Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-05-2023, 23:51   #2
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
T 01 - 2521 Wiosna

Wojenne wici



Przez kolejne dnie ostlandzki baron wraz ze swoją skromną eskortą dragonów jechał na zachód. Najpierw wzdłuż południowego brzegu Lynks ku zachodnim granicom Kisleva. Aż do Leszken gdzie odbili na południe podążając beznadziejnymi, kislevskimi drogami jakie wołały o pomstę do nieba. Skierowali się ku Petragradowi i jeszcze dalej na południe aż w Gunzburgu wrócili do Imperium a nawet rodzimego Ostlandu. Ale jechali dalej poganiając konie aż w połowie drugiego tygodnia Pflugzeit dojechali do stolicy tej najbardziej na wschód wysuniętej prowincji. Tam wreszcie na elektorskim dworze mógł przedstawić raport jaki wywołał wstrząsające wrażenie. Może nawet za bardzo. Co niektórym doradcom księcia elektora trudno było uwierzyć, że z północy miałaby najechać jakaś większa armia. Przecież nie na darmo wojnę z Chaosem z czasów Magnusa Pobożnego nazywano Wielką bo wierzono, że Chaos poniósł tak wielkie straty, że już nigdy nie podniesie swojego plugawego łba. Tamta wojna miała być ostatnią. A tu przyjeżdża von Keyserling i wygaduje takie dziwne i niewiarygodne rzeczy. Zwłaszcza, że jak sam przyznawał, był świadkiem rozbicia przez Kislevitów tylko jednej, trochę większej bandy. Ale na pewno nie była w stanie zagrozić carstwu nie mówiąc już o sąsiednim Imperium jakie uważano za najpotężniejsze królestwo ludzi. Cóż to dla nich była jakaś tam jedna banda łupieżców z północy? Żart i śmiech na sali!

Obradowali tak kilka dni. Ale elektor ostatecznie zdecydował posłać wieści dalej. Ryzyko uznał za zbyt duże aby je zbagatelizować. Zwłaszcza, że sam wysłał przecież swojego herolda na wschód aby zbadał te niepokojące plotki jakie docierały już wcześniej. Pora była bardzo wczesna jak na prowadzenie wojny. Najwygodniej było prowadzić kampanię w lecie, albo wczesną jesienią jak już było po żniwach a jeszcze nie zaczęła się jesienna szaruga. A wiosna, zwłaszcza tak wczesna nie wydawała się najszczęśliwszym rozwiązaniem. Ale kto wie co tam siedzi w spaczonych głowach wodzów armii ciemności? O ile taka rzeczywiście istniała. Tego nawet sam baron von Keysering nie mógł potwierdzić bo jedna większa banda konnych grabieżców to jeszcze nie armia. Jednak w ciągu kolejnych dni ze wschodu napływały coraz dramatyczniejsze wieści. Kislevskie regimenty wysłane na północne skraje zostały rozbite i na południe wróciły ich resztki przynosząc wieści o ogromnej armii jakiej nigdy wcześniej nie widzieli. Caryca Katarina ogłosiła pełną mobilizację i słała emisariuszy z prośbami o pomoc do swoich sojuszników. Wszystko wskazywało na to, że baron von Keyserling się nie mylił chociaż wyprzedził te dramatyczne wieści ledwo o kilka dni. To przesądziło sprawę i książę elektor Valmir von Raukov wysłał kurierów po swoim księstwie. Każdy miał w ręku wieniec z ciernistych witek co symbolizowało wojenne wici. Zbliżał się czas wojny. Zaś innych posłał dalej. Na południe, w stronę Ostermarku, Talabheim i południowych prowincji albo na zachód, do Middelheim i dalej, do samego cesarza w Altdorfie. Trzeba było ostrzec wszystkich, że zagrożenie jakiego nie widziano od dwustu lat, od czasu Magnusa Pobożnego, znów zagraża ich ojczyźnie. Plugawa bestia z północy znów podniosła swój rogaty łeb i ruszyła niszczyć i wypaczać wszystkie cywilizowane kraje i narody jakie jej ulegną.

Kurierzy ruszyli. A wraz z nimi wieści o wojnie. Część z nich jechała na zachód. Ostatnim pogranicznym punktem na rodzimej ziemi był zamek Lenkster. Był początek trzeciego tygodnia Pflugzeit. I większość z nich po noclegu w ostlandzkim zamku, ruszyła dalej na zachód, przekraczając graniczną rzekę Wolf i jadąc przez sąsiedni Hochland a potem jeszcze dalej. Ale i z Lenkster ruszył jeden kurier kierując się na północ. W kierunku gór u stóp których wzniesiono ponury i nigdy niezdobyty zamek.

Kurierem który ruszył w trzewia gór był Kurt. Jechał uzbrojony w żółto - czerwoną szarfę z byczą głową Ostlandu oznaczajacą, że jest elektorskim kurierem i heroldem. Szarfa powinna mu zapewnić nietykalność podobną do tych jaką mieli zagwarantowane posłowie i ambasadorzy z innych krajów. A także wszelką pomoc i gościnę. W końcu kurier wypełniał wolę samego elektora. Ale różnie na tym świecie bywało i kurierzy nie byli nieśmiertelni. A jakieś poczwary jak orki czy zwierzoludzie to zapewne niezbyt się przejmowały taką heraldyką. Kurt pierwszy raz jechał tą górską trasą bo koledzy jakim zdarzało się tędy jeźdżcić wcześniej pojechali w inne strony i jemu przypadł ten górski kierunek.

Z tymi górami to była nawet ciekawa sprawa. Jeszcze z rok temu to chyba nikomu z grupy kurierów w Lenkster nie przyszło do głowy, że przyjdzie im podróżować w to górskie pustkowie. Przecież wszyscy wiedzieli, że tam nic nie było! Sama dzicz, śnieg i wiatr. Nawet krasnoludy tam nie mieszkały a one przecież lubowały się w górach. Ale właśnie w ciągu zeszłego roku się to zmieniło. Zjawił się jakiś górski margrabia, zaczął ściągać ludzi, spraszać gości, po żniwach to ponoć nawet turniej zorganizował. Kurt nie dał rady się wyrwać na te kilka tygodni ale dwóch kolegów co pojechało mówiło… No z jednej strony to podobno same ruiny. Właściwie to się nie było co dziwić jak tam od od dawna nikt nie mieszkał. W każdym razie nikt cywilizowany. No więc biedny był ten festyn. Z tym co mieli tutaj w Lenskter albo nawet za rzeką w Hochlandzie nie mówiąc już o tych wspaniałościach Wolfenburga to ten w górach się nie umywał do nich. Ale z drugiej strony chłopaki mówili, że jak przymknąć na to oko i okazać wyrozumiałość bo w końcu tam dopiero ruszyły te budowy i odbudowy to całkiem przyjemnie. Ludzie mili i gościnni, dużo dobrego i taniego piwa i wina. Ten ich margrabia wszystko fundował. No i turniej co się potykali rycerze i nie tylko, też zacny. No wiadomo, uczestników a i widowni było o wiele mniej niż na nizinach ale i tak było całkiem ciekawie. No i góry. Same góry. Góry były piękne. I darmowe! Bo ten ich margrabia to aby zachęcić do kolonizacji to dawał pierwsze 10 lat bez podatków. Tylko jeden dzień w tygodniu trzeba było odpracować społecznie. Ale to chodziło głównie o remontu murów, bram, dróg, mostów, coś co wszyscy używali a na razie było ich za mało aby się zorganizować grupę co by się tylko tym zajmowała. To Kurt nawet rozważał czy samemu się nie skusić na służbę u tak hojnego pana. Bo i stołków do obsadzenia było tam wciąż całkiem sporo. Zresztą chłopaki jak wrócili jesienią z tego festynu to też nad tym główkowali. Ale potem zrobiła się zima, teraz jak wiosną zima zeszła to te cholerne wieści o wojnie ze wschodu przyszły. Więc jechał.

Po trzech dniach dojechał do Zelbad. Dawniej… Znaczy właściwie dawniej niż rok temu… To była zagubiona w górach osada. Ostatni okruch ludzkiej cywilizacji w tej górskiej krainie. Teraz to był pierwszy punkt przystankowy w drodze do Falkenhorst. Ale nie zrobiło na Kurcie zbyt wielkiego wrażenia. Ot parę chałup ze spiczastymi dachami typowymi dla pogórza. I obejścia. Nawet nie zasługiwało to na miano wioski, zwykłe sioło. Ale przygotował swój ciernisty wieniec i gdy wjeżdżał uniósł go w górę. Krąg cierni w połączeniu z jeźdźcem odzianym w szarfy posła wywołał odpowiednie wrażenie. Ludzie przystawali i cichli. Zupełnie jakby wraz z Kurtem na okolicę zapadła jakaś magiczna cisza. Widział jak matki przytulały mocniej swoje dzieci, jak te wyczuwały, że coś się dzieje bo też cichły ale nie aż tak jak te starsze i dorośli. Zerkały więc z beztroską i zaciekawieniem na przejeżdżającego kawalerzystę. Tylko psy ujadały na obcego jak zwykle.

Kurt przenocował w jednej z chałup. Właściciel oddał mu swoje własne łóżko. Kurier uznał, że to lepsza oferta niż przejechać jeszcze trochę i nocować na derce i pod chmurką. Pogoda w tych górach nie rozpieszczała, zwłaszcza wczesną wiosną. Rano ruszył dalej. Drogi właściwie nie było. Ale widocznie wcześniejsi podróżni swoimi butami, nogami, kołami i kopytami wycisnęli w ziemi na tyle trwały i widoczny ślad kolein, że łatwo było domyśleć się którędy jechać nawet jak się pierwszy raz jechało. Zwłaszcza jak wszystkie inne kierunki były właściwie dziewicze.

Kolejne trzy dni jechał doliną śladami swoich poprzedników. Aż pod koniec trzeciego dnia dotarł do jasnych ścian jakiegoś fortu na szczycie jednej z okolicznych gór jaka rozdzielała dolinę na dwie części. Jak się okazało to było Steinwald. Tutaj też zawczasu wyjął cierniowy wieniec i pokazał go strażnikom przy bramie. Ci otworzyli mu więc wjechał do środka. Okazało się, że zebrał się spory tłumek gapiów na dziedzińcu. A na jego czele stały dwie młode kobiety. Wyglądały jakby przewodziły pozostałym. W milczeniu wpatrywały się w wieniec jaki był nośnikiem złowróżbnych wieści.

- Dobrze. Witaj gościu. Chodź, ugościmy cię. A my będziemy dziś ostrzyć nasze włócznie. - odparła jedna z nich zapraszając go do środka. Ale atmosfera była poważna. Wcale im się nie dziwił. Wszyscy w Ostlandzie jakich widział w ciągu ostatniego tygodnia przed ruszeniem tutaj wydawali się być przejęci grozą sytuacji. Wojna i to na taką skalę nie zdarzała się od pokoleń. A czasy Magnusa przeszły już do legendy.

Spore wrażenie zrobiła na nim wieczorna msza. Co prawda nie było tu żadnego kapłana ale te dwie Porzucone, Ilsa i Gretchen wydawały się być naturalnymi przywódczyniami tej niewielkiej społeczności. Jeszcze większe wrażenie zrobiła na nim informacja, że spędziły tu same we dwie poprzednią zimę i przetrwały dzięki ostlandzkiemu uporowi, wierze w Sigmara i łasce Ulryka. I to one zapoczątkowały renowację świątyni swojego patrona. Dość niewielkiej bo musiała się zmieścić wewnątrz niezbyt dużego fortu. Ale było coś surowego i pierwotnego w rysach założyciela Imperium czego nie widział w świątyniach na nizinach. Modlił się więc żarliwie razem z nimi. Ale rano pokrzepiony tym odpoczynkiem i strawą duchową ruszył dalej, w głąb tej dzikiej górskiej krainy.

Po drodze zatrzymał się w Liedergarten. To już był niczego sobie zamek. Też położony niczym strażnik gór mający baczenie na doliny przebiegające u jego stóp. Ale mury były stare chociaż nosiły ślady nowych napraw. Brama też była nowa. A nad nimi powiewał sztandar Falkenhorstów z górą u dołu i sokołem z rozpostartymi skrzydłami na górze. Tam wieniec też otworzył mu drogę. I czekano na niego. Czekał na niego zaniepokojony tłumek jakby przeczuwając, że nie przywozi im dobrych wieści. A gdy uniósł w górę cierniowe witki też zrobiło się jakoś ciszę. Ale podobnie jak w Zelbad i Steinwald udzielono mu gościny. Ludzie pytali co się dzieje, skąd ta wojna, z kim, o co chodzi. Był pierwszym przybyszem z nizin jaki dotarł tak daleko więc nic jeszcze nie wiedzieli. Wyjaśnił im co mógł a rano znów ruszył dalej. To miała być ostatnia dolina przed samym Falkenhorst.

Same miasto ujrzał po kolejnych trzech dniach jazdy po tych górskich bezdrożach. I to było pierwsze miasto jakie spotkał w tych górach odkąd w nie wjechał. Z daleka w południowym słońcu nie wyglądało tak źle. Ale w miarę jak się zbliżał dostrzegał podobne ślady upływu czasu i niepogody jak w Leidergart i Steinwald. Tutaj wjechał przez otwartą bramę pozdrawiając strażników na niej a oni jego. Pokazał im uniesiony wieniec a oni obserwowali go w milczeniu. Dopiero gdy przejechał przez bramę zorientował się dlaczego koledzy co byli tu jesienią mówili, że jest dziwne i przyprawia o gęsią skórkę. Jechał główną drogą przed siebie. To nawet jakoś uprzątnięta była ta droga i przejezdna chociaż z licznymi dziurami w bruku czasem łatanych prowizorycznie przez zasypanie ziemią czy jakimiś kładkami. Ale miasto było zaniedbane, zapuszczone i bezludne. Całe kwartały mijał i czasem widując jakąś sylwetkę w oddali albo i nie. Dopiero jak ulica skierowała go na główny plac to chyba wokół niego się koncentrowało życie i cywilizacja. Bo tu dla odmiany ludzi było sporo. Fasady budynków wydawały się nowe a tam i tu widać było rusztowania i prace świadczące o renowacji albo budowie nowych budynków. Gwar głosów przyjemnie wabił ucho. Trafił na jakiś targ, że wszyscy byli na placu? Zrobiło się cicho gdy uniósł kolczasty wieniec oznaczający wojenne wici. Jakaś matka przytuliła swoje dziecko, któraś z kobiet przysłoniła usta dłonią, jakiś sąsiad obok splunął w błoto, ktoś inny zaczął się modlić. Ale naprzód wyszedł jakiś zarośnięty mężczyzna o wyglądzie górskiego zbira. Zwłaszcza, że miał czekan u pasa. Jednak nosił też podwójną szarfę jaką zwykle używano do oznaczania oficerów. To miał być oficer? Ten zarośnięty obwieś? Jednak Kurt rozpoznał godło Gebirgsjager na czapce. Niedawno je musieli dodać do tych jakie kurierzy musieli umieć rozpoznawać jako sojusznicze. Więc to chyba był ich oficer. Chociaż Kurt kompletnie inaczej wyobrażał sobie oficerów. Niemniej właśnie ten zbir z szarfą oficera odezwał się pierwszy.

- Witaj heroldzie. Pochwalony. Nasz pan cię oczekuje. Chodź ze mną. - odezwał się chropowatym głosem i dał ręką znać aby konny podążał za nim. Oprócz niego jeszcze dwóch czy trzech ludzi ruszyło razem z nimi robiąc przejście przez ten zmarkotniały tłum. Gdy zjechali z placu i wjechali w kanion zdezelowanych ulic Kurt go zagadnął.

- Oczekuje mnie? To wiedzieliście, że przybędę? Dotarł już jakiś inny kurier? - zagaił z siodła idącego przed nim przewodnika. To nie było niemożliwe. Jeszcze w Lenkster rozważali czy nie byłoby bliżej aby ruszył na zachód, do Hochlandu a dopiero tam odbił na północ do samego Lenkster. Ostatecznie wybrał tą wschodnią trase bo tutaj to chociaż ktoś z nich już tędy jesienią podróżował to przynajmniej z ich relacji wiedział czego się spodziewać a tej południowej trasy nie znał nikt z nich. Niemniej nie było niemożliwe, że na przykład władze Hochlandu nie wysłały do górskich sąsiadów swojego kuriera.

- Nie. Jesteś pierwszy. Ale palimy ogniska sygnałowe na wieżach. Tylko nie mieliśmy kodu na kuriera. Więc nadawali nam “Walka, Jeździec, Jeden, Inne”. To trochę nie wiedzieliśmy czego powinniśmy się spodziewać. Ale pewnie niczego dobrego. Nasz pan kazał być nam w pogotowiu. Od Liedergart wiedzieliśmy kiedy od nich ruszyłeś. Więc spodziewaliśmy się ciebie wczoraj, dziś lub jutro. A od rana widzieliśmy cię z Wielkiej Sowy. Dali nam znak, że nadjeżdżasz. No i wreszcie jesteś. Ty i wojna. - ten zarośnięty oficer Gebirgsjager mówił przez drogę w opustoszałym mieście. Jednak mijali jakichś ludzi. W końcu dotarli do samej twierdzy. Też nosiła ślady wielowiekowego zniszczenia przez czas i surowy, górski klimat. I niedawnych remontów. Kurt musiał przyznać, że nie spodziewał się takiego poziomu organizacji. Zwłaszcza, że na pierwszy rzut oka to wszystko tu się sypało a ten oficer i jego ludzie bardziej mu pasowali na jakichś górskich rozbójników a nie regularne wojsko. Ale już byli na miejscu. Zaprowadzili go do czegoś co nazywali domem gościnnym. Rozejrzał się po tej sporej izbie a oficer gdzieś wyszedł. Zostawił swoich ludzi a ci wydawali się być poważni. Albo przybici takimi wojennymi wieściami. Nie czekali długo. Drzwi otworzyły się i ku zaskoczeniu Kurta do środka weszły dwie młode damy. Z czego jedna chyba się potknęła o swoją suknię i syknęła coś co chyba nie przystało damie. Ale szybko odzyskała równowagę i obie podeszły do niego.

- Jestem Inez von Muller a to jest Petra von Falkenhorst. Jesteśmy przedstawicielkami naszego pana. Masz dla niego jakąś wiadomość? - przedstawiła siebie i koleżankę ta ciemnowłosa co się nie potknęła. Mówiła pewnym, dostojnym i zdecydowanym głosem. Na co jej niebieskowłosa koleżanka pokiwała twierdząco głową.

- Jestem Kurt Bergen. Jestem elektorskim kurierem z Lenkster. Mam ważne wiadomości od lorda von Imhoff. Mam ją dostarczyć do rąk własnych margrabiego. - odparł Kurt tak dostojnie jak tylko umiał. Właściwie to widok dwóch młodych i całkiem ładnych szlachcianek to był tym czego się najmniej tu spodziewał. Wziął się jednak w garść aby wypełnić swoją misję do końca. One zaś spojrzały po sobie jakby się naradzały spojrzeniem. W końcu odezwała się potykająca się milady.

- Naszego pana nie ma teraz w zamku. Będzie wieczorem. Więc albo oddasz nam te listy albo poczekaj do wieczora. - powiedziała krótko i treściwie. Nawet się nie zastanawiał.

- Przykro mi milady ale mam wyraźne polecenia aby oddać listy do rąk własnych margrabiego. Więc poczekam. - odparł jej równie szybko. Ona zaś przyjęła to gładko i nawet się uśmiechnęła.

- Dobrze to chodź z nami. Kazałam ci przygotować kąpiel. Odpoczniesz po drodze. - powiedziała wesoło jakby ta część oficjalna się skończyła i mogli rozmawiać swobodniej.




Miejsce: Górska Marchia; sektor centralny; Falkenhorst; zamek Falkenhorst
Czas: 2521.03.29 Konistag; wieczór
Warunki: sala tronowa, gwar głosów, ciepło; na zewnątrz: noc, łag.wiatr, pogodnie, ciepło



W sali tronowej panowała cisza. Chociaż zebrało się tu całkiem sporo osób. Chyba od czasu jesiennego turnieju nie było tu tak tłoczno. Pod jedną ze ścian stał tron. Tron był nowy. Zrobiono go też na potrzeby tamtego jesiennego turnieju. Obleczono w nowe pokrycia więc prezentował się całkiem ładnie. Na tronie siedział władca. Wciąż miał tą dziwną manierę przesłaniania twarzy szalem lub chustą. Chociaż głos nabrał ostrości i już nie robił tak długich przerw w mówieniu jak dawniej. Ale i tak margrabia zwykle używał krótkich, wyraźnie oddzielonych od siebie zdań. Dzisiaj też czekano na to co powie. Co ogłosi.

Od wczoraj wszyscy już wiedzieli, że wybuchła wojna. Trudno było przegapić kuriera z wieńcem cierniowym jaki przejechał przez całe miasto. Zresztą oczekiwano go prawie od tygodnia gdy przesłano z wieży Steinwald pierwsze sygnały do Liedergart a stamtąd tutaj. Tylko kod był w trakcie opracowywania i do tej pory nie było kodu na “wojna” czy “wici wojenne”. Więc chociaż przesłano te sygnały to nie do końca wiedziano czego się spodziewać. Bo jaką wojnę może stanowić pojedynczy jeździec? Ale zgadywano, że może chodzić o kuriera z jakimiś wiadomościami. Zaś sygnał “wojna” czytany też jako “walka, napaść, zbrojne niebezpieczeństwo” zwykle wysyłano gdy chodziło o jakieś zbrojne bandy bandytów, zwierzoludzi czy orków jakie dostrzeżono tu czy tam. Niezbyt to pasowało do pojedynczego jeźdźca. Na wszelki wypadek margrabia kazał postawić milicje oraz Gebirgsjager w stan gotowości chociaż wciąż nie do końca wiedziano na co mają być gotowi. Ale wczoraj wszystko stało się jasno gdy do miasta wjechał kurier z wojennym wieńcem. Gdy wieczorem margrabia go przyjął, wysłuchał, przeczytał listy dał mu odpowiedź od razu.

- Powiedz swojemu lordowi, że my, von Falkenhorstowie, dotrzymujemy swoich przysiąg. I spełnimy nasz obowiązek. Ruszymy do walki razem z naszymi imperialnymi i kislevskimi braćmi! - potem rozmawiali jeszcze dość długo ale tego zasadniczego punktu już nic nie zmieniło. Narada zakończyła się trochę po północy. Dziś kurier jeszcze odpoczywał po tej trudnej trasie. Ale już jutro miał ruszać dalej. Tym razem na południe, do Hochlandu. Margrabia przydzielił mu dwóch konnych Gebirgsjager jako przewodników i strażników co mieli dopilnować aby elektorskiemu herodlowi na terenie górskiej marchii nic się nie stało.

- Inaczej to sobie wyobrażałem. - w końcu milczący lord odezwał się ze swojego tronu. Wszystkie głowy zwróciły się ku niemu. Po jego prawicy jak zwykle siedziała Hela, ta czarno - biała, tajemnicza magister i mistrzyni Inez. Po drugiej stary Thomas co był jego majordomem i najczęściej ogłaszał jego wolę oraz przyjmował petentów i go reprezentował w kontaktach na co dzień. Poza nimi w sali zebrała się większość dowódców i najważniejszych doradców skromnych liczebnie sił zbrojnych jakimi dysponował margrabia.

- Inaczej to sobie wyobrażałem! - władca gór wstał i podniósł głos aby wszyscy go słyszeli. Odkąd zaopatrzenie z nizinami się poprawiło to stać go było aby się bardziej ubierać jak na jego godność przystało a nie tak raczej skromnie jakby hołdował echom minionej świetności zamku i rodu. Teraz wyglądał o wiele dostojniej w ciemnych, atłasowych barwach i z mieczem u pasa.

- Oj bardzo inaczej! Miałem wielkie plany! Bardzo wielkie! Przywrócić świetność tej krainie! Przypomnieć na nizinach dobre imię moich wielkich przodków! Odbudować to miasto, osiedlić je aby było piękne i wspaniałe jak niegdyś! Aby nasze góry przyćmiewały splendorem okoliczne prowincje tak jak to niegdyś było! Tak! Takie miałem plany! - mówił gromkim głosem jaki odbijał się od wysokich, pustych ścian. Inni kiwali głowami. Chyba wszyscy mieli podobne plany. Nawet jeśli na co dzień zajmowali się swoją częścią zadań. To odbudowa i rozmach były motywem przewodnim. Cały czas trwał napływ osadników. Urwał się na zimę ale wraz z jej końcem znów zaczynali przybywać kolejni. Brak podatków, miejsce do osiedlenia, brak pańszczyzny, liczne stołki do obsadzenie, możliwość zrobienia kariery, wyrobienia sobie nazwiska czy marki, to wszystko zwabiało tutaj ludzi z okolicznych krain. Miasto się powoli zapełniało. Wciąż oczywiście straszyło całymi kwartałami bezludnych ulic. Ale zwłaszcza jak ktoś był tutaj od początku, od zeszłej wiosny, to widział ten postęp. W końcu rok temu to było ich ledwie na pół tuzina wozów. A teraz już niewiele wolnych budynków zostało przy głównym placu w mieście. A i w głębi miasta coraz więcej okien miało szyby i świeciło się ciepłym blaskiem zamieszkałego wnętrza. A te pierwsze sukcesy ściągały kolejnych osiedleńców. Aż do wczoraj. Wczoraj chyba w niejednej głowie powstała myśl, że stanęli nad przepaścią i spojrzeli w mroczną czeluść.

- Ale wróg, odwieczny wróg, znów zagraża naszym ziemiom. Nie mamy wyjścia. Musimy znów stanąć z nim do walki. - przez chwilę tak stał wpatrzony w wąskie okno na zamkowy dziedziniec. Potem mroczne nocą blanki twierdzy. I w dalszej perspektywie miasto jakie od roku starali się zasiedlić i odbudować. W końcu rozłożył ramiona jakby po kolejnej analizie sytuacji znów doszedł do tego samego wniosku - nie ma innego wyjścia. Odwrócił się więc od okna i wspaniałych planów na przyszłość i ruszył ku zebranym oddziałom. A potem zaczął wydawać rozkazy.

- Gebirgsjäger! Weźmiecie konie i pojedziecie przodem. Do Lenkster. Utorujecie nam drogę. Będziecie mnie reprezentować. Napiszę wam listy i resztę. - właściwie chyba nikt się za bardzo nie dziwił, że akurat lekka, górska piechota do jakiej margrabia żywił taki sentyment a i zwykle odwzajemniony, miała ruszyć jako pierwsza. Zwłaszcza konni. Bo koni nie starczało dla wszystkich górali. Ale przy patrolach czy zwiadowczych zadaniach zwykle nie trzeba było ściągać wszystkich to najczęściej tych koni wystarczało. Teraz jednak trzeba było zmobilizować wszystkich. A dla wszystkich koni nie było. Ta konna część pod wodzą Inez, Petry i Eryka miała ruszyć jak najprędzej. Czyli jutro. Miała się zjawić w Lenkster i tam przekazać listy od margrabiego. Spotkać się z Olegiem Finklem który w ciągu roku właściwie został oficjalnym ambasadorem margrabiego w Lenkster. I miał najlepsze rozeznanie co tam się dzieje. Reszta miała dołączyć do nich później. Piechota siłą rzeczy potrzebowała więcej czasu na pokonanie tej samej drogi. A i margrabia nie chciał całkiem ogałacać swojej rodzimej domeny z zaufanych zbrojnych i milicjantów. Zaś jeźdźców rycerzy i najemników jacy zgłosili się na jego służbę, najczęściej po jesiennym festynie nadal było bardzo skromnie. Nie miał co się równać pod względem siły zbrojnej z innymi arystokratami o podobnych tytułach. Ale i na to miał rozwiązanie.

- Będziecie werbować ludzi. Do mnie na służbę. Tym razem nie aby się osiedlać ale aby walczyć. Walczyć z odwiecznym wrogiem. Jak ja tu wszystko przygotuję to dołącze do was. Poprowadzę was do walki. Ale do tego czasu musicie działać sami. W moim imieniu. Pamiętajcie aby nie splamić naszego honoru. Dla tych z nizin jesteśmy nowi. Nie znają nas i nie wiedzą czego się spodziewać. Dlatego będą nas obserwować i poddawać różnym próbom. Jesteśmy dla nich nową kartą i od nas zależy jak ją zapiszemy. Uczulam was na to. Chciałbym być z was dumny a nie się wstydzić gdy się znów spotkamy. Znacie mnie. Potrafię być hojny. Ale potrafię być i surowy. - poinstruował ich wszystkich. Ale najbardziej mówił do tych co już jutro mieli ruszyć na wschodni szlak i jechać do ponurego zamku na pograniczu z Hochlandem aby reprezentować swojego górskiego pana i walczyć z Chaosem. No i werbować nowych ochotników do hufców margrabiego.




Miejsce: Ostland; sektor pd-zach; Lenkster; karczma “Pod skocznym zającem”
Czas: 2521.04.10 Backertag; popołudnie
Warunki: główna izba, jasno, ciepło, gwar głosów; na zewnątrz: dzień, łag.wiatr, pogodnie, chłodno



- No i znów tu zaczynamy. Jej. A pamiętacie jak to było rok temu? Też tu siedzieliśmy. Tylko przy tamtym stole. No i wtedy to wy się do nas zgłaszaliście, że chciecie na tą nasza górską wycieczkę. - Petrę widocznie wzięło na sentymentalne wspomnienia gdy siedzieli już jakiś czas przy stole. Co prawda innym niż rok temu gdzie zwykle siadywała trójka wysłanników mitycznego jeszcze wówczas margrabiego z gór ale wiele się tu nie zmieniło. Ale wówczas Greta musiała się oglądać przez ramię czy ją ostatni z braci Lomów nie ściga. A teraz była jedną z Gebirgsjager na służbie u górskiego lorda. Miała odznakę w czapce i czekan u boku jaki to potwierdzała. No i siedziała między nimi. Właściwie to nawet została kapralem dla tych młodszych i głównym szkoleniowcem w strzelaniu z łuku. Eryk czy Lothar co też z nią siedzieli przy tym stole rok temu byli zwykłymi górskimi zbójami bez zajęcia. Co nie udało im się dostać do rejestru więc szukali jakiejś alternatywy. Wtedy ta wyprawa w głąb gór po prostu była im na rękę. A teraz znów tu siedzieli. Ale Eryk był przepasany podwójną szarfą oznaczającą oficera no i został dowódcą odtwarzanego regimentu lekkiej, górskiej piechoty. Z początku to wydawało się żartem. Bo ten “regiment” to było te pół tuzina jego własnej bandy z jaką doszedł aż do samego Falkenhorst. No i Greta jaka właściwie była ich pierwszą ochotniczką. Ale traktowali ją jak swoją siostrę. Tą co przebyła z nimi cały szlak od Lenkster po Falkenhorst. Nawet jeśli jeszcze nie była w ich bandzie. Czy oddziale. Reszta powoli dołączała potem, w kolejnych tygodniach i miesiącach już w Falkenhorst albo podczas którejś z wypraw do sąsiednich prowincji. Ale to było później. Na samym początku była ich siódemka.

Nawet obie szefowe jakie znów wzięły na siebie rolę przedstawicielek margrabiego też mogły odczuć zmianę w porównaniu do zeszłego roku. Wtedy musiały przebyć tą trasę na piechotę. Jak jeszcze końcówka zimy i śniegi stały w górskich dolinach. Przyszły nie wiedząc czego się spodziewać i czy w ogóle ktoś odpowie na ich zawołanie. A teraz? Przyjechały konno, na czele małego ale własnego oddziału wiernych, sprawdzonych towarzyszy. Obie z pierścieniami szlacheckimi na palcach i “von” przed nazwiskiem. Ubrane też były w ciuchy znacznie lepszej jakości niż te jakimi dysponowały rok temu. Chociaż Petrze pozostał zwyczaj chodzenia w skórzanych spodniach zawsze gdy sytuacja nie wymagała od niej włożenia sukni i zachowywania się jak na szlachciankę przystało. Nadal jednak ją chyba takie sytuacje nieco tremowało i jak tylko mogła to dawała się wykazać Inez. Sama swobodniej czuła się w takich miejscach i towarzystwie jak to tutaj. Przez chwilę chyba wszyscy przybysze z gór pogrążyli się w zadumie nad tym co się wydarzyło w ich życiu od zeszłej wiosny. Ale sytuacja niezbyt sprzyjała zadumie.

- No to zaczynamy. Rano byłyśmy na zamku i mamy zgodę aby werbować ochotników na własne potrzeby pod warunkiem, że będą użyci do walki z armią Lenka. - Inez westchnęła i rozejrzała się po wnętrzu głównej izby. Nie było tu tak wesoło jak rok temu czy choćby zeszłego lata gdy byli tu ostatni raz. Dało się wyczuć wojenną atmosferę. Wojna była już blisko. Armie najeźdźców nadeszły z północy i przewaliły się przez Kislev. Jak ktoś miał nadzieje, że tam zostaną, będą oblegać Praag, Erengard czy sam Ksilev jak to bywało podczas wcześniejszych wojen to te nadzieje okazały się płonne. Inwazja Chaosu przetoczyła się przez krainę carów i gdy konni wysłannicy margrabiego zaczynali podróż do Lenkster to armia Wielkiego Cara jak się tytułował wódz złowrogiej armii wbiła się we wschodnie kresy Ostlandu. Imperium zostało bezpośrednio zaatakowane. I to ponoć przez armię tak wielką jakiej nie widziano od czasów Magnusa Pobożnego. Obecnie cały Ostland prężył się i trzeszczał pod naporem chaosytów. A ci napierali coraz bardziej z każdym dniem posuwali się coraz głębiej w głąb prowincji niszcząc i plugawiąc kolejne wsie i miasteczka. Wyglądało na to, że kierują się na stolicę na Wolfenburg. Wielki Książe von Raukov mobilizował wszelkie wojska i rezerwy aby odeprzeć ten atak. Lub go chociaż spowolnić. Na tyle aby wytrwać do pomocy oczekiwanej z innych prowincji. Jak choćby od górskiego lorda.

Sytuacja w Lenkster nie była wesoła. Widać było prace remontowe na zamku jaki przygotowywano do obrony. Obie wysłanniczki mówiły, że widziały jak jeden z magazynów przerabia się na szpital. Na Podzamczu i wokół, także w okolicznych wioskach organizowano nowe oddziały. Te rozbite się reorganizowały rekrutując nowych członków. Werbownicy stali na głównym placu zachęcając aby wstępować w szeregi obrońców. Co jakiś czas straż prowadziła na powrozie jakiegoś dezertera albo szabrownika. Ponoć większość z nich dostawała wyroki skazujące jakie wykonywano co Festag. Dlatego na tym samym placu stała zbiorowa, belkowa szubienica na jakiej spokojnie mogło wisieć z pół tuzina skazańców. Jeden tam wisiał nawet teraz. Do tego różni wieszcze zagłady i końca świata wieścili potrzebę oczyszczenia, pokuty i żalu za grzechy. Podążania za naukami dobrych bogów. Obok markietanki oferowały swoje wdzięki i usługi. Kowale przeżywali oblężenie z wykonywaniem podków i różnych detali na potrzeby armii. Często jakiś ojciec, mąż czy syn żegnał się w dramatycznych okolicznościach z rodziną gdy szedł się zaciągnąć do któregoś z oddziałów. Co jakiś czas jeździli kurierzy próbujący się dostać lub wydostać z zamku aby przepchać się, przez tą ludzką ciżbę. Albo dumni, rycerze w stalowych zbrojach też przejeżdżali wraz ze swoimi pocztami kierując się do zamku albo na wschód. Dało się nawet słyszeć zagraniczne dialekty zawodowych najemników jacy jak sezonowe ptaki przenosili się od jednej do kolejnej wojny nie znając innego życia. Tam jakaś oszalała z rozpaczy matka pytała wszystkich czy widzieli jej małego synka Stana. Tu kapłanka Shallyi razem z kapłanem Morra dawali ostatnie namaszczenie wojakowi co już dogorywał od ran i zakażenia krwi będąc już duchem bardziej na tamtym świecie niż na tym. Obok zrobiło się zamieszanie gdy z na wozie przewożącym beczki coś pękło i kilka z nich spadło tocząc się po błotnistej ulicy potrącając i przewracając jakiegoś przechodnia. Ale już ktoś zwęszył okazję i capnął pełną beczką zaczynając uchodzić między chatami ścigany krzykami woźnicy jaki jednak wolał nie opuszczać wozu i reszty ładunku.

Tak, zdecydowanie w Lenkster nie było tak lekko jak to było podczas poprzednich wizyt mieszkańców gór w zeszłym roku. Wojna dotarła nawet tutaj. Nawet jeśli było to tylko jej odległe echo i walki toczyły się w mrocznych kniejach wschodnich rejonów prowincji. Nad Ostlandem zawisły czerwone, wojenne chmury a przyszłość rysowała się w ponurych barwach. Pojawiły się głosy, że to kolejna Inwazja Chaosu, podobna do tej z czasów błogosławionego Magnusa Pobożnego. Jej gwałtowność i szybkość tak bardzo zaskakiwała, że coraz częściej porównywano ją do burzy i zaczęto nazywać Burzą Chaosu. Jednak Ostlandczycy z tym swoim charakterystycznym uporem i wiarą w Sigmara, nie poddawali się. Skoro odwieczny wróg najechał ich domy to stawiali mu opór zgodnie z naukami Sigmara. Zaś jednym z tego objawów było Lenkster gdzie na zachodniej granicy wielkiego księstwa zbierały się siły do kontruderzenia, pod różnymi hasłami, sztandarami i motywacjami. W tym także pod znakiem Sokoła von Falkenhorstów.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem