Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-05-2023, 12:27   #10
Alex Tyler
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację


3 Marpenoth 1703 RT. Wieczór.
Zachodnia Knieja Neverwinter.
Północne Wybrzeże Mieczy.


Niewielu mogło być w takim stopniu przygotowanym na atak, jak zaprawiony w boju wyznawca bóstwa patronującego czujności i obronie. Kiedy biały wilk w jednoznacznie wrogim zamiarze skoczył ku bitewnej zakonnicy, ta natychmiast zeszła z linii ataku i zgrabnie wywinęła nadgarstkami, wykonując potężne cięcie. Jednak, zamiast przeciąć wilka w poprzek, dwuręczny miecz nie uczynił żadnej szkody. Ciało napastnika wręcz rozstąpiło się pod dotykiem ostrza niczym kłębiasty opar, a następnie zniknęło.
Tormie — wyrzekła osłupiała święta wojowniczka, kiedy pięć i pół stopy najlepszej amnijskiej stali poświęconej przez kapłanów trzech bóstw nawet nie zadrasnęło widmowego napastnika.
Czym było to stworzenie, że nie imał się go taki oręż? Majakiem? Iluzją? Służka prawa odczuwała instynktowny niepokój w obliczu przeciwników, których nie mogła zranić jej poświęcona broń. Nawykła bowiem do powalania bestii i przestępców z krwi i kości. Jej umysł stanowił jednak niepenetrowalną fortecę dla emocji, zwłaszcza tych szkodliwych. Dlatego niepokój został odparty w mgnieniu oka. Kobieta pomyślała trzeźwo i rozsądnie. Przeciwnika nie można było zranić, ale niewykluczone, że on miał taką możliwość. Zatem koniecznym było się bronić. Uderzenia broni nie może nie czyniły realnej szkody widziadłom, ale potrafiły je odpędzać.

Niestety przeciwników przybywało z każdą chwilą. I choć siostra Rita stawiała im zażarty opór, kreśląc szerokie kręgi swym montante, wiedziała, że jedynie kwestią czasu jest, nim ulegnie stale rosnącej w liczebność hordzie. Nie była to w żadnym razie myśl niesiona strachem lub desperacją, raczej chłodna konstatacja w jej stylu. W międzyczasie dwie z jej towarzyszek zostały wciągnięte we mgłę przez widmowe wilczyska. Zabrane w niewiadomym kierunku. A być może nawet zgładzone. I na białowłosą powoli zbliżał się czas. Swój los, bez względu na to, jaki by miał nie być, zamierzała przyjąć z godnością. Zarazem postanowiła dopełnić ostatniego obowiązku.
— Walka nie ma sensu. Ja zostanę, a wy uciekajcie obywatele — oznajmiła w stronę zaklinacza i konstruktorki.
Niedługo potem w bezdenną ciemność wciągnęły ją siarczyście lodowate ugryzienia sfory mglistych dziwów.


Nieznana data. Wieczór.
Nieznane miejsce.
Nieznana kraina.


Marvella zupełnie inaczej wyobrażała sobie śmierć. Wszak coś kompletnie innego przedstawiały wyższe w hierarchii siostry i święte teksty jej Zakonu. Głęboka ciemność może i się zgadzała, tak jak chwilowe uczucie zawieszenia w próżni, ale nie to, co nastąpiło później. Cichy i nawet urokliwy las iglasty skąpany w zimowej scenerii, w zasięgu wzroku pozbawiony śladów życia. Nie przypominało to w żadnym razie świetlistej i pełnej porządku domeny Oka Prawa. No, chyba że trafiła do ósmej warstwy Baator, lodowatej Canii. Siostra Rita była bystra i rozsądna, ale jednocześnie głęboko wierząca. Nie mogła więc ot tak dopuścić do siebie myśli, że po śmierci trafiła w zupełnie inne miejsce w zaświatach. Zaczęła zatem szukać alternatywnych wyjaśnień. Te nadeszły dość szybko. Kiedy tylko ujrzała resztę dotychczasowych towarzyszy podróży, uznała, że niezwykle mało prawdopodobne było, aby wszyscy trafili do Dziewięciu Piekieł. I to tej samej warstwy. Zwłaszcza dla Marcela i S’Uli nie widziała miejsca w sferze bazującej na piekielnym pierwiastku prawa. A przynajmniej nie na zasadzie standardowej wędrówki dusz.

Wykazywane przez cielesną powłokę wszelkie oznaki życia i zachowanie pierwotnej formy jeszcze bardziej upewniły młodą dziewczynę, że raczej została gdzieś przeniesiona za żywota, aniżeli skonała.
— Cóż za piekielna magia to sprawiła? — skomentowała tę konstatację pod nosem.
A jeśli nie do Canii, to może trafili do Doliny Lodowego Wichru, albo na inny materialny plan egzystencji, taki jak Ravnica Oddysyi? Na razie pytanie to musiało pozostać otwarte. Bowiem gdzie by nie była, nadal obowiązywały ją ograniczenia i potrzeby fizycznego ciała. Zbliżający się zmierzch i dojmujące zimno ewidentnie skłaniały ku poszukiwaniu schronienia. Co prawda monastyczny styl życia przyzwyczaił ją do wielu trudów i udręk, ale nawet jej wysoce zahartowane ciało miało swoje granice. Położone zdecydowanie bliżej, aniżeli jej psychiczna wytrzymałość. Świadoma tego rozumna kobieta nie zamierzała doprowadzić do sytuacji, w której zamarzłaby na śmierć tylko dlatego, że umysł był w stanie zdzierżyć trudy, które wykończyły ciało.

Jak się okazało, w okolicy nie było zwłok mężczyzny, który wcześniej przedarł się przez mgłę w pobliże ich obozowiska. Na podstawie tej obserwacji monastyczna paladynka wysnuła hipotezę, że z powodu tej samej czarnoksięskiej anomalii musieli tak jakby zamienić się miejscami. Jeśli miała rację, zanim tamtego obywatela wciągnęła mgła, tak jak ją i jej towarzyszy podróży, znajdował się on gdzieś niedaleko. Po tej konstatacji od razu ruszyła szukać jego śladów. Na szczęście śnieg stanowił ku temu wdzięczne podłoże. Ciągnąc swe rozmyślania odnośnie, siostra Rita pomyślała, że jeśli również pora przenosin była przybliżona (a na to wyglądało), istniała szansa, że nie było w międzyczasie opadów i ślady nie zostały całkiem przysypane. Nie zapomniała też, że mężczyzna musiał uciekać przed leśnymi drapieżnikami. To najlepiej tłumaczyłoby obecność na jego ciele ran odpowiadających ugryzieniom ich szczęk. Z pewnością nie zadano ich po śmierci, wszak ciało nie było nawet nadjedzone. Poza tym do Faerûnu nie przenieśli się drapieżnicy. Dawało to szafirowookiej ogólne pojęcie o przebiegu wydarzeń i sposobie działania czarnoksięskiej anomalii.

Zgodnie ze swymi przewidywaniami wyznawczyni Oka Prawa po pewnym czasie zdołała odnaleźć ludzkie ślady. Nieco przysypane śniegiem, co oznaczało, że jednak musiała być jakaś istotna różnica w czasie między momentem rozpoczęcia i zakończenia międzywymiarowych przenosin. Na dodatek, co też nie stanowiło dla dziewczyny żadnego zaskoczenia, w okolicy były tropy należące do wilków. Ślady mężczyzny urywały się przy samej polance, co jasno wskazywało, że stanowiła ona obszar, w którym podlegało się przenosinom. Białowłosa szybko zorientowała się, że zgodnie z jej przypuszczeniami, odciski stóp nieznajomego prowadziły gdzieś w głąb lasu. Wystarczyło tylko za nimi podążyć, by dotrzeć do jakiejś osady, a przynajmniej chaty należącej do owego nieszczęśnika. Na szczęście nie stanowiło to dla niej problemu.
— Nie mylisz się obywatelko, dokładnie dlatego zaczęłam szukać tych śladów — odrzekła beznamiętnym tonem na słowa Vaeri, wypuszczając z ust biały obłoczek. — Żaden cywilizowany człowiek nie zdołałby przetrwać na łasce natury w takich warunkach.
 

Ostatnio edytowane przez Alex Tyler : 30-09-2023 o 15:52.
Alex Tyler jest offline