Dzień +3.
Los Angeles.
Wtorek, 13 czerwiec 2023.
Popołudnie(między 15 a 18-tą)
Pięciu facetów z ósmego piętra SB Tower, wybrało się na miasto, by zdobyć jakieś zapasy dla całego swojego piętra… każdy z mieszkańców dał im po 100$, by zakupić(jeśli się dało), to i owo…
Pyotr jechał swoim pickupem, obok siedział Jeff z pistoletem gazowym, z tyłu Harry, Anton, i "Ostry" Simon z gnatem.
….
Pierwszym przystankiem był supermarket. Przed jego wejściem zebrało się nieco ludzi, i była kolejka. Okazało się, że nikogo do środka nie wpuszczano, a sama obsługa miała nieco broni, w postaci pistoletów i rewolwerów(choć nie każdy). Rzeczy sprzedawano o zawyżonych cenach, i nie w hurtowych ilościach… udało się trochę kupić. Ale mleka dla dziecka azjatki nie mieli.
Anton dobrowolnie usiadł na pace, pilnując kilku reklamówek z nożem, i pojechali dalej…
Mniejszy sklepik, miejscowy, należący do jakiegoś Hindusa, paradującego tam z Magnum(!) za paskiem spodni, oraz jego pomocnika, ze strzelbą gładkolufową, również jeszcze coś miał do sprzedania. I także nikogo nie wpuszczali do środka. Ale za to mieli mleko.
~
Później przyszedł czas na aptekę… oczywiście ceny były zawyżone, ale dało radę kupić to i owo, i żadnych cyrków nie było. Pojechali dalej.
Druga apteka, jaką odwiedzili, była
rozwalona. Nie było w niej personelu, a była właśnie ograbiana przez kilka podejrzanych osób. Na widok jednak grupki z wieżowca, i ich pistoletów, "ćpuny" uciekły…
Harry siedział za kierownicą pickupa, zaparkowanego nieco z boku, a nie przed samą apteką, a Anton stał na czujce przy wejściu. Reszta buszowała zaś w środku.
- Jobany wrot! Podjiechała policyjia! Chyjba mnie wizieli... - Powiedział nagle Anton chowając się bardziej w sklepie.
Trzech gliniarzy wysiadło z radiowozu, mając jakieś małe karabinki w łapach. Dwóch ruszyło, chcąc najwyraźniej wejść do apteki, z karabinkami gotowymi do strzału przy ramieniu, czujnie... trzeci stał za autem, i też czujnie obserwował teren.
- Zajebię psy - Warknął Simon, gotując się do strzelaniny z gliniarzami??
- Nie wolno - Syknął Jeff.
- No co ty "Ostry", pojebało cię? - I takie tam inne, dały radę przekonać Simona, by nie strzelał do mundurowych, przy nerwowym poszukiwaniu tylnego wyjścia. Ale..
- Tam ktoś jest! - Wrzasnął jeden z gliniarzy - I mają broń!
I wywalił długą serię po aptece, do niej wchodząc. Fuuuck, jakiś idiota?
- Scott kurwa, zwariowałeś?! - Krzyknął jeden z gliniarzy.
A w tym czasie, czterech facetów z SB Tower, wiało tylnymi drzwiami, zdobywając w sumie z owej apteki, tyle co nic... a Pyotr poczuł nagle ból w prawej ręce. Oberwał! Oberwał jedną z kul! W prawe ramię. Polała się krew... ale uciekli. A potem do pickupa, i prowadził go Harry, i w dalszą drogę.
Rana była lekka, Piotr miał szczęście. Kula ledwie go drasnęła, i nawet nie utknęła w ciele. Chwilowo wystarczył więc prowizoryczny opatrunek…
~
Odwiedzili lombard. Był zamknięty na 4 spusty: kraty, żaluzje, i takie tam inne pierdoły... ale ktoś w środku był. I uchylił małe wieczko w drzwiach.
- Co? Broń? Chyba ocipieliście! Chociaż... mam tu takie
małe gówno, chcecie?
Pistolecik Ruger LCP II, na kaliber 22, pomieści 10 naboi w magazynku... a naboi było w sumie do niego 14. Za używany pistolecik, typek zaś chciał... 400$(Nowy kosztuje jakieś 430$ ). Cena jak po zbóju, ale co zrobić… zdecydował się na niego Pyotr.
"Ostry" zaś polewał z tego pistoleciku, a Anton kiwał głową z zażenowania.
Pojechali dalej...
Po jakimś czasie natrafili na sklep z bronią! Ale silnie obwarowany, na dachu było dwóch gości z karabinami, a tak to znowu kraty, jakieś metalowe żaluzje i te sprawy... wejście wyglądało na spalone, jakby po mołotowie? Typki zaś wrzeszczały by spadać, bo zastrzelą, i nie, nic nie sprzedawali!
Na ulicy w pobliżu kręciło się trzech murzynów, wyglądających na niby właśnie takich chcieliby-gangsta... i wypatrzyli towarzystwo z wieżowca, i ruszyli do nich, wyciągając pukawki! Harry już chciał dać gazu i wiać, ale "Ostry" go wstrzymał. To były jakieś niby jego znajomki…
- Yo, yo! - Powiedział Simon.
- Yo! Kurwa, to "Ostry"! Whaaaazuuup? - Padła seryjka przybijania piątek, i inne takie tam powitalne gówna.
- Szukamy jakiś zapasów!
- A te białasy to twoje ziomale? - Zarechotało trzech czarnoskórych.
- Yo! A co! Przy białych to mnie przynajmniej suki od tak nie zastrzelą, nie? - Walnął "Ostry", i znowu wszyscy zarechotali. Po kilku chwilach zaś spytał - Yo! "Tha Nutz", a wy tu co?
- Chcieliśmy tych chujów w sklepie z gnatami rozjebać, ale chuje się dobrze zabunkrowały!
- Yo! A to chujnia! A co do gnatów, nie masz może czegoś odpalić?
- Yo, czekaj… - "Tha Nutz" pogadał chwilę ze swoimi ziomalami na boku… - Yo, "Ostry"! Tera żelazo to na wagę złota, ale dla ciebie coś znajdę!
Mały rewolwer. Smith & Wesson model 60, kaliber 38, a do niego 10 kul. Za... 500$. Zdzierstwo… no i w porównaniu z pukawkami "yo-gangsterów", wyglądał jak zabawka, i był chyba dla nich bronią zapasową. Ale owszem, Jeff się zdecydował.
No i yo… znaczy się, głowy ich już bolały, a Piotra ramię, zdobyli w sumie to i owo, nie pozostawało więc nic innego, jak wrócić do SB Tower… po kolejnej seryjce "yo" i przybijania piątek, i żółwików, i ciul wie czego jeszcze, w końcu pickup ruszył w drogę powrotną.
Dzień +3.
Los Angeles.
Wtorek, 13 czerwiec 2023.
Wieczór(od 18-tej)
A na dachu SB Tower, już w najlepsze trwała mała imprezka, pachniało grillowanym mięsem, grała cicho muzyczka, i był alkohol… i było zajefajnie. Przyszli zaś właściwie wszyscy sąsiedzi.
Grubasy grillowały dla wszystkich, babcia wylewnie dziękowała za lekarstwa, Larry zaś za mleko dla dziecka.
Akiko trochę pluskała małą w jacuzzi… prym we wszystkim jednak wiodła oczywiście Pamelka, uśmiechnięta, wesolutka, czarująca, i
bardzo seksowna. I od razu rzucająca się Jeffowi z utęsknienia na szyję.
Była i blada Sandra, już trochę mniej seksowna, była i parka gejów.
Felicia, od razu wystraszona stanem Piotra, i zabierająca go na chwilę do mieszkania, by profesjonalnie opatrzyć ranę…
Eve, chlejąca jak smok, do której od razu zaczął się przystawiać "Ostry", ze słabymi skutkami. Podszedł więc w końcu do Sandry.
- Yo! Jak tam leci… ummm… - Obejrzał ją sobie z góry do dołu, i błysnął srebrnymi zębami - ...wampirzyco?
Była i
Jill, która mocno zamaskowała swoje paskudnie podbite oko makijażem, i prawie nic już nie było widać. Wręczyła ona, wśród głupawych śmieszków, jakiegoś świerszczyka Malvinowi.
- Ty wiesz, nie? - Powiedziała do czarnoskórego, po czym uciekła do… Harry'ego.
A Anton, to jedną, to drugą panienkę, zwłaszcza z tych młodszych, wprost pożerał wzrokiem, ale starszy pan był ogólnie miły, i nic nie cudował, nawet słownie żadnej nie zaczepiając.
Trochę normalności, w tych dziwaczych czasach, tak, to robiło dobrze każdemu… starano się jednak zbytnio nie hałasować, i nie puszczać za głośno muzyki. Lepiej nie zwracać na siebie zbytniej uwagi, jeszcze ktoś będzie zazdrosny, i będą cyrki…
Grillowanie trwało do 21, a w międzyczasie wrócił prąd. Większość jednak nie chciała zostawać na dachu, gdy zapadnie zmrok, w końcu różnie to bywało, a we własnych czterech ścianach najbezpieczniej.
Było jednak miło.
***
Komentarze za chwilę.