Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-03-2023, 15:42   #28
Blackvampire
 
Blackvampire's Avatar
 
Reputacja: 1 Blackvampire jest godny podziwuBlackvampire jest godny podziwuBlackvampire jest godny podziwuBlackvampire jest godny podziwuBlackvampire jest godny podziwuBlackvampire jest godny podziwuBlackvampire jest godny podziwuBlackvampire jest godny podziwuBlackvampire jest godny podziwuBlackvampire jest godny podziwuBlackvampire jest godny podziwu
Thulzssa

Samo licho wie, co przygnało go tak daleko od rodzinnych stron. Reprezentant rasy na ogół znienawidzonej przez większość cywilizowanych społeczeństw wędrował po Północy szukając okazji do zarobku i inspiracji do tworzenia swej specyficznej sztuki. W jaskini znalazł się zupełnie przypadkiem poprzedniego dnia. Śnieżyca zmusiła go do schronienia się pod ziemią. Plan był prosty, przeczekać i ruszać dalej kiedy tylko nadarzy się sposobność, ale gdy w końcu po świcie miał się zbierać w dalszą drogę, u wejścia do jamy usłyszał hałasy. Żałosne skomlenie skatowanej elfki przywleczonej przez grupkę zmiennokształtnych pod dowództwem rosłego dzikołaka niosło się echem po jaskini. Thulzssa wiedział, że nie ma szans w starciu z kilkoma likantropami, a że nie miał opcji prześlizgnąć się niezauważonym tuż pod ich nosami, musiał przeczekać. Mijały godziny a na przemian gwałcona i bita kobieta w końcu wyzionęła ducha. Thulzssa liczył na to, że Malaryci teraz opuszczą jamę i będzie mógł ruszyć w dalszą drogę kiedy na jego oczach niespodziewanie wywiązała się walka pomiędzy likantropami a dziwacznymi istotami przypominającymi rozumne grzyby o zgoła humanoidalnych ciałach, którym towarzyszył rozjuszony wilk.

Zimno to pojęcie, które wielokrotnie przewijało się przez myśli Thulzssy. Czasami rugał się za to, że zadecydował ruszyć akurat w te regiony Faerunu. Chciał znaleźć się jak najdalej od Wężowych Wzgórz oraz łap agentów klanu yuan-ti, z którego się wywodził, ale przecież mógł wyruszyć na południe. Z drugiej strony pościg, zanim byłby wtedy o wiele łatwiejszy. Tutaj nawet jeśli jakieś informacje o jego osobie dotrą do Wzgórz, to przewodzący klanem trzykrotnie się zastanowią, zanim kogoś za nim wyślą. Śnieg, mróz oraz trudne, wysokie tereny były bardzo dobrym odstraszaczem ewentualnego pościgu. Co prawda słyszał kiedyś o klanie yuan-ti zamieszkującym północ, ale były to jedynie jakieś stare legendy zapisane na zmurszałych tablicach świątyni, wokół której zamieszkiwał jego klan. Dodatkowo szansa, że jakimś sposobem porozumieją się oni z yuan-ti ukrywającymi się na północy raczej graniczyła z cudem.

Kolejna zamieć, zastanawiał się, czy w tych rejonach to aż takie częste? Czy może akurat szczęście przestało mu dopisywać rzucając na niego anomalie pogodowe. Coś tam podsłyszał w jednej z przydrożnych karczm, że natura w tym roku chyba uwzięła się na miejscowych. Niestety sam nie mógł na to nic poradzić, a tylko zacisnąć zęby i jak najszybciej znaleźć schronienie, zanim zmrozi go w miejscu. Szczęście w nieszczęściu udało mu się spostrzec jaskinię zlokalizowaną całkiem nieopodal. Thulzssa trzymał kciuki, żeby nie władować się prosto na niedźwiedzia albo jakieś inne, gorsze paskudztwo. Bogowie jedni tylko wiedzieli, co kryje się jeszcze pośród śniegów i skał tych krain.

Jeden krok, dwa kroki, trzy…wszystkie nad wyraz ostrożne, w końcu od jednego złego ruchu mogło zależeć jego życie. Dobrze, że jego wężowe dziedzictwo pozwalało mu widzieć w ciemnościach, mógł, dzięki temu prowadzić, chociaż częściowe obserwacje w mroku nie zdradzając swojej pozycji żadnym światłem. Na pierwszy rzut oka jaskinia wydawała się pusta, żadnych kości, śladów ogniska, czy ubrań, jedynie kamienie i zmarznięta ziemia. Świetnie, to już wróżyło dobrze, choć zdawał sobie sprawę, że pozory bywają mylące. Thulzssa wysunął rozdwojony język parę razy smakując nim powietrze. Było czyste i rześkie, pozbawione zapachów mogących wzbudzić w nim jakikolwiek większy niepokój. Wyglądało na to, że chyba znalazł idealne miejsce na przeczekanie tej przeklętej pogody. Mężczyzna poprawił więc mocowanie swojego pasa z bronią i ruszył pewniej w głąb jaskini.

Jakiś czas później dźwięki szalejącej zamieci zelżały aż w końcu całkowicie przestał je słyszeć. Zapowiadało się na to, że będzie mógł spokojnie kontynuować swą wędrówkę. Niestety Tymora miała dla niego chyba z lekka inne plany. Thulzssa zatrzymał się w pół kroku, gdy usłyszał zbliżające się istoty. Szybko wycofał się na bezpieczną odległość, z której mógł obserwować nieproszonych gości. To, co zobaczył nie napawało go optymizmem. Banda zwierzoludzi, którzy chyba byli lykantropami, wraz z upolowaną nieszcześnicą. Nie wróżył jej dobrego losu i, niestety, w tej sprawie miał rację. Okrutny spektakl, który przed nim urządzili kosztem godności i życia tej kobiety niejednego mógłby przyprawić o odruch wymiotny. Tak się, jednak składało, że Thulzssa w swoim życiu widywał już podobne rzeczy czynione na jeńcach przez jego własnych pobratymców. Sam nie raz i nie dwa przykładał do czegoś takiego rękę. Yuan-ti mieli mało litości dla schwytanych, tak to już wyglądało i on sam nie mógł tego w żaden sposób zmienić. Posłuszeństwo znajdowało się na pierwszym miejscu w klanie, niewykonanie polecenia kapłanów równało się z bardzo bolesną śmiercią. Nie, żeby wtedy w ogóle się nad tym zastanawiał, gdyż na oczy przejrzał dopiero całkiem niedawno. Wędrowna trupa bardów, którą przyszło mu szpiegować na polecenie Wysokiej Kapłanki okazała się dla niego niespodziewanym oknem na świat. Dzięki nim ujrzał, że życie może być znacznie lepsze niż go nauczono. W momencie, kiedy to zrozumiał reszta poszła już jak lawina…i tak skończył tutaj. Cóż…bez wycisku nie ma zysku jak to niektórzy powiadali.

Brutalny akt w końcu się zakończył, a w Thulzzsie zaiskrzyła nadzieja, że lykantropy grzecznie sobie pójdą. Ciekawiło go, czy tak jak zwierzęta, od których pochodziły ich cechy, zaznaczą jeszcze teren szczając wszędzie dookoła. Niestety, lub stety, niedane mu było się tego dowiedzieć. Do jaskini wtargnęły chodzące grzyby oraz rozjuszony wilk. Yuan-ti zamrugał parę razy ze szczerego zdziwienia. Bogowie chyba postanowili dzisiaj porobić sobie z niego żarty. Ciąg nietypowych zdarzeń prawie spowodował w nim wybuch chichotu, ale mężczyzna w ostatniej chwili powstrzymał się zasłaniając swoje usta dłonią. Walka rozpętała się na dobre, ale ostrożny wędrowiec nie miał zamiaru się w nią mieszać, przynajmniej na razie. Kto wie, jakie zamiary miały te chodzące purchawki, choć przyznać musiał, że na spektaklu kolorystycznym, to się całkiem znali, bo to z ich pojawieniem się grzyby na ścianach zaczęły zabawnie migotać.Yuan-ti przestąpił z jednego kolana na drugie, żeby nogi mu nie zdrętwiały i po cichu wyjął oba sejmitary z ich pochew. Wzrokiem szukał jakichkolwiek oznak, że atakujący mogliby mieć choć trochę inne zamiary niż lykantropi.
Thulzssa miał w sobie krew węży, wiedział, jak pozostać w ukryciu, choć tutejsze środowisko akurat nie sprzyjało żadnym gadom. Z zaciekawieniem przyglądał się rozwojowi sytuacji kiedy coś, być może szósty zmysł, zwróciło jego uwagę tuż obok grubego korzenia, za którym się krył. Na wysokości swojej piersi dostrzegł kilka grzybów, rosnących w grupie. Ot można by pomyśleć zwykły grzyb: trzonek, kapelusz i oto cały niezbyt skomplikowany organizm. Coś jednak Thulzssie nie pasowało, coś jakby przeczucie, że jest obserwowany
 
Blackvampire jest offline