Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-05-2023, 23:54   #3
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
T 00 - Ostland - Wiosna

Ostland - Wiosna 2521



Ostland trzeszczał. Ostland chwiał się w posadach. Ostland krawił. Ostland dostał zadyszki po serii ciosów jakie otrzymał. Gdy krwawy, kolczasty miecz Chaosu wbił mu się w trzewia. I z każdym dniem wbijał się coraz głębiej. Z ran prócz krwi sączyła się plugawa trucizna zatruwając cały organizm. Roznosiło się znamię zmian jakie go wypaczały. Choroby, zgnilizna i głód zawisły nad Ostlandem. Ale przede wszystkim wojna. Wojna z odwiecznym wrogiem wszystkich cywilizowanych ras i krain. Wojna z najazdem dzikich armii barbarzyńców z dalekiej północy i jeszcze dalszych wschodnich kresów spoza Gór Krańca Świata. Armie okrutnych najeźdźców pod wodzą Wielkiego Cara, Shurty Lenka, już ponad miesiąc temu napadły na północne pogranicze Carstwa Kisleva przynosząc ze sobą wojenną pożogę. Nad wiosenne, kislevskie stepy, rzeki i miasta spadł straszny, odwieczny wróg w liczbie w jakiej go nie widziano od czasów Magnusa Pobożnego. Pod plugawymi sztandarami swoich mrocznych bogów, oddawał cześć demonom, wznosił im ołtarze z czaszek pokonanych Kislevitów, wypruwał im serca w krwawych rytuałach, podrzynał gardła schwytanym, palił, gwałcił i mordował na setki różnych sposobów. Od ponad miesiąca Kislev pogrążony był w wojnie o skali jakiej nie widziano od dwustu lat. Na zachód kierowały się rzesze kislevskich uchodźców szukając schronienia u Imperialnych sąsiadów. Caryca Katarina słała kolejnych posłów do swoich sojuszników z prośbami o pomoc. A ci wysyłali jej swoje odpowiedzi. Zaś Kislev płonął podczas strasznej, krwawej, wojennej pożogi




https://i.imgur.com/J285HwL.jpg


Jednak dwieście lat temu, to właśnie Kislev stał się areną krwawych i decydujących zmianach między Armiami Chaosu a siłami Wielkiego Sojuszu. To właśnie pod stolicą tego kraju rozegrała się ta ostateczna bitwa zwana do dzisiaj Bitwą u Bram Kisleva, gdzie sojusz Imperium, Kisleva i Khazadów pokonał armię odwiecznego wroga. A potem przegnał ich z powrotem na północne pustkowia.

Zapewne wielu, zwłaszcza w Imperium oczekiwało obecnie podobnego scenariusza. Więc mogło być sporo zaskoczonych gdy okazało się, że Shurta Lenk, zwany Wielkim Carem po wyrąbaniu sobie drogi przez zachodni Kislev nie oblegał ich stolicy, Praag czy Erengradu jak to miało miejsce podczas poprzedniej Wielkiej Wojny. Tylko skierował się na zachód. I na początku tego miesiąca konne czołówki jego armii stanęły pod Grenzburgiem jaki był już na wschodnich kresach imperialnego Ostlandu. A potem go przekroczył. Wojna dosięgła Ostlandczyków szybciej niż by się spodziewali. Bowiem co prawda wojenne wici rozesłano jak tylko dwa, trzy tygodnie wcześniej zaczęły spływać coraz bardziej niepokojące wieści z Kisleva. Ale chyba większość spodziewała się, że podobnie jak dwa wieki temu bedą wysyłać kontyngenty na wschód aby wesprzeć Kislevitów. Mało kto brał pod uwagę, że wróg tym razem zaatakuje ich bezpośrednio. Tak szybko i zmasowanymi siłami. Że wejdzie w ich granice, ich domy, lasy, będzie deptał ich drogi, palił świątynie, wywracał i rąbał posągi dobrych bogów, plugawił ich ołtarze, mordował ich siostry, braci, ojców i matki a nawet dzieci. Że będzie tu, w na ostlandzkich dziedzińcach i siołach wsnosił ołtarze swoim mrocznym bogom, zastępował dumne biało - czarne sztandary z upartą głową byka swoimi wstrętnymi wypaczonymi barwami. W ciągu pierwszych wiosennych tygodni Sigmarzeit Ostland znalazł się w ogniu wojny. Wróg stanął u jego bram i nie zamierzał od nich odejść z niczym.




https://i.imgur.com/P0UxEnf.jpg


Ale Ostlandczycy nie na darmo obrali sobie za godło głowę byka. Symbol uporu, nieustępliwości i wytrwałości. Ostland nigdy nie stał się perłą Imperium. To nie stąd promieniowały ośrodki kultury, strojów, mody, to nie tu tworzyli najlepsi artyści tego kraju. Tu rzadko występowały nasławniejsze diwy i pieśniarze. Ostlandzkie drogi były zakałą i pośmiewiskiem całego Imperium. Ostlandczyków uważano za zacofanych i ubogich, tak mentalnie jak i duchowo. Do tego te wschodnie kresy kraju Imperatorów były tradycyjnie biedne i jakby musiały się zadowolić ochłapami jakie do nich trafiały z modniejszych i bogatszych prowincji południa i zachodu. Prawie całą prowincję porastała pradawna puszcza. Z czego znaczną część stanowił Las Cieni, jaki pod względem złowrogiej niesławy mógł śmiało iść w konkury z mrocznym Drakwaldem. A często zwano go własnie Mroczną Puszczą. Właśnie w tym mrocznym mateczniku ponoć były miejsca gdzie nigdy nie postała stopa wolnego człowieka. Chyba, że jako posiłek czy krwawa ofiara. Tam się miały lęgnąć różne monstra i całe rzesze zwierzoludzi a minotaurów ponoć było tam najwięcej w całym Imperium. Zaś na resztę kraju promieniowała niesława pająków jakie uważały te niedostępne leśne ostępy za swój dom i polowały na wszystko co były w stanie upolować. Po tej krainie nosiły się mroczne, szarpiące nerwy opowieści o kokonach ludzkich kształtów wiszących w półmroku omotanych pajęczyną drzew. Tak, Ostland i Ostlandczycy to zdecydowanie nie był wzór do naśladowania w reszcie kraju. Ale rzadko się zdarzało aby ktoś im zarzucał brak stanowczości. Co więcej od czasów Udosesów, gdy król Wolfila w ramach wdzięczności za odsiecz Sigmara w okrutnej wojnie z Norsmenami poprzysiągł mu wieczną lojalność to jego potomkowie do dziś czcili go jako głównego patrona całej prowincji. I jego kult był tutaj jednym z najsilniejszych w całym Imperium. Dziś to miało się przydać gdy pomimo zaskoczenia zwarli się za bary z odwiecznym wrogiem. Ostamotnieni, krwawili, chwiali się, dostawali zadyszki i ustępowali w końcu pola przed naporem strasznego wroga. Ale za każdym razem zbierali się i stawali do walki ponownie. W następnym trakcie, brodzie, moście, wiosce czy mieście. Każdą jedną piędź ostlandzkiej ziemi wróg musiał zdobywać płacąc za nią krwią i śmiercią. I chociaż wciąż posuwał się naprzód to bezustanny opór Ostlandczyków sprawiał, że postępy były dość skromne. Po dwóch tygodniach od przekroczenia granicy wróg wdarł się głęboko w trzewia czarno - białej prowincji i widać już było, że kieruje się bezpośrednio ku jej stolicy. Ale był gdzieś w połowie drogi do niej. Ostandczycy zaś mobilizowali swoje siły kierując je do walki, obsadzając garnizony miast, powołując pod broń i trenujac kolejne oddziały i swoją krwią kupując czas aby reszta kraju mogła się przygotować do walki i ruszyć im na pomoc. Zaś okrzyk “Ostland walczy!” trudno było dzisiaj gdzieś nie usłyszeć chociaż raz.

---



- Ostland walczy! - krzyknął klęczący mężczyzna. Miał związane powrozem ręcę na plecach ale spojrzenie harde. Zbyt irytjące dla obserwujących go zbrojnych. Krótki świst topora zakończony głóchym uderzeniem w pień drzewa i głowa hardego potoczyła się na resztki spalonej trawy. Wojownicy odziany w potężne zbroje ozdobione mrocznymi glifami chciwie wdychali zapach świeżo rozlanej krwi. Pozwalali jej się obryzgać. Któryś kopnął bezwładne ciało i dał znak aby dawać kolejnego.

---


Grupa odzianych w skóry i futra myśliwych skradała się dnem mrocznej puszczy. Czuli, że zwierzyna jest blisko. Ślady były coraz świeższe. Krwawe ogary jakie prowadzili na smyczy warczały niespokojnie węsząc i strzygąc uszami. To też znaczyło, że wróg jest blisko. Dwóch zwiadowców stało już dłuższą chwilę ale nie dawali żadnych znaków. Jak się spodziewał ich lider oznaczało to, że wyczuli bliskie niebezpieczeństwo ale jeszcze niezbyt wiedzieli jakie. Nagle jeden z nich stęknął. Drugi także. Ogary zawarczały ggardłowo i zaczęły ujadać. Zwiadowcy zaś ujrzeli jak dwóch ich kamratów osuwa się na leśną ściółkę. Każdy z dwoma czy trzema strzałami wbitymi w szyję czy piersi.

- Ostland walczy! - krzyknął ktoś niewidoczny jeszcze w tej leśnej gęstwie. Dowódca się już nie wahał. Kazał spuścić ogary wiedząc, że te zdołają lepiej od nich dorwać i rozszarpać zwierzynę. Niezbyt wiedział co oznacza ten okrzyk południowców ale w ciągu ostatnich tygodni słyszał go na tyle często by zidentyfikować go jako okrzyk wojenny zaczynający walkę. Krzyknął na swoich łowców ale już leciały w nich kolejne pierzaste pociski.

---



Ciężkie, kopyta rozcapierzały się zmieniając się w szpony. Kroki wierzchowca też były ciężkie. Bez trudu deptały wypaloną leśną trawę, zgniatały karłowate krzaki, łamały porzucone drzewce włóczni czy z pewną nieludzka złośliwością rogniatały ludzkie czerepy albo zanurzały się w krwistej posoce. Kroki wierzchowca były pewne siebie, dostojne i dumne. Pasowały do mrocznej grozy rycerza jaki go dosiadał. Jechał bez pośpiechu a piesi i konni wojownicy w szacunku pochylali głowy przed jego splendorem.

- Tu był ich ostatni punkt oporu panie. Ale już po nich. Dorwaliśmy wszystkich. - zameldował mu jeden z poruczników gdy podjechał raźno w jego stronę widząc, że nadjeżdża. Wspanialszy od niego jeździec skinął swoją rogatą głową i konteplował pobojowisko. Zapach krwi, kurzu, spalonego drewna i mięsa. Uśmiechnął się lekko gdy rozpoznał słodki zapach palonych ludzkich krwi, wnętrzności i mięsa. Z lubością oglądał zaszlachtowane ciała obrońców. Nawet wymieszane z jego własnymi wojownikami. Polegli w słusznej sprawie, już teraz będą ucztować w wiecznych salach z ich przodkami.

- Dobrze. Ruszajmy dalej. - odparł zadowolonym tonem ciesząc się w duchu, że będzie mógł o tym małym sukcesie zameldować w dowództwie. Chociaz z drugiej strony to nie był powód do zbyt wielkiej chwały. Przydałoby się kolejne zwycięstwo.

- Dalej jest bród. I oni. Niedobitki sie wycofały za rzekę i bronią przejścia. Umocnili się. Musieli to zrobić wcześniej. Ale już się do nich zabieramy. - porucznik zameldował nieco mniej pewnie niż przed chwilą. Bo przecież mieli się przedrzeć dzisiaj jak najdalej. A tu ledwo uporali się z tą głupią wioską a tu znów kolejna zawalidroga.

- Sam zobaczę. - odparł sucho dowódca hordy zastanawiając się przez moment czy nie pokazać młodszemu gdzie jego miejsce. Ale uznał, że to dobry moment aby samemu rzucić okiem co się dzieje na czele jego armii. Podjechali więc obaj i ich wojownicy niczym ławica przed drapieżnikiem rozstępowali się na boki. A tam, widać było już rzekę. Nawet niezbyt pokaźną. Ale po wiosennych rozstopach prąd był wartki. Jego oddziały szykowały się do nowego natarcia a wojownicy pozdrawiali go unoszac broń i wykrzykując coś ochoczo. Ci po drugiej stronie miczeli. Widział tą cherlawą chołotę. Spora część była w biało - czarnych tunikach ale nie wszyscy. Kulili się za swoimi tarczami trzymając swoje patykowate włócznie. Ale w ich brzeg i w środek rzeki rzeczywiście tkwiły zaostrzone pale i kozły jakie miały ułatwić im obronę. Zaś za ich plecami powiewał czarno - biały sztandar z byczą głową. Ich oficer przechadzał się po swoim brzegu z mieczem w dłoni. Chyba tylko on miał jako taki pancerz z jednolitej blachy. Chociaż oczywiście nie umywał się on do wspaniałych blach z czarnego żelaza kutych w błogosławionych kuźniach i wzmacnianych runami mocy jakich używali wojownicy Mrocznych Potęg. Przynajmniej ci znaczniejsi. Oficer południowców krzyknął coś do swoich ludzi. I ku pewnemu zaskoczeniu wodza mrocznej hordy tamci zaczęli coś wrzeszczeć.

- Ostland walczy! - nie rozumiał ich mowy ale nauczył się już rozpoznawać akurat ten okrzyk. Konny rycerz w czarnej zbroi nieco uniósł brew widząc jak te miernoty chyba im wygrażają. Niewiarygodne!

- Nawet lepiej. Zwierzyna nie będzie nam uciekać. Ah i do wieczora chcę ten ich sztandar. I głowę tego ich oficera. - rzekł do swojego porucznika i znów się nieco zdziwił bo z lasu po przeciwnej stronie rzeki nadleciała chmara strzał. Ha! A więc łuczników też mieli! Ba! Nawet jedna strzała trafiła go w napierśnik. Roztrzaskała się w drzazgi. Kolejna wbiła się mocniej więc spojrzał na nią z pewnym zainteresowaniem. Bez trudy wyszarpał ją, przyjrzał się. Zwykła strzała. Pokręcił głową z niesmakiem. Czy oni naprawdę sądzili, że mogą go zabić takimi wykałaczkami? Uniósł strzałę w górę aby pokazać ją swoim ludziom jak i tamtym cherlakom po drugiej stronie. Po czym złamał ją na pół samymi palcami. Miał wrażenie, że obie strony odczytały ten gest prawidłowo jako wróżbę rychłego zwycięstwa.

---



- Żołnierze! Spójrzcie tam. - dowódca przechadzał się przed frontem stojących piechurów. Stali uszeregowani w poszczególne oddziały. Chociaż niekoniecznie równe. Nie było to takie dziwne, wielu z nich było milicjantami lub indywidualistami nie przyzwyczajonymi do poruszania się w zwartych kolumnach. Jednak wiele głów odwróciło się do tyłu ciekawi co chce im pokazać.

- Tam są nasze domy! Nasze żony i dzieci! Nasze gospodarstwa! Nasze świątynie gdzie zawieraliśmy nasze małżeństwa i nadawaliśmy imiona naszym dzieciom! Nasze cmentarze gdzie spoczywają nasi ojcowie i przodkowie! Tam jest nasz dom! - krzyknął masywnie zbudowany kapłan z solidnie wyglądającym młotem bojowym.

- Nie ma odwrotu! Nie możemy tam wpuścić wroga! Musimy zatrzymać go tutaj! Tu się wszystko rozstrzygnie! Ta ziemia, nasza ziemia, będzie nas dziś tulić do snu! Żywych lub martwych! Ale nie zhańbimy sie ucieczką ani białą szmatą! Będziemy walczyć! Zwyciężymy lub zginiemy właśnie tutaj! Zwycięstwo lub śmierć! Ostland wciąż walczy! I póki będzie dychał chociaż jeden z nas wciąż będzie walczył! Zabijcie każdego kto będzie was namawiał do ucieczki lub zdrady! Zabijcie każdego kto da wam rozkaz odwrotu! A jeśli wydam go wam ja to zabijcie i mnie! Nie wycofamy się! Nie ustąpimy! Ostland trwa! Ostland walczy! Zwycięstwo lub śmierć! - krzyczał kapłan Sigmara rozbudzając dumę i entuzjazm wśród żołnierzy. Zaczęli wiwatować i krzyczeć. Aż któryś w uniesieniu zaintonował psalm pochwalny na cześć Sigmara Zwycięskiego. I po chwili śpiewała już cała polana swoimi głośnymi choć niezbyt równymi głosami. Zaś kapłan promieniał ciesząc się z ich postawy. Zdawał sobie sprawę, że śmierć dzisiaj jest bardziej prawdopodobna niż zwycięstwo. Ale zdawał sobie też sprawę, że każde takie ognisko oporu spowalnia ten napór plugastwa do ich domów i daje czas i okazję innym takim jak oni aby się przygotowali, aby ich rodziny mogły bezpiecznie uciec na zachód i schronić się za bezpiecznymi murami. Każdy dzień, noc, pół dnia, godzina dawała im większe szanse na zwycięstwo. I jeśli za to miał dziś umrzeć to był na to gotów i oddawał swe życie z radością.

---



Starszy mężczyzna rzucił ostatnie spojrzenie na wnętrze chaty. Właściwie trzeba by tu posprzątać. Rzeczy powkładać do komody, łóżko zasłać, podłogę zamieść… Złapał się na tych tradycyjnych, gospodarskich myślach. Jakby miał tu jeszcze wrócić. Albo ktoś miał zaraz przybyć w gości. Trochę dziwiło go ten bezruch i cisza. Jakby wszystko ucichło i zamarło w oczekiwaniu na ten ostatni moment. To była jego chata. Sam ją wybudował razem z braćmi, swoim ojcem i sąsiadami. Gdy się ożenił i miał już jedno dziecko i drugie w drodze. To się śmiali, kłócili, świętowali i opłakiwali żałoby po zmarłych. Mieli swoje rzeczy, swoje sekrety i swój kawałek tego świata. Jak nie chcieli się z kimś widzieć to mu nie oteirali drzwi. Solidne drewniane bale dobrze w zimie chroniły przed mrozem a wnętrze chaty wypełniało wtedy przyjemne ciepło z rozgrzanego pieca. Teraz to wszystko stanęło mu przed oczami. Nie płakał. Ale coś mocno ściskało go w jego ostlandzkiej duszy. Tam w środku, w samym sercu jego osoby. Westchnął ciężko. Ostatni raz przesunął dłonią po gładkim, ciemnym, wyślizganym drewnie framugi. Żegnał się ze swoim domem co był mu od tak dawna przyjacielem. I domem właśnie. Zajrzał jeszcze ostatni raz po wnętrzu swojej izby. I zamknął drzwi jakby zamykał jakiś bardzo długi, rozdział swojego życia. Cofnął się i uniósł pochodnię. Walczył jeszcze chwilę sam z sobą i przez chwilę sądził, że nie da rady.

- Tato, musimy już jechać. - usłyszał zza swoich pleców głos córki. Ona też się tu urodziła. Ze dwadzieścia wiosen temu. Teraz sama miała takie małe berbecie. Też się tu urodziły. Właśnie tej wiosny mieli zacząć budować im nową chatę. Już było wybrane miejsce i naszykowane bale. Tylko je pociąć i zbić do kupy. Już to robił nie raz, znów wziąłby synów, braci, sąsiadów i…

- Tato. - znów ją usłyszał. Pokiwał głową i wymamrotał coś pod nosem. Po czym ponownie uniósł pochodnie.

- Ostland walczy. - powiedział cicho sam do siebie. O to chodziło. O tą cholerną wojnę. Taki przyszedł prikaz. Sam kapłan tak mówił. Trzeba zostawić wrogowi gołą ziemię. Zabrać wszystko co się da. Jedzenie, zboże, zwierzaki no i siebie. I zniszczyć wszystko co się nie da. Zatruć studnie padliną i resztę spalić do gołej ziemi. Tak trzeba. Tak sam książę elektor kazał i tak mówili kapłani. Więc nie mógł im się przeciwstawić. Nawet to rozumiał i dostrzegał słuszność. Ale gdzieś tam w głowie. W serce jednak mu krwawiło gdy cisnął w końcu pochodnię na wierną strzechę swojej chaty. I wpatrywał się jak ogień zaczyna rozprzestrzeniać się po niej. Szybko bo polał ją i wnętrze olejem aby lepiej się paliło. Westchnął jeszcze raz i w milczeniu odwrócił się plecami do reszty swojego życiowego dorobku. Chlew, stodoła i obora już się paliły. Na koniec zostawił to co najcenniejsze i najtrudniejsze. Swój dom. Teraz wrócił do furmanki, usiadł na koźle i jeszcze raz spojrzał na płonące gospodarstwo. Przez chwilę wpatrywał się w coraz większy ogień i dym. W końcu strzelił lejcami i kobyła ruszyła ciągnąć przeładowany wóz. I ruszając za innymi podobnymi przez tą ogarniętą coraz większą pożogą wieś.

---



Lenkster przeżywało prawdziwe oblężenie. Właściwie to Podzamcze właściwej, ponurej twierdzy granicznej. Samą twierdzę przygotowywano do obrony tak samo jak inne w ostlandzkiej prowincji. Nawet jeśli była ona na zachodnich jej krańcach, jeszcze bardziej na zachód niż Wolfenburg na który chyba kierował się wróg. Ale odkąd gruchnęła wiadomość, że stali się świadkami i uczestnikami kolejnej wielkiej inwazji Chaosu jakiej nie widziano od czasów Magnusa Pobożnego to wszystkimi to wstrząsnęło. Chociaż okazywano to w różny sposób. Na przykład graniczną twierdzę co pilnowała hochlandzkich sąsiadów no i tałatajstwa co potrafiło spłynąć z gór uznano za świetną bazę i zaplecze dla frontu. Tu gromadzono zapasy, także te jakie miano wysłać na wschód. Tutaj organizowano nowe oddziały i spływały te poszatkowane we wcześniejszych bojach z najedźcą. Tutaj urządzano szpitale i przyjmowano pomoc od zachodnich sąsiadów. Tutaj spływali różnej maści najemnicy, awanturnicy, zawodowi żołnierze, patrioci i bogobojni jacy chcieli walczyć z najeźdźcą. Tu przybywały pierwsze oddziały z Hochlandu a ponoć już i Middenland przysłał już kogoś. Nadal jednak to była dopiero subtelna zapowiedź pomocy jakiej się spodziewano po największym w końcu państwie ludzi. Jednak pełna mobilizacja musiała zająć tygodnie. Podobnie jak transport tak wielkich armii tutaj, na wschodnie kresy Imperium. Do tego czasu Ostlandczycy musieli liczyć przede wszystkim na własne siły. I tych co z własnej inicjatywy chcieli dorzucić swoją cegiełkę do walki z odwiecznym wrogiem. Tutaj też przybywali uciekinierzy z tej wojny. Początkowo głównie Kislevici uchodzący przed wojenną pożogą we własnym kraju. Ale od początku miesiąca coraz więcej było Ostlandczyków ze wschodnich rejonów Prowincji najechanej i spustoszonej przez najeźdźców. Głównie kobiet, dzieci i starców bo zdolnych do walki i pracy mężczyzn wysiłek wojenny zawsze znalazł zajęcie.

Pod tym względem karczma na Podzamczu, z tańczącym na dwóch tylnych łapach zającem nie różniła się od innych jak i reszty tego osiedla wybudowanego u podnóża zamku Lenkster. W środku było gwarno i tłoczno. Chociaż niekoniecznie wesoło. Ale i to się zdarzało. Gdy się spotykali starzy znajomi, dawni weterani co znów brali broń do ręki, ci co pili za przyszłe zwycięstwa albo świętowali pośpieszne śluby przed ruszeniem na wojnę. Jednak i tutaj wojna już zdążyła odcisnąć swoje złowrogie piętno. Byli też tacy co upijali się na smutno. Opłakiwali śmierć bliskich lub towarzyszy broni. Zatapiali się w ponurych myślach nad swoją i ich przyszłością jaka nie rysowała się obecnie w zbyt wesołych barwach. Topili swoje obawy, wątpliwości, strach czy niepewność pod różnymi maskami i powodami. Stąd atmosfera w “Tańczącym zającu” była gwarna ale dość wymieszana. Tutaj też działali werbownicy do poszczególnych oddziałów. W pewnym sensie wyróżniała się tutaj trójka z nich.

Dwie młode kobiety i jeden starszy od nich mężczyzna. Za nimi stał sztandar z górskim, ptakiem o rozpostartych skrzydłach. W mało typowo dla Ostlandu barwach bo w godłach tej prowincji dominowały biel i czerń. W sąsiednim Hochlandzie zieleń a Middenlandzie błękit. Zaś drapieżny ptak był krwiście czerwony, trzy drobne kwiatki u jego stóp srebrne, góra nad jaką się wznosił zielona a niebo niebieskie. Zdecydowanie mało typowe godło jak na tą okolicę. Podobnie o ile mężczyzna to jeszcze wyglądał na jakiegoś weterana ze względu na wiek to zarośnięta gęba sprawiała wrażenie raczej herszta jakichś rozbójników z gór lub traktu. Jednak skrzyżowane szarfy świadczyły, że jest oficerem. Obie kobiety jakie mu towarzyszyły były wyraźnie młodsze, pewnie by mogły być jego córkami lub chociaż młodszymi siostrami. Tylko, że w ogóle nikt z tej trójki nie zdradzał do siebie rodzinnego podobieństwa. Zaś rodowe pierścienie na palcach kobiet świadczyły, że są szlachciankami. Co też nie było zbyt typowe bo damy z towarzystwa rzadko zajmowały się werbunkiem do wojskowych oddziałów.

Ale właśnie ta trójka, werbowała ochotników do oddziału swojego pana, górskiego margrabiego Walthera von Falkenhorsta. Dystyngowana i oczytana Inez von Muller, wesoła i bezpośrednio Petra von Falkenhorst oraz porucznik Eryk Gebirgsjager prowadzili te rozmowy z kandydatami. Oczywiście nie tylko oni werbowali do oddziałów i nie tylko w tej karczmie. Ale było w nich parę wyjątkowych szczegółów. Jak choćby to, że ich domeną nie był ani Ostland ani żadne z sąsiednich prownicji ani nawet nie byli kompanią zawodowych najemników. Tylko pochodzili z Górskiej Marchii Falkenhorst. A tę reaktywowano po całych mileniach niebytu w zeszłym roku. Stąd Marchia potrzebowała nowych kolonistów, miała sporo stanowisk do zaoferowania i było miejsce dla nowego startu w życiu. Gdyby ktoś miał ochotę osiedlić się tam po zakończonej wojnie a nic by nie przeskrobał aby margrabia i jego wojsko musiało się za kogoś takiego wstydzic to drzwi były otwarte. Do tego pierwsze 10 lat bez płacenia podatków. Domów, sklepów i kamienic było tam, w trzewiach gór wciąż sporo. Można było brać to co jeszcze nie wziął nikt inny. Oczywiście trzeba było to już sobie samemu wyremontować no ale coś za coś. Właśnie dlatego było te 10 lat bez podatków.

Cała trójka chętnie świadczyła na korzyść swojego pana. Na przykład podawali samych siebie. Inez była młodą uczoną na dorobku a margrabia w uznaniu jej zasług w swojej służbie mianował ją szlachcianką oraz oficerem. Petra była zawodową najemniczką i awanturniczką a też dohrapała się podobnych zaszczytow. Nawet Eryk co rok temu poszedł za zewem przygody w ciemno, z pół tuzinem swoich górskich kamratów teraz jak było widac po szarfach był oficerem i głównym dowódcą odnowionego regimentu górskiej lekkiej piechoty zwanej Gebirgsjaeger. O takie warunki trudno było u innych werbowników więc mogło to skusić niejednego śmiałka co i tak myślał się gdzieś zaciągnąć. I chociaż Gebijager przybyli tutaj konno to górskich kucy używali do transportu a sami walczyli głównie jako zwiadowcy i łucznicy. Jednak mieli działać w imieniu swojego górskiego margrabiego także na rzecz wszelakich wojskowych specjalności jakie mogły się przydać w hufcach górskiego lorda. Więc było miejsce i dla piechociarzy, i konnych, i zwiadowców, i cyrulików, i wielu innych. Trzeba było zaakceptować zwierzchnictwo owej trójki wysłanników margrabiego i to, że prędzej czy później ruszą na wschód, aby pod jego sztandarami walczyć z armią najeźdźców.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem