Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-05-2023, 19:47   #10
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 02 - 2521.04.20-23; ant - wlt; dzień

Miejsce: pd-zach Ostland; Lenkster; Podzamcze; ul. Karczemna; karczma “Pod tańczącym zającem”
Czas: 2521.04.20; Angestag; południe
Warunki: jasno; gwar karczmy; umiarkowanie ; na zewnątrz: dzień, pogodnie, sła.wiatr; chłodno (0)


Wszyscy




Kolejny poranek nad Lenkster okazał się zimny i pochmurny. Ale to mieli okazję przekonać się tylko ci co wstali z samego rana. Wczoraj bowiem ten nieplanowany przez nikogo festyn jaki wywołała euforia po przeczytaniu listu od samego imperatora udzieliła się chyba wszystkim na Podgrodziu. A już na pewno w “Zającu” gdzie drugą połowę dnia i wieczór spędzili ci najważniejsi dowódcy co zaciągnęli się pod sztandary markgrafa von Falkenhorsta. A i na co dzień miała reputację takiej jaką upodobali sobie różni bardowie, minstrele i poeci. Wczoraj wieczorem było całkiem gwarno i wesoło, jakby na pohybel tym ponurym i strasznym wieściom jakie spływały do zamku w ciągu ostatnich tygodni. Wreszcie była okazja to odreagować na wesoło. A i dzisiaj rano dało się to jeszcze odczuć. Na błotnistych ulicach Podgrodzia można było spotkać mocno zmęczone sylwetki idące w sobie wiadomym celu. I tak przez cały ranek.

Karczmy jak zwykle z rana zaczęły swoją pracę bez względu na wczorajsze wydarzenia. I pierwsi a potem kolejni goście zbierali się przy stołach zamawiając śniadanie. Nie inaczej było w “Zającu”. Gdzie od rana na śniadanie albo raczej po zaczęli się zjawiać poszczególni ochotnicy zwerbowani do hufców górskiego margrafa. Tym razem nie tylko na posiłek czy spotkanie towarzyskie jak to miało miejsce wczoraja ale część z nich miała ruszyć na zachód więc przybyła ze swoimi żołnierzami. Ci w większości zbierali się na tym samym podwórzu karczmy Philippe’a gdzie wczoraj odbywała się część zabaw i konkursów. Zresztą to postrzelane i rozwalone wiadro jakie wczoraj było celem do trafiania czy inne ślady też wskazywały na wesołą zabawę jaka miała miejsce wczoraj w drugiej połowie dnia i wieczorem.

A dzisiaj była dobra okazja do świeżych wspomnień z wczorajszego spotkania gdzie pierwszy raz można było spotkać większe grono przyszłych towarzyszy którzy też zaciągnęli się pod te same sztandary. Pośród weselnej atmosfery festynu można było też wykazać się kto jest w czym mocny albo nie i porównać jak to się wypada na tle nowych kolegów i koleżanek. Albo potraktować to jako pretekst do wspólnej zabawy jakiej w ostatnich tygodniach zbyt wiele nie było. Panowała raczej przygnębiająca atmosfera pełna niepewności jutra. Wczoraj była wreszcie okazja to odreagować.

Wśród zapaśników jacy zmagali się na tym samym podwórzu co dziś zbierali się wojacy jacy mieli pod wodzą lady von Falkenhorst ruszyć do Breder w Hochlandzie na czele znalazł się Stefan. Na samym końcu zmagań został już tylko jego pojedynek z jednym z mieczników. Ten raczej mu nie ustępował w tych zmaganiach na podwórzu. Ale ostatecznie to Stefanowi udało się o ten jeden raz więcej powalić go na plecy lub wypchnąć z narysowanego na ziemi kręgu. Chociaż sam nie był pewien jak skończyłby się ten pojedynek gdyby zmagali się ponownie. Tak czy siak został przez wesolutką publiczność okrzyknięty zwycięzcą i nagrodzony oklaskami i darmowym kuflem piwa.

Za to konkurencje strzeleckie zebrały o wiele więcej chętnych do wzięcia udziału. Tutaj stawka była bardziej rozciągnięta. Ale na czoło w końcu wysunęli się dwaj nieludzie. Chociaż używający całkiem innej broni. Obaj wyraźnie odstawali od reszty zawodników. Pod względem konkurencji Duivel miał większą konkurencję bo łuczników było najwięcej. Ale niejako potwierdził renomę elfich strzelców jako strzeleckiej elity. I na tym polu okazał się bezkonkurencyjny. Za to niemałe zdziwienie wzbudziły umiejętności Eitriego. Krasnolud używał nietypowego muszkietu a strzelców broni palnej było wczoraj w karczmie niewielu. Właściwie tylko Dymitri mógł z nim stanąć tutaj w szranki. Co prawda używał lżejszego arkebuza a nie muszkietu więc jego broń używała lżejszych kul o mniejszej sile niszczącej i zasięgu od ciężkich, muszkietowych. Ale na tak krótkie dystanse na jakie wczoraj strzelali to miało mniejsze znaczenie a bardziej liczyła się celność. Tutaj Eitri zdecydowanie pokonał przybysza z odległych Księstw Granicznych. Ba! Ku niemałemu zdziwieniu publiczności chociaż używał całkiem innej broni to zdawał się dorównywać elfowi pod względem celności.

Stefan i Tobias uzyskali przyzwoite wyniki ale jednak zbliżone do tych jakie reprezentowali ci najlepsi strzelcy więc wstydu nie było ale jednak trudno było im marzyć o wybiciu się na ich tle na tym polu. Wszystkich tutaj niejako zaskoczyła lady Petra która też wzięła udział w strzelaniu. Chyba dla samej zabawy i solidarności. Używała lekkiej kuszy ale z tych droższych i elegantszych. Widać było, że to nie jest jej pierwsze strzelanie z tego rodzaju broni ale jednak plasowała się gdzieś w górnej granicy tych lepszych strzelców jednak się ponad nich nie wybijała. Wyglądało więc na to, że w roli kuszniczki sprawdziłaby się całkiem przyzwoicie.

Zabawa w rzucanie nożem do celu miała o wiele mniej zwolenników. Ściągała tych jacy chcieli się popisać swoimi umiejętnościami w tej materii. Albo takich jak Duiviel jacy byli zieloni pod tym względem ale z ciekawości chcieli zobaczyć jak to jest. I o ile łucznikiem elf okazał się być wybornym o tyle miotanie nożem szło mu wyraźnie gorzej. I raczej nie mógł się równać z zawodowymi miotaczami tej broni.

Za to nie było wątpliwości kto wczoraj okazał się bezkonkurencyjny w siłowaniu na rękę. Krótkie ale mocarne ramiona khazada okazały się tak krzepkie na jakie wyglądały. I prędzej czy później kładł on prawice swoich przeciwników na blat stołu. Tutaj ani Duiviel, ani niektórzy ze zwerbowanych sierżantów czy po prostu gości kareczmnych mogli tylko początkowo stawiać opór temu nieubłaganemu naporowi krasnoludzkich mięśni i uporowi.

Podobnie ksilevicka pani marynarz nie miała sobie równych gdy chodziło o wspinanie się po linie. Widocznie to marynarskie doświadczenie coś jednak znaczyło gdy chodziło o takie wspinaczkowe sprawy. Nawet elficki łucznik, pomimo sprawności jaką się wykazywał nie był w stanie jej dorównać nie mówiąc już aby ją prześcignąć. Z kim by się w parze po tej linie Sorokina nie wspinała to na szczyt okienka stodoły zawsze właziła jako pierwsza.

A gdy chodziło o konkurs mocnego gardła i żelaznego żołądka jaki polegał na wypiciu ogromnego, pamiątkowego kufla jaki Philipp użyczył do tej zabawy to wyniki były mocno wyrównane a i chętnych na darmowe picie całkiem sporo. No i zdaniem publiczności jak i innych zawodników to z nowo zwerbowanych wojaków górskiego markgrafa najszybciej byli w stanie wyhylić ten wielku i pięknie zdobiony kufel Eiri i Klaus. Chociaż z pewnym zaskoczeniem stwierdzono, że i blond elf niewiele im chyba ustępuje.

W dziedzinie szybkiego refleksu jaki sprawdzano przez przechwytywanie rzucanego kamyka to zdecydowanie zostały zdominowane przez panie. Można by dyskutować czy trochę szybsza była tutaj szefowa mieczników pochodząca z Nordlandu czy kislevska pani marynarz wydawały się tutaj iść łeb w łeb. Właściwie tylko Duiviel na tyle się do nich zbliżył ze swoimi wynikami aby godnie reprezentować męską część chętnych zaawodników. A chętnych było sporo skoro to najczęściej właśnie Petra przerzucała ten kamyk więc była okazja aby stanąć lub usiąść naprzeciwko niej do dobrej zabawy. A przy okazji okazało się, że refleks też ma nie lichy ale jako ta która przerzucała kamyk dla wszystkich chętnych zawodników no i razem z Inez liczyły wyniki to właściwie nie startowała jako zawodniczka.

A gdy szło o bardziej intelektualne rozrywki czyli konkurs na zagadki, skojarzenia i wyłapywanie ciekawostek z mówionego tekstu to tutaj sędzią była druga z górskich szlachcianek czyli lady Inez. Ona zadawała najwięcej zagadek i wydawała się w nich lubować. Duiviel i Christine stanowili tutaj czołówkę bo wydawało się, że oboje mają dryg do wychwytywania takich skojarzeń i podpowiedzi zawartych w tekście. Ale i świetlista Alessia mówiąca nieco dziwnym akcentem niewiele od nich odstawała.

Za to sama lady Inez zaskoczyła wszystkich gdy podeszła do zawieszonego na krokwi napełnionego wiadra i kazała je rozbujać. Bo trochę to nie pasowało do zabaw dam z wyższych sfer. Ale jak się okazało młoda szlachcianka potrafiła zachować zimną krew na widok pędzącego prosto ku jej twarzy wiadra. Na tyle, że Ostermarczyk poczuł się zobowiązany stanąć w nią szranki. I przez dobre kilka tur stawali równo. Za każdym razem coraz bliżej, ociupinkę ale bliżej skracali dystans do rozpędzonego wiadra. Aż uznali, że mają dość w tym samym momencie. Więc publiczność wesoło oboje z nich ogłosiła nieustraszonymi zwycięzcami a oni sami gratulowali sobie zwycięstwa.

No i oczywiście oprócz wina jakie miało prawie magiczną zdolność nawiązywania nowych znajomości także podobnie działały tańce. Zwłaszcza, że była to jedna z niewielu okazji gdy mężczyzna i kobieta co nie byli w świętym związku małżeńskim, ani nijak spokrewnieni mieli niejako zezwolenie społeczne aby być blisko siebie. A, że jednych i drugich w karczmie nie brakowało, do tego muzyka też przygrywała ładnie i wesoło to część stołów odsunięto aby zrobić miejsce na te tańce i chętnie z tej okazji korzystano. Atmosfera była wesoła i przyjemna, jakby ktoś wyprawiał wesele. Można było w szumie wina i muzyki zapomnieć o ponurym świecie i tragicznych wieściach z zewnątrz i nie mniej wesołej przyszłości jaka zaczynała się jutro. Dzisiaj, można było się wyszumieć i wielu z tego korzystało.

Panowie podchodzili do pań prosząc je do tańca a te zwykle im nie odmawiały. Ponieważ jak to często bywało panów było więcej niż pań to te były wręcz rozrywane przez chętnych kawalerów. Ledwo któraś z dziewcząt zdołała podziekować któremuś za taniec a już podbijał do niej następny kawaler. Dziewczęta były więc mocno zmordowane pod koniec wieczoru ale równie szczęśliwe i zadwolone.

Swoistą furorę zrobiła Dana Sorokina gdy zaprezentowała publiczności kislevski taniec z szablą. W wykonaniu tak ognistego i zgrabnego dziewczęcia rozbudził on widownię do tego stopnia, że nagrodzili ją owacjami i domagali się powtórki. Dana też pomogła lady Petrze przełamać impas towarzyski. Bowiem status szlachcianek oraz szefowych i wysłanniczek wielkiego, górskiego margrabiego sprawiał, że mało kto odważył się do nich podbić i zaprosić do tańca. Chyba tylko gospodarz czyli Bretończyk Philipp poprosił najpierw jedną, potem drugą z nich. Ale poza tym jakoś chyba mało kto ośmielił startować do szlachcianek, oficerów i jeszcze szefowych. Dopiero jak z pewnym przekąsem Petra się odezwała do Dany po jej występie z szablą i ta dała przykład to się zmieniło.

- No moja piękna bohaterko z ostrą szablą! Wybaw nas smutne biedaczki od przekleństwa samotności bo tu uschniemy z zazdrości i zgryzoty! - Petra zawołała do Kislevitki wskazując na ich niedolę co wywołało śmiech i jej samej i widowni. Dana więc weszła w rolę mężczyzny jakiego obu szlachciankom brakowało, podeszła do Petry, stuknęła po oficersku obcasami, i po szarmancku poprosiła ją do tańca. Lady Petra wydawała się być wniebowzięta a po chwili już obie tańcowały do muzyki i oklasków publiczności. A potem Dana elegancko cmoknęła dłoń szlachcianki dziękując jej za taniec no i poprosiła Inez to tańca. Z podobnym skutkiem. To chyba właśnie sprawiło, że później już i inni także prosili te młode wysłanniczki górskiego pana do tańca.

Wydawało się, że wszystkie panie mają dryg do tańca. Ładnie, zgrabnie i zdrowo się w nim prezentowały i zwykle czuły się swobodnie. Stukały podeszwami o deski podłogi, łapały się za kibić, ruszały biodrami a spod ładnych rzęs błyskały zachęcające uśmiechy. Taniec każdą z nich zdawał się czynić piękniejszą i bardziej wyzwoloną od purytańskich rygorów codzienności. Z każdą tańczyło się całkiem przyjemnie.

Wśród panów najlepszymi tancerzami okazali się Gotthart i Duiviel. Okazywali się wdziękiem i płynnością ruchów jaka podobała się kobietom. Ale i mniej sprawnym tancerzom jak choćby Stefan partnerki były skłonne wybaczyć pewne potknięcia w imię wspólnej, dobrej zabawy.

Wśród tych wieczornych tańców między innymi Gotthart miał przyjemność zatańczyć z Sorokiną. Okazała się tak zgrabną tancerką jak to wcześniej widział gdy tańczyła z innymi. I widocznie także Aleksiej zrobił wcześniej swoją robotę ale uprzedził, że jego rodaczka ma cięty i złośliwy język. Co wczoraj Gotthard sam miał okazje się przekonać gdy szeptał jej czułe słówka do ucha. Roześmiała się wesoło i dała sobą obrócić w tańcu. Gdy wróciła z powrotem ujrzał z bliska jej roześmiane usta. Ale był to dość kpiący uśmiech.

- O jaki z pana oficera poeta. A ja taka prosta dziewczyna z dalekiej wsi. A pan oficer taki dzielny i odważny, tak gromko gromi wrogów i taki twardy i bezlitosny dla nich jest, że strach. Cóż może zrobić taka biedna, prosta dziewczyna ze wsi jak ja? Nic tylko drżeć z przerażenia i wrażenia jak jakaś osika, że wielki i wspaniały pan oficer raczył zwrócić na nią uwagę a nawet poprosił do tańca i czułe słówka do uszka mruczy. - powiedziała mu wesołym i nieco kpiącym tonem. Przez co nie był pewny czy raczej kpi z niego czy raczej żartuje sobie. Bo w tańcu jakoś mu nie uciekała spod rąk, okazała się świetną partnerką przy jakiej doświadczony tancerz mógł rozwinąć skrzydła. Więc mimo wszystko wydawało mu się raczej przychylna chociaż nie wyglądało aby zaraz miała mu omdleć w ramionach z wrażenia jakie na niej zrobił.

Podobnie Duviel miał podczas wczorajszego wieczoru zatańczyć chyba z większością chętnych kobiet. Też raczej nie przypominał sobie aby któraś mu odmówiła. A, że był przecież niczego sobie sprawnym tancerzem no a ludzie zwykle uważali elfy za tą piękniejszą i bardziej dystyngowaną rasę to te flirty podczas tańców albo szło wyszły mu całkiem przyzwoicie. Może żadna z pań nie straciła dla niego głowy ale umiał rozpoznać zachęcające spojrzenia i uśmiechy jakimi go obdarzały.

---


Ale to wszystko było wczoraj. Dzisiaj był Konistag czyli dzień po. I dało się to odczuć od samego rana. Poranek był pochmurny i panował ziąb. A do “Zająca” zaczęli się schodzić zwyczajowi goście jacy obecnie byli w zdecydowanej mniejszości. Także ci co przybyli tutaj w celach wojennych. W tym także ludzie zwerbowani przez wysłanników markgrafa.

Pod karczmą z rana pierwszy zjawił się Gieorgij Meister ze swoimi halabardnikami. Łącznie uzbierało się ich prawie półtorej tuzina. Rzeczywiście wyglądali w przeszywalnicach, hełmach i halabardnicach na ramieniu jak jakiś oddział straży miejskiej. Nie było dziwne, że szefowe ich wybrały do tego zadania. Jako, że zmieścić ich wszystkich w środku karczmy byłby kłopot to udali się na jej podwórze i arenę wczorajszych zmagań.

Niedługo po nich nadeszli miecznicy pod wodzą krótkoostrzyżonej blondynki z Nordlandu. Też ich była podobna ilość. A z tarczami, mieczami u boku i lekkich kolczugach lub przeszywalnicach prezentowali się jak zawodowe wojsko. I tak się zachowywali. Z tych samych powodów co koledzy z halabardami udali się na podwórze a Theiss do karczmy czekając na dalszy los wydarzeń.

Później konno nadjechały obie szefowe. Przy czym lady Inez była ubrana w suknię i bynajmniej nie sprawiała wrażenia gotowej do drogi. No ale ona miała zostać na miejscu. Za to lady Petra w swojej opończy i kubraczku ładnie obszytego futerkiem i z wyszytymi barwnymi kwiatami pasowała do obrazka drogi dużo bradziej. Prowadziła też podjezdka z bagażami. Jednak sama szlachcianka wydawała się mocno wczorajsza.

- No to pochwalony. I jak tam? Gotowi do drogi? - zapytała siląc się na nieco wymuszony uśmiech gdy razem z Inez weszły do środka i przywitała się z resztą ochotników na tą wyprawę do Hochlandu.

- Nie ma jeszcze tych nicponi Stefana. Reszta się jeszcze schodzi. - odparł Gieorgij a Theiss potwierdziła to kiwaniem głowy. Petra pokiwała głową i spojrzała za okno. Ranek już powoli przechodził w południe. Właśnie bili dziewiąty dzwon. Czekali jeszcze kilka pacierzy na przybycie Stefana i jego myśliwych. A potem jeszcze sama zbiórka na podwórzu karczmy, przeliczenie czy wszyscy co się wczoraj zgłosili albo zostali wybrani są i jak się to zgadzało to wreszcie Petra dała znak do wymarszu. Uściskała się na pożegnanie ze swoją przyjaciółką a ta pozdrawiała przechodzące obok niej oddziały przyjemnym uśmiechem i machaniem dłoni. W międzyczasie zebrała się całkiem spora ilość sierżantów i wojaków jacy zeszli się do karczmy na spóźnione śniadanie albo żeby po prostu popatrzeć na odchodzących i dodać im otuchy na pożegnanie.


---



Mecha 02

Flirty z kobietami (OGŁ + Przekonywanie vs SW)


patent oficerski +10 (Gotthart)
atrakcyjny wygląd +10 (Duivel)
komplementy +10 (Gotthart)
wesoła atmosfera +20 (wszyscy)
dumna i złośliwa +20 (Dana)
Ranga 4+2=6 -5 (Gotthart)
Ranga 4 -15 (Dana i kobiety)
Ranga 3 -20 (Duviel)


Gotthart 45+10+10+20-5=80 vs Dana 45+10+10-15=50; 50+80-50=80; rzut: https://orokos.com/roll/979090 57; 80-57=+23 > ma.suk = lekka przychylność

Duiviel 45+10+20-20=55 vs Kobiety 45-15=30; 50+55-30=75; rzut: https://orokos.com/roll/979091 25; 75-25=+50 > śr.suk = standardowa przychylność


---



Miejsce: pd-zach Ostland; pogranicze z Hochlandem; rz. Wolf; Górski Bród; okolice brodu
Czas: 2521.04.23; Wellentag; przedpołudnie
Warunki: - ; na zewnątrz: dzień, zachmurzenie, powiew; chłodno (0)



Wszyscy



No więc byli w drodze. Szli mniej więcej cały czas na północ. W górę rzeki Wolf jaka stanowiła granicę pomiędzy Hochlandem a Ostlandem. Wciąż po ostlandzkim brzegu. Wedle planów szefowej to do Breder powinni dotrzeć w jakieś dwa, trzy dni marszu. Ale dwa pełne dni marszu. Jak się okazało pierwszy dzień gdy wymaszerowali z Lenkster to była raczej połowa standardowego dnia podróży bo jak zostawiali za sobą rogatki Podzamcza jakie ich gościło od paru tygodni to było już mniej więcej południe. Do wieczora nie zaszli więc zbyt daleko. Jak to ktoś zażartował jakby rano postanowili wrócić to by pewnie w południe byli z powrotem. Ale nie zawrócili.

Było nieco sarkania bo kolejny dzień to wypadał Festag. Dzień świątyń i bogów. Dzień wolny od pracy w jaki należało oddawać cześć dobrym bogom. A niebieskowłosa szefowa jakoś nie zdradzała ochoty aby miała zrobić dzisiaj odpoczynek w podróży.

- Jaki odpoczynek? Po czym? Dopiero wczoraj żeśmy w południe wyszli z Lenkster. Jak mamy zdążyć do Breder przed Marktag to nie ma co się guzdrać. - sapnęła i zdziwiona i nieco zirytowana jak usłyszała takie sarkania w obozie. Ale pozwoliła odprawić modły więc ruszyli ze dwa dzwony później niż to zwykle się zaczynało podóże czy dzień roboczy.

Podróż zaś nie była taka prosta. Już byli na terenie pogórza a gdy teren pozwalał to i majestatyczne góry było widać nie tak daleko. Często więc trzeba było podróżować w górę i w dół po tych różnych garbach. A drogi były typowo ostlandzkie. Czyli właściwie był to rozchodzony na dnie lasu albo wzdłuż rzeki pas błota jakie chętnie wciągało i buty, i koła i kopyta. Nie byli też sami. Często natykali się na różnych podróżnych. Oddziały milicji albo bardziej regularne jakie zmierzały na wschód. Konni strażnicy dróg w ostlandzkich czarno - białych barwach co patrolowali pogranicze wyłapując rabusiów, zbirów, bandytów i dezerterów. Uciekinierów jacy toczyli swoje wozy i garby albo ze wschodnich kresów Ostlandu albo nawet z Kisleva. Ponure, zrozpaczone, zapatrzone w siebie i swoją klęskę twarze. Na poboczach drogi leżały kupy śmieci. Resztki po posiłkach i ogniskach, utwkione błocie buty i przedmioty, zgubione ubrania, przewrócone i uszkodzone wozy, padłe zwierzęta, czasem jakiś świeży nagrobek. Wszystko to świadczyło o klęsce i odwrocie.

Właśnie w połowie Festag czyli wczoraj dotarli do brodu na rzece Wolf. Właśnie przez niego planowali się przeprawić do Hochlandu. Ale korek był strasznie długi. Do tego niezbyt się posuwał. Jak już to pierwszeństwo miały oddziały i różne takie pomocnicze formacje w drodze na front czyli z Hochlandu a nie do Hochlandu. Tak stracili kilka dzownów stojąc w tej kolejce. Rozbili się na obiad, ugotowali go, zjedli a jak skończyli kolejka niewiele się posunęła.

- Mam tego dość. Stefan! - Petra wydawała się nie słynąć z cnoty cierpliwości i bezczynne czekanie wcale jej się nie uśmiechało. Wezwała do siebie herszta hochlandzkich myśliwych.

- Ta je psze pani? - zapytał wesoło mysliwy kłaniając się przed szlachcianką i szefową.

- Jest tu jakaś inna droga do tego Breder? Tutaj nam zejdzie cały dzień w tej kolejce a kto wie czy jutro się dopchamy. Jest jakaś inna droga? - zapytała z siodła wskazując z irytacją na tą wcale nie posuwającą się do przodu kolumnę wozów, pieszych, prowadzonych zwierząt. Dopiero przy samym brodzie były posterunki strażników. Po tej stronie ostlandzkich po tamtej hochlandzkich. Oni regulowali ruch. Czyli zakazywali przeprawy zwłaszcza na zachód gdy stamtąd ktoś miał się przeprawiać tutaj.

- Tak psze pani! Jest Górski Bród. Bardziej na północ. Trzeba tylko dalej iść w górę rzeki. Jakieś pół dnia. Na wieczór albo jutro rano byśmy doszli. I stamtąd to już prosta droga do Breder. - myśliwemu śmiały się cwane i złośliwe oczka ale swoich wypowiedzi wydawał się być całkiem pewien. Petra popatrzyła z niechęcią na tą nieruchomą karawanę widoczną po tej i tamtej stronie rzeki i skrzywiła się.

- Dobra to prowadź do tego Górskiego Brodu. - oznajmiła w końcu i tak ruszyli wreszcie z miejsca. Znów na północ i w górę rzeki Wolf. Do brodu górscy Gebirgsjaeger co jechali zwykle w czołówce faktycznie dotarli wczoraj pod wieczór. Ale dla piechociarzy było to już za daleko. I rozbili się na noc obozem ze świadomością, że rano będą się przeprawiać przez ten bród.

---


Noc okazała się zimna i dżdżysta. Niektórzy sarkali, że to kara od bogów za nienależyte obchodzenie dnia świętego jaki był wczoraj. W nocy padał regularny deszcz a przed świtem przeszedł w monotonną mżawkę. Więc jak rano wstawali i wychodzili ze swoich namiotów wszystko było zimne i mokre. Tak samo jak otaczający ich las.




https://i.imgur.com/VaeNlzA.jpg


- Zbierać się, zbierać! Od brodu do Breder jeszcze półtorej dnia drogi! Dobrze abyśmy jutro tam dotarli! - Petra chociaż sama była niezbyt dobrym humorze od tej wiosennej niepogody to jednak dała znak, że nie zamierza zwlekać.

Rozpalili na nowo wieczorne ogniska, ugotowali strawę, pomyli gary a w międzyczasie złożyli namioty i spakowali je w poręczne pakunki. Te na szczęście można było wrzucić na jeden wóz z zapasami jaki mieli i właśnie na takie okazje. A potem jak to krzyczała szefowa trzeba było się ruszać dalej. Do brodu o jakim wcześniej mówił Stefan a wczoraj wieczorem konni zwiadowcy dotarli dzwon albo dwa później. Pewnie na upartego i wczoraj by dali radę no ale już po ciemku a obóz to by chyba w ogóle trzeba było rozbijać po nocy. Wolf w tym miejscu nie była jakąś majestatyczną rzeką. Ale była całkiem bystra zasilona wiosennymi roztopami jakich jeszcze nie osuszyło letnie słońce.

- O! Widzicie! Tam jest już Hochland! - ucieszył się Stefan wskazując na znaki graniczne po tamtej stronie bystrzycy. Po ten stał słup z przybitą byczą czaszką oznaczający granicę Ostlandu. A po tamtej szczerzyła się ludzka czaszka na tle białego krzyża w czerwonym polu jakie były wymalowane na tarczy. Chyba od dość dawna sądząc po stopniu zniszczenia surową pogodą.

- Trzeba się przeprawić. Stefan jak znasz ten bród to idź pierwszy. Potem Greta i Lotar. - Petra dość krytycznym wzrokiem spoglądała na te bystre nurty wody co jakoś nie zachęcały do kąpieli ani tego by się z nimi zapoznać lepiej.

- Oszywiście psze pani! - zawołał dziarsko Stefan i przy wtórze śmiechów pozostałych zaczął z siebie zzuwać buty i portki. Potem było nieco śmiechów jak trzymając je nad sobą, razem z łukiem i kołczanem balansował zanurzony po pas w wodzie. Ale jakoś przeszedł. Chociaż nie wyglądało to na takie proste zadanie. To jednak w końcu znalazł się po tamtej stronie.

- Ah Hochland! Czujecie? Tu od razu powietrze jest lepsze! Zdrowsze i czystsze! Od razu lepiej się oddycha! - zawołał radośnie do pozostałych. Po czym przeprawiła się dwójka konnych Gebirsjeager. Konie ostrożnie stawiały kopyta zmagając się jednocześnie z silnym prądem. Ale koniom to co najwyżej brzuchy mogło zamoczyć. Po tych paru chwilach wymagającyh uwagi oboje zwiadoców znalazło się po drugiej stronie. Zaś reszta hochlandzkich myśliwych zaczęła się rozbierać i iść śladem swojego herszta.

- Jedźcie dalej! Zobaczcie czy tam jest jakaś droga! Nam tu trochę zejdzie! - zawołała Petra do dwójki zwiadoców. Ci pokiwali głowami, spięli końskie boki ostrogami i po chwili znikneli w gęstym lesie. Zaś reszta kompanii pojedynczo przekraczała ten bród. Konnym było zdecydowanie łatwiej. Ale jak się okazało i lady Petra miała wprawę w forsowaniu takich bystrzyc.

- Tak to robimy w górach. - oznajmiła gdy ruszyła konno każąc przywiązać linę do jednego z ostlandzkich drzew. A gdy sama przejechała rzuciła linę Stefanowi i ten przywiązał ją po hochlandzkiej stronie. W efekcie powstała prowizoryczna poręcz jaka pomagała trzymać pion. Najtrudniej zapowiadało się przeprawienie wozu więc zostawiono to na koniec. Ale zanim to nastąpiło wróciła Greta.

- Spotkaliśmy tam jakichś dwóch cudaków. W ogóle nie mówią po naszemu. Lothar próbował z nimi coś po kislevicku ale też ni w ząb. Jedyne co mówią po naszemu to “oficer” i pokazują gdzieś w las. - Greta zameldowała szefowej na co się natknęli już tutaj w Hochlandzie. Petrę to zastanowiło. Po paru pytaniach konny zwiadowca doprecyzowała, że to chyba jacyś piechociarze w hełmach i przeszywalnicach, z kordami u boku. Ale chyba z daleka bo w ogóle nie idzie się z nimi dogadać. Oprócz tego “oficera”.

- Dwóch cudaków co nie gada po naszemu… - zamyśliła się szefowa i popatrzyła w mglisty, mokry las. - Ja tu muszę dopilnować wszystkiego. - popatrzyła na ostlandzki brzeg. Tam jeszcze większość mieczników Theiss dopiero miała się przeprawiać a jeszcze w kolejce czekali halabardnicy Meistera no i wóz z prowiantem i zapasami.

- To kto tam na rozmowach się chwalił, że zna insze języki co? - zawołała wesoło patrząc po zwerbowanych twarzach. - Alezzia? - ni to wybrała ni zapytała bo magister miała tak wyraźnie obcy akcent w reikspiel, że nie szło ukryć, że ma jakieś egzotyczne jak na Imperium pochodzenie. - No i aby nasza świetlista dama nie podróżowała sama. To jeszcze ktoś by się przydał. - rozejrzała się z siodła po okolicy czekając na resztę chętnych do tego zadania.

- Greta zaprowadź ich gdzie trzeba. I spróbujcie się z nimi dogadać. Nam jeszcze trochę tu zejdzie jak widzisz. Zobaczcie co to za jedni i czego chcą. - poleciła konnemu zwiadowcy o kasztanowych włosach jaka na nowo zaczynała zapuszczać swój obcięty w zeszłym roku warkocz.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem