Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-03-2023, 08:19   #1
Bielon
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
WFRP 2edE1-Sprawiedliwość

Sprawiedliwość






„Ostoja” była, jak sama mówiła, przyjaznym miejscem. Położona na zbiegu kilku lokalnych dróg, pośród malowniczych pagórków stanowiących podnóże Gór Szarych, dawała możliwość wypoczynku wszystkim znużonym duszom. Zarówno tym, którzy podróżowali po ziemiach młodego lorda Ademara von Gesund pana na Wurmgrube i Owingen, jak i traperom, podróżnikom i wszelkiego autoramentu poszukiwaczom wrażeń, którzy przemierzali lesiste pogórza. Odwiedzana chętnie z racji swego malowniczego położenia i życzliwości właścicieli. Gunther Term I jego żona Helena cieszyli się przyjaźnią wielu ze swoich gości, bo też zawsze w ich karczmie znalazło się miejsce dla zdrożonego czy też szukającego pomocy gościa. Nawet jeśli nie śmierdział groszem.

Poranek zapowiadał piękny dzień. Białe chmury sunęły nad ośnieżonymi szczytami bliskich gór, ale wiosenne słońce miłymi, ciepłymi promykami przeganiało nocną rosę z zielonych liści w ogródku przydomowym, z którego Hela, jak wołał ją mąż, zbierała zawsze świeże jeżyny. Szum wodospadu, który srebrząca kaskadą spadał z dwóch wnoszących się opodal skał, głuszył odległe dźwięki, ale Hela widziała, że jej mąż właśnie w tej chwili wraca do domu po sprawdzeniu, czy Jung, ich młody pomocnik niedojda, dobrze oporządził obejście. Zwierzęta zawsze były na pierwszym miejscu. Kiedy ujrzała jego roześmianą, rumianą twarz wyłaniającą się zza białej ściany, sama nie mogła się powstrzymać od uśmiechu.

-Wcześnie dziś wstałeś. - powiedziała dźwigając kosz pełen świeżej, młodej kapusty, marchewki, selera i pietruszki. Gun podszedł do niej wyjmując kosz z jej ramion i całując w policzek. Zaśmiała się czując jak szorstki zarost koli ją w szyję.

-Musiałem wszystko sprawdzić, bo wiesz sama, ten chłopak wpędzi mnie do grobu. - Westchnął ciężko kręcąc głową, ale ona wiedziała, że tylko tak gada. Jung był może i głupi, ale uwielbiał zwierzęta i dobrze się nimi zajmował. A że i drewno rąbał na schwał mieli z niego pożytek.

-Nie frasuj się. Dziś musisz się przebrać. - krytycznym wzrokiem zmierzyła jego koszulę i ulubione, luźne spodnie. - Panicz Ademar poluje ponoć w okolicy i jak nic zjedzie do nas pokosztować mej kuchni.

-Skaranie boskie! Ty wiesz, że nijak on nie wdał się w swego, niech go Sigmar ma w swej opiece, ojca. Stary pan Henryk to był lord! A ten?
- Gun pokręcił głową otwierając przed nią drzwi. Małe gesty, którymi obdarowywali się każdego dnia sprawiały, że kochali się pomimo niemal dwudziestu lat stażu małżeńskiego. - Jeno by polował i dziewki tarmosił!

-Ty byłeś inny w jego wieku? Wolałbyś coby polował na dziewki a jelenie tarmosił?
- spytała przekornie podając mu kubek ulubionego naparu, który dobrze robił mu na apetyt i kiszki.

-Ja nie jestem panem! Nie każę nikogo, jak on każe! Ponoć w Mokrem powiesił chłopów, bo mu w lasach polowali! - Gun aż poczerwieniał na wspomnienie historii, którą opowiedział mu jeden z odwiedzających karczmę w drodze na targ miejski chłopów.

-Takie prawo Gun! Nie ty je wymyśliłeś, więc się teraz nie sumuj. Dobrze, że surowy, bo dzięki temu w okolicy będzie spokojniej. - Hela uspokajała męża, choć jego słowa wzbudziły i w niej iskrę niepokoju. [/i]„Idzie nowe” [/i]pomyślała. I jak zwykle myśl o tym, że znany jej, dobry świat, może się zmienić. „Matko! Miej nas w swej opiece.” modliła się w myślach podając mężowi misę z kaszą polaną polewką.

Nie wiedziała tylko tego, że lepsze jutro było wczoraj.


***


-Co z nimi Panie? - Udo Morf, stary żołnierz który więcej lat spędził w służbie niż jego rozmówca miał, znał odpowiedź i pluł sobie w brodę, że przyszło mu służyć takiemu człowiekowi, jakim okazał się nowy pan na Owingen i Wurmgrube, Lord Ademara von Scheck, siedzący w wysokim siodle swego ogiera nawet nie zaszczycił go wzrokiem spoglądając łapczywie na młodą dziewkę, którą dwaj jego żołdacy trzymali za ramiona bo wyrywała się okrutnie.

-Powieście. A chałupy spalcie. Ale ostrożnie, by się inne nie zajęły. To ma być dla tych chmyzów znak, że wara im od pańskich lasów. I że każdy z nich tutaj jest moją własnością. - rozkaz, to był rozkaz. Udo i jego ludzie nie mieli zamiaru z nim polemizować. Nie było sensu a mógł sam dołączyć do głupich chłopów. Jednak stary wiarus czuł, że służba pod Lordem Ademarem będzie go uwierała, jak kamień w bucie. Oj będzie, tego był pewien.


***


Helmut wiedział, że wiosenny jarmark w Wurmgrube będzie dla niego okazją. Okazją nie tylko na sprzedaż tych kilku fuzji, nad którymi tak mozolił się przez całą zimę, ale również okazją na nawiązanie współpracy z ludźmi, którzy mogliby pomóc mu rozwinąć jego warsztat. A nade wszystko chciał spróbować czy aby jego umiejętności nie zardzewiały i wziąć udział w strzeleckim turnieju. Wiedział, że wielu będzie chętnych na sięgnięcie po laur zwycięstwa, ale gdyby udało mu się pokazać, to i łatwiej byłoby mu później sprzedawać broń swojej produkcji. Szansa na powodzenie warta była dwudniowa podróży z Owingen do Wurmgrube. Nawet w tak paskudnej pogodzie. Na szczęście nie musiał iść pieszo. I na własnym garbie nieść swojego ekwipunku. Miał szczęście. Ale, że nieustanna mżawka przemoczyła go „do rosołu” jakoś nie czuł się szczęściarzem.

***

Elma kołysała się sennie na wozie obserwując spod na poły przymkniętych powiek całą ferajnę i okolicę. Nie dziwiła się, że podróżujący szlakami w jedną stronę ludzie łączą się w kupy, by było raźniej i bezpieczniej, ale jakoś wśród ludzi nie czuła się bynajmniej bezpiecznie. Stąd wszechobecne stałe napięcie i czujność, skrywane pod maską obojętności i ospałości. Opuściła Owingen bez większego żalu. Co miała zrobić nad mogiłą ojca to i zrobiła. Z rodziną powspominała starego na stypie, zdążyła się pokłócić z braćmi i siostrą znów doprowadzając matkę do łez. Będąc w domu nie była już w domu. Czuła, że miejsce to miłe jej jest tylko we wspomnieniach. I to szczególnie tych, w których wraz z wujem wędruje po leśnej, górskiej kniei. Z tego też względu nie zagrzała w domu wiele czasu. Dusiła się i czuła, że jeszcze dzień, dwa sama kogoś udusi. Jarmark w Wurmgrube i związany z nim turniej były doskonałą wymówką. Tym bardziej, kiedy jej najstarszy brat wykpił jej plany mówiąc „Ty byś do garów się wzięła a nie wstyd rodzinie przynosiła”. To przesądziło sprawę. Kiedy zaś okazało się, że do leżącego tych niespełna trzydzieści mil dalej miasteczka wyrusza chłop i ma na wozie miejsce, uznała to za znak. I już zupełnie nie przeszkadzało jej, że trza mu pomóc wrzucić nań jakieś tłumoki. Podróż wozem miast taplanie się w wiosennym błocie było tego warte.

***

Waldemar nie miał zamiaru opuszczać Owingen, ale jak to mówiło się „klient nasz pan”. A zamówienie było tego warte. Umordował się z tym nielicho. Dobrze, że była wczesna wiosna i w głębokich piwnicach bryły lodu trzymały się jeszcze. Inaczej by tych dwóch młodzieniaszków nie doczekało się na księżniczkę a on musiałby dymać do Wurmgrube dwa razy. A zapłata, choć zacna, jednak niezależna była od liczby podróży jakie będzie musiał odbyć po rozmokniętych drogach. Czterokołowy wóz który kupił „okazyjnie” jesienią nie raz mu się już przysłużył. Stara ciągnąca go chabeta również. Mimo wieku i swojego „charakterku”, który objawiał się w najmniej spodziewanych okolicznościach niespodziewanym wierzgnięciem czy ugryzieniem, pracowała w zaprzęgu całkiem zgrabnie. Szykując się do podróży Waldemar starannie zapakował „towar” owijając go szczelnie dwoma derkami i dodatkowo wsadził go w trzy duże wory, uszyte specjalnie na takie okazje. Dopchany dodatkowymi szmatami i poupychany sianem „towar” w niczym już nie przypominał ludzkich ciał. Dwa dni podróży powinien wytrzymać bez problemu. Jedyny kłopot jaki miał, to wyniesienie go na wóz z głębokiej piwnicy. Na szczęście znalazła się jakaś oszpecona ospą baba, którą licho niosło do Owingen i w zamian za darmową podwózkę zaproponowała pomoc. Jak to mawiano „na bezrybiu i rak ryba”. A potem dołączyły kolejne osoby, których obecność nie sprawiała mu już takiej radości.

***

Tupik niezadowolony z wszechobecnej wilgoci kiwał się na koźle w rytm podskoków wozu Waldemara wspominając nie tak dawną podróż z Wusterburga do Teoffen. Waldemar, na którego wóz się wprosił błyskając zacnym, teoffeńskim kruszcem, wiózł coś do Wurmgrube co było dla niziołka niczym zrządzenie losu, bo też i tam się z listami wybierał. Po szybkiej podróży konnej bolał go zadek i wóz był dla niego miłą odmianą. Zwłaszcza, że koń okulał i musiał go zostawić w Owingen pod opieką koniucha. Mógł co prawda kupić nowego, środki na to miał, ale że przypadłość była niegroźna i miał on dojść do siebie w ciągu kilku dni, niziołek postanowił skończyć podróż na wozie. I było by pięknie, gdyby nie ta przeklęta aura, która tak cięła drobnym deszczem, że jakby się odwracał zawsze padało mu na twarz. Miał tylko nadzieję, że w bliskiej już oberży uda mu się zmienić ubranie, zagrzać się i najeść do syta. Tym bardziej, że o kuchni Heleny Term mówiono w mieście w samych superlatywach. Tupik wywiedział się co mógł o okolicy, którą miał podróżować i z każdą milą i spotkaną osobą pogłębiał tę wiedzę, więc i usłyszał sporo o „Ostoi”. Umiejąc czytać między wierszami zrozumiał, że miejsce to jest cenione w okolicy. Na tyle, by nie padało łupem ni łotrów ni pazernego na czynsze rycerstwa. „Układ” wydawał się oczywisty…

***

Pablo jechał przodem dostosowując krok konia do tempa wozu. Nie spieszył się. Kupców, którzy teraz gościli na wiosennym jarmarku w Wurmgrube, odebrać miał dopiero za tydzień. Miał czas. Czas i pieniądze. Jeszcze. I towarzystwo prawdziwego rajtara z krwi i kości! Felix był wszystkim tym, czym Pablo pragnął zostać i obserwując nonszalancko kolebiącego się w siodle szlachcica Pablo czuł jednocześnie i podziw i zazdrość. Zatruty owoc własnych pragnień walczył o lepsze z ciekawością. W zasadzie mógł przeczekać złą pogodę w Owingen, ale nauczony wieloletnim doświadczeniem wolał się trochę rozejrzeć na szlaku. Bunty chłopstwa i mieszczan na południu landu wywlekały na szlak najgorsze szumowiny. Do zwykle łupiących podróżnych łajdaków dołączyli podburzeni kmiecie i kto tam jeszcze chciał. Dość powiedzieć, że nawet poniektórzy rycerze łączyli się w kupy i napadali na podróżnych wychodząc z założenia, że choć kradzione nie tuczy, to jednak od nadmiaru się nie zubożeje. A Echo żądało, by pozostający pod ich opieką kupcy podróżowali bezpiecznie. Stąd i jego podróż do Wurmgrube. Zastanawiał się nawet, czy nie spróbować przekonać ich, że łatwiej im będzie rzeką Soll udać się do Serrig, skąd mieli dalej podążać na południe. Niby na terenie buntowników w okolicach Wusterburga rzeka nie była spławna, ale słyszał o takich co pływali po niej bez skrępowania. Na pewno było by im bezpieczniej niż tłuc się traktami od wsi do miasteczka przez cały Wissenland. No, ale wówczas jego zapłata pozostawała by pod znakiem zapytania a dziesięć koron to była nie lada gratka. A taki kupiec pewnie miał własnych ludzi, co to byle zbrojnej kupy się nie przestraszą. Niby. Mimo to, kolebiąc się w siodle w rytmie ospałego chodu konia, czuł napięcie. A uczucie to rzadko kiedy go zwodziło.

***

Felix jechał na końcu komuniku leniwie kolebiąc się w siodle. Niepogoda nie była dlań wielką przeszkodą, bo choć dostarczała niewygód, to jednak odpędzała natrętne myśli dotyczące powrotu na ojcowiznę. Wciąż jeszcze obowiązywał go kontrakt, więc póki co nie musiał zamartwiać się obowiązkiem spełnienia woli rodziciela, ale wiedział, że nie może tych spraw przeciągać w nieskończoność. A przeciągał. Jak tylko mógł. Gdyby było inaczej nie wlókł by się za jakimś plebejskim wozem smagany wiosenną mżawką, tylko wykonawszy zadanie i dostarczywszy tajne rozkazy do rąk własnych komendanta załogi Kelgardu, wracałby spiesznie do Pfeidorfu, gdzie stacjonował jego półregiment. Wiedział, co zastanie gdy tam dotrze, bo ojciec nie odpuszczał. Z tego też względu Felix nie spieszył się z powrotem. A, że szlaki pełne były obecnie hultajstwa i wciąż mnożyły się zbrojne kupy, mógł spokojnie zrzucić winę za swój powolny powrót do oddziału na „przygody na szlaku”. Zbliżając się do pobliskiej już karczmy, jego rasowy wierzchowiec wyczuł już dawno unoszący się w powietrzu zapach dymu z komina, Felix zastanawiał się jak postąpić z jadącym przodem admiratorem. Już kilkukrotnie zbywał jego pytania, ale wiedział też że nie opędzi się od niego, bo niemal każdy kto wiązał swe życie z jazdą szlakami i dbaniem o bezpieczeństwo podróżnych, marzył o tym by kiedyś wstąpić w szeregi regimentów rajtarskich. Mało któremu się to udawało, bo tu liczyło się szlachectwo a nie same umiejętności, których Pablo nie zbywało. Z drugiej strony już służba jako przyboczny w rajtarskim regimencie była dla zwykłych chmyzów nobilitacją. Wdzięczny losowi za to, że młodszy jeździec oderwał jego myśli od przyszłych decyzji Felix pozwolił wyobraźni pognać ku przygodom na szlaku, jakie mogli by wspólnie przeżyć. Koń powtórnie zachrapał i przyspieszył kroku. Felix już cieszył się na zbliżający się, wieczorny odpoczynek.


***


Zbliżał się zmierzch. Wóz toczył się powoli ciągnięty przez kobyłę, która najwidoczniej też miała się ku zmierzchowi. Takie już było życie, nic nie trwało wiecznie. Zima, która jeszcze niedawno białym całunem zasłaniała okoliczne pola, lasy i widoczne w oddali góry, też odeszła zmieniając drogi w błotnistą breję mieloną łapciami kmieci, kopytami koni i kołami wozów. Mżawka, która od rana dawała się wędrującym pod gołym niebem we znaki, miała niebawem zmienić się w ulewę, bo od gór szły ciężkie chmury a w oddali widać było błyski. Dobrze, że do „Ostoi” było już blisko. W dżdżystym powietrzu czuć było już dym kominów. Jadący przodem Pablo wyłowił już z półmroku znajome zabudowania a do uszu jadących dotarł coraz wyraźniej szum skrytego za skałami wodospadu.

Znana z gościnności oberża położona była wśród pogórza, nad brzegiem rwącej o tej porze rzeki Bruge wpływającej kilkanaście mil dalej na wschód do Soll. Wzniesiona ponad sto lat temu na zbiegu szlaku z Owingen do Wurmgrube oraz krasnoludzkiego Gragrut, dawnej kamiennej drogi wiodącej do krasnoludzkich sztolni, kopalń i hut w Szarych Górach, „Ostoja” była częstym miejscem odpoczynku dla podróżnych. Tym bardziej, że słynęła z gościnności. W tych czasach, kiedy zimowy bunt mieszczan w Wusterburgu z wiosną zaczął rozlewać się na południu Wissenlandu obejmując kolejne miasteczka i wioski, kiedy na szlakach łatwo było wpaść w łapy różnych hultai podających się a to z „Odnowicieli” walczących ze starym ładem a to stróżów prawa łupiących wszystkich jak leci pod pozorem walki z rebelią, spokojne miejsce do spoczynku było na wagę złota.

Konie wyczuły bliski kres ich mozołu, żwawiej mlasnęły w błocie kopyta. Oberża wyłaniała się z półmroku ciesząc oczy zdrożonych podróżnych blaskiem wymykającym się przez szczeliny zamkniętych już okiennic. Zapach dymu mieszał się z zapachem strawy. Zjechali błotnistą drogą pośród zgrabnie wydzielonych poletek, na których w półmroku widzieli już zieleniejące się uprawy. Zagonione do zagród bydło i drób kładło się już na spoczynek a na pobliskiej łące pasło się stado owiec i kilka kóz. Spokojny dostatek tego miejsca działał kojąco na strudzonych podróżnych.

Pablo pierwszy zajechał przed oberżę budząc wielkiego, odzianego w owczy kubrak, zarośniętego pachoła, który drzemał na ławeczce pod słomianym dachem stajni. Ten ruszył niespiesznie ku nim ściągając z głowy słomiany kapelusz. Wielkie bary, sękate łapy i solidna okuta pała przy pasie świadczyły o tym, że nie tylko końmi zajmuje się on w „Ostoi”. Leżące mu u stóp dwa wielkie wilczury ledwie uniosły łeb i urzędowo, od niechcenia obszczekały przybyłych zaraz wracając do drzemki. Tylko mały pstrokaty kundel jazgotał, przezornie trzymając się na dystans, ale budząc tym jazgotem kilka leżących na ławie przy ścianie oberży kotów. Pachoł podszedł i skłonił się nisko.

-Witejcie w Ostoi dobrzy ludzie! Prosiamy w nasze skromne progi, jadło się warzy aż ślinka leci! Ja zajmę się końmi.- pachoł uśmiechnął się, a gdy to zrobił zepsuł całą radość z powitania ukazując w ziejącej pośród brody jamie wyraźne braki w uzębieniu. Z oberży słychać było jakieś rozmowy, choć gwar nie był zbyt mocny. Po pustej stajni widać było, że szczęśliwie nie ma w niej tłoku.


***

Witajcie w kolejnej sesji. Jak zawsze proszę na wstępie byście nieco opisali swe postacie, tak by współgracze mogli się o was z tego jednego dnia wspólnej podróży coś dowiedzieć.

Osobno, też jak zawsze, proszę pod postem o umieszczenie wyniku 5 rzutów k100. Rzucanych w dowolnej formie, nie koniecznie na kostnicy jakiejkolwiek. Tak, dla mojego komfortu.

Życzę miłej zabawy.

I przeżycia.

.
 
__________________
Bielon "Bielon" Bielon
Bielon jest offline