Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-05-2023, 23:43   #1
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Bastion 2521 - Przez wojenne ostępy

Miejsce: Kislev; pn. Kislev; Północny Lynsk; bród na Krasicyno
Czas: 2521.03.01 Aubentagl; południe
Warunki: - na zewnątrz: jasno, łag.wiatr, pogodnie, ciepło



Krzepka, szosrstka dłoń w pośpiechu dobiła wyciorem pocisk po raz ostatni. Pomimo pośpiechu ruchy obu dłoni nie wahały się co świadczyło o sporej wprawie w tej czynności. Następnie ramię okryte grubą, ochronną warstwą przeszywalnicy i płytkami solidnej, imperialnej stali uniosło się w górę. ~ To już ostatnia. Oby się udało! Sigmarze dopomóż! ~ w głowie mężczyzny przemknęła krótka prośba do boskiego patrona. Po czym palec pociągnął za spust i pistolet lekko szarpnął, huknął a w powietrze trysnął kłąb gryzącego dymu. Mężczyzna z uwagą obserwował pocisk ale ten był niewielki, szybki i w ogólnym dymie i kurzawie jaka tu panowała szybko mu zniknął w oczu. Poprzednia nie wypaliła ale wcześniej te kilka wyjątkowych strzałów zadziałało. Ivan mu wcisnął ten pistolet na początku walki i “prikazem” a trochę prośbą aby strzelał w niebo. To miał być sygnał dla innych, że tu toczy się walka i potrzebują pomocy. Wcześniej Friedrich von Keyserling, ostlandzki baron i imperialny poseł z misją dyplomatyczną w Kislevie wystrzelił pozostałe zmodyfikowane naboje. Iwan wiedział, że umie się posługiwać bronią palną to pewnie dlatego mu wręczył ten pistolet. Poza tym Friedrich jako imperialny gość, poseł i herold, był niejako poza kislevską hierarchią i jurysdykcją. Ani to mu nie wypadało ingerować w poczynania gospodarzy ani im nie wypadało wydawać poleceń. Ale teraz, dzisiaj, już któryś tak przeklęto długi dzwon wszystko się zmieniło gdy zostali zajadle zaatakowani, przez zaskakującą duże siły wroga.

- Jest! Dzięki ci Sigmarze! - nie mógł powstrzymać się od krótkiego uśmiechu radości gdy raca na niebie wybuchła czerwonym dymem i była widoczna nawet przez ten prochowy dym i kurzawę czynioną przez walczących na ziemi. To był kolejny kłopotliwy dylemat tej sytuacji. Wiedział, że Kislevici celowo trzymali go z tyłu nie chcąc dopuścić aby coś stało się ich gościowi a do tego posłowi. On też miał do dyspozycji tylko swoją skromną eskortę jaka w tej chwili coraz bardziej przypominała ostatnią garstkę obrońców. Zadarli głowy gdy dojrzeli czerwoną, dymną gwiazdę pod całkiem pogodnym dzisiaj niebem.

- Wytrwamy! Pomoc wkrótce nadejdzie! - krzyknął do nich w reikspiel a ci pokiwali głowami ale miny były dostosowane do sytuacji. Czyli poważne. Zaraz krzyknął to samo po kislevsku aby dodać otuchy swoim towarzyszom. On sam nie miał już więcej rac więc zaczął przeładowywać pistolet zwykłą kulą. I starał się wyglądać, że wszystko jest w porządku i pod kontrolą. I zastanawiać się jak do tego doszło?

Wracał właśnie z misji dyplomatycznej delikatnej natury więc potrzeba było wysłać kogoś doświadczonego. A któż by mógł być bardziej doświadczony niż Ostlandczyk o silnej domieszce kislevskiej krwi płynnie mówiący w tym języku? Więc wysłano właśnie jego, barona Friedricha von Keyserlinga.




https://i.imgur.com/cKonIeY.jpg


Jechał w górę Północnego Lynsku gdy spotkał tych właśnie Kislevitów. Co go zaskoczyło to na wyprawie wojennej. Postanowił do nich dołączyć bo i tak było mu po drodze. A z tak dużym oddziałem powinno być bezpieczniej. Dowiedział się od nich, że kierują się ku brodowi na rzecze jaki przekroczyła jakaś banda grabieżców z północy. Szli sprawdzić co się dzieje przy tym brodzie i go zablokować. Ale spodziewali się jeszcze przybycia kawalerii. Ta powinna odnaleźć i rozbić tych rabusiów o ile już przeszli na południe albo rozbić ich gdy przybędą nad bród. Większość oddziałów to była kozacka piechota i wozy jakie potrafili ustawić “w kosz” czyli tworzyć coś w rodzaju przenośnego fortu z jakich mogli skutecznie się bronić nawet przeciwko znacznie liczniejszemu przeciwnikowi. Humory nieco im psuła świadomość, że musieli ruszać gdy akurat trwał wiosenny festyn podczas równonocy gdy świętowano pożegnanie czasu Ulryka i oczekiwano początku tego lżejszego i łagodniejszego sezonu. A tu padł alarm i trzeba było ruszać do tego brodu. Wczoraj nie zdążyli tam dotrzeć. Więc dzisiaj zwinęli oboz w zimnym, prawie zimowym poranku i wznowili przerwany marsz. A niedługo potem czujki doniosły, że widać grupę jeźdźców. Jeszcze przez chwilę nie było wiadomo czy to ci rabusie czy to kawaleria jaka miała do nich dołączyć. Ale szybko przekonali się, że to ci pierwsi. I było ich dużo więcej niż się spodziewali! Co więcej tamci też ich dostrzegli i skierowali konie ku nim najwyraźniej nie mając zamiaru kryć się czy uciekać. Kislevici szybko rozbiegli się ustawiając w pośpiechu wozy, aby się zebrać do kupy w oddziały ale widać było, że jeśli przeciwnik uderzy od razu to będzie kiepsko. A w razie jak ten się zbliżał słychać było coraz wyraźniejszy, złowróżbny tętent koni i widać było coraz więcej szczegółów.





https://i.imgur.com/FSDA7Ai.jpg


Konni grabieżcy z północy zasypali ich strzałami ze swoich łuków. Padli pierwsi ranni i zabici ludzie oraz konie. Ale nie aż tak wielu. Wozy dawały przyzwoitą osłonę nawet jeśli nieco improwizowaną. Wąsaci żołnierze przypadli do wozów i odpowiedzieli ogniem ze swoich flint, arkebuzów i łuków. Teraz pierwsi jeźdźcy spadli z siodeł lub krzyknęli z bólu. Ale walka trwała dalej. Konni utworzyli ruchomy krąg z jakiego ostrzeliwali te dość przypadkowo pogrupowane oddziały. Kislevitom nie udało się zrobić to co zwykle robili podczas defensywy czyli wyprząc wszystkie konie, spiąć ze sobą wszystkie wozy linami i łańcuchami i obsadzić wozy piechotą jaka mogła się ostrzeliwać a na bliski dystans walczyć rohatynami, szablami i toporami. Taktyka najeźdźców też jednak miała swoje mocne strony. Zwłaszcza jak im się udało przyłapać piechotę na odkrytym terenie ledwo co kryjącą się za przypadkowo rozstawionymi wozami. Jeździli dookoła nich zasypując ich strzałami. Co więcej strzelali w przeciwną stronę, w plecy tych co się kryli po przeciwnej stronie wozów a nie tych co byli bliżej nich twarzami zwróceni do nich i częściowo skryci za wozami. Od początku na oko Friedricha nie wyglądało to dobrze bo przeciwników było zaskakująco wielu. To nie była jakaś przypadkowa banda rabusiów tylko całkiem spory najazd. A z każdym kolejnym pacierzem zdawali się zyskiwać coraz większą przewagę. Kislevitów od początku było mniej. A i ubywało ich prędzej niż konnych grabieżców. Co nie wróżyło zbyt dobrze imperialnym wysłannikom i ich wschodnim towarzyszom.

W końcu przeciwnik rozzuchwalił się albo uznał, że zmiękczył obrońców na tyle, że zaatakował bezpośrednio. Jeźdźcy na jedną komendę zrobili zwrot ku obrońcom i runęli na nich z wszystkich stron. Wyjąc jak zwierzęta, dmąc w wojenne rogi jakie nie były w stanie zagłuszyć tętentu tabuna koni jaki z impetem pędził na obrońców. Dowódca Kislevitów, Iwan Dirko, pokrzywkiwał na swoich aby w tym ostatnim momencie zewrzeć obronę i dodać otuchy.

- Wytrwajcie! To tchórze! Wyczują opór, twardej kislevskiej ręki to się cofnął! Wytrwajcie! - krzyczał do swoich po kislevicku. Ale wtedy jakby dostrzegł imperialnego posła jaki gotował swoje pistolety do boju bo zapowiadało się na to, że walka zaraz przeniesie się na bezpośredni dystans i będzie okazja ich użyć. Wtedy rzucił mu ten dziwny pistolet i kazał strzelać w niebo.

To strzelał. Tamten atak odparli. Z trudem, walka już trwała między wozami. Te rozproszyły piechurów i kawalerzystów na mniejsze grupki a nawet pojedynczych walczących. Obrońcy strzelali i dźgali a jak się dało to strzelali z bliska stojąc na wozach. Konni odpowiadali im tym samym tylko szyjąc z bliska z łuków. Ostatecznie jednak to Kislevici okazali te przysłowiowe parę chwil determinacji więcej i zostali na placu boju. Zaś jeźdźcy odjechali aby się pozbierać. Ale czuli w powietrzu krew i zwycięstwo. Obrońcy dostali wyraźne cięgi. Najeźdźców też sporo trupów i dogorywających leżało między wozami ale w skali do całości jeźdźców to było to nie tak dużo. Dysproporcja sił zrobiła się jeszcze bardziej niekorzystna niż na początku walki. A Friedrich co jakiś czas unosił pękaty pistolet i posyłał w niebo czerwoną racę. To miało być wezwanie do pomocy dla kawaleryjskiej odsieczy. Ta wiara oraz upór godny Ostlandczyków napędzał obrońców. Liczyli, że jeśli wytrwają dostatecznie długo to doczekają tej odsieczy. Ale być może mogli mieć kłopot z ich zlokalizowaniem lub nie zdawali sobie sprawy w jak poważnych są tarapatach. To miała im rozjaśnić ta czerwona raca na niebie. Friedrich więc strzelał gdy sam nie był zajęty użyciem własnych pistoletów do wroga. Jego chłopcy zaś jego dragoni dzielnie stali przy nim siejąc słuszny pogrom gdzie sięgnęły ich bandolety albo rapiery. Jednak w skali całej bitwy nie mogło to zmienić jej niekorzystnych dla nich proporcji. Potem nastąpił kolejna fala pierzastego gradu o stalowych ostrzach. I znów bezpośredni atak. A on wystrzelił swój ostatni kolorowy nabój. Obserwował z zadartą głową jak przez kurzawę i chmury prochowego dymu rozbłyska krwiście, czerwony obłok. Ostatni rozpaczliwy krzyk dogorywającego właśnie oddziału. Oddziału w jakim był i on. Jako gość i herold z zaprzyjaźnionego państwa i sojusznika. Ale nie sądził aby najeźdźcom robiło to jakąś różnicę. Opuścił głowę, wyjął własne pistolety, chwilę celował i strzelił.

- Dalej chłopcy! Niech nasi bracia Kislevici nie umierają dziś samotnie! Pokażmy im jak walczy Imperium! Jak walczy Ostland! Na koń! - poderwał swoich ludzi do ostatniego wysiłku. Stracił nadzieję, że wyjdą z tego żywi. Więc cisnął ją precz. Jak miał ginąć to z honorem! Z podniesionym czołem aby mógł stanąc dumnie przed swoimi przodkami w Ogrodzie Morra z których tak wielu też padło w bitwach. W walce, z podniesionym czołem. Widać dziś nadszedł jego dzień. Wsiadł na konia i spojrzał na garstkę swoich dragonów. Wszyscy mieli żółto - czerwone tuniki na pancerzach oznaczające, że są heroldami i posłami. Ale pod spodem mieli pancerze i ryngraf albo metalową pieczęć z dumną, upartą byczą głową, symbolem ich rodzinnego Ostlandu. Teraz zakrzyknęgli gromki licząc, że dowódca poprowadzi ich do ostatniej szarży na wroga.

- Panie baronie! Słyszy pan?! - krzyknął nagle jeden z nich i uniósł się w strzemionach. Niektórzy dragoni także. Z początku nic nie było słychać. Poza kotłowaniną bitwy oczywiście. Krzyki ludzi. Te wojenne i te rannych i właśnie trafianych. Rżenie koni. Takie bolesne od kopnięć w boki, ciężki oddech po długim wysiłku, i żałosne skomlenie gdy któryś z wierzchowców został właśnie ugodzony. Do tego świsty cięciw, szczęk broni, głuche uderzenia o drewniane tarcze czy burty wozów. Ale ponad tym wszystkim…

- Trąby! Trąby! To nasi! To nasi! Jesteśmy uratowani! - krzyknął któryś z dragonów. Friedrich musiał przyznać mu rację. Też wyłapał ten przenikliwy dźwięk piszczałek jakie były w stanie przebić się przez kotłowaninę bitwy w jakiej grzęzły ludzkie głosy czy rżenie koni zlewając się w jeden, wielki tumult. Odgłos instrumentów był jeszcze daleki ale nie ustawał. To musiała być ta kislevska kawaleria jaka miała do nich dołączyć przy brodzie! Zresztą i reszta bitwy też na to w końcu dostrzegła. Walki zaczęły się rwać ale gdy Kislevici zaczynali krzyczeć z radości i wiwatować to jeźdźcy stopniowo urywali się od nich wydając się zaniepokojeni. Wreszcie uszli zostawiając zdziesiątkowanych obrońców pośród przewróconych wozów, zabitych koni i ludzi. Odpłynęli poza zasięg skutecznego strzału z łuku i większość z nich zaczęła się formować w większe oddziały. Tyłem do obrońców. Teraz już wszyscy musieli słyszeć odgłosy wojennych trąb. Zbliżały się. Teraz sytuacja się odwróciła. To najeźdźcy ze wschodu nerwowo ustawiali swoje szyki przed przeciwnikiem jaki zbliżał się szybko a jakiego się tu nie spodziewali.

- Mówiłem wam! Mówiłem! Wystarczy wytrwać odpowiednio długo a kawaleria przybędzie! - krzyczał triumfalnie pułkownik Dirko do swoich ludzi. Krew mu się lała z rozciętego łba więc wyglądał dość makabrycznie. I nieco się chwiał ale próbował to zamaskować trzymając się burty wozu. Kislevici wznieśli okrzyki szczerej radości.

- Sztandar w górę! Sztandar w górę! Pokażcie naszym, że my tu wciąż trwamy i walczymy! Pokażcie im wszystkim! Sztandar w górę! - krzyknął kislevski pułkownik i któryś z jego ludzi podbiegł do zawieszonego przy jego wozie sztandaru, ujął go i zaczął nim wymachiwać.




https://i.imgur.com/VD51wic.png


W świetle chłodnego ale słonecznego dnia ten żółto - błękitny sztandar był dobrze widoczny. Friedrich nie widział zbyt wielu detali gdy ten przypadkowy chorąży tak nim energicznie machał ale wczoraj podczas jazdy miał okazję mu sie przyjrzeć w ciągu dnia wspólnej podróży. Przedstawiał Kislevitę w tym ich charakterystycznym kontuszu i szarawarach. Czerwonej czapce, szablą u boku i flintą na ramieniu. Z wolnym ramieniem dumnie wspartym na biodrze. I obramowanego licznymi sztandarami, armatami i buławami. Sztandar wojenny chorągwi Kozaków Leńskich. Teraz powiewał na przekór krytycznej sytuacji jaką tu przed chwilą mieli, czekając na odsiecz kawalerii. Tą jednak na razie nie widzieli bo co było dość nietypowe ale przesłaniała im wroga kawaleria jaka szykowała się do starcia dwóch konnych armii.

- Ruszyli! - rozeszło się przez kislevskie oddziały na i wokół wozów. Słychać było jak trąby grają krótki, przenikliwy sygnał. A potem tętent. Tenten wielu setek koni jakie ruszyły zgranym rytmem. Tenten ciężkiej kawalerii stworzonej do przełamujących uderzeń. Wschodni najeźdźcy też ruszyli. Friedrich widział ich plecy. Ruszyli na spotkanie tej szarży. Korzystając z tego, że był w siodle i chyba te wozy były na jakimś lekki wzniesieniu imperialny poseł uniósł sie w strzemionach to coś widział sponad tych rozpędzonych głów szarżujących grabieżców.

- Co? Nie, co oni… Co oni robią? Nie, to nie tak! Są za rzadko, nie będzie efektu… Są zbyt rozproszeni… - udało mu się dojrzeć tą linię rozpędzonej kawalerii jaka pędziła ku nim. Tylko z tą ławą kawalerii przeciwnika po drodze. Zdumiało go jednak to, że ładnie szli, równo, jako doświadczony kawalerzysta od razu rozpoznał zdyscyplinowanych jeźdźców jacy potrafią manewrować jak jeden oddział. Już pędzili swoje konie ale dopiero zbierając się do galopu. Ale pędzili bardzo rozproszeni. Przerwy między jeźdźcami były zbyt duże. Mógł się między nimi zmieścić ze dwa, może nawet trzy konie jeśli wziąć poprawkę na odległość z jakiej ich obserwował. A przecież kawaleria miała wtedy największy impet uderzenia gdy uderzała klinem, jak młot rozgniewanego Sigmara, wtedy najlepsze oddziały trafione takim uderzeniem szły w drzazgi. A ci… Jechali tak rozproszeni! Źle! Nie tak! Przecież nie będzie efektu uderzenia pancernej pięści!

W tym czasie oba wrogie oddziały skróciły do siebie dystans na tyle, że konni łucznicy unieśli swoje łuki i wypuścili swoje strzały. I od razu zaczęli napinać łuki do kolejnej porcji pierzastego deszczu jaki wznosił się pod niebo a potem zwalniał i znów przyspieszał spadając z coraz większym impetem na rozpędzonych lansjerów. Jednak ku pewnemu zaskoczeniu Friedricha mało która strzała trafiła któregoś Kislevitę. Przerwy między nimi były zbyt duże. Co więcej znów odezwały się zuchwałe trąby. I druga linia jeźdźców uniosła w odpowiedzi kusze. W niebo poszybowała teraz fala bełtów. Te miały o wiele bardziej płaską trajektorię lotu więc leciały niżej. Za to były szybsze i mocniejsze. Wschodni jeźdźcy nie jechali strzemię w strzemię ale i tak było ich na tyle wielu, że byli dość mocno zagęszczeni. Więc i bełty miały w czym wybierać. Przez najeźdźców uderzających pod znakiem ośmioramiennej gwiazdy Chaosu przeszedł jęk gdy co niektórzy krzyknęli z bólu albo zwalali się z siodła gdy trafienia były poważniejsze. Ta rozpędzona ława zachwiała się od tego zamieszania ale pędziła dalej. Zaś kislevscy trębacze znów dali jakiś sygnał. I wtedy Friedrich ujrzał coś co nie spodziewał się, że jest możliwe. Może gdzieś w cyrku, na występach jakiejś grupy woltyżerów. Ale nie na rozpędzonej, żołnierskiej masie w trakcie bitwy. A jednak. A jednak widział jak niespodziewanie, z każdym kolejnym końskim susem ta rozpędzona kawaleria zaczęła równać do chorągwi jaka była w centrum szyku. Z każdym krokiem te szerokie odstępy jakie tak zaskoczyły i zirytowały imperialnego obserwatora skracały się. Na jego oczach ta rozpędzona, pancerna masa zaciskała się w pancerną pięść. Tuż przed zderzeniem się obu kawaleryjskich armii to już był zwarty, kawaleryjski oddział prowadzony biało - czerwonymi proporcami na szczycie lanc.




https://i.imgur.com/mRkGlPr.jpeg


- Niemożliwe… To niemożliwe… Jak oni to robią? - Friedrich nie mógł wyjść z podziwu u zdumienia nad tym popisem wyszkolenia i dyscypliny o jakiej co prawda słyszał już nie raz ale pierwszy raz widział ją na własne oczy podczas prawdziwego starcia. A to właśnie nastąpiło. Ta pancerna pięść trzasnęła w rozpędzoną kawaleryjską masę wroga. I ta poszła w drzazgi. Tak jak oczekiwał ostlandzki baron niewiele rzeczy na polu bitwy potrafiło przetrwać impet rozpędzonej ciężkiej kawalerii. Ci najeźdźcy ze wschodu widocznie do nich nie należeli. Ale było ich sporo. A lansjerom po pierwszym uderzeniu pękły drzewka. Więc sięgnęli po pistolety, szable, nadziaki, koncerze. Oraz własny pęd, dumę, odwagę i niezachwianą pewność siebie. Tego też zabrakło ich przeciwnikowi któremu pierwsze, miażdżące uderzenie przetrąciło kark. I mało który śmiał przeciwstawić się kislevskiej zemście. Najeźdźcy szybko poszli w rozsypkę ratując się ucieczką. Zaś kisleviccy piechociarze Dirko zaczęli wiwatować na ich cześć. Rzucali czapki do góry, wyrzucali ręce do góry i krzyczeli. Friedrich starał się zapanować nad swoimi emocjami ale też się do nich w końcu przyłączył. Już się szykował, że jeszcze dziś spotka się w Ogrodach Morra ze swoimi przodkami a tu jednak jeszcze nie. Jeszcze nie dziś. Na razie to było po bitwie. Imperialny poseł nie mógł się powstrzymać aby nie spiąć konia ostrogami i nie ruszyć przywitać się na czele swojej skromnej eskorty dragonów z dowódcą kislevskich kawalerzystów jacy właśnie podjechali do piechociarzy i częściowo rozbitych wozów. Pułkownik Iwan Dirko już z nim się witał i rozmawiał nie kryjąc radości.

- A to panie bracie są nasi goście z Imperium. To właśnie pan baron tak umnie was tu wezwał tymi racami. - widocznie obaj kislevscy oficerowie mówili właśnie o nim bo spojrzeli w jego stronę gdy nadjeżdżał.

- To jest pan baron Friedrich von Keyserling z Ostlandu. Niby imperialny ale gada i walczy jak nasz. - Iwan musiał mieć świetny humor i dość rubasznie przedstawił imperialnego posła jakiego pierwszy raz spotkał wczoraj. Ostlandczyk skłonił się podzielając ten entuzjazm z powodu zwycięstwa ale czekał na dalszy ciąg prezentacji.

- A to jest pan pułkownik Piotr Wolski, chorągwi pskowskich lansjerów. To właśnie z nim mieliśmy się spotkać przy brodzie. Spotkalśmy się może nieco przed ale nie narzekam. - Iwan gładko kontynuował to przedstawianie sobie obu szlachciców, rycerzy i kawalerzystów. Teraz i kislevski pułkownik skłonił się swojemu imperialnemu koledze. Uśmiechał się spod wąsa przyjemnie ale dość oszczędnie.

- Wspaniała szarża panie pułkowniku! Wspaniała! Jak żyję czegoś takiego nie widziałem! I te kusze, i ta synchroniczność! Jak woltyżerka w najlepszym cyrku! I jeszcze ten manewr scalający tuż przed uderzeniem! Wspaniałe, po prostu wspaniałe! - imperialny baron podjechał bliżej aby złożyć gratulacje kislevskiemu oficerowi. Ten przyjął to spokojnie i pokiwał głową. Ale jakoś nie tryskał entuzjazmem tak jak on albo Dirko.

- Strzelanie nawiją. Tak na to mówimy. Takie strzelanie ponad głowami lansjerów. A to scalenie tak. Póki chorągiew jest rozproszona to wszelkie strzelanie mniej na nią działa. A my to sporo mamy zabaw z różnymi strzelcami. Tylko myk polega na tym aby się zebrać do kupy w odpowiednim momencie. To tak, długo to ćwiczymy aby działało to jak należy. - odparł pułkownik Wolski kiwając głową i uśmiechając się tym łagodnym spojrzeniem orzechowych oczu.

- Hej ale pułkowniku! Jak rozbiliśmy tych gamoni to może już nie trzeba iść nad ten bród? Przecież ich pobiliśmy! Niech psie syny wracają do suki i kobyły jakie ich wydały na świat! - zawołał wesoło Iwan zadzierając nieco swoją wygoloną głowę aby spojrzeć to na jednego to na drugiego kawalerzystę.

- Trzeba tam jechać. To tylko jedna z band. Jest ich więcej. Dużo więcej. Trzeba nam tam jechać i zablokować bród póki nie przybędą posiłki. - pułkownik Wolski pokiwał w zadumie głową patrząc gdzieś daleko w step albo potężną rzekę jaka przepływała w pobliżu. Ale zdradził w końcu te wieści jakie miał. I raczej nie należały do pozytywnych. Miny obu rozmówcom zrzedły.

- A więc to prawda? Pogłoski były prawdziwe? Tym razem to coś większego? - zapytał von Keyserling. To była właśnie ta delikatna misja z jaką go tu przysłano. Zwiadowcy, maruderzy, szpiedzy, uciekinierzy jacy przybywali z Krainy Trolli mówili, że na północy zbiera się armia. Wielka armia. Tak wielka jaką od dawna tam nie widziano. Z początku nie dawano temu wiary ale jak się powtarzały i powtarzały to w końcu wysłano kislevskich konnych zwiadowców a z Wolfenburga przysłano właśnie jego aby na miejscu zbadał sprawę czy to jakieś niedorzeczne plotki czy wręcz przeciwnie. Coś jednak może być na rzeczy. I okazało się jednak, że jednak jest. I na południe ruszyło coś większego niż zwykły najazd rabunkowej bandy jaką właśnie rozbili. Ale wszystko wskazywało, że ma być ich więcej. Dużo więcej cytując Wolskiego.

- Tak. Chyba tak. Iwan posprzątaj tu. Zbierz swoje wozy i ludzi i ruszaj za nami tak szybko jak dacie rady. My jedziemy na bród. - hetman pokiwał głową po raz ostatni i przygotował dyspozycje na drugą połowę dnia. Nie miał zamiaru tu zostawiać ze swoją chorągwią tylko ruszać w górę rzeki aby zablokować bród tak długo jak się da. Pułkownik Dirko widząc jak się sprawy mają splunął w świeżą, wiosenną trawę i spojrzał w zadumie na północ.

- A ja? - zapytał Keyserling. Z jednej strony miał ochotę dalej podążać za tymi dzielnymi Kislevitami. Z drugiej jednak jego misja ciążyła mu na sercu i wiedział, że powinien jak najszybciej wrócić do Wolfenburga i tam zdać raport z powagi sytuacji.

- A ty heroldzie? Ty jedź. Wracaj do domu. Wracaj do Imperium. I powiedz tam. Powiedz tam, że Kislev tu jest, trwa i walczy. Powiedz im, że przelewamy tu naszą krew za wolność waszą i naszą. Z odwiecznym wrogiem, z tyranią pełną strachu, cierpienia, z narodami niewolników co mają dla innych tylko niewolę bo nie znają wolności. Powiedz im, że czekamy na dopełnienie pradawnych sojuszy i przysiąg. Czekamy na imperialne złoto, ołów i stal. Na krew i wiarę. Aby tak jak za czasów. Magnusa Wspaniałego stanąć razem ramię w ramię. I dać odpór odwiecznemu wrogowi. Powiedzieć “Nie” niewoli, strachowi i tyrani! My, wolni ludzie Kisleva, będziemy walczyć o naszą wolność. Być może zginiemy, być może przetrwamy, to już wola bogów. Ale nie damy się zniewolić. Nie damy się ujarzmić. Będziemy walczyć o każdą piędź ziemi. I do naszego ostatniego tchu. Jedź heroldzie, wracaj do domu i powiedz tam wszystkim o tym wszystkim. Powiedz im a my tu będziemy trwać i walczyć czekając na pomoc naszych imperialnych sióstr i braci. - z początku pułkownik Wolski mówił głównie do imperialnego oficera oraz do stojącego obok regimentarza piechociarzy. Ale w miarę jak mówił to i konnych i pieszych gromadziło się wokół dowódców coraz więcej. W ich oczach na nowo rozpalał się ogień dumy i patriotyzmu. Kiwali głowami, wznosili okrzyki a gdy oficer lansjerów skończył wybuchła wielka wrzawa. Sam Friedrich też wyczuwał powagę chwili a nawet nutkę wzruszenia.

- Dobrze! Będę jechał tak szybko jak się da! I będę świadczył wasze czyny i słowa! Że najdzielniejszy i najszlachetniejszy z narodów wzywa swych braci i siostry do walki z odwiecznym wrogiem! - herold złożył tą obietnicę i też przemówił gromkim głosem aby nie tylko obaj oficerowie go mogli usłyszeć. Taka obietnica spotkała się z gromkim aplauzem ze strony konnych i pieszych żołnierzy.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem