Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-05-2023, 17:57   #3
Alex Tyler
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację


W skąpanym w półmroku pomieszczeniu rozległy się odgłosy wioli. Łagodne, ciemne i ciche, o niskim wolumenie dźwięku. Stanowiące perfekcyjne odwzorowanej wyszukanej notacji. Odpowiadała za nie siedząca na krześle kobieta, która obejmując kolanami muzyczny instrument, smyczkowała, wspominając detale niedawno rozwiązanej sprawy. Śledztwo zlecił jej zachowujący się jak histeryczny neurotyk mężczyzna o imieniu Stefan Batescu, przekazując tajemniczy manuskrypt zawierający relacje wydarzeń, których był świadkiem, oraz rzekomo potwierdzające je dokumenty i skopiowane przezeń listy. Sprawa dotyczyła serii niedawnych i wielce osobliwych zaginięć w okolicy otoczonej starym lasem wiekowej posiadłości zamieszkiwanej w tamtym czasie przez jego podejrzanie zachowującego się jego kuzyna, Ambroziego Dewesa. Aczkolwiek materiały dostarczone przez Batescu wskazywały, że do podobnych incydentów mogło dochodzić tam już prawie 200 lat wcześniej, mniej więcej w czasach kiedy przodek jego i gospodarza się tam osiedlił. Na pewno wszystkie zniknięcia łączył wielce sugestywny fakt, iż zachodziły w tajemniczych okolicznościach i dochodziło do nich wyłącznie w promieniu kilkudziesięciu kilometrów od feralnego domostwa. Na dodatek miesiące później, dokładnie na tym samym obszarze, zdarzało się potem znajdować zdeformowane lub postarzone nieproporcjonalnie do upływu czasu zwłoki niektórych zaginionych. Tu warto odnotować, że do przodków obu wspomnianych mężczyzn zaliczali się potężni czarodzieje tacy jak Riciard czy Alons Bilitos, których lękała się cała okolica. Stąd też wina za dawne zdarzenia zdawała się spoczywać na nich. Jednak na przekór temu świadczyły przedstawione przez Batescu materiały. Wynikało z nich, że Riciarda nawiedzili pewnego razu inkwizytorzy Iomedae i nie stwierdzili niczego podejrzanego. Temu drugiemu również nie dowiedziono nigdy winy, zaś ponad pół wieku po śmierci ojca, opuścił on posiadłość razem ze swym synem Labanem i udał się do Taldoru, przy okazji pozostawiając przyszłym lokatorom garstkę dość dziwnych instrukcji. To je właśnie z niejasnych przyczyn kilkadziesiąt lat później złamał należący do dalszej rodziny Dewes. Batescu odwiedzając pewnego razu kuzyna, zauważył w jego zachowaniu wyraźne zmiany. Zwłaszcza w osobowości. Powodowany troską o zdrowie psychiczne krewniaka postanowił zostać na dłużej, by móc baczniej mu się przyjrzeć. A wraz z narastaniem podejrzeń zaczął go nawet śledzić. Odkrył w międzyczasie, ku swej dojmującej trwodze, osobliwe okno na poddaszu, o szczególnej porze miesiąca zamieniające się w rodzaj międzywymiarowej bramy czy raczej wizjera. Przerażony tym upiornym znaleziskiem nawet nie zapytał o nie gospodarza. Niedługo potem okazało się, że kuzyn Dewes jakiś czas wcześniej nawiązał przyjaźń z dziwnym przedstawicielem jaszczurzego ludu, szamanem o imieniu Q’uamais i razem z nim odwiedzał w nocy pobliski stary kamienny krąg ustawiony u podnóża zrujnowanej wieży.


Stefan lękał się podążać za nimi o takiej porze, jakby domyślając się ich zamiarów, ale dobrze widział z domu dobiegające stamtąd osobliwe błyski oraz aż nazbyt wyraźnie słyszał, jak wszelakie leśne stworzenie podniosło wtedy niewyobrażalny jazgot, przechodząc wkrótce w piekielne unisono. Kilka dni po tych wydarzeniach Dewes chyba zaczął coś przeczuwać, bo nakazał Batescu opuścić dom, tenże jednak do tej pory zdołał wywiedzieć się dzięki rodzinnej bibliotece wystarczająco o historii rodu oraz wydarzeniach ongiś i niedawno nawiedzających okolicę. Wsparty właśnie tą wiedzą i własnymi obserwacjami udał się do kobiety po pomoc. Nie doczekał jednak końca śledztwa bowiem wkrótce zaginął, choć zdążył przedtem jeszcze wysłać do niej dramatyczny list, stwierdzając w nim, że jego śladem podąża jakiś świetlisty i amorficzny stwór z innych sfer. Mimo utraty zleceniodawcy, kobieta nadal zamierzała dokończyć sprawę. I tak pracowała z umiłowania do sztuki, a nie dla pieniędzy, poświęcając uwagę wyłącznie dochodzeniom, które dotyczyły czegoś niezwykłego czy też wręcz fantastycznego. Kontynuując jednak, w wyniku analizy manuskryptu Batescu, następującego po nim śledztwa i dzięki konsultacjom z profesorem Petrosem Lorrimorem udało jej się z czasem odkryć, że Ambrozi Dewes został opętany przez swojego przodka, maga Riciarda Bilitosa, przebywającego poza sferą materialną. A dokładniej, to kliffota zwanego w księgach tajemnych jako „Mistrz”, którego ten ostatni swego czasu przyzwał z najgłębszych Otchłani, po czym utracił na jego rzecz swą wolę i ciało. To opętany Riciard odpowiadał za tajemnicze zaginięcia sprzed prawie dwóch wieków i powite wtedy przez liczne chłopki mutanty. Wydawał on niewinnych ludzi na żer swemu panu – Lordowi Kliffot o imieniu „Czekający u Progu” i przesycał poprzez swe czarnoksięskie praktyki okolicę energiami zepsucia. Nie został ongiś ujęty bowiem upiekło mu się z inkwizytorami, i to wyłącznie dlatego, że przy wsparciu swego patrona potężną magią wymazał im pamięć o tym co zobaczyli i co im uczynił. Na szczęście jego potomek, Alons, poszedł z goła odmienną drogą. Studiował nauki tajemne przez dziesięciolecia po to, by móc zdjąć z rodu mroczną klątwę sprowadzoną przez ojca i nie dać się opętać owemu mrocznemu bytowi, znanemu jako „Mistrz”. Lecz co najważniejsze, starał się także uchronić świat przed ryzykiem otwarcia kolejnej pełnoprawnej wyrwy do Otchłani. Czegoś, co z czasem mogłoby przybrać kształt i rozmiary Rany Świata z Mendevu… Fortunnie dla całego Golarionu, udało mu się. Zapieczętował znajdujące się w zrujnowanej wieży przejście do Otchłani poprzez utworzenie u jej podnóża zaklętego magicznie ochronnego kamiennego kręgu. Następnie, jak głosi relacja pochodząca z dziennika jego syna Labana, udał się do Taldoru. Porzucając rodzinne strony zostawił dla przyszłych lokatorów tajemnicze instrukcje na piśmie, czego pod żadnym pozorem nie wolno im robić. Jednak jego daleki krewny, Ambrozi Dewes, który przejął posiadłość dziesięciolecia później, wiedziony zgubną ignorancją i ciekawością zignorował je. Odsłonił on osobliwe okno na poddaszu, trafiając akurat na pełnię księżyca i niewyobrażalnie potworne przedstawienie. To właśnie od tamtej chwili jego ciało począł przejmować Bilitos/„Mistrz”. Wkrótce opanowując nieszczęśnika w pełni i wskrzeszając swego starego kompana w czarnoksięskich praktykach, Q’uamastizssa (który dla ukrycia tego faktu przybrał miano Q’uamais). Mniej więcej w tym czasie odwiedził go Stefan Batescu. Para czarnoksiężników bazując na niewiedzy tegoż, jego rękoma usunęła magiczne pieczęcie z kamiennego kręgu, a następnie zaczęła ponownie otwierać przejście dla „Czekającego u Progu”, czego dalszy ciąg jest już znany. Finał tych wydarzeń był zaś następujący: wynajęta kobieta uzbrojona w wydedukowaną i zdobytą wiedzę udała się do mrocznego lasu, gdzie mieściła się przeklęta posiadłość. Podczas pełni zakradła się do zrujnowanej wieży i powaliła z zaskoczenia obu czarnoksiężników odprawiających akurat kolejny plugawy rytuał. Potem na podstawie informacji z manuskryptu Batescu odnowiła magiczny krąg, odkrywając przy okazji u podnóża wieży dziesiątki szkieletów należących ofiar Lorda Kliffot. Kolejnym jej krokiem było pochowanie nieszczęsnego Dewesa (Q’uamastizss rozpadł się po śmierci w pył), po czym zbicie zaklętej szyby z poddasza. Na sam koniec spaliła doszczętnie posiadłość wraz z biblioteką, by nikt inny nie mógł pójść w ślady pary kultystów. Po wszystkim zaś obiecała sobie nie podzielić się nigdy z nikim nigdy tym, co udało jej się odkryć, a zwłaszcza zobaczyć, kiedy przez moment nad zrujnowaną wieżą otworzyła się brama…

Po skończeniu grania utworu kobieta odłożyła instrument i sięgnęła po kieliszek elfiego absyntu, leżącego na pobliskim stoliku, zaraz obok dogasającej opiumowej fajki. Ledwie zdążyła upić nieco zielonkawego napitku, a ktoś zapukał do drzwi jej komnaty. Ze zmęczoną twarzą, nieco zamroczonym spojrzeniem oraz rozchełstaną koszulą nie posiadała adekwatnej prezencji do przyjmowania gości, ale postanowiła rozewrzeć odrzwia i sprawdzić kto postanowił ją odwiedzić. Okazało się, że był to goniec z listem. Po odbitej w laku pieczęci rozpoznała ród Lorrimorów. Pożegnała posłańca, zamknęła drzwi i otworzyła wiadomość. List zawierał mapę osady, gdzie mieszkał Lorrimor i wiadomość spisaną wprawną ręką. Kyoninka przeczytała ją dokładnie, i mimo odurzenia, doskonale zapamiętała jej treść. Tekst wzbudził w niej nie tylko cień żałoby, ale i sporą dozę podejrzliwości. Bo choć nie podawał przyczyny zgonu, to sam Lorrimor raczył wspomnieć we wcześniejszej korespondencji, że jeśli kiedykolwiek skona z dala od domu, badając nadnaturalne rzeczy, to z pewnością nie będzie to dziełem przypadku. Przestrzegając zarazem, że nawet jeśli sprawa dla każdego innego obserwatora wyglądałaby na czyste zrządzenie losu, to ona nie powinna dać się zwieść tym pozorom. Na szczęście adresatka nie należała do osób łatwowiernych i zadowalających się wątpliwymi odpowiedziami, dlatego jeszcze tego samego dnia spakowała się, by następnego ranka wyruszyć do Ravengro.


Z powozu wysiadła smukła kobieta o elfiej urodzie i spiętych w koński ogon włosach koloru jasnoblond, nieco ziemistej cerze oraz delikatnie podkrążonych, czujnych i zimnych szaro-niebieskich oczach. Nosiła na sobie wytworny, acz wysłużony długi hebanowy płaszcz ze zdobnym motywem, złotymi wykończeniami i dodatkowym skórzanym okryciem ramion, elegancką brunatną kamizelkę, białą koszulę, dopasowane do reszty stroju ciemne spodnie i wysokie buty. Z szyi opadał jej biały krawat spięty złotą broszą z zielonym agatem, a od ramion ciągnęła się długa peleryna. Dłonie osłaniały skórzane rękawiczki, zaś na głowę nałożony miała trikorn z fantazyjnym piórkiem. Po boku zwisała jej torebka na ramię, a pod płaszczem przepasywał bandolier wypełniony osobliwymi przyrządami, buteleczkami z płynami i dwoma nożami do rzucania. Przy pasie wisiały jej szpada, lewak i ręczna kusza.

Jeszcze zanim umilkł tętent oddalających się końskich kopyt, kobieta skończyła badać wzrokiem niegościnne otoczenie. Następnie ruszyła po rozmiękłej drodze w kierunku pobliskiego Ravengro. Miasteczko stanowiło dlań wręcz charakterystyczną ustalavską scenerię. Posępną, odpychającą i pełną marazmu. Chłodna, dżdżysta pogoda i bezlitosne smagnięcia wiatru jakby celowo starały się wprawić wędrowczynię w nędzny nastrój, czemu wtórowały popielato-czarne chmury chciwie zakrywające symbolizujące nadzieję słońce i jednocześnie rzucające złowrogi cień na ustawione w ciasnym szyku surowe, drewniane chaty zaściełające opustoszałe uliczki. Śledcza wychwyciła pozawieszane tu i ówdzie zabobonne zabezpieczenia przed stworzeniami mroku, niezbyt skuteczne, ale dające wyraźne świadectwo mentalności mieszkańców. Już przy samym wjeździe wrył jej się w pamięć ponury napis wypalony na sporym kawałku drewna. Aczkolwiek nie wzbudził w niej szczególnego zdziwienia. Przebywała od prawie roku w Ustalavie i przez ten czas dobrze poznała obyczaje panujące w tym kraju.

Podczas marszu przez Ravengro niejednokrotnie uchwyciła blask oczu nieśmiało spozierających spomiędzy uchylonych, przydymionych okiennic. Równie ciekawskich, co raptownie uciekających od spotkania z jej spojrzeniem. Kiedy w końcu dotarła do okazałej posiadłości Lorrimorów, poświęciła chwilę nadgryzionej zębem czasu, acz kunsztownej ciemnej fasadzie budynku. Jej misternym wykuszom i ryzalitom, precyzyjnie wykonanej elewacyjnej sztukaterii, smolistym żeliwnym zdobieniom i wzorzystej dachówce w kształcie rybiej łuski. Nie umknęła jej również drobiazgowa stolarka, z jaką wykonano werandę z gankiem.

Chwilę po obejrzeniu konstrukcji, zbliżyła się do drzwi i użyła kołatki.
— Dzień dobry pani Alino, byłam umówiona. Jestem Shelessara Merilineth z Kyonin. Prywatna detektyw — przedstawiła się kobiecie, która uchyliła jej drzwi i wpuściła ją do środka.
Śledcza od razu odnotowała niespójny ze słowami ton głosu służącej. Czyżby w głębi podzielała ona uprzedzenia wobec rodu przejawiane przez swoich ziomków? Pozostawiając tę sprawę na później, elfka zostawiła zbędny rynsztunek i zdecydowanym krokiem ruszyła za kobieciną, korytarzem docierając do obszernego, ładnie urządzonego salonu. Na miejscu od razu wyczuła znajomy zapach, który miał pozostać w pomieszczeniu jeszcze przez wiele dni, po czym przyjrzała się trumnie. Sosnowa i prosta stanowiła niezbyt wystawny wybór. Co musiało wynikać woli zmarłego, bowiem zdecydowanie rodzinę stać było na dużo lepszą. Blondynka skinęła głową służce i skorzystała z kieliszka, by napić się wina. „Pięć kieliszków, zatem spodziewają się dokładnie tylu gości” skonstatowała, patrząc na tacę. Jadła nie tknęła, i nie chodziło wcale o fakt, że w powietrzu unosiła się mało apetyczna woń. Do niej akurat była przyzwyczajona. Po prostu nie była głodna. Oceniając po zawartości półmisków, strawa była solidna i przedniej jakości. Ewidentnie Kendra chciała uhonorować przyjaciół jej drogiego ojca.

Usadowiwszy się na kanapie Merilineth poczekała na resztę spodziewanych gości i samą gospodynię. Z tej pierwszej grupy najpierw zjawiła się aasimarka odziana w głęboką czerń pogrzebowych szat, ozdobionych symbolem bogini Pharasmy. „Homo celestialis, rzadki to widok" skomentowała w myślach, sondując wzrokiem najwyraźniej niewidomą, acz wyjątkowo wysokofunkcjonującą przybyszkę. Po formalnym przywitaniu się, zagadnęła ją.
— Jak poszła przedwczorajsza celebracja Dnia Kości?
Kwadrans później poczęli zjawiać się kolejni goście, sami mężowie (w tym drugi okaz Homo celestialis). Merilineth drogą wizualnej analizy wyciągała wnioski odnośnie tego kim byli, czym się trudnili i skąd przybyli. Nie zagadywała ich, jak to uczyniła drogą wyjątku wobec Teodory. Na wyraźną potrzebę potrafiła być towarzyska i kontakty z ludźmi nie sprawiały jej najmniejszych problemów, lecz o wiele bardziej wolała obserwować, aniżeli mówić.

Niecałe pięć minut po ostatnim gościu w salonie zjawiła się sama Kendra. Shelessara wnikliwie oceniła jej stan psychiczny, sposób wypowiedzi oraz inne detale. Nie zauważyła jednak nic podejrzanego. Jako pierwsza z gości zabrała głos.
— Podróż upłynęła spokojnie, dziękuję — odparła na pytania gospodyni. — Jeśli pozwolisz, to przejdę od razu do konkretów. W końcu każde z nas przybyło tu we wiadomym celu. Przede wszystkim więc proszę cię, szanowna Kendro Lorrimor, byś zechciała przyjąć me najszczersze kondolencje z powodu utraty ukochanej osoby.
Zdjęła na chwilę kapelusz i zerknęła wymownie w stronę sosnowej trumny.
— Twój ojciec był wspaniałym człowiekiem, nietuzinkowym poszukiwaczem przygód, a przede wszystkim wybitnym uczonym obdarzonym niezwykle przenikliwym umysłem i drogim mi druhem. Jego śmierć to wielka strata nie tylko dla nas, ale i dla całego Golarionu… Lecz jak możesz się domyślać, swą ostatnią wolą nie wezwał nas tutaj, a szczególnie mnie, jedynie ze względu tę smutną uroczystość i łączącą nas ongiś zażyłość. Wszak był człowiekiem zapobiegliwym i nader roztropnym. Niewątpliwie spodziewał się, co może go spotkać. Dlatego istotne jest, byś podzieliła się ze mną wszystkim, co wiesz. Ale to później. Na razie wystarczy, jeśli powiesz nam, co się w zasadzie wydarzyło. Jak właściwie doszło do tej tragedii?
 

Ostatnio edytowane przez Alex Tyler : 25-05-2023 o 16:46.
Alex Tyler jest offline