Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-04-2023, 11:14   #55
Zell
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
Ann i Vincent nie wrócili już do Róży. Czas wampirom się kończył, toteż Nadia wysadziła dwójkę u wrót posesji Williama.
- Do jutra.- pożegnała się i odjechała wraz z Charlie’m i Garrym.
Ann przez chwilę patrzyła za vanem.
- Vincent... - odezwała się cicho, nie patrząc na człowieka - To przez brak tego duchowego przewodnika, co Nadia straciła? - spojrzała na Vincenta - Temu nie mogę być magiem?
- Cóż… nie miałaś też duchowego przewodnika i za życia.- stwierdził Vincent.- Więc i tak byłabyś tylko potencjalną kandydatką. Można przeżyć całe życie i nie ulec przebudzeniu. To nie trafia się tak często.
- Ale wciąż mogę się... przebudzić?
- Żeby ulec przebudzeniu, trzeba być żywym. Myślisz, że dlaczego Nadia utraciła swojego awatara? Zmarli nie mogą być magami. - westchnął LaCroix, gdy ruszali w kierunku posiadłości Blake’a.
Chwile upłynęły w ciszy.
- Czy magowie mają też swoich... Nie do końca magów? Takich... co nimi pogardzają i uważają za... wypadek, błąd?
- Nie wydaje mi się. Magowie mają różne inne powody do gardzenia pobratymcami. Nie jesteśmy szczególnie zjednoczeni. Poszczególne fundacje mają swoje cele, priorytety, swoje… awersje i… uprzedzenia. - odparł cierpko Vincent.
Ann nagle zmieniła temat.
- Jesteś z Francji?
- Mój ród jest Francji. Pochodzę z rodziny francuskich arystokratów, która wyemigrowała do Luizjany z powodu… kłopotów, związanych z rewolucją francuską. Jam sam urodziłem się i wychowałem w Baton Rogue. - wyjaśnił uprzejmie mag.
- Ja pochodzę z Francji. - uśmiechnęła się lekko - Wychowywałam się tam... ale też w Kanadzie. Dwa obywatelstwa, częste podróże.
- Ja też często podróżuję w interesach. Aczkolwiek obywatelstwo mam tylko jedno.- odparł uprzejmie Vincent. - Brakuje ci tych podróży?
Dziewczyna zastanowiła się.
- Chyba nie. Znaczy, podróże nie wpływały dobrze na utworzenie relacji z innymi ludźmi. A o trwałych można było zapomnieć.
- Relacje z innymi ludźmi bywają przecenianie. - odparł ironicznie mężczyzna.
Ann spojrzała w ziemię.
- Gdy bezpowrotnie coś stracisz, to dopiero zdajesz sobie sprawę, że ci brakuje tego, czego nie zdążyłeś poznać...
- Może… aczkolwiek nie przypominam sobie żadnej znajomości wartej zapamiętania. - odparł Vincent zatrzymując się, by zapalić papierosa.
- Ale miałeś jakieś. - spojrzała na niego przechylając głowę - Kochałeś czy kochasz kogoś? Czy byłeś kochany?
- Zdarzało mi się. - odparł wymijająco Vincent.
- Jakie to uczucie?
- Hmm…- zamyślił się LaCroix i wzruszył ramionami.- … kłopotliwe.
- Jak to "kłopotliwe"?
Mężczyzna wydmuchał dymek i spojrzał na dziewczynę mówiąc. - Miłość rozprasza uwagę, odwraca uwagę od celu.
- Ale jest niesamowite, prawda? Zrobisz dla kochanej osoby wszystko, zawsze. I będziesz czuł szczęście.
- Z pewnością. - odparł wymijająco mężczyzna.

***

Ann weszła do posiadłości Willa, rozglądając się za Toreadorem.
- William? - zawołała na próbę.
- Tak? - usłyszała znajomy głos Kainity.- Jestem w kuchni.
Caitiffka ruszyła do kuchni, zostawiając za sobą Vincenta.
- Jak się trzymasz? - zapytała od wejścia do pomieszczenia.
- Zwyczajnie… czemu pytasz? - odparł Kainita, dobierając sobie “trunek” z zamrażarki.
- Bo zachowywałeś się... inaczej. Nie, że źle, tylko... inaczej. - podeszła bliżej - I Joshua nie chciał byś z nami poszedł...
- Mógł uznać, że mógłbym… zachować się nieracjonalnie. I miał rację.- odparł z uśmiechem Toreador.
- Ale jutro idziesz na akcję? - zapytała.
- Jutro… idziemy walczyć. Wtedy lepiej jeśli będę bardziej… nieracjonalny.- odparł z ciepłym uśmiechem Kainita.
- Ci kultyści tam żyją. Naliczyłam dwadzieścia pięć miejsc do spania. Widziałam na górze dwóch kultystów z uzi, pewnie pilnujących pokoju Proroka czy innego guru.
- W takim razie będzie dużo… sprzątania. - stwierdził beznamiętnie Toreador.
- Zadziwiłeś mnie. - Ann patrzyła z zaciekawieniem na Toreadora - Takiej twarzy Williama Blake'a bym się nie spodziewała.
- Ta twarz… umarła w okolicy wojny secesyjnej. Wtedy po raz ostatni raz byłem rycerzem, wojownikiem Camarilli. - odparł Toreador i wzruszył ramionami. - Zazwyczaj nie odczuwam przyjemności z odbierania życia. Niemniej żywię prawdziwą odrazę do rytualnych mordów i morderców. Zwłaszcza, że wiem jak to się może skończyć. W szpitalu który stara się zabezpieczyć nasz gość, też dokonywano rytualnych mordów… w sposób wyjątkowo pokręcony. I jak to się skończyło?
- Czy te mordy w szpitalu były do tych teraz podobne? - zapytała.
- Były znacznie bardziej kreatywne… agonia była długa i ofiara była cały czas przytomna. I krzyczała. Ciesz się że nie będziesz miała okazji usłyszeć takich krzyków. To coś z czego powstają koszmary. - William wzdrygnął się na wspomnienie tamtych wydarzeń.
- A wiadomo co chciano osiągnąć mordami? Czy to psychopaci co chcieli śmierci i cierpienia dla samego aktu? - zapytała lekko przerazona.
- Zważywszy, że wszystkiemu przewodził potężny Nephandi, to raczej chodziło o umowy z demonicznymi bytami. -odparł Toreador i uśmiechnął.- Cieszy mnie więc fakt, że chyba nie mamy z nim do czynienia.
- Nephandi?
- Powinnaś zapytać Vincenta o detale. Niemniej Nephandi… z tego co zrozumiałem, to książkowy przykład demonologa. - wzruszył ramionami. - I potężny czarownik… bardzo potężny. Jego pokonanie kosztowało życie maga,który nas wspierał w tym boju i załamało rzeczywistość w obrębie szpitala.
- Ale ten Nephandi zginął, prawda?
- Prawdopodobnie… pod koniec uciekaliśmy w popłochu, gdy świat zwijał się za nami w spiralę. Nie uszedł stamtąd, to pewne. - odparł Toreador.
- Może ci kultyści chcą dokonać tego samego co w szpitalu? Vincent mówił, że tam gdzieś jest byt, który wpływa nieświadomie na sny, a wilki przecież coś właśnie tam zamknęły.
- Ale nie w szpitalu… ów byt śpi umbralnym odbiciu jeziora. - odparł Toreador i dodał z uśmiechem. - Nieważne co kultyści planują. Nie będą mieli okazji powtórzyć swojej zbrodni.
- Widziałeś Giovanni ?
- Tak… uroczy typek. Tzimisce który go oszpecił ma poczucie humoru. Pokręcone, jak to u nich, ale ma. - odparł ze śmiechem Toreador.
- Sądzę... że w sumie to bardzo smutny los. Nawet jak na wampira. - Ann najwyraźniej nie widziała tego za nic zabawnego.
- Z pewnością… ale nie trafiło na aniołka. Nekromanci są… - wzruszył ramionami Toreador. - … niewiele lepsi od Tzimisce.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline