Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-05-2023, 16:33   #2
Ayoze
 
Ayoze's Avatar
 
Reputacja: 1 Ayoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputację





Śmierć Petrosa Lorrimora, o której poinformowała listownie jego córka, Kendra, była dla was ogromnym zaskoczeniem. Co prawda mężczyzna był już nieco po sześćdziesiątce, ale wciąż dobrze się trzymał i swoim wigorem mógłby zawstydzić niejednego młokosa. Emerytowany profesor Uniwersytetu Lepidstadt był w przeszłości poszukiwaczem przygód badającym nadnaturalne i paranormalne wydarzenia a wachlarz jego zainteresowań był bardzo szeroki: od okultyzmu, przez religioznawstwo, czy alchemię. Można by długo wymieniać, ale ci, którzy go znali doskonale wiedzieli, że miał otwarty umysł i nie zamykał się na nowe ścieżki, którymi mogła podążyć nauka. I chociaż Kendra w wysłanych listach nie podała przyczyny śmierci Petrosa, to domyśliliście się, że z pewnością nie zmarł przykuty do łóżka chorobą.

Równie zaskakujący był fakt, że profesor umieścił każde z was w swoim testamencie i ostatniej woli. Oczywiście, znaliście go od dawna, mogliście nawet nazwać przyjacielem, o co w miejscu takim jak Ustalav było niezwykle trudno, jednak mimo wszystko należało uważać, że w przypadku testamentu Petros sięgnie po ludzi, z którymi łączyła go dużo dłuższa zażyłość i przyjaźń. Dlatego też z szacunku dla profesora ale i zaintrygowani sytuacją postanowiliście pojawić się na pogrzebie przyjaciela. Ponieważ znając naturę Petrosa, nie wierzyliście, że odszedł z tego świata bo takie było jego przeznaczenie. Zresztą, profesor nie wierzył w coś takiego, jak przeznaczenie; zawsze uważał, że to człowiek kieruje swoim losem i to jego wybory decydują o dalszej drodze życia.


Choć do posiadłości Lorrimora dotarliście w różnych odstępach czasu, tego dnia Ravengro witało was ponurym przedpołudniem, zimnym deszczem oraz kąsającym wiatrem; pogodą typową dla miesiąca Pharast. Niby zima już odeszła, ale w chłodnym powietrzu wciąż dawało się odczuć jej ostatni dotyk. Pękate, sino-szare chmury wisiały nisko, jakby za chwilę miały runąć na miasteczko i okolicę, całkowicie je topiąc. Drewniane i murowane chaty stały blisko siebie, gdy pokonywaliście kolejne opustoszałe uliczki, niczym zjawy zmierzające do domu profesora, by odprowadzić go w ostatnią drogę. Co jakiś czas widzieliście, jak w niektórych domach poruszają się zasłonki, ale oprócz tego nikogo nie zauważyliście - najlepiej było obserwować nieznajomych z bezpiecznej odległości. Drzwi domostw upstrzone były pękami czosnku i różnymi dziwnymi gałązkami, mającymi odstraszać stworzenia nocy, co było dość oczywiste, biorąc pod uwagę, gdzie leżało Ravengro. Otoczone gęstym lasem z jednej strony, z dostępem rzecznym z drugiej z pewnością nie widywało zbyt wielu podróżnych. Przy wjeździe do miasteczka nie zachęcała również wiadomość wypalona na sporym kawałku drewna: "PÓŁORKI I CZAROWNICY BĘDĄ PALENI". Gdzieś na wzgórzu nieopodal miasteczka, schowana teraz za kurtyną deszczu, majaczyła posępna, skryta w ciemnościach budowla.

Pomimo opustoszałych uliczek odnieśliście wrażenie, że wasze pojawienie się w miasteczku nie uszło uwadze mieszkańców. Kendra do każdego wysłanego listu dołączyła mapkę z zaznaczonym domostwem, więc ze znalezieniem posiadłości nie było większych problemów. Pierwsza na miejsce dotarła Shelessara, za nią siostra Teodora. Kwadrans później Nikolai, potem Garviel i w końcu Argen. Dom Lorrimorów prezentował się naprawdę okazale a jednocześnie tajemniczo i posępnie. Na tle innych budynków w miasteczku wyróżniał się przede wszystkim wielkością a także barwą - ściany wykonano z ciemnego kamienia, a dach pokryty czarną dachówką opadał pod różnymi kątami. Do drzwi wejściowych skrytych pod werandą prowadziła krótka ścieżka, a całe domostwo otoczone było metalowym płotem. Dwuskrzydłowa brama umieszczona niedaleko głównej furtki sugerowała, że gdzieś na tyłach musiała znajdować się powozownia. Dom - przynajmniej na zewnątrz - wyglądał na porządny i zadbany.


Każdemu z was drzwi otwierała niska, drobna kobiecina o starym, pomarszczonym obliczu.
- Witam w tym przykrym dniu. Nazywam się Alina, jestem główną gosposią i posługaczką w domu Lorrimorów - Przedstawiła się, siląc na uśmiech. Ton jej głosu był płaski, zdecydowanie nie wyrażał zadowolenia ani tym bardziej żałoby. - Zapraszam, zapraszam za mną. Pani domu zejdzie, gdy tylko pojawią się wszyscy goście zaproszeni na pogrzeb pana profesora.

Alina poprowadziła każde z was ładnie wykonanym, drewnianym korytarzem do obszernego, urządzonego ze smakiem salonu, gdzie na dwóch złączonych stołach pod oknem leżała zabita gwoździami prosta, sosnowa trumna z ciałem Petrosa, na której umieszczono spory wieniec z kwiatów. Słodkawo mdły odór zgnilizny mieszał się z zapachem roślin, co było dość osobliwym połączeniem, ale znanym większości z was. Shelessara, Teodora i Nikolai wiedzieli, że Kendra jeszcze długo po pochówku ojca nie pozbędzie się z salonu tego zapachu. W gustownie wykonanym kominku niemrawo płonął ogień a nad nim znajdowało się duże lustro oprawione w piękną ramę. Na wszystkich ścianach salonu wisiały kinkiety z zapalonymi świecami, zaś na okrągłym stoliczku nieopodal trumny umieszczono tacę z serem, wędliną, pieczywem oraz dwoma butelkami dobrego wina i pięcioma kieliszkami.
- Proszę się częstować, panna Kendra odpoczywa w swojej sypialni, ale niedługo zejdzie na dół. Jakby czego było trzeba, to wołać, będę w kuchni - powiedziała Alina. Służka zdawała się wam zdystansowana i chłodna w obyciu. Nic niezwykłego w Ustalavie.

Zostawiła was samych, a rzuciwszy okiem na meble, czy wykończenie wnętrza łatwo można było dojść do wniosku, że profesorowi i jego córce dobrze się powodziło. Nie minęło nawet pięć minut od momentu pojawienia się w domu Argena, gdy usłyszeliście odgłos skrzypiących desek towarzyszący schodzeniu po schodach. Chwilę później do salonu weszła przystojna, średniego wzrostu młoda kobieta mogąca mieć nie więcej, niż dwadzieścia pięć lat. Miała na sobie czarną suknię do samych kostek, idealnie współgrającą z długimi włosami opadającymi luźno na ramiona i plecy. Jej oczy były zaczerwienione i opuchnięte od płaczu a twarz zdjęta cierpieniem. Widać było, że mocno przeżywała odejście Petrosa.


- Bardzo się cieszę, że jednak przybyliście w komplecie. - Zaczęła łagodnym, kobiecym głosem. Prawą dłonią, w której trzymała błękitną chustkę przetarła oczy i nos. - Nazywam się Kendra, to ja zaprosiłam was na pogrzeb mojego ojca. Jak minęła wam podróż? Mam nadzieję, że obyło się bez niespodzianek na szlaku? Niedługo powinni pojawić się nowicjusze od ojca Corianu z naszej świątyni Pharasmy. Oni zaniosą trumnę ojca na cmentarz i z wybiciem pierwszego dzwonu rozpocznie się ceremonia. Częstujcie się winem i jedzeniem, jeśli macie ochotę. Poprosiłam Alinę, żeby przygotowała dla was, co mamy najlepszego.

Kendra usiadła w jednym z wolnych foteli przy kominku i znów otarła oczy chusteczką. Mimowolnie spojrzała w stronę trumny z ciałem ojca i zaczęła cicho płakać.
- Przepraszam… przepraszam... - załkała łamiącym się głosem.

 
Ayoze jest offline