Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-05-2023, 08:40   #91
Cai
 
Cai's Avatar
 
Reputacja: 1 Cai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputację
Victoria wspierała się o ladę by nie osunąć ze zmęczenia. Miała dosyć. Z ciężkim westchnieniem powitała kolejną grupę osób wlewających się przez wejście tawerny. Od zakończenia egzaminów drzwi się nie zamykały, nieustannie wachlując przestrzeń. Równie dobrze mogliby ściągnąć je z zawiasów.

Co będzie? – rzuciła wyświechtaną formułkę do kolejnego klienta podchodzącego do baru, czując że z wolna zamienia się w automatona zaprzęgniętego do pracy w nieskończonej pętli. Ograniczała słowa i energię. Dawno już przekroczyła nurt „Cześć, na co masz ochotę?”, muliste dno „Twoje zamówienie? Polecam danie dnia.”. Zbliżała do nieprzyjaznych wirów „Czego?”, łapiąc się nadziei, że już niedługo adepci magii wypłuczą sakwy z pieniędzy, a i w końcu nadejdzie kolejny semestr.

Były zalety. Wtedy gdy jeszcze potrafiła je dostrzec. Nowe twarze ze starszych roczników. Wiele ciekawych osobowości. Wymiana myśli w atmosferze posesyjnego relaksu i świętowania. Udawało się wychwycić wskazówki z rozmów podekscytowanych gości. Z ekspresyjnych i podkoloryzowanych opowieści – jakie egzaminy czekają w przyszłych latach? Na kogo z kadry profesorskiej należy uważać? Szło posłuchać o metodach kontroli na zaliczeniach i anegdot o nieszczęśnikach, którzy dali się przyłapać na oszukiwaniu. Karach iście w finezji okrutnych.

Donovan planował nazajutrz odpalić własną fetę. Przebić splendorem wszystkie poprzednie. Czarnowłosa westchnęła po raz kolejny, z wymuszonym uśmiechem odprowadzając menadżera, znowu biegnącego gdzieś w miejsce najwyższej potrzeby. W myślach wznosiła modły do Rakdosa by zabrał ich wszystkich sprzed jej oczu, porwał na zawsze do Cyrku Wyjącej Otchłani.

Nawijając na palce nici Splotu beznamiętnie wygłaszała formuły zaklęć, opanowania których wymusiły niesprzyjające okoliczności. Teraz po tysiąckroć praktykowała, wykonując ruchy dłońmi nad piramidą brudnych kufli z powierzchni odstawczej. Oczyszczający czar znacznie upraszczał logistyczną wędrówkę szkła po tawernie. Błyszczące świeżością naczynia mogła od razu umieszczać na wieszakach nad ladą. Zamiast nich, szmatką wypolerować zroszone potem czoło.


Viral wzdrygnęła się na obecność nachalnie przyklejonego do niej bytu. Wiele głosów w jej głowie i o jeden za dużo poza nią. Chciał przyspieszyć fatum współdzielone przez krewniaków? Utratę zmysłów? Zazwyczaj stał w bezruchu niczym tysiącletni kamienny posąg w starożytnej świątyni. W milczeniu się przyglądał. Górował sylwetką, bez ustanku otoczoną kłębami dymu. Budził dreszcze i nieprzyjemne uczucie ciągłego obserwowania pełzające wzdłuż kręgosłupa.


A kysszz – agentka Gildii machnęła jak na odgonienie psotnego kota, czy innych mar nieczystych. – Nie musisz bawić się ze mną w dom i ogród. Jestem już dużą dziewczynką, naprawdę… Zbiegu z Kalendarza.

Tknęło ją. A może rzeczywiście miał racje, choć naciągana to była teoria. Nie dawała wiary, bo jakże zwiędnąć z braku światła po jednej tylko nocy? Za dnia wszakże promienie wpadały przez okna. Cóż to za delikatne rośliny i czy mogłyby przetrwać w dzikich ostępach?

Warto było spróbować. Księgi nie podpowiadały rozwiązania problemu, albo zwyczajnie nie potrafiła znaleźć odpowiedniej wskazówki. Posiadała za to wspomniane źródła. Dwa - broszę z symbolem Strixhaven oraz wnętrze pierścienia, w którym panowały warunki do przyjemnej egzystencji. Również pod względem iluminacji. Trzy, jeśli wliczyć wiecznie płonącego ducha ognia, który najprawdopodobniej miał problem z samodzielnym stawieniem czoła życiu na wolności.

Z astrolabu, mały nieuku… – zaszumiało jej w uszach. – I nigdzie się nie wybieram. Przyjmując pierścień zostałaś mą oblubienicą. Twoja zgoda – dworował.

Dobrze, że nigdzie. Dym sobie tutaj w spokoju, a Viral schodzi do podziemia – pretendentka Witherbloom podjęła decyzję. Pakowała do międzywymiarowego plecaka nasiona, donice i wszystko co uznała za przydatne. Zarzuciła bagaż przez ramię. Ściągnęła pasy. Zakręciła krążkiem, który zdobił jej palec i włożyła dłoń pod poduszkę rzuconą na trzeszczące łóżko.


Lokal rósł do niebotycznych rozmiarów. Krzesła, stół i szafa przypominały nieosiągalne szczyty, gdy kryształ wyszlifowany w pióra Feniksa, osadzony w pierścieniu, wirem wciągał ją pod swoje skrzydła.

Urządzała się. Przez kolejne dni przenosiła do wnętrza różne ozdoby, elementy wystroju. Narzędzia i naczynia. Książki o pielęgnacji i przygotowywaniu ziół. Eksperymentowała. Choć w kieszonkowej sferze światło podlegało jej woli i nie gasło nocą, część swoich podopiecznych kąpała dodatkowo w blasku Broszy, inne w promieniach Lampy z Przykrywką. Obserwowała efekty i robiła notatki z metod dających najlepsze rezultaty. Między zajęciami ciasno wypełniającymi jej dni, nie miała zbyt wiele czasu wolnego, lecz chwile takie jak ta dawały bezmiar satysfakcji. Odpoczywała po robotach ziemnych, zadowolona spoglądając na kociołek, w którym parzył się napar z liści herbaty.

[MEDIA]https://i.pinimg.com/originals/9b/95/58/9b9558e3a1099d254e47919241c8b3ac.gif[/MEDIA]

Nie planujesz odwiedzić Zakhary? Rodzinnych stron? – zagadała, wiedząc, że natarczywiec słucha. – Porzucać kulami ognia z żywiołakami Kolegium Prismari? Świat aż tak bardzo się nie zmienił – próbowała.

Jakbyś mogła wiedzieć, ulotne stworzenie – byt miał swoje demony. – Cóż może się zmienić przez życie trwające ledwie upadek ziarna w klepsydrze?

No to mnie nawiedził… ponury filozof – Viral sarknęła, unosząc w palcach lekko parzący garnuszek, pociągając łyk rozgrzewającego trunku o przyjemnie gorzkim posmaku.


Battlehammer mówił dużo, używał trudnych sformułowań i chaotycznie skakał po tematach, że adeptka szybko straciła wątek. Zmiana rodzaju energii kuli, którą dzierżył wyglądała imponująco, całkiem przydatnie. Nie posądzała się jednak o talent, by sama zdołała kiedyś odtworzyć jednaką sztukę. Miała wrażenie, że jej postęp w okiełznaniu mocy wynikał bardziej z przebywania w miejscu przepełnionym magiczną energią niż z samej nauki. Przenikała ją na co dzień i od czasu do czasu przestawiała coś w środku. Nagle była w stanie wywołać efekt podobny temu, który u kogoś podpatrzyła lub wynikający z palącej potrzeby ominięcia przeciwności.

„Czemu ten sam komponent zadziała u czarodzieja i kleryka?” – zastanawiała się dla zabicia czasu. „Bo wszystko pochodzi z jednego źródła, a bogowie też są tworami magii?” – zgadywała w myślach. „Bo komponent służy jedynie ogniskowaniu i używa się najbardziej efektywnego? Naprawdę mógłby być czymkolwiek, jak magiczne fokusy, od noży po księgi?”. Poczekała aż ktoś udzieli prawidłowej odpowiedzi, z ciekawością czy była choć jard od trafienia.

Sposobu zaliczenia nie zrozumiała za grosz. Co miał oznaczać *zestaw* czarów tematycznych? Nie znała ich aż tyle, by nawet móc użyć określenia uporządkowanej mnogości. Każdy pochodził z innej bajki. Musiała się zastanowić. Może gdyby dołączyć do perkusji wyczarowane dźwięki, których nie były w stanie wydobyć żadne ze znanych jej, nudnawych instrumentów? Forma wyrażenia siebie w twórczej ostrości. Wokal Aurory, ognie Ifryta, tematyka niszczenia bębenków w uszach słuchaczy. Musiała poszukać inspiracji. Żywiołów – wody przekłutej elektrycznością, zderzenia pływu z ogniem, grzmotu niszczącego lód. Od tego mogłaby zacząć.

Poszukać własnego ja… – uczennica powtórzyła za prowadzącym zadanie domowe. – Bez sensu, gdybym kiedykolwiek je zgubiła, nigdy się nie odnajdę.


 
Cai jest offline