Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-03-2023, 02:20   #7
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Rozklejony dżdżystym deszczem trakt wijący się reiklandzkim lasem w jednym miejscu przybrał ciemniejszych barw. Brunatna czerwień rozrosła się na brązowawym tle błota, jakby w parodii którejś z licznych wokoło kałuż, dzięki miarowemu kapaniu z góry. Ile czasu zajęło zabarwienie ziemi ciężko było stwierdzić, ale napuchnięty i naszpikowany strzałami wisielec zdążył stężeć pośmiertnie, a krew opaść nie tylko na trakt, ale i w gołe stopy. Bujającego się smętnie denata przypominającego półtuszę u rzeźnika znaleźli strażnicy dróg.

Chędożone Wilczyce... - westchnął Jurgen.

Skąd wiesz, że one? — zapytał Manfred.

Nikt inny nie kastruje. I nie wpycha uciętych kusiek do gęb.




Życie w ciągłym ruchu i podróżach małych czy dużych przyzwyczaiły Wilhelminę do trzymania gęby na kłódkę w otoczeniu nieznajomych. Chociaż nawet gdyby nie zdrowa doza ostrożności w kontaktach międzyludzkich, to i tak nie kłapałaby zbędnie jadaczką. Była w parszywym nastroju odkąd opuścili... Nie, właściwie to parszywy nastrój trzymał się jej odkąd przybyła do rodzinnego Owingen, bynajmniej nie z racji pogrzebu rodziciela. Śmierć była naturalnym porządkiem rzeczy, ostatnią częścią mozolnego cyklu zwanego życiem i, wedle przysłowia, jedną z dwóch pewności w życiu. Nie, jak się okazało rodzinne strony były tylko miłe gdy patrzyło się nań przez filtr nostalgii i sentymentalizmu. Wizyta Elmy prędko przeszła w zwyczajowe konflikty i, gdy Wilhelm postanowił wyśmiać jej plan udziału w turnieju w typowy dla “mężczyzn” sposób, zakończyła się złamanym nosem. Przynajmniej nocne schadzki z Martinem były przyjemne, zwłaszcza że od pierwszego razu sprzed lat oboje poszerzyli horyzonty i nabrali doświadczenia.

Nawet nieprzerwanie zacinająca mżawka w drodze do Wurmgrube nie zmotywowała Wilhelminy do choćby słowa skargi. Wciśnięta wygodnie na wóz trzymała gardę znudzonej obojętności, w duchu ciesząc się że nie musi wędrować szlakiem na piechotę. Znoszone przez lata buty pamiętały lepsze czasy, tak jak reszta jej odzieży - bryczesy, koszula i płaszcz były poprzecinane patchworkowymi łatami z różnych materiałów. Jeden rzut oka wystarczył by stwierdzić bez cienia wątpliwości, że kobieta żyła wojażerowaniem po głuszy i szlaki nie były jej obce. Od razu też było widać, że prezencja nie zaprzątała jej głowy. Być może dlatego że z twarzą naznaczoną śladami po ospie i nagryzem końskich zębów mogłaby uchodzić za piękność jedynie w jakiejś dziurze zabitej dechami, gdzie psy tyłami szczekały, a miejscowi pielęgnowali wielopokoleniowe kazirodztwo. Jedynymi przejawami jakiegokolwiek cienia próżności był kubraczek w ziemistej barwie i piękny, długi łuk z ciemnego drewna z którym nie rozstawała się nawet o krok.

Blask “Ostoi” przywitała z ulgą. Podróż jak podróż, ale tutaj przynajmniej kojarzyła miejscowy element i mogła nieco poluzować gardę. Dotychczasowi towarzysze podróży byli... Cóż, byli. Wypatrywała u nich tylko jakichś sygnałów mogących ostrzec przed jakimś niebezpieczeństwem. Najwięcej uwagi poświęciła tylko Pablowi i Felixowi, głównie z racji maślanych spojrzeń tego pierwszego pod kierunkiem tego drugiego. Bawiło ją to niezmiernie i żałowała że nie byli w lepszej komitywie, bo z chęcią rzuciłaby niewyszukanym żartem niskich lotów czy zaimitowała parę przerysowanych cmoknięć, ale musiała obejść się smakiem. I najpewniej też to nie miało się zmienić, bo najmniej ufała właśnie takim ludziom jak rajtar.

Brzydszyś z roku na rok — rzuciła w ramach powitania w stronę Junga, gdy już ściągnęła swój tobołek z wozu.

Ty za to kwitniesz jak pleśń — padła riposta.

Wilhelmina zaśmiała się tylko, w drodze do drzwi i wyczekiwanego ciepła zań skrytego robiąc jeszcze mały przystanek by podrapać oba wilczury za uszami i zostawić im kawałek suszonego mięsa, którego nie dojadła w drodze. Uwertury towarzyszy, miejscami wchodzące w żenujące próby przypodobania się miejscowym skwitowała parsknięciem, przepychając się w stronę szynkwasu. Szerokim uśmiechem powitała dziewkę służebną wyłaniającą się właśnie z kuchni.

Serwus, Alma.

Elma! Tyle czasu cię nie było, och bogowie jak dobrze cię widzieć! — mało brakowało, by w ekscytacji Alma upuściła niesioną tacę. — Zaraz wrócę, to porozmawiamy. Tylko mi nie zniknij.

Wilhelmina tylko przytaknęła, rozsiadając się na przyciągniętym do siebie zydlu.





___________________

97, 65, 12, 53, 84
 
Aro jest offline