. -
A następnie dodał.-
Możemy pójść po broń, czemu nie... inni też się pewnie zbroją.