Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-04-2023, 11:14   #54
Zell
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
Caitiffka i bez ponagleń Williama wiedziała, że to jest ten jeden z niewielu momentów, które mogła dla siebie wykorzystać. Zostawało pytanie - jak tego dokonać? Bynajmniej nie była płochliwą osobą, która unikałaby publicznego wystąpienia, a jednak... to wystąpienie ją martwiło. Jego pierwsza część nie miała być niczym szczególnym, ale to druga mogła poruszyć gości z Nowego Jorku. Szczególnie niepokoiła się Gorgonem...

Kto nie ryzykuje nie zdobywa nagród.

- Wczoraj udaliśmy się do jednej z wynajętych rezydencji, aby sprawdzić co się w niej naprawdę dzieje. Miejsce jest oczywiście monitorowane, ale mimo obaw nie natrafiłam na szczególnie silne zabezpieczenia, raczej były tylko dla zasady. - zaczęła Ann opowiadać stojąc przed kainitami - Przenosiłam urządzenie do nagrywania dźwięku i obrazu, jak sama weszłam na teren posesji. Przez mikry poziom zabezpieczeń i ostrożności byłam w stanie przejść bez problemu i w środku. Nagrałam wizerunki ludzi, którzy się tam zgromadzili. - zaczęła chodzić podczas opowieści - To byli biznesami różnej płci, korporacyjne pionki... Nikt szczególnie mi się nie rzucił w oczy. Ci ludzie wciąż byli w strojach z pracy. Rozmawiali niezobowiązująco na tematy kultu. Prawdopodobnie nie mieli w nim żadnej pozycji tylko szukali czegoś podniecającego, nadnaturalnego... Czegoś co wyciągnie ich z szarości życia.
Pokręciła głową.

- Tu wciąż nie było zwiększonej ostrożności. Prześlizgnęłam się więc bez problemu na dolne poziomy, ku drzwiom do piwnicy. Tam pilnowało dwóch strażników u broni. - wzruszyła ramionami - A przynajmniej z ceremonialnymi tasakami. Ci strażnicy byli w długich szatach z kapturami. Wślizgnęłam się do środka po tym, jak wychodził z pomieszczenia kolejny zakapturzony w szacie. Wyczułam już u wejścia woń krwi, świeżo upuszczonej. - uśmiechnęła się wtedy - I dopiero tu zaczęło robić się ciekawie.

- Czują się tu pewnie. - ocenił cicho szeryf przysłuchując się wraz z resztą Kainitów jej wypowiedzi. - I bezpiecznie. Z dala od dużego ośrodka miejskiego musieli się rozbestwić.

Ann podeszła do wyłącznika światła i lekko je przytłumiła.
- Schody prowadziły w dół, ściany były udekorowane na średniowieczne w rozumieniu Hollywoodu oraz masą namalowanych niezrozumiałych znaków. Ktokolwiek to jednak projektował... - skrzywiła się - Stworzył koszmarek stylów, co było bardziej widoczne po zejściu na dół, gdzie prowadził zapach krwi. - spojrzała po zgromadzonych.
- Na dole znajdowała się sala z ołtarzem w wizerunku pseudo-babilońskiego demona. Czary z krwią miały obraz szatana połączony z egipskim bóstwem w mezopotamskiej stylistyce. Nim zdążyłam się dobrze przyjrzeć, nadeszli inni zakapturzeni... z ofiarą na rękach. Mężczyźni trzymali naćpanego, półprzytomnego biedaka, całkowicie nagiego i bez włosów, a tylko pozostawione zostały one na głowie. Pomalowany był w różne znaki i... instrukcje jak ciąć? Przed wyjściem przywiązali ofiarę do ołtarza. To musiała być ich kolejna, jako że o porażkach mówili i tym, że ostatnio prawie ich policja złapała. Do tego na zapleczu znalazłam inną osobę pozbawioną krwi, którą możliwie wypełniono czary.

William zacisnął pięści w gniewie, ale reszta Kainitów i ludzi wydawała się niezbyt poruszona. Natomiast wszyscy byli skupieni na jej słowach.

Spojrzała ku sufitowi nim przeszła do najważniejszej części.
- Zastanawiałam się nad formą, jaka będzie najlepszą do przekazania sytuacji, w której się znalazłam. - kontynuowała odchodząc ku tylnej ścianie - Uznałam, że lepiej to tak przekazać.

Światło w pomieszczeniu całkowicie zgasło, a jedynie zapalone pozostały kinkiety i pojedyncza lampka na stoliku obok ściany naprzeciw zgromadzonych. Sama Ann stała z dala od włącznika światła, blisko zapalonej lampki.
- Obraz lepiej wyrazi sytuację, w jakiej się znalazłam, gdy ludzie z góry zeszli do sali, a ich zgromadzenie zmusiło mnie do porzucenia nagrywania oraz wampirzego skrycia. Odziałam się w znalezioną szatę, która wyraźnie sugerowała jakąś pozycję w hierarchii kultu... i czekałam w tym tłumnym zgromadzeniu.

Nieruchoma do tej pory sala ożyła. Naturalny mrok przedmiotów zostawał oderwany od swego źródła pozostawiając go nagim bez światłocienia. Dwuwymiarowa sztuka cieni obmywała przestrzeń pokoju, ogarniała sufit, ściany, podłogę. Cienie wypaczały swoją formę tworząc formy, których tu nie było. Zupełnie jakby węglem artystycznym zamalować pokój.
Ściany pokrywały się fakturą, podłoga obrazem kamiennej posadzki. Złudzenie optyczne nadawało trójwymiarowości sylwetkom osób wpatrzonych w przód, gromadnie ścieśnionym w przestrzeni, które zajmowały miejsca także przy wampirach - ołtarz z ofiarą znajdował się na przedzie przy Ann skupionej na kreowaniu tego ruchomego obrazu. Cienie podrygiwały, jak i czyniliby to ludzie czy ich ubrania.
A co mogło być niepokojące... cień Ann zniknął, jak i innych ich własne.
Mniej doświadczeni Kainici, tacy jak Salvatore czy Miracella zareagowali zaskoczeniem i zdziwieniem. Ale reszta… reszta wampirów nie była szczególnie zaskoczona czy zaniepokojona. Znali wszak pochodzenie Ann i potencjalne pochodzenie jej talentów. Dwaj ludzcy czarownicy wykazywali pewne zaciekawienie jej popisem. Ale nie wampiry, choć mogła to być wystudiowana poza, maska mająca ukryć prawdziwe uczucia i emocje.

- Rozpoczęły się zaśpiewy. - wszystkie sylwetki z ruchu wydawały się śpiewać - W żadnym znanym mi języku, choć zdawało się jakby... arabskie? Egzotyczne na pewno. - sylwetki poruszały się tak, że mogło się wydawać, iż zaraz wejdą na pobliskiego wampira - Czasem ludzkie, czasem jakby bulgotanie indorów. - spojrzała za zgromadzonych gdzie wydawały się być cieniste schody - I wtedy pojawił się Prorok.
Wyciągnęła dłoń ku ciemnej sylwetce bez szczegółów idącej od schodów przez cienistych kultystów, który przechodził bez trudu przez zgromadzenie, nie poświęcając ni skrawka uwagi Kainitom, których potrafiła jego sylwetka nawet szturchnąć, wywołując lodowate uczucie spoza świata.
Sylwetka mająca być Prorokiem zniknęła by pojawić się obok Ann i ołtarza, a za chwilę uniosła ręce ku górze.
- Był cały ubrany na zielono, a dokładniej z zielonym garniturem i spodniami oraz wysokim kapturem. - caitiffka wysunęła dłoń do figury i wyciągnęła cień tak, aby lepiej obrazował ten kaptur - Kiedy się odezwał... wszyscy słuchali z nabożną nadzieją na tajemnicę... Pożądanie władzy, sukcesu. - cienie poruszały się wraz z jej opowieścią.
- Mówił o władzy Oświeconych i Wybranych, która nastąpi jak powróci Pradawny z wygnania. Atmosfera... przypominała trochę tą z kazań Papy Roacha, ale była bardziej... stonowana. - zawahała się szukając słowa i zerkając na naburmuszonego Salvatore, którego to porównanie do Papy Roacha lekko uraziło. - Mówił o krwawym księżycu, o ustawieniu gwiazd w porządku. - Ann spojrzała na Proroka, który zakończył przemowę, a cienie zdawały się krzyczeć - Wszyscy zgromadzeni w tej chwili zaczęli wykrzykiwać słowa.
Ann spojrzała na zgromadzonych, gdy Prorok odwrócił się do cieni siedzących z boku.
- Belsameth nectu calach Necoho.
- Bełkot. - podsumował te słowa Vincent LaCroix nie wdając się w detale na temat tej kwestii.

- Wezwał wybranych, aby oni "prorokowali". - Ann uważnie patrzyła na Proroka jak ten wyciąga nóż, którym zaczyna ryć linie na ciele wijącej się ofiary, po czym kilka cieni podeszło na jego wyzwanie do ołtarza. Z ciała ofiary wypływały strugi czarnej cienistej substancji udającej swoim wyglądem krew.
- Prorokowi podano zakrzywiony miecz, którym jednym ruchem ściął głowę ofierze. - po tych słowach cienista sylwetka wykonała słowa Ann pozbawiając ofiary głowy wraz z czarnym rozpryskiem krwi. Rozpryśnięta krew polała się wprost do rozstawionych na podłodze mis. Owe misy zostały przyjęte przez wybranych i służyły nim niczym miski dla wygłodniałych psów kiedy wybrani zaczęli wychłeptywać ich czarną zawartość. Ann patrzyła na to wszystko bez wyrazu skupiając się na tworzeniu sceny a także ponownie przeżywając wydarzenia.
- Po całym procesie picia wybrani zaczęli mówić... zlepki tych przepowiedni po czym... padli wyczerpani. Myślałam, że to ghule ale... w tym momencie już nie jestem pewna.
Ann podeszła bliżej sylwetki proroka palcami dotykając cienia.
- Wyglądał on właśnie tak. - cień wydawał się ześlizgnąć z Ann odkrywając stojącego przed zgromadzonymi proroka oddzielnego zieleń którego tamtej nocy widziała Ann.
- To nie jest Malkavian z Nowego Jorku jeśli to starasz się zasugerować.- wyrwał się przed szereg Salvatore wyraźnie wzburzony całym przedstawieniem. Jego podopieczny zdawał się być bardziej wstrzemięźliwy w osądach.- Wygląda trochę jak Freddy Czarownik.
- Freddy Czarownik zginął podczas zatargu z Anarchami, powinieneś o tym wiedzieć. Obaj spaliliśmy jego ciało dla zatarcia śladów. - odparł głośno Stefan, a Locarius wzruszył ramionami. - Mówiłem, że wygląda… nie mówiłem, że jest nim. Freddy miał podobnie kiepski gust jeśli chodzi o strój i zamiłowanie do przedstawień.
- To nie musi być Malkavian. Choć raczej nie jest to Tremere, to… są śmiertelne możliwości.- wtrącił LaCroix. Kult Ekstazy w postaci najbardziej zdeprawowanych członków może się bawić w przedstawienia, a Euthanatosi mają fascynację krwią i śmiercią wpisane na listę zawodowych zboczeń… choć nie, zazwyczaj nie osiągają tak poważnego ekstremum. Cały ten… rytuał jest zaś… jedynie zasłoną dymną. Sam w sobie nie ma znaczenia, słowa są bez wartości… czyny mogą kryć coś więcej, ale by to odkryć, trzeba przyjrzeć się wszystkiemu na miejscu.
- Nie oskarżam Malkavian Nowego Jorku czy Papy Roacha - Ann odezwała się głosem Proroka - Po prostu wrażenia przedstawiam. - skończyła po porzuceniu tamtej sylwetki i już swoim głosem - Przedstawienie przedstawieniem, ale ofiary i krew były prawdziwe.
- To także może być nasz Tzimisce. - ocenił Szeryf rozważając głośno. - Jeśli cały rytuał jest tylko przedstawieniem dla gawiedzi, to przyznaję… całkiem pomysłowy sposób na zdobywanie sobie świeżej krwi.
Następnie zwrócił się do Ann. - Widziałaś tam znajome łyse twarze?
Ann pokręciła głową w zaprzeczeniu.
- Żadnych.
- To zmniejsza prawdopodobieństwo tego, że to jednak Tzimisce. Pozostaje więc sprawa…- Książę Stillwater spojrzał po zebranych.- Co zrobimy z tym problemem.
- Oczywiście powinniśmy go usunąć. - odparł pospiesznie William.- Wytępić te robactwo z powierzchni ziemi.
- Nie jestem pewien czy to idealne rozwiązanie. Ciężko by to było zamieść pod dywan. To dużo ludzi zaginionych. Cała organizacja.- odparł Smith rozważając opcje.
- Możnaby to spalić, zrobić pożar. - zaproponował Garry, a Joshua odparł.- Niedawno mieliśmy pożar.
- I wypadek, i zaginięcia. - odparł Larry i wzruszył ramionami. - Czym się martwisz Joshua? Sąsiad obok ma wtyki w FBI, utnie śledztwo u podstaw.
- Wolałbym podesłać zdobyte fotki federalnym i zainicjować śledztwo. Niech oni się tym zajmą.- stwierdził Smith drapiąc się po karku.
- W okolicy kręcić się będą Giovanni niuchający za swoimi zaginionymi braćmi. Lepiej nie wplątywać w to dodatkowo federalnych.- wtrąciła dotąd milcząca Nadia.
- Może najpierw lepiej to miejsce zbadać, a nie niszczyć od razu? Może to większy problem kryje. - odparła Ann - Są nagrania, ale to może być za mało.
- A tam… zbadamy to po wybiciu ich wszystkich. Problem zostanie rozwiązany zanim zaistnieje. - stwierdził zadowolony z siebie Larry.
- Popieram.- wtrącił Gorgon. - Lubię krwawe rozwiązanie problemów, o których nie wiemy.
- Choć sam rytuał jest przedstawieniem dla naiwnych, to śmierć i tragedia są prawdziwe, a że Rękawica w okolicy cienka to… kto wie co może przyciągnąć do naszego wymiaru. Najlepiej jak najszybciej ukrócić te praktyki bez względu na to czy stoi za nimi wampir, mag i czy inna istota.- dodał Vincent zapalając papierosa.
- Nie wiemy kiedy będzie następny rytuał, więc nawet możemy nie musieć tylu osób zabić. - Ann spojrzała na Williama lekko zaniepokojona nagłą zmianą jego zachowania.
- Zgadzam się. Możemy się wstrzymać z zabijaniem do jutrzejszej nocy. Na razie… kto się pisze na zwiad? - zapytał Smith.
- A dostanę coś ładnego za to? - zapytała Ann.
- Ładny uśmiech szefa. - zażartował Smith i dodał. - W twoim przypadku to niestety… jesteś ochotnikiem z przymusu.
- Ja sobie odpuszczę.- stwierdził Larry rozczarowany wynikiem, a Garry dodał.- Ja mogę pomóc przy zwiadzie.
- Zakładam, że ja też jestem przymusowym ochotnikiem? - zapytała Nadia, a Smith jedynie skinął głową.
- Jutro pomordujemy, nie bądź smutny. - caitiffka pocieszyła Larry'ego i zwróciła się do Gangrela - Jak ty możesz pomagać?
- Mam swoje sposoby, swoich szpiegów sprowadzę. - przyznał dumnie Garry głaszcząc się po brodzie.
- William ty może odpuść sobie uczestnictwo. - Smith zwrócił się do chcącego się zgłosić Toreadora. - Tak będzie lepiej.
- Ja się chętnie przyłączę do tego zwiadu. - stwierdził głośno Vincent ćmiąc papierosa.
- Będziesz robił magię? - bezklanowa zapytała z podekscytowaniem.
- Możliwe.- odparł Vincent.- Zobaczę na miejscu.
- Czyli narada zakończona. - stwierdził Smith i zwrócił się do dwójki Malkavianów. - Panowie, Miracella…- tu wskazał na milczącą cały czas Kainitkę. -... zajmie się waszym zakwaterowaniem. Witamy w Stillwater. Porozmawiamy później.
Następnie spojrzał na drugiego magika i westchnął. - Rozmowa na osobności?
- Rozmowa na osobności.- potwierdził mężczyzna.
Sztuka cieni jakby rozpierzchła się, przytroczając do swych źródeł. Ann podeszła do wyłącznika światła i je przywróciła. Wyglądała na lekko zmęczoną tym przedstawieniem, ale... zadowoloną.
- Za godzinę przed biblioteką. Nie spóźnijcie się. - rzekła Nadia podchodząc do Ann i ludzkiego maga. Po czym ruszyła ku wyjściu z pokoju.
- Prawdziwa dusza towarzystwa. - skwitował to ironicznie Vincent.
- Można z nią się ułożyć. - stwierdziła ciepło.
- Z pewnością. - odparł Vincent i zapytał Ann.- Co prawda nie wiem czy jest sens ciebie pytać, ale… serwują tu dobre trunki?
- Szefowa tego Elysium dba o jakość i dla żywych. - wskazała na Miracellę - Ona lepiej zna asortyment.
- Wydaje się być zajęta. A to są chyba Szaleńcy, tak? Nie wypada im chyba przeszkadzać.- ocenił LaCroix.
- Och, tak. Więc będzie trzeba poczekać w głównej sali. Ona może wiedzieć, gdzie jest najlepszy alkohol. - wyjaśniła - Hmm... a może byś wolał w oczekiwaniu się odprężyć?
- Byłoby miło. - przyznał Vincent z uśmiechem.
- Mamy jakieś 40 minut, ale... Są w Róży pracownice Lukrecji z zestawem... umiejętności. Takim co żywych zaspokoi seksualnie lub nie, ale lepsza wersja... - położyła dłoń na piersi mężczyzny - Mogę sprawić, że zyskasz nieporównywalne niczemu uczucie rozluźnienia i spełnienia, a ja jednocześnie zapełnię własną potrzebę. Ten pokaz mnie umęczył. Więc... jak będzie? - zaproponowała.
- Niestety… - mag uniósł zabandażowaną rękę pokazując ją Ann.- … ostatnio już straciłem dość krwi. Nie mam nic do rozdania, jeśli mam być w ogóle użyteczny podczas tego zwiadu.
- Szkoda... - Ann westchnęła z żalem.
- Może następnym razem, albo… jak już zakończę tu robotę.- pocieszył ją LaCroix, podczas gdy reszta Kainitów zaczęła się rozchodzić. Każdy w swoją stronę. A w kierunku Ann zmierzał jeden z Malkavów… ten mniej straszny.
- Może niedługo będzie można z Miracellą. - spojrzała na podchodzącego Malkava.
- Może… - odparł mag, a Salvatore uśmiechnął się i zwrócił wprost do Ann. - Proszę mi wybaczyć ten wybuch, podchodzę bardzo emocjonalnie do dobrego imienia mojego klanu. Tak często jest ono szargane przez różne osoby.
- Przepraszam jeżeli wydałam się atakować klan Malkavian, nie miałam takiego zamiaru. - odparła - Po prostu skojarzyło mi się to trochę z kazaniami Papy Roacha.
- Nasz wspaniały kult i wspaniały lider jest szykanowany bardzo z powodu oddania się Pradawnym.- westchnął Kainita wznosząc wzroku ku niebu, a LaCroix zapytał zaniepokojony. - Powinienem coś o tym wiedzieć?
- Powinien? - zapytała Salvatore.
- Oczywiście, że tak. Zawsze z otwartymi rękami witamy potencjalnych wyznawców jedynego opiekuna ludzkości, Wielkiego Karalucha! - rzekł z entuzjazmem neofity Stefan, wywołując kwaśny grymas na twarzy Vincenta.- Chyba sobie daruję szczegóły i pójdę się napić.
- A ty jesteś zainteresowana?- Kainita zwrócił się Ann.
- Wątpię by mój własny kainicki opiekun był zadowolony z takiej konkurencji w osobie Wielkiego Karalucha. - te słowa Ann wypowiedziała z powagą - Nie mogę wejść w Jego Słowo, przepraszam.
- Szkoda… a potem się wszyscy dziwią, że nie możemy osiągnąć prawdziwej Utopii.- stwierdził rozczarowany jej odmową Malkav, po czym od razu zmienił mu się nastrój, gdy zapytał.- Tak czy siak, ja i mój towarzysz nie zostaliśmy wtajemniczeni w ostatnie wydarzenia dziejące się w Stillwater, byłabyś skłonna mnie oświecić?
W tym czasie Vincent cichcem wymknął się rzucając Ann “na pożarcie” ciekawskiego wampira.
Caitiffka uśmiechnęła się przyjaźnie.
- Skoro macie tu zostać, musicie mieć świadomość, że tutaj każdy ma czasem sny, inne niż zwykle. - nim Salvatore zdążyłby się znowu poczuć urażony, dziewczyna dodała - A przynajmniej tak po sobie mogę stwierdzić, że wizje senne potrafią być.. inne.
- Acha… wizje… to coś nowego. I ten Tzimisce to się w wizjach pojawił? Wiem, że Giovanni ostatnio zaczęli się tu częściej zjawiać, ale…- Kainita westchnął w frustracji. - …Primogeni nie traktują mnie poważnie. A przecież jestem adwokatem mojego klanu na powierzchni!
- Zbyt duże ego i patrzenie z góry na każdego to chyba przypadłość wielu wampirów. - stwierdziła - Nie wiem ile mogę ot tak przekazać, ale... z ostatniej rozmowy mogło wyjść coś o Giovanni. A Tzimisce ostatnio zaatakował, jedna z naszych ucierpiała. Nie wiem jak reszta, ale... jedna moja wizja senna dotyczyła Tzimisce, choć go nie widziałam kiedykolwiek.
- Jeden Tzimisce to nie brzmi aż tak poważnie. Co innego sfora Sabatu.- ocenił Salvatore po chwili namysłu. - No… ale skoro wchodzi do snów.
- Sabat też mieliśmy, ale jego członkowie byli... osłabieni wilkołakami. Ten Tzimisce to stary wampir z Europy. Tyle wiem.
- Acha… ramol z Europy. To wiele tłumaczy. Mamy kompleksy wobec Europy. Zupełnie niepotrzebnie. - ocenił Salvatore.
- Czy chcielibyście bym na coś konkretnego zwróciła uwagę podczas tego zwiadu? - zapytała unikając tematu Europy.
- No nie wiem. Nigdy tam nie byłem. Nie wiem co zastaniesz, nie wiem czego się spodziewać. Pojechałbym z wami, ale muszę jeszcze pilnować Gorgona. Co by nie nabroił przypadkiem.- westchnął ciężko Salvatore.
- A myślisz, że może nabroić?
- Nie powinien. Nie jest tak krwiożerczy jak o nim mówią. Jedynie tak groźny jak o nim mówią.- ocenił Stefan.
- To uważaj, bo nasz Larry jest nabuzowanym na mordobicie nastolatkiem. Spodziewaj się każdych fajerwerków z jego udziałem. - ostrzegła.
- To się polubią, choć wątpię by ich style “walki” pasowały do siebie.- stwierdził z przekonaniem Kainita.
- Wydawałeś się być zaskoczony moimi cieniami. - stwierdziła.
- Mało kto robi takie sztuczki w moim klanie.- odparł wymijająco Salvatore.
- Pierwszy raz tak duży obraz próbowałam stworzyć z cieni. Ale jestem zadowolona. - odparła z lekką dumą - Mam nadzieję, że z waszej perspektywy było satysfakcjonująco.
- Robiło wrażenie. Dobra robota. A ponieważ kompulsywnie mówię prawdę, możesz być pewna że jestem szczery. - wygadał się wampir.
- Dziękuję. - skłoniła się wdzięcznie - Jeżeli nie masz nic do mnie więcej, to pójdę poszukać butelkowanej radości.
- Tak, oczywiście… powodzenia na zwiadzie.- odparł z uśmiechem Stefan.

***

Vincent siedział przy barze sącząc powoli lampkę Chardonnay. Nieśpieszne delektował się trunkiem używając tylko zdrowej ręki. Był tu sam. Kainici musieli się rozpierzchnąć, by załatwić swoje sprawy. A na pracownice Lukrecji najwyraźniej nie miał czasu.
- Alkohol przypadł do gustu? - Ann podeszła do baru i usiadła na stołku obok Vincenta, trzymając w dłoni kieliszek z gęstym czerwonym trunkiem. Kainitka wyraźnie była zainteresowana magiem i nawet tego zbytnio nie ukrywała.
- Piłem lepsze. Po prawdzie zdarzało mi się pić gorsze. Głównie w Kaliforni.- odparł mężczyzna z kwaśnym uśmiechem. I dodał.- Całkiem nieźle zaopatrzona piwniczka jak na… małomiasteczkowy lokal. Miejscowi pewnie nie są w stanie docenić smaku.
- Lukrecja to Ventrue, a dla nich utrzymanie wrażenia stylu możnego władcy jest dobrem nadrzędnym. - powiedziała trochę ironicznie.
- To kwestia stylu i prestiżu, i oczekiwań otoczenia. Nie jesteś prawdziwym Ventrue jeśli nie widać po tobie, że jesteś Ventrue. - wyjaśnił Vincent wykazując się zaskakująco dużą wiedzą na temat Kainitów.
- Możliwe. - upiła zawartości kieliszka - Choć czasem wystarczy niektórych usłyszeć, aby rozpoznać tych... nadętych dupków. - zakończyła już cicho.
- Jesteś dla nich za surowa, ale rzeczywiście ciężko im zrobić dobre pierwsze wrażenie.- odparł mag z uśmiechem.
- I drugie, i trzecie... - mruknęła - Nawet nie wiesz...
- Kiepskie doświadczenia w przeszłości? Zdarza się. - odparł Vincent i dodał z uśmiechem. - Nie oceniałbym całego klanu na podstawie paru nieudanych członków.
- Porzućmy temat. - urwała Ann - Wydawałeś się zaciekawiony pokazem z cieni.
- Jestem duchowym następcą średniowiecznych alchemików. Moja Tradycja jest więc bardzo… naukowa. I promuje ciekawość. - przyznał ze śmiechem Mag i upił nieco trunku.- Aczkolwiek nie jestem zbytnio obeznany we wszystkich dyscyplinach twojego rodzaju. Znam pobieżnie działanie niektórych i ogólne zasady jakie was obowiązują. Czerpiecie moc z pochłoniętej krwi i korzystanie z waszych sztuczek drenuje zapas zgromadzony w waszym układzie krwionośnym.
- Badania, badania. - zaśmiała się - I co więc z pokazu wybadałeś?
- Że to bardzo widowiskowa forma iluzji? Nie sądziłem, że wampiry to potrafią. - odparł Vincent po namyśle dodając uspokajającym tonem.- Nie badałem żadną Sfe… żadnym aspektem rzeczywistości twojego pokazu, więc raczej niewiele odkryłem. Zresztą… jestem bardziej dyplomatą niż naukowcem. Twoje sekrety są bezpieczne.
- Powiedz mi... czy umiesz czytać przyszłość? - zapytała ciekawa.
- Nie… Sfery Czasu nie udało mi się dotąd opanować.- przyznał Vincent. - Czemu pytasz?
- W sumie... Nieważne. - machnęła ręką i dopiła z kieliszka - Musimy iść do Nadii... to ta milusia Tremere.
- Wydaje się… być kompetentna jeśli chodzi o dowodzenie. - zastanowił się Vincent i wzruszył ramionami pytając. - Zna się na inwigilacji?
- Ona głównie zajmuje się komputerami, elektroniką... inwigilacja to żaden problem dla niej. - powiedziała Ann.
- Ona jest… Tremere. Czy to nie klan czarowników w starym stylu? Księgi, czaszki, świece i magiczne rytuały? - zdziwił się Vincent.
- Niektórzy... potrafią taką ścieżkę magii obrać.
- Dziwne… i podejrzane.- ocenił LaCroix.

***

Na miejscu Nadia już czekała. I Charlie za kierownicą vana. Uwagę towarzysza Ann wzbudziły oczywiście znaki wycięte skórze Pandersa i podszedł do niego. Wyciągnął notatnik zza pazuchy, by pośpiesznie przerysować znaki z jego twarzy. Wampir był tym lekko zaskoczony i zakłopotany. Nadia… nie zwróciła na to uwagi, bo z poirytowaną miną zawzięcie kłóciła się z Garrym.
Ann podeszła do kłócących się, by usłyszeć w czym problem. A gdy podsłuchała stało się wszystko jasne.
- Nie będziemy pół nocy czekać, aż zbierzesz swoje zwierzaczki. - burknęła Nadia i potarła czoło. - Jak zwykle… bezużyteczny.
- Nie pół nocy… tylko trochę, no… ale to lepsi zwiadowcy niż twoje drony. Mniej rzucają się w oczy.- odparł potulnie Garry.
-Nie będziemy… - warknęła gniewnie Tremere.- Pakuj swój tyłek do wozu. W razie czego będziesz dywersją.
- A ile by to miało zająć? - Ann zapytała Garry'ego.
- Pół godzinki… może dwie…- ocenił Gangrel.
- Może trzy może cztery. Tak naprawdę to on nie wie. - stwierdziła drwiąco Nadia i dodała głośno wyrażając swoją frustrację. - Jestem otoczona morzem niekompetencji.
- Nadia. - Ann mruknęła karcąco - To nas do niczego nie doprowadzi. - spojrzała na Garry'ego - Gangrele mogą z każdym zwierzakiem się komunikować, to możesz na miejscu jakiegoś ptaka zapytać by nam z góry powiedział, jak wygląda sytuacja na zewnątrz, byśmy na ślepo nie wchodzili na teren posesji. Jutro zwierzaki swoje weźmiesz, bo na szturm też się przydadzą dodatkowe oczy. - stwierdziła próbując pogodzić ich.
- No… ale w nocy większość zwierząt śpi w swoich kryjówkach. I ich szukanie zajmie trochę czasu.- wyjaśnił cicho Garry drapiąc się po karku. - Trochę łażenia po lesie.
- Jak już wspomniałam… morze niekompetencji.- stwierdziła sarkastycznie Nadia.
- To na pewno się postarasz, nie? Nie umiesz się sam w ptaka zmienić?
- No… nie… jakoś nigdy mi to nie wychodziło. Łatwiej mi panować nad zwierzakami, niż się w nie zmieniać.- odparł Garry, a Nadia dodała.- Pogódź się z tym Ann, Garry nie jest szczególnie utalentowanym przedstawicielem swojego klanu. Większość tutejszych Kainitów wylądowała tu przez różne wybryki, ale nie on… z tego co wiem, na Garrym nie ciąży żaden wyrok Księcia czy zbrodnia wobec własnego klanu. Po prostu po cichu go usunęli z Nowego Jorku.
- Nie będziemy tu siedzieć, nie ma czasu. Albo odnajdziesz nocnego zwierzaka na miejscu, albo będziesz z Nadią czekał i bronił. - Ann pociągnęła Garry'ego do vana.

***

Podróż upłynęła Ann z tyłu, wraz z Garrym i Vincentem. Nadia siedziała koło kierowcy. W vanie był cicho, Charlie nie odzywał się, bo Nadia go pilnowała, Garry nie odzywał się, bo był zawstydzony, a Vincent… medytował… chyba? Wydawało się jakby rozmawiał w myślach z kimś kogo Ann nie widziała, kogo nie potrafiła czytać. Spoglądał gdzieś w dal jakby widział, coś czego ona nie mogła.
Reakcja Garry'ego była w sumie poprawna. Ann nie dawała mu większych szans poza Stillwater, jeżeli nie zacznie pracować nad sobą...
- Ciekawą masz rozmowę ze sobą? - odezwała się w stronę Vincenta.
- Raczej męczącą, wymaga… dużej wiedzy i intuicji, gdy językiem jest symbol.- wyjaśnił mag cicho.
Ann ujęła lekko zranioną rękę mężczyzny, patrząc na nią z zainteresowaniem.
- Czemu wsadziłeś karty pomiędzy bandaże? Mogą się pobrudzić.
- To część mojego paradygmatu. Mojego czarowania. Potrafię się uzdrawiać za pomocą magyi. Problem w tym, że nie jestem w tym zbyt dobry. Więc leczę się bardzo powoli.- westchnął Vincent. - Preferuję inne Sfery niż Życie.
- Śmierć? - spróbowała zgadnąć.
- Śmierć… tak. Tylko, że to niewłaściwe określenie. My używamy: Entropia… lub równie dobrze pasuje Chaos.- odparł Vincent.
- Albo Rozkład.- odparła Nadia wtrącając się do rozmowy. - Śmierć jest zaliczana do Entropii, ale Entropia nie jest śmiercią. Mimo że jest uwielbiana przez miłośników śmierci. Eutanatosów. Te czubki nadal należą do Rady?
- Nadal.- przyznał Vincent i spytał Nadii.- Tremere?
- Eks-mag i obecnie Tremere.- przyznała Nadia i wzruszyła ramionami.- Ale nie wyciągaj z tego błędnych wniosków, nie będę się łasiła i udawała że jestem nadal zdolna do prawdziwej magii. Nie zamierzam się poniżać łudząc, że dorównam tobie.
- I dobrze. - uśmiechnął się ironicznie mag.
- Ale ty władasz magią. - Ann zaprotestowała do Nadii.
- To moc krwii… nie prawdziwa magia. - westchnęła wampirzyca i spojrzała na Vincenta.- Ty jej wytłumacz, bo mi się już kończy cierpliwość.
- Ona czerpie moc ze krwi, zużywa ją do kilku efektów jakie opanowała. Ja muszę tylko uważać, by nie spowodować Paradoksu.- odparł Vincent i zaczął tlumaczyć.- Paradoks następuje, gdy mag przeciąży rzeczywistość i ta nie może dłużej udźwignąć nadmiaru łamanych zasad. Ten szpital, który mam zapieczętować… to właśnie efekt Paradoksu.
- Magia krwi czy nie... to wciąż magia. - odparła - Nadia to nasz mag.
- Równie dobrze możesz to powiedzieć o Garrym.- westchnęła smętnie Nadia i spojrzała na Ann.- Ale niech ci będzie, wierz w co chcesz. Nikomu tym nie szkodzisz, a fakty nie dbają o punkty widzenia czy narracje.
- Może i ty powinnaś czasem, a nie sama się dołujesz. - Ann najwyraźniej jakoś zależało na Tremere. Ta jednak wybuchła śmiechem słysząc te słowa. - Dołuję? Naprawdę tak sądzisz?-
Spojrzała na Ann z rozbawioną miną. - Mylisz się moja droga. Nie jestem jedną z tych zakompleksionych Tremere, którzy potrzebują być nazywanym magami, by poczuć się lepiej. Doskonale wiem czym jestem, czym dysponuję i co potrafię i nie potrzebuję poklasku ni od starzszyzny mojego klanu ni… od żywych magów. Mam głęboko w siedzeniu i skrywane pod uśmiechami poczucie wyższości. Nie czuję się w żaden sposób zdołowana. Mam swoje własne cele do realizacji… ważniejsze niż magia krwi czy magyia śmiertelników z awatarem.
Ann spojrzała poważnie na Nadię.
- Jeżeli tak mówisz. - mruknęła - Ale może byś była mniej kurwia dla innych.
- Nie widzę powodu w kłamaniu tylko dlatego, żeby komuś nastrój się poprawił. Prawda wyzwala.- wzruszyła ramionami Tremere.
Ann nie odezwała się na to.



***

Dotarli na miejsce, sprawnie i szybko. Charlie bowiem zapamiętał trasę. Kryjówka wydawała się na bezpieczną. Garry zaś spytał.- Too… jak to robimy?
- Ja wam rozdam mikrofony ze słuchawkami. - wtrąciła Nadia, a następnie zwróciła się do Ann.
- Ty tam byłaś… masz jakieś sugestie co do samej akcji?
- Najpierw mi powiedz jaki sprzęt nam dasz. Coś do nagrywania obrazu? Te ostatnie były problemem.
- Nie mam za dużo kamerek szpiegowskich. Ta jest najmniejsza.- rzekła wampirzyca sięgając do schowka i spojrzała na Vincenta.- No chyba że mamy do czynienia z jakimś Synem Eteru i ten nam po prostu z powietrza jakąś wyciągnie. Ponoć to potrafią.
- Brakuje mi wiedzy technicznej by poprawnie zwizualizować tak skomplikowany przedmiot. - wyjaśnił LaCroix dodając żartobliwie. - Obawiam się, że efekt byłby nieporadny… może jakieś dzieło sztuki dla odmiany?
- Na zewnątrz chodzą strażnicy z bronią. Nie wiem czy budynek teraz zamknięty - opisała jak dojść do piwnicy - W sumie któryś ze mną wchodzi?
- Momencik… najpierw ustalmy co chcemy dziś osiągnąć. Pakowanie się do piwnicy jest ryzykowne… ale czy konieczne?- spytała Nadia, podczas gdy Vincent układał karty w okrąg na podłodze vana. - Potrzebujemy zaglądać do piwnicy?
- Vincent musi spojrzeć na wszystko, czy nic nie przeoczyłam. Na górze też zerkniemy co się dzieje.
- Coś się dzieje przy garażach. Śmieciarka z prywatnej firmy, ludzie z uzi i parę osób w szatach niesie dwa duże czarne worki. Ładują je do wozu. - zaczął tymczasem mówić LaCroix.- Dwójka ochroniarzy na patio, dwójka od frontu.
- Możliwie to ta dwójka zabitych.
- Możliwe…- przyznał Vincent i zamyślił się.- Nie jestem ciekaw piwnicy. Wszystko sobie obejrzę, jak już ją oczyścimy z niepotrzebnych osób.
- I tak trzeba sprawdzić czy ta posiadłość nie kryje czegoś więcej... i jakoś dowiedzieć się, kiedy ma być następny rytuał.
- Po co? Jeśli nie odbywa się dziś, to nie odbędzie się już nigdy więcej. Williama świerzbią paluszki i jutro zrobi tu rzeźnię jak za starych dobrych czasów krucjat. - stwierdziła ironicznie Nadia.
- Cechujesz się bardzo niskim poziomem ciekawości świata i poszukiwania wiedzy. - parsknęła.
- Ja tu dowodzę i biorę swoją rolę poważnie.- odparła poważnieTremere. - Pamiętaj, że tam może być Malkav lub Tzimisce. To że cię raz nie przyłapali, nie oznacza że nie przyłapią cię tym razem. Jeśli przyjdzie nam ratować ciebie, to jutro nie będzie śladu po kultystach i Larry wraz Williamem obejdą się smakiem.
- Nie chodzi, że jesteś nudna z natury. Ty wybierasz bycie nudną. Z obawy przed porażką. - mruknęła.
- Nie obchodzi mnie czy ta misja zakończy się sukcesem, czy porażką. Po prostu jestem profesjonalistką...- zaczęła rozważać głośno Nadia, gdy nagle w tę rozmowę wszedł Charlie. - Garry wylazł z wozu i gdzieś poszedł.
- My też powinniśmy chyba działać. Tam kończąc ładować zwłoki… wygodne okienko czasowe się kurczy powoli.- przypomniał Vincent wpatrując się w okrąg z kart.
- Można śledzić, ale i tak nie wiemy czy jutro będzie zgromadzenie. - spojrzała na Vincenta - Idziemy do środka, jak reszta będzie patrzeć gdzie zabiorą ciała?
- Nie jestem dobry w skradaniu się, a jedyną bronią poza magią jaką mam przy sobie to obrzyn. Niezbyt subtelny, jak na sytuację w której się znajdujemy. - ocenił Mag i złożywszy karty przetasował. Rozłożył je przed Ann obrazkami do dołu. - Wybierz kartę, jakąkolwiek.
- Mogę ci pomóc w skradaniu... trochę. - wyciągnęła rękę i wybrała jedną z kart. Widok na niej nie był zbyt… optymistyczny. Jakiś mężczyzna/potwór uwięziony w ciasnej klatce z żelaznych prętów…

… na tle piekielnego krajobrazu.
- Hmm…- zamyślił się Vincent kontemplując ten widoczek. - Schowaj przy sobie, jest emocjonalną boją, którą łatwo mi będzie namierzyć i łatwiej cię obserwować poprzez niego. I może nawet skontaktować się lub pomóc tobie w krytycznym momencie. Nie pójdę jednak z tobą. Będę tylko balastem.
- Karta... - Ann nie wyglądała na zachwyconą - Wy może sprawdźcie gdzie ciała wylądują, to powiązania zaczniemy odkrywać. Ja ruszę z nadzieją, że znajdę informacje. - zadecydowała.
- Po pierwsze nie daj się wykryć. Reszta jest drugorządna.- stwierdziła Nadia spokojnie i dodała ciszej. - Powodzenia.
Ann delikatnie uśmiechnęła się do Nadii i kiwnęla jej głową nim opuściła vana i skierowała się ku ogrodzeniu, już teraz starając się unikać wykrycia.

Vincent podążył za nią starając się być cicho i trzymając zdrową dłonią owego obrzyna, do którego kule czarował. Wkrótce dotarli do płotu i tu… usłyszeli głośne i nerwowe pochukiwania tuż nad sobą. Duża sowa siedząca na gałęzi tuż nad nimi, robiła wiele by zwrócić na siebie ich uwagę.
Ann zatrzymała się patrząc na nocnego ptaka.
- Garry chyba znalazł kolegę. - szepnęła.
- Nie. Ptaki tak się nie zachowują. - zaprzeczył Vincent, zamyślił się. - Mógłbym to sprawdzić, ale… wydaje mi się, że Garry chyba nie znalazł tej sowy. Garry ją opętał.
A sowa słysząc to, pokiwała głową i całym ciałem przy okazji.
- Świetnie, pomoże nam się przedostać przez strażników. Możesz się komunikować z nim na odległość? - zapytała maga.
- Będzie trudno…- odparł LaCroix rozkładając karty. - Za to mogę zająć strażników małym sporem w ich szeregach.
- Brzmi dobrze. - spojrzała na sowę - Może po prostu Garry podsłucha ich, gdy będę do środka się wbijała. Zawsze możesz ich uwagę przyciągnąć, jako zwykły skrzydlaty drapieżnik nocy. Brzmi dobrze?
Sowa pokiwała głową. A Vincent wzruszył ramionami. - Może być.
Mag już był zajęty układaniem kart w dłoni i skupieniem wzroku na jednym ze strażników. Wykonał kilka gestów nad nimi, szeptał coś cicho przez chwilę… nagle ów ochroniarz, na którym skupił się Vincent ruszył do towarzysza broni i zaczął coś krzyczeć wściekle i kłócić się z nim. Wyglądało na poważny spór, więc pozostali w polu widzenia ochroniarze ruszyli ku nim, by rozdzielić kłócących się zanim zdarzy się coś poważnego.
- Bądź przy Nadii, będę dawała znać. Garry niech ich obserwuje i nasłuchuje, będzie polującą blisko sową... Idę do środka.
-Hoho…- odpowiedziała sowa i pofrunęła w kierunku budynku.- a Vincent przypomniała.- Dała ci przecież słuchawki z mikrofonem do kontaktowania się z nią. Wolę pozostać tutaj.
- Troszczysz się o mnie? - uśmiechnęła się i wdrapała się na ogrodzenie, schodząc po drugiej stronie.
- Też. A przede wszystkim, choć mogę działać na odległość… wolę gdy te odległości nie są zbyt duże. - wyjaśnił cicho Mag tasując karty.

Ann przemykała przez zarosła, pozostawiając kłótnię mężczyznom. Korzystała z naturalnego ukrycia oraz bezruchu, gdy było trzeba. Dotarła na patio bez problemu, ale tym razem drzwi do domu okazały się zamknięte. I nie było na patio nikogo.
Zaklęła pod nosem. Wyciągnęła klucze, które znalazła u strażników z tasakami. Dzięki nim spróbowała otworzyć wejście do budynku.
Weszła do środka i zatrzymała się nagle widząc migdalącą się na fotelu parkę. Cóż… w zasadzie to ona go dosiadła. Jej szata nadal wisiała na ramionach i kaptur zasłaniał twarz, ale ruchy i stękania dobrze informowały co się dzieje z mężczyzną pod nią. Na szczęście byli zbyt zajęci sobą, by zauważyć wtargnięcie Ann.
Okryta pozorną wampirzą niewidzialnoscia, jak najciszej zamknęła za sobą drzwi i ignorując miłosne jęki tych kultystów, postanowiła sprawdzić niepoznaną ostatnio część rezydencji. Wpierw skierowała się do gabinetu.
Przemykając korytarzami natykała się kultystów. Teraz głównie tych w szatach. Minęła dwójkę w kuchni. I kolejnego podlewającego roślinki w korytarzu. Dotarła do gabinetu, zamkniętego na zamek, do którego nie pasował żaden z kluczy Williama. Niezadowolona, skierowała się ku bibliotece. W miejscu gdzie w domu Williama była biblioteka domowa tu była duża sala sypialna, gdzie członkowie kultu spali obok siebie, leżanka w leżankę. Ann szybko doliczyła się 25 miejsc do spania. Obecnie połowa z nich była zajęta przez śpiące osoby.
Bezklanowa pozostawiła śpiących, aby sprawdzić piętro. Wspinając się po schodach dotarła na górę. Tam już drzwi też były pozamykane na klucz, a przed jednymi… pewnie najważniejszymi stało dwóch uzbrojonych kultystów. Mimo szat i kapturów cenili nowoczesność, bo pilnowali drzwi uzbrojeni w uzi. Zapewne za tymi drzwiami odpoczywał przywódca tego kultu.
Nie było sensu podejmować ryzyka... Mogła próbować przy kultystach znaleźć klucz do gabinetu, ale nie miała pewności powodzenia. Przynajmniej zakapturzeni tu byli na contans. Pozostało zerknąć w piwnicę, tak dla pewności.
Podchodząc do piwnicy… zawahała się. Nikt bowiem jej nie pilnował. Drzwi były zamknięte, ale miała klucz. Tyle, że skoro nikt przy nich nie stał, to powód mógł być chyba tylko jeden. Nie było tam nic do pilnowania.
- Vincent? - szepnęła zakrywając ramieniem twarz - Wracam. - miała nadzieję, że mag ją słyszy. W sumie misja była wykonana, główni kultysci jutro będą... A to miejsce jej się z zasady nie podobało, nie wiedziała czemu... Z ulgą skierowała się do wyjscia.
“ Jestem tu. W twojej głowie.” przypomniał jej mag telepatycznie.
"No tak... magia. Co u was?"
“Nadia namierzyła śmieciarkę i podała namiary waszemu Księciowi. Zgarnie ją na trasie i cóż pewnie przymknie kierowcę i obsługę śmieciarki. Znajdzie się jakiś paragraf na przewożenie zwłok w pojeździe do tego nie przeznaczonym.” odparł telepatycznie Vincent.
"A co z Garrym?"
“Sowa czuwa na dachu, co do jego ciała to nie wiem gdzie jest. Przypuszczam, że je dobrze ukrył. W tej chwili jest bezbronny”
"Wracam."
Ann spróbowała wrócić na zewnątrz, na patio. Co się jej udało bez problemu. Ten Malkav musiał być strasznie pewny swojego bezpieczeństwa. Nie wahając się bardzo, Ann opuściła miejsce wracając do maga przy płocie. Wymagało to trochę lawirowania pomiędzy strażnikami. Niemniej na jej drodze stanęli akurat ci, których sztuczki Vincenta zmusiły do bójki… i bardziej niż szukaniem potencjalnych włamywaczy zajęci byli pilnowaniem siebie nawzajem.

Ann przeszła przez płot obok Vincenta. Widać było, że minę miała niekonieczną i zerkala
za siebie na rezydencję.
- To miejsce jest... jakieś niepokojące. I dla mnie.
- Nie dziwi mnie to… masz umysł podatny na nadnaturalne wpływy. Możliwe, że byłby z ciebie potencjalny materiał na maga… za życia. A tutaj… nie tylko cała okolica ma wyjątkowo cienką barierę to jeszcze coś siedzi za nią i nieświadomie wpływa na wszelkie umysły… - odparł Vincent zapalając papierosa.
- Mogłabym być magiem? - dziewczyna wyraźnie się tym podekscytowała.
- Potencjalnie… wiele osób takich jak ty nie zostaje magami. - odparł mężczyzna zaciągając się dymem. - Niemniej brana byś była pod uwagę przez Zakon. i może została akolitką.
- Więc weźcie mnie teraz! - koncept przynależności dodatkowo rozradował młodą wampirzycę.
- Teraz już należysz do innego elitarnego klubu. - mag szybko skreślił ten pomysł z grona możliwych do zrealizowania.
- Nie chciałam. Mam pieniądze, mogę płacić, dużo! - zaprotestowała.
- To nie jest kwestia pieniędzy, tylko sytuacji.- odparł mag wstając i dodał. - Wracajmy do twojej siedziby. A… i trzeba by chyba poszukać Garry’ego.
Francuzka pokiwała głową, ciężko znosząc odmowę maga.

***
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline