Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-05-2023, 20:20   #5
Morph
 
Morph's Avatar
 
Reputacja: 1 Morph nie jest za bardzo znany







Raaba, żółty karzeł będący centralną gwiazdą w układzie znikał wolno za horyzontem Pokatuny. Purpurowe promienie malowały na oszklonych wieżowcach Tarliki, wielobarwne mozaiki. Wśród mieszkańców miasta te barwne refleksy zwykle nazywano wary wieczorne.. Podobno pierwotni mieszkańcy planety na podstawie wielokolorowych refleksów migoczących na wodzie potrafili nie tylko przewidzieć pogodę na następny dzień, ale także odległą przyszłość.
Kto wie ile w tej legendzie jest prawdy, ale zapewne niejeden współczesny sporo, by zapłacił za taki dar.

Załoga Eleutherii także sypnęła by parę Kredytów, aby choć na sekundę zerknąć w czekającą na nich najbliższą przyszłość. Pochłonięci przygotowaniami do wylotu nie tracili jednak ani czasu, ani sił na tego typu błahe myśli.
W końcu, jak mawiał Walinga “will be what will be”. Ich agent od zawsze prezentował absolutnie fatalistyczną postawę wobec świata i jego zdaniem, nie było żadnego sensu ani próbować przewidywać przyszłość, ani tym bardziej próbować jej zmieniać.



Tego wieczoru ruch w porcie kosmicznym cechował się niezwykłą intensywnością. Wyglądało to trochę tak, jakby niemal wszystkie stacjonujące w hangarach załogi postanowiły w tej samej chwili o opuszczeniu Pokatuny.
Co bardziej złośliwi z obserwatorów mówili nawet o powszechnej panice wywołanej, a jakże przez wypadek jakiemu uległ krążownik Humboldt.

- Eleutheria do wieży! Eleutheri do wieży! - Valeri wyciągnięta na swoim kapitańskim fotelu, wywoływała kontrolę lotu.
- Czego? - burknął kontroler.
Do stosunków, zwyczajów i podejścia do formalności panujących na Pokatuna należało przywyknąć. Choć istniała tutaj formalna władza, odpowiednie urzędy i służby, to atmosfera w porcie, a nieraz także w urzędach bliższa były tej panującej w pirackiej komunie niż praworządnym państwie. Dlatego albo człowiek się wpasowywał w obowiązujący tutaj luz i nowomowę, albo musiał liczyć się z powszechnym ostracyzmem.
- Kix? To ty stary? - spytała dla pewności Valeri, choć z miejsca rozpoznała marudny i totalnie impertynencki ton kontrolera.
- Ta.. Ponawiam pytanie - czego?
- Uprzejmie upraszam o pozwolenie na start. - dworowała sobie z mężczyzny.
- Wy też? To jakiś eksodus do jasnej cholery, czy co? Zluzuj bloki, zaklucz luki i wrzuć standby w manewrówkach. Uruchamiam włazy wylotowe. Czekaj na mój sygnał. Mam nadzieję, że już załatwiłaś wszystkie kwity i stempelki.
- Yyy… - wydusiła przez zęby Valeri - Jestem w trakcie. Po prostu pomyślałam, że sobie ułat…
- No to co mi dupę zawracasz, dziewczyno. Wróć, jak już będziesz miała wszystko rychtyk gotowe. Bez odbioru!
- Niech to szlag - syknął Valeri, słysząc dźwięk kończący połączenie.



Tymczasem na rampie trwała ożywiona rozmowa pomiędzy Leclerciem, a nadwyraz upierdliwym droidem inspekcyjnym. Wszyscy wiedzieli, że przysłanie robota do odwalenia tak prostej roboty, jak przeliczenie skrzyń i wbicie akcesów do papierów było czystą złośliwością ze strony obsługi portu. Od kiedy ekipa weszła w posiadanie Phantoma tego typu zagrywki stały się niemal normą. Bractwo Czarnego Feniksa, które nieoficjalnie kontrolowało port kosmiczny już niejednokrotnie pokazywało, że zdobyczny prototyp był nich ostrym kolcem tkwiącym głęboko w ranie.
- Poproszę formularz QX-1425-1002B - beznamiętnym głosem wyrzucił z siebie droid.
- Przecież już go dostałeś tępy blaszaku - warknął cały już purpurowy Joel.
- Te wulgarne i pozbawione przynależnej gatunkowi ludzkiemu empatii w niczym nie przyspieszą przeprowadzanej właśnie kontroli - oznajmił droid nadal trzymając wyciągniętą dłoń w kierunku byłego wojskowego.
Leclerc zacisnął zęby i po raz kolejny przeglądał plik dokumentów wydrukowanych przez Samarę. To, że kazano im się rozliczyć z towaru na podstawie papierowych kwitów, a nie digitalizowanego formularza, stanowiło kolejną złośliwość ze strony Bractwa.
Droid chwycił swą mechaniczną dłonią druczek wyrwany przez Joela z pokaźnego stosu.
- Informuję pana, że w formularzu brakuje pieczątki Głównego Inspektora Sanitarnego.
- Nuż kurwa! - ryknął Leclerc - Samara chodź no tutaj, bo ja już nie ma cierpliwości do tego blaszaka.
Da Silva, która stała wraz z Malcolmem i Walingą przy luku wejściowym, machnęła ręką na znak, że zaraz podejdzie.
- Informuję pana, że pana niefrasobliwość powoduje znaczne opóźnienia w kontroli i blokuje ruch w obrębie sekcji C portu kosmicznego…
- Zamknij ryj! - rzucił wściekły Leclerc, z niecierpliwością oczekując nadejścia pomocy.



Walinga wraz ze swoim małoletnim pomocnikiem i dwójką kołowych botów, niecały kwadrans temu przywieźli cztery czarne, metalowe skrzynie. Każda z nich miała około dwóch metrów długości i metr szerokości. Brak jakichkolwiek oznaczeń, czy symboli całkowicie utrudniał rozpoznanie zawartości.
- Co to właściwie jest? - spytała Da Silva.
- Nie interesuj się, bo kociej mordy dostaniesz - burknął Chudy.
- Serio pytam - drążyła Samara - W razie wpadki, lepiej wiedzieć za co nas przymkną.
- Pamiętaj mała - mentorskim tonem zaczął wyjaśniać Walinga - Im mniej wiesz, tym krócej będziesz przesłuchiwana.
- Dobra, dobra - wsparł kumpele Malcolm - Jak nas bezpieka Taonga zacznie trzepać, to musimy wiedzieć, co im powiedzieć.
- Skitrajcie to gdzieś, to nie będą o nic pytać. W liście przewozowym tego ładunku nie ma. Czy ja was za każdym razem muszę uczyć, jak się towar przerzuca.
- To nie jest igła Chudy, żebyśmy to mieli gdzieś ot tak skitrać.
- Jak dobrze pójdzie, to nie tylko nie spotkacie bezpieki Taonga, ale nawet nie będziecie musieli lądować na ich planecie. Klient tak wszystko ustawił, że gorący towar odbierze jego wysłannik.
- Niby gdzie? Jak?- spytała Da Silva - Przecież te zielone zjeby monitorują każdy ruch w obrębie ich układu.
- Oooo booożeee! - jęknął sfrustrowany Walinga - No przecież o to właśnie chodzi, żebyście to zrobili po cichu. Za to wam się płaci. Ludzie proszę was… myślałem, że mam do czynienia z poważną załogą, a nie bandą amatorów.
- Chudy, daruj sobie te teatralne gesty i mów, co ten typ którego nam naraiłeś wymyślił. - syknął już mocno poddenerwowany Malcolm.
- Wbijacie do układu Taodroom. Maskujecie się i po cichutku lądujcie na Rao. To ostatnia planeta w układzie. Nic tam nie ma. Tylko kupa czerwonych skał. Lądujecie i grzecznie czekacie, aż pojawi się mały prywatny jacht. Gość zabierze fanty i to jest koniec waszej misji. Proste, jak jebanie.
- Taaa… -mruknęła Da Silva z powątpiewaniem, po czym machnęła dłonią w kierunku Leclerca - Muszę iść pomóc Joelowi, bo widać go blaszak inspekcyjny mocno już z równowagi wyprowadził.




- Uwaga! Uwaga! Uruchamiam procedurę zamknięcia śluzę! Proszę odsunąć się od grodzi! - znanym im głos pokładowego komputera poinformował o rozpoczęciu procedury startowej.
Wszyscy zajmowali już przypisane im przez Valerii miejsca i przygotowywali się do rutynowych czynności.
Ładunek, tak ten oficjalny, jak kontrabanda, zostały już umieszczone w ładowni i odpowiednio zabezpieczone. Nie pozostawało już innego, jak zgłosić się do kontroli lotów i czekać na pozwolenie do wzbicia się ponad ziemię, a następnie wylotu na orbitę.


Korytarze na Eleutherii zalało jasnobłękitne światło. Wszystkie ekrany kontrolne i monitory lśniły bladą zielenią. Valerii wyciągnięta na swoim kapitańskim fotelu uważnie obserwowała wszystkie wskaźniki i parametry przelatujące przed jej oczami. Dzięki wszczepionymi w potylicę interface’owi mogła swobodnie przywoływać wybrane panele sterujące i błyskawicznie reagować na najdrobniejsze zmiany. W przeciwieństwie do reszty załogi skazanej na obsługę tradycyjnych monitorów, Bushe mogła tylko i wyłącznie za pomocą myśli przeskakiwać pomiędzy kolejnymi holo display’ami.


Obserwowanie jej przy pracy przywodziło na myśl grę antycznego pianisty, który przy pomocy swych zwinnych palców wyczarowywał dźwięki, które układały się w idealnej harmonii. W przypadku Valerii były to oczywiście polecenia, które w przeciągu nanosekund wykonywał ich pokładowy komputer. To przy pomocy tych komend stutonowy Phantom wykonywał płynne, delikatne, niczym balerina ruchy.

- Elo Val! - na mostku głuchym echem zadudnił głos Kixa, płynący wprost z głośników - Uruchamiam windy dokujące. Zapnij pasy i odpal manewrówki.
Ledwo głos kontrolera ucichły, a wnętrze Phantoma wypełniło się równym i rytmicznym pomrukiem. Turbiny silników zostały wprawione w ruch.

Eleutheria sunęła wolno na platformie w kierunku pasa startowe. Poprzez bulaje przemykały kolejne puste hangary. Przez cały wieczór wypełniony jeszcze wczoraj po brzegi port kosmiczny, opustoszał niemal zupełnie.
Na nocnym niebie lśniły już srebrnym blaskiem gwiazdy odległych układów.

Na szerokim pasie startowym, stal samotnie bot sygnalizacyjny. Diody umocowanego w jego korpusie pulsowały naprzemiennie to czerwonym, to znów zielonym światłem. W ten sposób nadawał on sygnały informujące o kolejnym etapie procedury startowej.

- Eleutheria! Macie wolną drogę! - oznajmił Kix - Szerokości i wracajcie do nas szybko i bezpiecznie!
- Dzięki Kix! Do rychłego! - odparła Valerii i palcem wskazującym prawej dłoni, przesunęła ku górze na ekranie mocy silnika.
Delikatny pomruk turbin manewrowych, zmienił się donośne zawodzenie, które rezonowało od kompozytowych paneli ścienny w korytarzach.
Lśniący srebrzyście kadłub Phantoma wzniósł się metr ponad powierzchnię pasa startowego. Równocześnie siłowniki zaczęły chować do wnętrza, stalowe podpory stabilizujace.
- Załoga gotowi? - spytała Valerii. Odpowiedziała jej aprobująca cisza.
- Do gwiazd!



Eleutheria zastawiła za sobą szeroką, białą smugę i z prędkością ponad 600km/s wyleciała na orbitę Pokatuny. Valerii tak pokierowała statkiem, że wszedł on na niską orbitę i zaczął swobodnie okrążać planetę.
W tym czasie Bushe i reszta załogi skontrolowała wszystkie najważniejsze parametry statku, a ich ciała z wolna zaczęły przyswajać się do warunków stanu nieważkości.

Po dwóch okrążeniach planety silnik manewrowe Eleutherii, ponownie weszły na najwyższe obroty. Statek wyrwał się spod panowania grawitacji Pokatuny i pomknął w kierunku krańca układu.

- O nie - mruknął posępnie Malcolm, gdy mijali Toruna, czarną niczym smoła, ostatnią planetę Pokatuny.
- Co jest? - spytał de Vries.
- Nie wiesz? - spytała z niedowierzaniem Da Silva - Mal boi się nadprzestrzeni.
- Nie boi, nie boi - oponował Malcolm - Ja tylko nienawidze tego uczucia zawieszenia w totalnej pustce.

Dokładnie w tym momencie, wszystkie światła na pokładzie przygasły niemal całkowicie. Turbiny silników manewrowych umilkły, a wszyscy członkowie załogi Eleutherii poczuli nieprzyjemne dudnienie w uszach. Chwilę później rosnące ciśnienie niemal rozsadziło im bębenki.
Ekrany i panele kontrolne statku zaczęły blednąć, gdy potężny silnik skokowy zaczął gromadzić energię i w błyskawicznym tempie wytwarzać miliardy barionów o wysokim ładunku elektrycznym. Kumulacja cząstek gromadzących się wokół rdzenia silnika sprawiały, że ciśnienie na pokładzie zaczęło gwałtownie rosnąć, a cała przestrzeń na zewnątrz zaczęła się zaginać i skręcać do środka.

Dziesięć attosekund później kadłub Eleutheri otoczyła bańka nadprzestrzeni, a zamknięta w jej wnętrzu załoga została całkowicie odcięta od świata.



- No to mamy luz! - oznajmiła Valerii, gdy bańka wokół statku ustabilizowała się i podróż w nadprzestrzeni stała się niezaprzeczalnym faktem.
- Taaa… - mruknął Malcolm - Przez w nicości przez tydzień. Właśnie o takich wakacjach zawsze marzyłem!
- I będziesz przez ten cały tydzień tak marudził? - dopytywała Da Silva - Zrelaksuj się. Poczytaj jakąś książkę, albo jakiś serial sobie zarzuć.
- Aaauuu!
Przekomarzanie się załogi przerwał czyjś jęk dochodzący z wnętrza jednej z kabin.

Wszyscy spojrzeli po sobie i bez słowa chwycili za broń. Następne wolno ruszyli w kierunku skąd jeszcze przed chwilą słychać było czyjeś jęczenie.
Zeke szedł przodem, a zaraz za nim Joel.

Uzbrojeni mężczyźni wymieniwszy porozumiewawcze spojrzenia, bez słowa ustalili strategię działania. Lata przepracowane w marines skutkowały tym, że w takich sytuacjach obaj dogadywali się bezbłędnie.
Wszystko wskazywało na to, że podejrzane odgłosy dochodzą z kabiny kapitańskiej.
Joel przyłożył dłoń do panelu sterującego drzwiami i otworzył je. W następnej sekundzie, obaj mężczyźni byli już wewnątrz.



Ich oczom ukazał się widok tyleż niezwykły, co i niepokojący. Z jednej z szaf wystawała czyjaś ruda, kudłata głowa. Istota ta bez wątpienia wymiotowała treścią ostatniego posiłku, wprost na wykładzinę w kajucie Valerii.
W pewnym momencie torsje ustały i dziewczyna zwróciła wzrok w kierunku mierzących do niej mężczyzn.
- Kikaa! Kikaa! - zapiszczała wyjątkowo drażniącym uszy kontraltem. Uniosła przy tym wysoko obie ręce do góry i błagalnym wzrokiem spoglądała w kierunku Joela i Zeke.


 
Morph jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem