Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-05-2023, 15:51   #61
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację

Kolejny sen. Kolejny koszmar. Tym razem znajomy… tym razem nie tak straszny jak zwykle. Wszystko było przytępione. A po pobudce Ann miała świadomość, że śniło się jej coś strasznego. Ale nie pamiętała co.
Nadia nie miała problemu z upiornym paraliżem, który u Kainitów był drzemką. Nadia wstała energicznie, przeciągnęła się i zabrała za ubieranie. Kwestię wspólnego spania z Ann traktowała typowo pragmatycznie. W swoim leżu miała tylko jedno łóżko. Dlatego też Charlie sypiał za drzwiami jej pokoju, na leży z kocy… jak pies.
Nadia była pragmatyczką… ale i złośliwa.
Niestety, ku jej “rozpaczy”, zawsze lekko na rauszu Charlie okazał się wyjątkowo odporny na jej złośliwości.
- Szefowo… - i to właśnie jego głos usłyszały kobiety pod koniec ubierania się. - Telefon. Pan Blake dzwoni.
- Eechh…- westchnęła ciężko Nadia porządkując swój strój.- Nie traci czasu, to trzeba przyznać.

Ann nie była tak szczęśliwa jak Nadia w kwestii wampirzego snu. Obudziła się dziś niestraumatyzowana snem jak wczoraj, ale było widać, że ten dzienny paraliż musiał wprowadzić na nią przerażający sen. Drżała lekko, gdy zakładała ubranie, co jakiś czas patrząc w stronę drzwi i Nadii, jakby dla upewnienia się, że nie czai się tam niebezpieczeństwo i nie jest sama.
Wyrwały ją z tego stuporu słowa Charliego i Nadii.

- Naprawdę musi cię nienawidzić, skoro tak ostro i szybko zareagował... - zdziwienie było słyszalne w głosie ubierającej się Ann - Przynajmniej nie czekał u Lukrecji, aby z wieczora drzwi wyważać...
- Otóż nie, całkowicie się mylisz. To nie jest nienawiść. To nadopiekuńczość.- odparła ze śmiechem Tremere.
- Ale to dość... ekstremalne... - odparła nieprzekonana.
- Toreadorzy są bardzo uczuciowi. Ich emocje są dość intensywne. - odparła spokojnie Tremere. - A William ma dość mocną krew. Dość wysoko stoi w drabince potomków. Pamiętaj że narodził się gdzieś na granicy średniowiecza i renesansu.
- Chodźmy więc... Dasz na głośnomówiący? Muszę to usłyszeć.
- Czemu nie…- stwierdziła wampirzyca i ruszyła do drzwi już ubrana. - Za mną.
- Oczywiście, moja pani. - Ann ruszyła za Nadią lekko się podśmiewając.

Wkrótce dotarły do jej stanowiska pracy. Tremere przełączyła na głośnomówiący, a oprócz niej i Ann był tu i Charlie.
- Słucham…- rzekła spokojnie Nadia.
- Ann jest u ciebie? Chcę z nią mówić.- odezwał się głos Williama, niby spokojny, ale pełen ukrytego gniewu.
Ann spojrzała na Nadię i odezwała się.
- Czy mam się czuć jak na dywaniku u rodziców? -zapytała lekkim tonem.
- Nie. Nie o to chodzi. Niemniej nie jestem pewien czy jesteś u niej, z własnej nieprzymuszonej woli. - odparł Blake z ulgą. Napięcie gdzieś powoli zaczęło zanikać.
- Och… daj spokój, gdybym chciała sobie towarzyszkę sprawić, to u Lukrecji sporo jest ghuli.- sarknęła Tremere. - Wiesz dobrze, że nie jestem towarzyska.
- Cokolwiek nie odpowiem i tak mi pewnie nie uwierzysz, prawda? - westchnęła Ann - Niby sensowne podejście przy takich podejrzeniach, ale stawia w sytuacji bez wyjścia.
- Wiem jak to jest z uzależnieniem od krwi. Nawet gdybym wyrwał cię siłą, to i tak by nic nie dało. - odparł melancholijnie Blake, a poirytowana Nadia sarknęła. - Daj spokój William, nikogo tu nie próbuję przywiązać do siebie. Wystarczy mi, że muszę się bawić w opiekunkę Pandersa… Ona może pójść sama gdziekolwiek chce. A jeśli w swoim rycerskim obłędzie przyjedziesz szturmować mój zamek, zastaniesz białą flagę i bramy otwarte.
- Tak czy siak… jest jeszcze jedna sprawa. Vincent znalazł w skrzynce pocztowej kolejną przesyłkę do ciebie. Otworzyliśmy ją w związku… z tym co dostałaś ostatnio. To była znowu fiolka z krwią. Ale tym razem od Cyrila, tak przynajmniej wynika z listu. Nie znam smaku jego krwi, ale charakter jego pisma już tak. - odparł Toreador zmieniając temat.
Nadia zobaczyła nagłą zmianę w Ann. Caitiffka tworzyła szerzej oczy i odezwała się z ekscytacją.
- Zatrzymaliście krew, prawda? Nic jej nie jest? - zapytała z cieniem obawy.
- O której krwi mówisz?- zapytał Blake.
- Cyrila, oczywiście! - lekko uniosła rozchwiany głos.
- Powinienem, ale… honoruję mój sojusz z Cyrilem, więc… czeka na ciebie.- westchnął ciężko Toreador.
- Już jadę z powrotem. - Ann próbowała utrzymać ekscytację w ryzach, jednak niezbyt jej wychodziło. Nawet nie wspomniała, że zabolało, że jedynie krew uratował sojusz z Cyrilem, nie zaś sama Ann.
- Spodziewałem się tego. - westchnął smutno Blake.
Caitiffka spojrzała oczami pełnymi radości na Nadię, którą uściskała nagle.
- Muszę pojechać.
- Nie przejmuj się mną. Ja i tak mam co robić, zresztą nie jestem niańką… ani twoją, ani Pandersa. - wzruszyła ramionami Tremere nie odpowiadając uściskiem na uścisk.
W tym momencie Ann nie przejmowała się już niczym. Puściła Nadię i po prostu pobiegła do wyjścia, by umęczyć się podczas zbyt powolnej drogi do Williama...


Gdy pojawiła się krew Cyrila na horyzoncie, wszystko inne zniknęło. Wszystko inne przestało się liczyć. Tylko ta ambrozja, ten napój bogów. Ann zapomniała o wszystkim, poza kaskiem. Jeden wypadek który miała nauczył ją by nie szaleć za bardzo motorze. Nie była chętna na pozbawienie się kółek i człapania przez lasy do chatki Williama. Że też ten Toreador musiał mieszać tak daleko. Ech…
Ruszyła z kopyta motorze, mijając patrol policyjny. Ludzie Joshui, może nawet i sam książę Stillwater. W to jednak wątpiła, bo Kainita bardzo poważnie traktował swoje obowiązki ludzkiego zastępcy szeryfa.
Wokół niej panowała noc, wokół niej wiatr świszczał. Przed nią była droga do Blake’a i do słodkiej nagrody. Ta wizja zasłaniała jej wszystko, ta wizja przyćmiła czujność, ta wizja sprawiła że stała się nieostrożna. Duży błąd. A Świat Mroku nie wybacza błędów.


Nawet nie zauważyła kiedy wśród drzew zaczęły się pojawiać cienie, kiedy zaczęły jej towarzyszyć. Jeden, drugi, trzeci, czwarty… niskie sylwetki, włochate… szybkie jak jej motor i bardziej wytrzymałe.
Nawet nie zauważyła kiedy jej śladem zaczęła podążać olbrzymia bestia, o pysku potwora, rogach jelenia i potężnym cielsku trzymetrowej długości. Była cicha, a Ann skupiona na celu nie zerkała w tylne lusterko. A gdy zerknęła za siebie było już za późno…
Bo zaczęła zwracać uwagę na otoczenie dopiero gdy przed sobą zobaczyła Tzimisce. Wysoki Kainita ukształtował swoje oblicze na kształt przystojnego czarta o bujnych włosach, ubrany we włoski garnitur od Armaniego spokojnie palił cygaro. Towarzyszyła mu trójka innych wampirów, bladych jak księżyc w pełni, łysych… identycznych jak trzy krople wody. Uzbrojonych w śrutówki.
Cała czwórka blokowała jej drogę do krwi Cyrila i chatki Williama. Wampirzyca spojrzała więc na boki, zastanawiając się czy zdoła ich wyminąć. Nie… tam lasach coś się czaiło, jakieś czworonogi, jakieś… nie widziała dobrze co, jakieś pseudo-zwierzęce sylwetki.
Pozostała droga ucieczki w kierunku miasta, ale tę odcinał olbrzymi potwór podążający tuż za nią.
Wpadła w pułapkę, osaczona ze wszystkich stron powoli zbliżała się do Tzimisce. A ten… wyciągnął chorągiewkę. I pomachał nią. Była to biała flaga.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 18-05-2023 o 15:54.
abishai jest offline