Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-05-2023, 20:27   #59
Zell
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację



************************************************** *************************************************
PREZENT
************************************************** **************************************************


Wreszcie przyszła, wreszcie przyszła!

Ann patrzyła na przesyłkę szeroko otwartymi oczami i z uśmieszkiem na twarzy, ale zaraz spojrzała uważniej, aby wrócić z nią do środka. Wyraźnie była wciąż podekscytowana, ale wpierw musiała coś sprawdzić... bo miała takie gryzące przeczucie, że wcale nie musi to być tym, czego oczekiwała.



Zamknęła za sobą drzwi i jeszcze stojąc w korytarzu otworzyła fiolkę z krwią, którą od razu powąchała. Niezaprzeczalnie była to wampirza krew, ale... to nie ta TA krew.
Czy ktoś ją próbował wrobić, aby wypiła jego krew?!

Ann poczuła wściekłość. Krew w probówce była silna, więc nie starał się jej wrobić ktoś nieistotny. Dziewczyna zagryzła silnie zęby zamykając probówkę. Ruszyła do pokoju Vincenta, który niestety był zamknięty...

- VINCENT! - krzyknęła Ann uderzając w drzwi pięścią.
- Wywieszka… nie wystarcza? Zapominasz że jestem śmiertelnikiem, nie mogę… działaaać czterdzieści osiem godzin na dobę…- usłyszała zza drzwi, które lekko się rozchyliły. Mężczyzna spojrzał przez szczelinę.
- Co się stało? Jesteśmy atakowani?
Ann naparła na drzwi, chcąc wejść do środka... ale coś ją zniechęciło. Co do...
- Co do cholery... otwórz to! - warknęła do Vincenta - Musisz pomóc!
- Nie otwoorzę… ale pomogę… daj mi się ubrać kobieto. Wolę nie łazić goły przed niewiastą, chyba że ją zaciagam do łóżka. - odparł mężczyzna zamykając drzwi. Ann słyszała jak się ubiera.

Ann była zirytowana i chodziła w kółko wściekła.
Po chwili otworzył drzwi nieco. Przecisnął się przez nie.



I zamknął za sobą.
- W czym problem?
- Ktoś wysłał mi swoją vitae! - wyciągnęła przesyłkę w kierunku Vincenta - Myśleli, że głupi kundel wypije wszystko!
- Achaaaa… głupio z ich strony wysyłać tak cenny prezent. - Vincent nachylił się i powąchał fiolkę. - Intensywny aromat. To co… spuścić ją za ciebie w kiblu?
- Nie, to ślad! - Ann parsknęła - Chcę byś określił do jakiego wampira należy.
- Znaczy… przynaleźność klanową?- dopytywał się Vincent.
- Wszystko co dasz radę. Jaki klanowy dupek chciał mnie zniewolić…
- Acha… - Vincent ulał parę kropel na swój palec. I oblizał go. Ann odruchowo oblizała się wraz z nim. Zapach tej vitae był intensywny. - Ponoć krew twojego rodzaju jest bardzo cenna dla was.
Podrapał się po karku i sięgnął po karty znajdujące się w kieszeni koszuli.
- Możesz mi oddać brakującą?

- Wiesz jak ghule się robi? Wampira też może inny wampir tak zniewolić. - podała kartę Vincentowi - Sporo Tremere z krwi powie wiele o osobie... Zobaczy czy i kogo diabolizował, jakie ma pochodzenie. Może nią wpływać na ciebie, krzywdzić... Nie, Nadia nie umie.
- Gdybym wypił fiolkę, to z pewnością by mnie zdominowało. Parę kropelek to za mało.- uśmiechnął się ruszając z fiolką na parter. - Wiem o tej całej dominacji, niemniej mimo to mój wuj trzyma w prywatnej piwniczce kilka butelek wina pełnych takiej vitae. Muszą być więc jakieś plusy. -
Spojrzał na Ann dodając.- Ja też z pomocą sfery Życia mogę odczytać z krwi informacje. Problem w tym, że… za małą mam wiedzę o was. Gdybym miał duże doświadczenie z waszą krwią i wiedzę… o klanach… i ich mocach. Ale nie mam. Więc nie pomogę tak bardzo jak Tremere by mógł.
- Kainici winem z krwią częstują śmiertelnych. Takie podrzucanie narkotyku w klubie. Nie wiem na co magom, chyba że są zghulowani. Wysłano do mnie, bo... no... ktoś wiedział, że dostaję takie fiolki. - przyznała ze wstydem - Myślano, że wypiję od razu... - westchnęła - Sama wielkiej wiedzy nie mam, nie całą. Nie chcą inni ot tak jej dać takim jak ja…
- Nie chodzi tu o wiedzę teoretyczną, tylko o praktykę. Nie miałem za wiele doświadczenia z wampirzą krwią. Nie smakowałem różnych klanów, nie badałem… więc nie rozpoznam z którego on lub ona jest. - wyjaśnił Vincent wchodząc do kuchni i szukając po szafkach jakiegoś spodka.
- Ale dasz radę coś? - zapytała pomagając znaleźć.
- Zobaczymy…- Vincent postawił spodek na stole. Nalał na niego trochę krwi. Przez chwilę się namyślał wpatrując w niego, a potem zaczął tasować karty.- Tyle że mój wuj nie trzyma swojego vitae w butelka, a swoich konkurentów i wrogów. Oczywiście tylko tych dawno martwych. Lubi czasem świętować rozkoszując się jej łyczkami.

- Ale twój wuj to mag?
- Nie. Mój wuj to Ventrue… książę Los Angeles. W zasadzie to nie jest mój wuj, ale jestem jego dalekim potomkiem. Spłodził parę dzieci przed przemianą. - wyjaśnił Vincent kładąc pierwszą kartę i zerkając gdzieś w przestrzeń jakby szukać aprobaty.
- Och... Książę Ventrue... - westchnęła - Lepiej mu się nie chwal wizytą w Stillwater.
- Pewnie nigdy nie słyszał o tym miejscu. Ale teraz już wiesz czemu mnie tu wysłano. Znam wasz rodzaj bardzo dobrze… cóż… lepiej niż przeciętny mag.- kolejne karty były układane dookoła talerzyka. Losowe. Vincent wyciągał ja na oślep z talii.
- Może słyszał, że Książę Nowego Jorku ma... więzienie na tych, co podpadli mu, ale żal ubijać, bo mogą się jeszcze przydać. - stwierdziła obserwując wykładanie kart - To właśnie Stillwater.
- Wuj nawet jeśli słyszał to ma własne kłopoty. Dużą populację anarchów z którą musi się liczyć i współpracować oraz wschodnie wampiry, które siedzą w Chinatown i próbują przejąć całkowitą władzę w mieście.- odparł ironicznie Vincent przyglądając kartom, które wyłożył.
Ann również patrzyła na karty, ciekawa wyniku.
- Często z nim się widzisz?
- Od czasu do czasu. Co najmniej raz do roku. Zawsze był aniołem opiekuńczym mojej familli.- wyjaśnił Vincent. - Podaj mocny alkohol i zapałki.

Dziewczyna zaczęła przeglądać ludzkie zapasy i wyjęła drogą wódkę oraz zapałki z szuflady.
- Do spalenia, nie do picia? - zapytała stawiając oba przed Vincentem.
- No… do spalenia.- Vincent nalał trunku na talerzyk i podpalił zawartość. Mdłe i czarne opary unosiły się nad płomieniami i mag próbował je wdychać.
Po czym wskazała na oślep palcem.
- Tam… dość daleko od nas niestety. Potężny, stary mężczyzna w młodym ciele. Pełen wigoru i mocy. Jego ciało nie jest takie jakie było wcześniej. Nie jest… prawdziwe. - wydusił z siebie. - Wampir… oczywiście.
- Daleko... jak Nowy Jork? I mocy... magicznej...?
- Dla mnie wszystkie wampirze moce smakują tak samo i … on nadal jest w Stillwater lub okolicy. Ciężko go będzie dokładnie zlokalizować… a i niebezpiecznie. Dostałaś podarunek od potężnego admiratora. - odparł Vincent zbierając karty, jedna po drugiej.

Ann milczała chwilę.
- Nie możesz go zlokalizować po krwi? - przysunęła się bliżej człowieka - Proszę... to byłoby świetne... Zależy mi na tym.
- Mniej więcej… popijając coraz więcej jego krwi i wróżąc poprzez nią. Sama wiesz czym to grozi. Niemniej najbardziej martwi mnie to, że… - westchnął Vincent ciężko. - To nie jest przeciwnik, z którym dałabyś sobie radę. Nie jestem też pewien czy sam chciałbym się z nim zmierzyć. To istota starsza od mojego wuja.
Ann zadrżała lekko.
- Mam... nieprzyjemne wrażenie, że wiem kto to może być... - spuściła wzrok - Niby... Miałabym podświadomą wiedzę, gdzie jest... Gdybym wypiła... to cię jeszcze nie niewoli, ale... - Ann wyraźnie była niepewna tego pomysłu.
- Nie radziłbym. Wiedza nic ci nie da, jeśli nie masz dość sił, by… - westchnął Vincent.- Zmierzyć się z wrogiem. lepiej sobie odpuścić, poczekać. Vitae przecież nie wyparuje.
- Skontaktuje się z Księciem Stillwater. - westchnęła - Jeszcze osobnik nie wie, że nie wzięłam krwi. Można wykorzystać. - spojrzała na maga - Jeżeli zdecydujemy się walczyć... to pomożesz nam?
- Uważam że to nierozsądne. Uważam, że pakujemy się w pułapkę. - zastanowił się Vincent rozważając różne warianty.- To potężna krew, stary wampir… a one są jak pająki. Snują duże sieci. Jestem pewien, że jest przygotowany na obie opcje. Na to że wypijesz i na to że tego nie zrobisz.
- Jeżeli nie będzie wielkiego sprzeciwu... - Ann wyraźne była tym zestresowana - Ja... Będę musiała... Mam... się przysłużyć... - szepnęła.
- Ann… krew nie ucieknie. Pośpiech nie posłuży nikomu. Jeśli zdołasz go znaleźć, jeśli ja zdołałbym go znaleźć dziś, to z pewnością możemy go znaleźć jutro… pojutrze.- perswadował jej mag.- Gdy będziemy przygotowani, a ja wypoczęty.
- Chciał bym była przydatna Giovanni... Oczekuje tego... - młoda wampirzyca była rozbita.
- Kto tego oczekuje? - zapytał Vincent.
Ann nie odpowiedziała od razu, walcząc ze słowami, a kiedy wydobyła je z siebie, mówiła szeptem.
- Mój... opiekun... Z Nowego Jorku…
- Nie przysłużysz się ani jemu, ani Giovanni pijąc nieznanego pochodzenia Vitae w nadziei, że będziesz miała szczęście. - ocenił sceptycznie mag.
- I tak muszę podzwonić... - mruknęła przybita i poszła do stacjonarnego telefonu, aby z niego zadzwonić do Księcia Stillwater.
- Dobrze. Zrób to. - odparł Vincent zagarniając fiolkę. - A ja sobie zrobię mocną kawę.



Zaś Ann zadzwoniwszy usłyszała pogodny głos Joshui.
- Halo… kto dzwoni? Ann?
- Tak, od Williama, który pojechał ułożyć sprawy z ubezpieczeniem. - odparła Ann - Jesteś zadowolony, Książę. Po wczoraj? - zapytała starając się ukryć drżenie głosu.
- Współczuję mu… nie ma gorszych pijawek niż prawnicy. Nawet Ventrue nie dorastają im do pięt. - odparł żartobliwie Smith. A następnie dodał poważnie. - Jestem. Sprawa rozwiązana gładko. Obyło się bez problemów. I bez prasy póki co.
- Jeżeli żałowaliście, że tam nie było Tzimisce... - westchnęła - To chyba właśnie się ujawnił.
- Jak to? Widziałaś go? - zapytał zdziwiony Smith i dodał. - Już jadę, zamknij drzwi i okna. I schowaj się w piwnicy.
- Niedokładnie... Wysłał mi przesyłkę. Swoją Vitae... Myślał pewno, że od razu wypiję, myląc z krwią Cyrila... Vincent ze mną jest.
- Z tego co wiem… jesteś na głodzie, prawda?- zapytał Smith.
Ann westchnęła.
- Jeszcze się trzymam...
- Nie w tym rzecz. Skoro ja wiem, on wie też. Nie liczy na twoją naiwność, tylko na desperację.- odparł Smith. - Już jadę do ciebie.



Wkrótce Joshua zajechał swoim wozem policyjnym. Wysiadł i ruszył do pozamykanego na wszystkie spusty domostwa. I zapukał. Otworzyła mu wampirzyca wpuszczając go.
- Vincent badał trochę krew. - odparła zamykając drzwi - Nadia kiedyś mi mówiła, że nie zna się na tej gałęzi magii.
- To prawda… z tego co wiem, jej magia krwi jest… problematyczna dla Tremere.- przyznał Joshua idąc do kuchni. - Garry ma się też tu zjawić. Giovanni jeszcze nie wiedzą i nie powinni wiedzieć, przynajmniej na razie.
- Po co mu jedno danie mi krwi? - Ann zapytała przy wejściu do kuchni - I skąd on by wiedział o moim piciu?
- O ile pamiętam, tylko ty zauważyłaś jego sługi… może nie był to przypadek? Może cię obserwuje, a ty zauważyłaś to wtedy, gdy jego sługi spaprały obserwację?- stwierdził w zamyśleniu Smith i skinieniem głowy przywitał się z pijącym kawę Vincentem. Mag odpowiedział podobnym gestem.
Ann usiadła przy stole kuchennym.
- Ale czemu ja? Nie jestem Giovanni czy z jakiegokolwiek Klanu. Nie zrobiłam mu nic. Nie mam wartości u Kainitów, choćby wpływami.
- Powód jest prosty. W jego oczach jesteś najsłabszym ogniwem, albo tylko pionkiem, albo tylko dystrakcją.- stwierdził po namyśle szeryf i spytał. - Przyszło jakieś… pismo z tą przesyłką?
- Nie... tylko paczuszka i niepodpisana krew. - zaprzeczyła - Jestem najsłabszym ogniwem, ale on chyba nie ma problemu ze Stillwater, więc po co mnie brać na cel? A mówisz, że mógł mnie dłużej obserwować…
- Nie wiem. - przyznał Joshua bezradnie. - Nie wiem w co gra ten Tzimisce, ale to zdecydowanie akcja rozplanowana na lata. Może… po prostu podrzucił ci fiolkę licząc że wywoła tym zamieszanie w naszej małej społeczności. Musisz przyznać, że mu się to udało.

Ann spojrzała na blat stołu.
‐ Wiesz... że ta krew... doprowadzi do niego?
- Możliwe że tak. Możliwe że tego właśnie oczekuje.- westchnął Smith i spojrzał na nią i na zmęczonego czarodzieja. -Tylko czy my tego chcemy. Spór tego Tzimisce z Giovanni to nie nasza sprawa. Nie wiem czy powinniśmy się angażować.-
- Możemy anonimowo podrzucić krew właśnie nim. Zakorkować fiolkę, wsadzić w paczkę i posłać im ten prezent. - zaproponował Vincent.
- Ale jeżeli to tylko spór Tzimisce z Giovanni, to czemu mnie obserwowali jak tylko przybyłam? - spojrzała na Joshuę - Nie wiem czy Szkaradźcowi dawać tą krew…
- Jesteś tylko pionkiem w rozgrywce między nimi. Obawiam się że takim pionkiem jestem i ja… i cała populacja wampirza Stillwater.- ocenił gniewnie Smith, oczy zabłysły mu czerwienią, a kły wyraźnie zostały obnażone gdy wysyczał gniewnie.- .. a moja domena, ich planszą do gry. Wielce to mi się nie podoba. - ostatnie słowo prawie ryknął. Ale po chwili się opanował. - Nie martw się… nie jesteś zapewne, aż tak ważna dla Tzimisce jak ci Giovanni. Ot jedna z figur na szachowej planszy. Myślę, że twoja śmierć nie jest jego celem.. a krew, należy schować na razie. Pomyślę… poprzez Nadię skontaktuję się z Palafoxem.
Ann skinęła smętnie.
- Mam nadzieję, że tak będzie. - odparła - Choć powinni się przenieść gdzieś, gdzie nie będą po czyjejś domenie łazić.
- Z pewnością… Garry wkrótce tu dotrze. Ma się u was zadomowić, by poczuliście się bezpieczniej?- zapytał szeryf, a Vincent wzruszył ramionami. - Ja tam wcale nie czuję się zagrożony.
- Nie wiem czy William wytrzyma wiecznie naćpanego na terenie. - stwierdziła szczerze - A to wczoraj... Kultyści wiedzieli o nas, o wampirach. To... dziwne.
- Gdyby o nas wiedzieli, to chyba by powinni być lepiej przygotowani. Łowcy są śmiertelnikami, a mają na nas swoje sposoby. Z tego co powiedział William, to była rzeź nie walka.- wzruszył ramionami szeryf i dodał żartobliwie spoglądając na maga.- A jak Blake będzie miał problemy z Garrym to się wypłacze na ramieniu Vincenta.
Maga zupełnie zdezorientowała ta wypowiedź.
- Słyszałeś Vincent? Będziesz poduszką do wypłakiwania się. - Ann w końcu zdobyła się na uśmiech.
- NIe zamierzam być niczyją poduszką.- odparł cierpko mag sięgając po papierosa.

- Teraz pytanie… gdzie ukryjemy fiolkę z krwią Tzimisce?- zadumał się Joshua.
- Niech Vincent trzyma. Sobie nie ufam... kusi. - Ann skrzywiła się - W sumie Tzimisce nie będzie wiedział czy wypiłam krew, czy nie. Może to da się wykorzystać.
- W sumie… tylko jak to wykorzystać. - zastanowił się Smith drapiąc po podbródku.
- Tzimisce raczej nie zależy by mnie zabić, tylko wykorzystać w grze. Mogę udawać upicie jedną dawką, mam pewne doświadczenie. - skrzywiła się - Może się ukaże, popełni błąd ufając, że naćpany kundelek nie będzie w stanie nic przeciw staremu Tzimisce zrobić. Nie chce z nim walczyć, tylko uśpić czujność do siebie, samej informacje zdobywając.
- Nie sądzę by się to udało. Nie wiemy nawet co ten Kainita próbował osiągnąć przysyłając ci krew. Raczej nie wpadnie tu z wizytą… w końcu to także leże Blake’a. - ocenił szeryf.
- Może jak będę podświadomie szukać, łazić bez widocznego celu, to jakąś reakcję wywoła?
- Może… ale szczerze powiedziawszy wątpię. Mi to wyglą… - Joshua nie dokończył, bo psy Williama zaczęły głośno i gwałtownie ujadać.
- Jeżeli to nie Garry... to chyba zaraz się dowiemy... - Ann sprawdziła czy ma przy sobie pistolet i sztylet - Vincent... ukryj krew, proszę. - spojrzała na Joshuę - Idziemy się przywitać?
- Chodźmy- odparł Brujah wyciągając własny pistolet. Oboje podążyli ku drzwiom, podczas gdy mag zabezpieczył fiolkę. Na dworze zaś okazało się, że Ann się nie myliła. To Garry przybył, na grzbiecie niedźwiedzia… w towarzystwie stada wilków. i te właśnie wilki były problemem, bo psy Blake’a choć pojone krwią, nadal żywiły odwieczną nienawiść do swoich dzikich pobratymców. I vice versa.

Ann odetchnęła z ulgą.
- Garry, psy stresujesz.
- Sorki… zapomniałem o nich… zbierałem po drodze sojuszników i nie pomyślałem o tym że niektórzy się pogryzą. - Garry zrobił smutną minę i… niedźwiedź na którym siedział też, osunął się na ziemię pyskiem i zakrył go łapami, udając potulnego misiaczka.
- Ważne, że jesteście. - wyraźna ulga malowała się na twarzy wampirzycy - Po drodze żadnych śladów? Nic niepokojącego?
- Nic takiego szczególnego… - przyznał smutno Ganrel z niedźwiedzia i gestem odwołując wilki do lasu. I przerywając jazgotanie psów. Smith tylko dodał. - Tzimisce ponoć dzielą niektóre dyscypliny z Gangrelami właśnie. Mój twór… men… oficer który nami dowodził opowiadał że Gangrele i Tzimisce wywodzą się od jednego przodka.
- To bujda. - uciął tą kwestię Garry.
- Zostajesz z nami? - Ann zapytała Garry'ego.
- Jeśli nie czujesz się dość bezpiecznie. Bo Joshua nie będzie mógł. Ma obowiązki. - stwierdził Garry, a szeryf rzekł. - A on ma rację.
- Jak wróci William to nie powinno być źle... o ile armii potworów nie naśle. Choć chyba dodatkowe wsparcie się przyda... - spojrzała na Joshuę - Jedziesz teraz do Nadii?
- Nie… zadzwonię do niej, jak złapię zasięg w komórce.- Smith klepnął dłonią odznakę policyjną. - Może to głupie z mojej strony, ale poważnie traktuję swoją robotę.
- Chyba poważniej niż większość śmiertelnych policjantów. - spojrzała na Garry'ego - Jeżeli sama odjadę, to nasz mag zostałby samotnie, a biedny zaspany i zmęczony. Żal by go było samego zostawić.
- No to ja mogę zostać z magiem. - zgodził się Garry po namyśle.
- Zadzwonię do Nadii i chcę pojechać do niej. Mam przekazać od ciebie? Chcesz teraz od Williama zadzwonić? - zapytała Joshuę.
- Nie… ale jeśli ty chcesz zadzwonić do Nadii to chyba ja nie będę musiał. - ocenił sytuację Smith.
- Będziesz, jeżeli mam nie przekazywać o kontakcie z jej Primogenem.
- Możesz powiedzieć, że ja jej naka… że prosiłem o to. - odparł z uśmiechem Joshua.



- Tu Nadia… Czego chcesz William ? - sarkastyczny i znudzony ton głosu świadczył że Nadia jest w dobrym nastroju.
- Przyjadę do ciebie. - odezwała się Ann.
- Hmm… a od kiedy to zaczęłaś umawiać telefonicznie?- zapytała Tremere. - I po co mnie odwiedzisz?
- Jestem zestresowana tym co się odwala wokół mnie. I nie mam nastroju brać cię z zaskoczenia. - odparła.
- Jaka to miła odmiana. - cóż… Nadia nie traciła swojego “charakterystycznego uroku”.
- Zaznacz w kalendarzu. - podśmiała się wampirzyca - Będę niedługo. A, Smith prosił byś skontaktowała się z Palafoxem. Wytłumaczę ci na miejscu.
- Nie mam do niego gorącej linii. I nie mogę wysłać maila. Nie odbiera ich. - westchnęła ciężko Nadia. - Dobrze, że chociaż mu przeszła miłość gołębi pocztowych.
- Do zobaczenia niedługo. - Ann rozłączyła się.



Wampirzyca zostawiła Vincenta z opiekunką, a sama udała się na motocyklu do miasta. Starała się nie myśleć za dużo o Tzimisce, jednak co jakiś czas rozglądała się po drodze, a zatrzymawszy przy bibliotece wręcz trochę paranoicznie obserwowała otoczenie nim zadzwoniła do drzwi.
Te się otworzyły od razu. A tuż za drzwiami stał Charlie.
- Szefowa kazała mi na ciebie czekać. Ponoć się dziwnie zachowujesz… zły trip, po krwi od sekciarzy Garry’ego?- zapytał ze współczuciem.
Caitiffka zaśmiała się.
- Naprawdę? Tylko tyle wystarczy, aby ją zaniepokoić? - pokręciła głową i ruszyła znaną sobie drogą.
- Raczej to okazja dla niej, by postawić mnie w kącie niczym stare palto i kazać czekać. - zaśmiał się rubasznie wampir i podążył za Ann.
- Nadal próbuje cię zniszczyć psychicznie?
- Ooo tak. Ale już bardziej czyni to z przyzwyczajenia. Straciła cały entuzjazm, po ostatnim napadzie histerii jaki przy mnie miała. - rzekł Charlie z pewną satysfakcją, gdy schodzili coraz niżej i niżej.

***

- Co cię tu sprowadza. - odezwała się Tremere zajęta swoimi badaniami.
Ann poczekała aż Charlie odejdzie i bez słowa podeszła do Nadii, chcąc pochwycić silnie trzymać jej ręce wygięte za plecami.
Przewaga zaskoczenia, zmieniła się szybko w chaotyczną szarpaninę. A potem Ann wylądowała brzuchem na zimnej podłodze, z Nadią siedzącą na jej tyłku i swoimi rękami trzymanymi za plecami.
- Powinnam cię za to oćwiczyć batogiem do krwi. Jak śmiesz podnosić ręce na szlachecką córkę.- warknęła gniewnie Nadia.
Ann wyraźnie się tego nie spodziewała. Próbowała zrzucić Tremere z siebie.
- Śmiem, bo sama jestem szlachecką córką. A skąd w tobie ta siła?
- Przeszłam całą Rosję płonącą rewolucyjnym ogniem. To nie był spacerek po parku. I jeśli będziesz się wiercić podsmażę cię błyskawicami… samozwańcza szlachcianko.- burknęła wampirzyca. - I co to za pomysł z napaścią na mnie?
- Chciałam się na tobie odstresować. - fuknęła - I mam lepszy rodowód od ciebie.
- Wątpię… po pierwszej wojnie rody szlacheckie Europy zeszły na psy mieszając swoją krew z plebejuszami i karierowiczami. Możesz masz znaczniejsze nazwisko, ale nie jesteś lepiej urodzona. A teraz… zapłacisz za swoją arogancję. Wybatożę cię w dybach. Na twoje szczęście mam tylko bicz. - odparła beznamiętnie Nadia wstając i podciągając Ann w górę za trzymane jej ręce. - To cię nauczy nie atakować starszych od siebie. Z reguły bywają potężniejsi. Cyril cię tego nie nauczył?
- Uczył... - szarpnęła się.
- Widać nie dość dobrze. Nie kombinuj z cieniami, z pokorą znieś swoją karę za napaść.- odparła beznamiętnie Nadia.- To twój głupi wyczyn pójdzie u mnie w zapomnienie. I ciesz się, że tak dobrze cię znam, bo w innym przypadku byłabyś kolejnym martwym wampirem na mojej liście zwycięstw.

- To nie była napaść, to było droczenie się. Napadałabym inaczej. - Ann spojrzała na Nadię z jakąś... nutką ekscytacji?
Nadia odpowiedziała lekkim grymasem frustracji, westchnęła ciężko i dodała.
- Niech będzie… oćwiczę cię będąc w samej bieliźnie i może nawet pocałuję tu i tam. Jak będziesz posłuszna.
Ann pokiwała głową z wyraźną już ekscytacją.
- Tak...

***

Poobijana, obolała ale i bardzo usatysfakcjonowana Ann nadal znajdowała się w dybach pokazując światu swój goły zadek, na którym goiły się ślady po biczu. Sama Nadia siedziała tylko w bieliźnie na łóżku oddychając ciężko i spoglądając spod przymkniętych oczu.
- Mam ochotę nakarmić cię krwią, tylko po to byś musiała cierpieć moją oziębłość wobec ciebie przez cały miesiąc. Wykorzystałaś mój gorący temperament przeciwko mnie.
- Żałujesz, że wykorzystałam? - zapytała z uśmiechem.
- Żałuję że cię nie zabiłam, żałuję, że ci uległam… mięknę na tej prowincji.- westchnęła wampirzyca. - Jedyne pociesza mnie fakt, że… twoje zauroczenie moją osobą nie potrwa wiecznie.
- Serio żałujesz, że nie zabiłaś? Wyglądałaś na zadowoloną, gdy wymierzałaś razy.
- Jak wspomniałam… mięknę. Wiesz czemu tu jest Garry… bo swoi się go wstydzą. Ja jestem z innego powodu… właściwie z wielu…- machnęła ręką Nadia w irytacji.- … ale główny powód dla którego tu jestem właśnie ja, a nie inny słabszy Tremere, jest przeciwieństwem sytuacji Garry’ego. Mnie się boją.
- Co jest straszniejszego w tobie niż w Palafoxie? On jest silniejszy.
- Każdy Książę, każdy Primogen ma Kainitów od mokrej roboty. Zgadnij kogo ma Palafox.- uśmiechnęłą się wrednie Nadia.

- Nie jesteś bardzo stara. - powiedziała wprost - Kiedyś myślał by cię na Cyrila wysłać?
- Nie wiem. Może? Primogen nie lubi i nie ufa twojemu szefowi. Ty to wiesz, ja to wiem, cały klan Nowego Jorku to wie i pewnie sporo nowojorskich wampirów poza klanem. - odparła Nadia wzruszając ramionami. - Nie dostałam jeszcze jednak zlecenia na ubicie go.
- A zrobiłabyś to? Wiedząc, że byś i mnie tym zniszczyła? - zapytała poważnie - Gdybyś musiała i mnie po drodze zabić?
- Zabiłabym wpierw ciebie i każdego podwładnego Cyrila, a potem osaczyła jego i zabiła.- stwierdziła beznamiętnie Nadia.- To nic osobistego. Cyrila może i nie lubię, ale wielu innych Tremere też nie uważam za przyjaciół.
- Więc bawmy się póki można. - odparła Ann.
- Niech cię pocieszy fakt, że gdyby Palafox mógł go tak po prostu zabić, to by to zrobił. Cyril ma swoich popleczników na wysokich stołkach, więc… raczej nie będziemy miały okazji się przekonać kto okazałby się lepszy, ja czy on. - odparła Tremere z ironicznym uśmiechem.

- Kogo jeszcze tu sprowadzasz? Bo chyba nie tylko na mnie to jest. - skinęła na przyrządy w “loszku” który był w jej sypialni - I uwolnij mnie już, szlachcianko.
- Nie… nie widzę potrzeby. Jesteś bardzo ładną ozdobą mojej siedziby, zwłaszcza z wypiętym tyłkiem.- zaśmiał się wampirzyca i podeszła do uwięzionej Ann. - To będzie twoja kara. Resztę nocy, spędzisz tu sama w dybach. A ja się ubiorę i pójdę pracować nad moimi badaniami. Będziesz tu tkwiła, bo dzięki temu możesz odzyskać szansę na kolejne takie zabawy.
- Nadia! - Ann szarpnęła się - Nie możemy teraz sobie na to pozwolić! Dałaś mi emocje, tak jak chciałam, ale to tylko tyle! Nie mogę dziś dłużej tu być. Nie, gdy zagrożenie wystawiło łeb.
- Jakież to zagrożenie się czai? - zapytała sceptycznie Tremere przyglądając się Ann.
- Tzimisce. - odparła Caitiffka - Temu byłam tak zestresowana. Liczył na moją desperację i wysłał mi nieoznakowaną krew, jak zrobiłby to Cyril. Nie wypiłam. To była krew tego Tzimisce.
- Hmmm… a więc wysłał ci krew i nie wypiłaś. To że wysłał ci krew jest podejrzane i być może zwiastuje kłopoty w przyszłości… - Nadia podeszła do łóżka usiadła zgrabnie zakładając nogę na nogę. - … ale nie widzę w tym natychmiastowego zagrożenia. Gdzie jest ta fiolka pełna słodkiej mocy?
- Ukryta. I sobie nie ufam. To jest... bardzo silna krew. Szczerze kusiła. Nadia... daj mi odejść.
- Tym bardziej nie mogę, skoro przyznałaś że krew cię kusi. Tym bardziej powinnam zatrzymać tu… z dala od fiolki.- rozważała głośno opcje i zaklęła pod nosem. - Przeklęty stary skąpiec.
Wstała i podeszła do pobliskiej szafki, wyciągnęła zakrzywiony sztylet.
- Eech… tylko nie dopisuj sobie zbyt wiele do moich działań. To czysty pragmatyzm. - podeszła i zsunęła stanik z biustu. Przesunęła ostrzem po lewej… pierś spłynęła krwią. I tak zraniony biust podsunęła do ust Ann. - Możesz trochę zlizać… złagodzi głód i pewnie przedłuży twoje zauroczenie moją osobą. Ale nie dam ci wypić dość, by więź uległa wzmocnieniu.
Ann otworzyła szeroko oczy.
- Cyril się wścieknie na mnie... - westchnęła i przyjęła ofertę, sama starając się nie wypić za dużo.
- Nie wiem gdzie dokładnie jest fiolka, tak czy inaczej.
- Więc zmarnowałam moją krew co? A Cyril nie wścieknie się na to o czym nie wie. A ja mu nie powiem… - odparła z przekąsem Nadia odsuwając się i zabierając za wycieranie piersi ze swojej krwi. - Zresztą to trochę jego wina. Za bardzo na tobie oszczędza. -
Spojrzała na Ann mówiąc. - A o krwi Tzimisce mu nie mów. Będzie ją chciał dla siebie. Sam zaś raczej nie zapyta. Za dużo ma kłopotów w Nowym Jorku, żeby się interesować bajzlem w Stillwater.

- Nie wiem jaki Tzimisce ma zamysł. Po jednej dawce bym miała jakąkolwiek szansę go w końcu znaleźć... i to tyle.
- Wrzucił ochłap mięsa między stado głodnych wilków. Wampirza vitae jest bardzo cenna.- odparła Nadia przyglądając się dziewczynie z podstępnym uśmieszkiem. - Zastanawiam się… czy nie skosztować twojej krwi.
- Sama mówiłaś, że to zły pomysł w aktualnej sytuacji…
- Co nie znaczy, że nie kusi… ale wtedy naprawdę zagarnęłabym ciebie i wyrwała Cyrilowi. Jestem potworem, gdy jestem zakochana. - zaśmiała się Nadia i dodała. - Postanowione. Zatrzymam cię dla siebie, przez kilka nocy. Gdzie będziesz bardziej bezpieczne od wpływów Tzimisce, jeśli nie w siedzibie Tremere?
- Oszalałaś. Czy ty chcesz mi nawet nie dawać wyjść z biblioteki? - Ann niezbyt się uśmiechało być zamkniętą.
- Do miasta tylko ze mną… może z obróżką na szyi…- Nadia nie wytrzymała do końca i wybuchła śmiechem. Wzruszyła ramionami. - Oczywiście, że nie zamierzam cię tu uwięzić. I będziesz mogła wyjść na miasto. Niemniej uważam by lepiej było, byś na razie przeniosła się od Willa tu do mnie… nie chciałabyś… więcej takich… nocy? -
Wskazała stopą na dyby.
- Może nawet zasłużysz znów na więcej… - dodała przesuwając palcami po pościeli łóżka.
Dziewczyna uśmiechnęła się.
- To jest pomysł. I Lukrecja dostanie mocne wyjaśnienie pobytu u ciebie. Już się interesuje. - skinęła głową - Jutro przyjadę ze wszystkim.
- I zechce zrobić z ciebie swojego szpiega. Jeśli cię to kręci… możesz jej na mnie donosić. Nie mam za wiele do ukrycia. A to co jest ukryte… - wzruszyła ramionami Nadia.- … nie dotyczy mnie. Uroczo wyglądasz w dybach. - zmieniła temat wstając. Podeszła do Ann i uderzyła w pośladek. Po czym zaczęła się ubierać. -Tak jak powiedziałam, zostaniesz w dybach dziś. Myślę, że tu… będziesz bezpieczniejsza niż u Williama. I myślę, że to najlepsze rozwiązanie na tę noc.
- Nadia... - Ann jęknęła niechętnie - Daj mi choć po mieście chodzić...
- Oczywiście moja droga. Tylko nie tej nocy… to twoja kara za napaść na moją osobę.- odparła z sadystycznym uśmieszkiem Nadia. Może przeprowadzka do niej, nie była tak dobrym pomysłem?
- Czasem jesteś w niektórych aspektach podobna do Cyrila... - mruknęła niezbyt zadowolona.
- Mamy wspólnego przodka. Jego krew trochę nas zbliża.- oceniła Tremere wzdrygając się na tę myśl. -Trochę czyni nas podobnymi.
I powróciła do ubierania. - Mogę podesłać ci Charliego do towarzystwa. O ile chcesz by oglądał cię w takiej sytuacji.
- Nie. - mruknęła - Uwolnij mnie z dybow i oddaj ubranie, to wtedy mogę z nim pobyć, ale nie w tej sytuacji…
Ubrana Nadia nachyliła się i pocałowała namiętnie usta Ann, co rozpaliło nieco jej ciało pożądaniem. Wszak niewielka ilość jej vitae krążyła w jej żylach.
Niemniej odpowiedź była ta sama.
- Nie. Pomyśl, pomedytuj… ta cała sprawa z fiolką krwi sprawiła, że nie myślisz chłodno i metodycznie. Strach jest złym doradcą, a ty byłaś w jego szponach. Teraz postaraj się go odpędzić.




 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline