Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-05-2023, 23:18   #9
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
"Now, as that ol' Greek dawg says, life's a banquet -
so don't go thirsty, but don't get drunk, either."

- Dexter DeShawn, “Cyberpunk 2077”






Kompozytowe płyty w jasnych barwach zdawały się drgać pod basowymi falami dudniącymi z systemu nagłośnienia “Karła”, akcentowanymi wizualną iluzją pulsujących świateł. Tęczowe wiązki tańczące w rytm muzyki odbijały się od sprytnie zaprojektowanej ściany, do której przylegał bar, z jednej strony obłożonej refleksyjnymi ekranami rozbijającymi fotony w gwiezdne konstelacje i kryjącymi szereg kamer, których transmisje były wyświetlane z drugiej strony konstrukcji, czyniąc z tegoż wynalazku swego rodzaju zmodernizowane i skomputeryzowane lustro fenickie. Malcolm łypał ze swojego miejsca po tej cichszej stronie, w części przeznaczonej na pomieszczenia prywatno-pracownicze na drugim piętrze lokalu, z nosem niemal przy ekranie, oderwany od komputera widokiem znajomych sylwetek.

Sylwetka Aurory, właścicielki “Brązowego Karła”, z jej srebrnymi włosami i obleczona kreacją z materiału żywo symulującego zorzę, była mu doskonale znana od lat, lecz to nie na niej się skupił. Spojrzenie Malcolma było skupione na osobie po drugiej stronie kontuaru, wysokiej na dwa metry brodatej górze mięśni, pochylonej w stronę Aurory, o wdzięcznej i nader trafnej ksywie “Goliat”. Ściany pomieszczeń służbowych tłumiły wszystkie dźwięki, a Mal nie potrafił czytać z ruchu warg, lecz mimo tego domyślał się wymienianych słów. Nie była to pierwsza taka rozmowa i najpewniej nie ostatnia. Gdy wedle oczekiwań Goliat wręczył Aurorze mały cylinder ze słabo skrywaną, markotną miną, chłopak tylko przewrócił oczami i przesunął się z powrotem w stronę biurka, wracając do stukania w klawisze.

Lover, don’t stay — zanucił pod nosem, parafrazując jeden z klasycznych utworów ze stale puchnącej biblioteki multimediów.

Po paru chwilach drzwi syknęły, na moment wpuszczając do środka basowe dudnienie. Malcolm nie raczył nawet unieść wzroku znad ekranu, trwając w swojej przygarbionej pozycji, z podbródkiem na podciągniętym w górę kolanie i palcach śmigających po klawiaturze, gdy Aurora spokojnym krokiem podeszła do jego stanowiska.

To druga wiadomość w przeciągu dwóch tygodni — oznajmiła, wyciągając pendrive’a w stronę Reyesa. — Najpierw ta neurotyczna prospektorka, teraz ta kupa mięsa i mięśni. Zawsze zaskakujesz mnie swoim różnorodnym gustem. Mniemam, że na tą wiadomość odpowiesz równie prędko, co na inne?

Tak. Tej też nadam “bieg urzędowy” — Malcolm odebrał cylinder, nie odrywając oczu od ekranu. Drobny nośnik danych dołączył do sterty w jednej z szuflad, w której powoli zaczynało brakować miejsca.

To naprawdę dziwna taktyka, po prostu się ukrywać i udawać ducha, zamiast wprost zerwać — Aurora okrążyła biurko, opierając biodrem o kant i śledząc linie kodu na ekranie.

Dziwna to jest choreografia Fifi i Fufu. Jak na bliźnięta dwujajowe to za dużo tam pchnięć i otarć — parsknął Malcolm. — Zrywałbym, gdyby było co zrywać. Za każdym razem jasno i bezpośrednio nakreślam moje podejścia, a to że u innych kuleje słuchanie ze zrozumieniem, to już nie moja wina.

Właścicielka “Karła” zaśmiała się tylko pod nosem, pochylając nad komputerem. Reyes pozwolił na tą inwazję swojej przestrzeni osobistej tylko i wyłącznie ze względu na wieloletnią przyjaźń.

Tutaj masz otwarcie. Prosty sztych Seroński i jesteś w środku — oznajmiła, wskazując punkt palcem.

Widzę — odparł chłopak, pochylając się jeszcze bardziej do przodu i wprowadzając kolejne komendy, asystowany przez podprogram, który ochrzcił mało wyszukanym “Penetratorem”.

Pasek śledzący postęp ściągania danych po paru chwilach wykwitł na ekranie. Malcolm z szerokim uśmiechem odchylił się do tyłu, przeciągając z jękiem zadowolenia i splatając palce na karku. Szeroki uśmiech na ustach zaraz zbladł nieco, gdy chłopak wydobył wibrujący w kieszeni komunikator i ujrzał wiadomość. A właściwie jej adresata. Znajomość z Wallingą była złem koniecznym. Chudy był równie irytujący, co przydatny dzięki swojej siatce kontaktów i jak na razie - jak na złość - w malcolmowym rachunku wychodził na czysto.

Serio, Mal? Co ty widzisz w tym bastionie idealnych przykładów Dunning-Krugera w foliowych czapkach? — Aurora skrzywiła się, widząc jedną z zakładek, otwartą na miejscowym portalu ReedIt i wątku poświęconym Humboldtowi.

Lubię się pośmiać z głupoty innych — Malcolm wzruszył ramionami. Ciche piknięcie oznajmiło zakończenie ściągania i chłopak odpiął pendrive’a, wygasił komputer i schował go do swojej torby. Sięgnął po skórzaną kurtkę, wciskając ręce w rękawy. — Nie będzie mnie przez co najmniej dwa tygodnie.

Co pewnie będzie koincydować z brakiem pewnego fascynującego i niecodziennego okrętu w porcie, hm? — Aurora podążyła spojrzeniem za chłopakiem zbierającym swoje rzeczy i szykującym się do wyjścia, który odpowiedział na jej pytanie tylko wieloznacznym uśmiechem. — Wiesz, Mal, za jakiś czas naprawdę się obrażę, że nie chcesz mnie oprowadzić po tym cudnym znalezisku.

Malcolm nie odpowiedział. Przerzucił tylko torbę przez ramię i okręcił pendrive’a w palcach, chowając go do kieszeni kurtki, bezceremonialnie kierując się w stronę drzwi. Aurora pokręciła głową w udawanym niezadowoleniu, wzdychając ciężko.

Pozdrów Val! — rzuciła w ramach pożegnania. — Powiedz jej, że tęsknię!





Wąskie i ciemne alejki najniższych poziomów Tarliki, wijące się między wielokondygnacyjnymi konstrukcjami wzniesionymi z patchworkowo spawanych metali, były otoczone złą sławą nie bez przyczyny. Sława ta jednak, utrwalona w świadomości mieszkańców lepszych dzielnic, w rzeczywistości powoli stawała się anachronizmem dzięki wieloletnim staraniom różnych miejscowych związków, które z uporem kontynuowały swoje działania mające na celu polepszenie lokalnego standardu życia. Nawet Krwawy Trójkąt, który swego czasu niewiele outsiderów opuszczało bez szwanku, stał się względnie otwarty na nowe twarze, pragnące zakosztować nieco wrażeń w skąpanych w neonowych światłach ulicach.

Malcolm nigdy nie obawiał się wizyt w tej części Tarliki. Wychowany na tych właśnie ulicach nie miał powodów do obaw, beztrosko lawirując ciemnym labiryntem w kierunku sierocińca Wspólnoty, który był mu przez długi czas domem. Nadal był w stanie odnajdywać jakże znajome widoki, dźwięki i zapachy w tych stronach, bezbłędnie wyławiając je nawet przez taflę postępującej gentryfikacji.

Reyes przeciął wewnętrzny dziedziniec, gdzie gromadka wychowanków zajmowała czas jakąś grą figurkami, której reguły pozostawały dla niego enigmą. Na radosne okrzyki powitań odpowiedział tylko kpiarskim salutem, zbaczając z obranej ścieżki tylko po to, by przystanąć przy rudym chłopcu siedzącym pod ścianą, z trudem szkicującego coś na papierze lewą dłonią.

Serwus, Jace — Malcolm przykucnął, z przekrzywioną głową próbując zidentyfikować obraz. — Jak ręka?

Już dobrze — odparł smętnie młokos, zezując na kończynę w temblaku wbitą w gips. — Ale długo jeszcze będzie w tym czymś?

Tak. Dopóki kość nie zrośnie się kompletnie. Mama Lu w kuchni?

Malcolm wyprostował się, gdy Jace tylko kiwnął głową w odpowiedzi i wślizgnął przez tylne drzwi do wnętrza budynku, wędrując korytarzem za przewodnika mając nie tylko własną pamięć, ale też odgłosy krzątaniny i bogate zapachy domowego jedzenia. Zatrzymał się w progu, stukając we framugę by zwrócić uwagę niziutkiej kobiety z siwymi włosami spiętymi w kok.

Mal, dziecko! Jak dobrze cię widzieć! — Mama Lu krzyknęła, odkładając nóż.

Tyczkowata sylwetka chłopaka zaraz też została pociągnięta w dół, gdy głowa sierocińca ominęła kuchenną wysepkę i chwyciła go w objęcia, cmokając w policzek. Z pomarszczonymi dłońmi na ramionach, kobieta otaksowała go migdałowym spojrzeniem. Dezaprobata była wyraźnie widoczna.

No sama skóra i kości, oczywiście! — fuknęła. — Musisz lepiej się odżywiać, dziecko. Chodź, chodź, siadaj, zaraz coś ci naszykuję.

Odżywiam się wystarczająco dobrze. Po prostu mam ektomorficzną budowę i dobry metabolizm — mimo pozornego protestu, Mal dał się poprowadzić kobiecie i usadzić na chybotliwym krześle.

Już ty mnie nie czaruj naukowymi frazesami — Mama Lu pogroziła mu palcem.

Kolejny kwadrans duet spędził na niezobowiązującej pogawędce nad parującymi miskami nudli z warzywami, polanych pikantnym sosem. Kobieta mimo podeszłego wieku nadal miała jednak umysł ostry jak brzytwa i, gdy tylko skończyli posiłek, od razu ściągnęła rozmowę na bardziej konkretne tory.

No dobra, dziecko, mów, co cię dzisiaj do mnie sprowadziło. Bo wiem, że nie tęsknota za tym starym próchnem — cały ciężar uwagi spoczął na Malcolmie.

Przynoszę prezent — chłopak wyciągnął pendrive’a z kieszeni przewieszonej przez oparcie kurtki. Przesunął nośnik po stole z uśmiechem i iskrami w oczach. — Wszystkie wstydliwe i mniej wstydliwe sekrety pewnego typa, który złamał nie tą rękę, co trzeba.

Mama Lu spojrzała na cylinder z wieloznacznym cieniem w spojrzeniu, lekko podszytym drapieżnością. Kąciki ust pomalowanych ciemną szminką zadrgały, gdy ponownie uniosła spojrzenie.

Chłopcy dali mu już nauczkę. Połamali wszystkie kulasy. Co mi po tych sekretach?

Kulasy się zagoją. Prędzej, niż później. Tacy nuworysze mogą sobie pozwolić na dobrą opiekę. Typ pewnie pływa sobie teraz przyjemnie w morzu morfiny i za tydzień zapomni o wpierdolu, jaki zebrał. A dzięki temu — Mal zastukał paznokciem błyszczącym resztkami czarnego lakieru w pendrive’a — możecie dać mu nauczkę, której nie zapomni przez lata. Zamiast w morzu morfiny będzie pływać w naprawdę głębokim szambie. Tak to już bywa, jak się oszukuje w biznesie.

Mama Lu podniosła cylinder do góry i obróciła go w palcach, chowając do kieszeni swetra. Nieskrywany już promiennie drapieżny uśmiech ozdobił jej twarz.

Uwielbiam twoje prezenty. Musisz wpadać częściej.





Eleutheria prędko stała się dla Malcolma drugim domem, współdzielonym ze współlokatorami którzy drażnili go o wiele mniej niż reszta społeczeństwa, a nawet powoli przestawali drażnić zupełnie co oznaczało że, o zgrozo, zacieśniała się między nimi coraz mocniejsza nić kamraderii. Nic zatem dziwnego że Mal na zwołanym przez de Vriesa spotkaniu pojawił się ubrany luźno, domowo. W ciemnym bezrękawniku tak skąpym, że nie odsłaniał zaledwie zestawu tatuaży wijących się od lewego nadgarstka, aż po szczękę, ale również żebra i złocistą skórę chudego torsu, oraz czarnych dresach z elastycznego materiału, bez wątpienia inspirowanych szarawarami. Obraz komfortu burzyły tylko wysokie i ciężkie buty robocze z magnetycznymi podeszwami.

Usadowiony w kącie pomieszczenia Malcolm nie poświęcał za wiele uwagi odprawie przeprowadzanej przez Zeke’a, która jak na jego gust była mocno zbędna i mogła równie dobrze zostać przeprowadzona w całości w cyberprzestrzeni poprzez wymianę wiadomości. Chudy nie uznawał faworytyzmu i każde z nich wiedziało dosłownie tyle samo o zleconym im zadaniu, to jest o wiele za mało. Wallinga był naprawdę konsekwentny w swojej niewylewności. Mal nie zaszczycił ani holoprojektora, ani majora choćby zerknięciem, wpatrzony w ekran własnego komputera, ale przynajmniej uznał za stosowne wyjąć jedną słuchawkę z ucha, nawet jeśli usłyszane słowa ginęły od razu w ostrych, industrialnych nutach wpadających z drugiej strony.

Płatków czekoladowych już nie ma w spiżarce — oznajmił na prośbę o skompilowanie listy niezbędnych zakupów.

Klaśnięcia majora w dłonie, mające popędzić ich do działania, skwitował tylko popularnym wśród pokutańskiej młodzieży wulgarnym gestem. Malcolm oderwał wielobarwne spojrzenie - jedną zielono-niebieską tęczówkę, drugą piwną - od ekranu komputera dopiero na słowa Valeri, przeciągając dłonią przez gęstą, niebiesko-różową czuprynę zasłaniającą pasmami części twarzy, której struktura pod odpowiednim kątem wyjaśniała dlaczego czasami wołano go Armiño.

Val, słońce, ja nic nie robię tylko stale prowadzę diagnostykę — sarknął. — Serio, jeśli do tej pory nie wykastrowałem wnętrzności Eleutherii z wojskowych pozostałości, to i codzienne diagnostyki nic nie dadzą.

Mimo pozornie zirytowanego tonu i grymasu na twarzy, kościste palce Malcolma przeciągnęły po klawiaturze podpiętego pod systemy pokładowe laptopa, odpalając “Szukajkę”, program diagnostyczny.

Poza tym, chyba nie chcesz mi powiedzieć, że to będzie pierwszy raz, jak będziesz ujeżdżać krnąbrnego rumaka — dodał sugestywnym tonem, równie sugestywnie przenosząc spojrzenie na Zeke’a. Usta zaczęły wyginać się w radosnym uśmieszku. — Czy może nasz kochany major jest o wiele bardziej uległy, niż sugeruje to jego aparycja?





Nonszalancko oparty o kadłub Eleutherii Malcolm, ze skrzyżowanymi na piersiach rękoma, nijak nie ukrywał bezbrzeżnej radości jaką czerpał z obserwowania interakcji Jöela z blaszanym urzędnikiem. Szerokiego uśmiechu na twarzy i iskier rozbawienia w wielobarwnych oczach nie była nawet w stanie przytłumić obecność Wallingi i przydupasów, którzy dostarczyli im towar wyglądający nieco jak nieprzepisowe trumny. Reyes z trudem oderwał oczy od rozmowy Leclercqa z blaszakiem, by z nieukrywanym cieniem zainteresowania przyjrzeć się kontrabandzie.

Coraz bardziej jestem pewien, że gdy maszyny powstaną przeciw organicznym formom życia, to biuroboty będą dowodzić wojną psychologiczną — zachichotał pod nosem.

Chudy zdołał jednak zgasić radość Malcolma. Z opóźnieniem, lecz skutecznie. Protekcjonalne nuty były najprędszym sposobem na zważenie nastroju chłopaka. Powieka nawet zaczęła w pewnym momencie drgać przy tej wymianie zdań, a Reyes w duchu zastanowił się, czy aby nie spełnić wkrótce swojej groźby z ostatniego roku - rzuconej na wpół żartobliwym tonem, w jakimś zadymionym barze - i nie wedrzeć się do prywatnych cyberzakątków Wallingi, nie wywlec jego każdego brudnego sekretu na światło dzienne, w jednym ruchu kończąc nie tylko ich współpracę, ale i karierę brokera. Malcolm naprawdę nie przepadał za pośrednikami, którzy w jego mniemaniu za wysoko cenili swoje usługi i śpiewali sobie za nie zbyt wielki odsetek kredytów, ale Chudy bądź co bądź był naprawdę dobry w swoim zawodzie. Co nie oznaczało jednak, że Reyes miał w planach zaprzestać fantazjowania o ukręceniu na niego wisielczego sznura.

Jeśli jebanie w twoim wykonaniu jest takie proste, to nic dziwnego że twoją jedyną stałą partnerką seksualną pozostaje prawa łapa — sarknął Malcolm na elokwentne słowa Chudego.

Gdy towar został już załadowany do środka okrętu, Mal pożegnał Wallingę mało entuzjastycznym salutem, ponownie zaabsorbowany bitwą z biurokracją parę metrów dalej, która zakończyła się w parę chwil po odsieczy Sanary. Reyes odbił się od kadłuba i wyprostował, przepuszczając duet przodem do śluzy. Podczas procesu dekontaminacji stał w ciszy z dłońmi splecionymi za plecami, bujając się na czubkach palców i nucąc pod nosem. Dopiero gdy drzwi syknęły, otwierając wejście na pokład, odezwał się fałszywie niewinnym tonem, prześlizgując się między Leclerciem i da Silvą.

Zaparzę ci ziółek, co Jöel? Bo widzę, że coś cię dzisiaj naprawdę mocno ugryzło.





Malcolm był doskonale świadom ironii losu, która w geście prześmiewczej jukstapozycji zestawiła w jego osobie wanderlust z czasami wręcz paraliżującym strachem jaki odczuwał w stosunku do nadprzestrzeni pod każdym kątem. Chociaż chłopak nigdy nie wzbraniał się przed sięganiem po autoironiczny humor, to rewolucje żołądka i ścisk gardła podczas podejścia do punktu skoku, jak i pierwsze chwile po wejściu w nadprzestrzeń zawsze były dla niego najgorsze. Błogosławieństwem było jednak to, że przynajmniej wtedy uciekał w milczenie, skupiając się na kontrolowaniu oddechów, bądź - jak choćby przy tej okazji - na monitorowaniu systemów pokładowych ze swojego stanowiska na mostku. Szczęśliwie jego terminal był zwrócony tyłem do dziobu i ekranów podglądowych, jak i nielicznych iluminatorów. Obecność tych ostatnich w konstrukcji Eleutherii zawsze dziwiła Malcolma, chociaż były one na tyle nieliczne, że był w stanie strategicznie omijać je spojrzeniem. Przynajmniej te na mostku, których w przeciwieństwie do reszty nie mógł zakryć. Mal przekonał się na własnej skórze, jak despotycznie terytorialna potrafiła być Val.

Ciemnica — zakomunikował przez dudnienie w uszach, rozpoczynając sekwencję przekierowywania energii ze zbędnych przy skoku systemów do napędu skokowego. Światła przygasły, holopanele zbladły. Zbladł i Mal, przymykając oczy.

Gdy ustały najcięższe turbulencje okrętu obleczonego membraną wrzącego wodoru, chroniącą przed wpływem wymykającej się zarówno rozumieniu, jak i tradycyjnym prawom fizyki nadprzestrzeni, Malcolm odetchnął i uważnie prześledził wszystkie odczyty na jarzącym się przed nim terminalu.

Tak, to Mal jest dziwny, czując niepokój przy byciu odciętym od całego wszechświata przez tydzień w słabo rozumianym innym wymiarze. Gdzie wystarczy jeden wypadek, żeby nasze szczątki odnajdywano rozrzucone po pięciu najbliższych sektorach albo wyrzuciło nas pół milenium w przyszłość — burczał pod nosem przy analizie. Obrócił się w fotelu, uprzednio odpalając zegar odliczający czas pozostały do wyjścia, aktualizując wszystkie terminale Eleutherii, by pokazywały go u góry ekranu. — Wszystkie systemy zielone. Czas do wyjścia: 168 godzin. Mniej więcej.

Stabilizacja pola, szereg zielonych świateł i brak czerwonych rozluźniły już wszystkich, nawet napiętego jak struna Mala. Jak zwykle w takich sytuacjach, gdy przebojowy kwintet kolorowych osobowości musiał zająć sobie czas w ograniczonej przestrzeni, zaczęło się od przyjacielskich przekomarzanek.

Tak, będę tak marudził — fuknął teatralnie Reyes. — Znasz mnie, marudzenie to jedna z moich licznych, ujmujących cech charakteru.

Zapewne kontynuowaliby tą radosną słowną szermierkę, gdyby nie podejrzany jęk z kabiny kapitańskiej. Mal zamarł przez chwilę w miejscu, spoglądając tylko w ślad za byłymi wojskowymi, którzy sprawnie i profesjonalnie przemknęli w stronę źródła dźwięku. Reyes, który swoją broń trzymał w sejfie pod łóżkiem, odczekał parę sekund i gdy nie rozległy się żadne odgłosy sugerujące szarpaninę ani wystrzały broni, opuścił mostek w ślad za nimi, depcząc po piętach Val.

Nie zamierzam nazywać komputera po imieniu — oznajmił jej plecom.

Mal w sumie nie wiedział czego się spodziewać, wobec czego mentalnie przygotował się na wszystko, ale i tak stanął jak wryty w progu. Przez chwilę nawet uwierzył w żartobliwe słowa Val, uznając sprowadzenie cichaczem na pokład jakiejś istoty mocno w stylu pilotki.

No nie! — jęknął w końcu w stronę tercetu wokół gapowiczki, odzyskując język w gębie. — Tylko mi nie mówcie, że nas Chudy wrobił w handel żywym towarem. Oby nie, bo serio sprzedam jego sekrety każdej osobie w sektorze, której kiedykolwiek nadepnął na odcisk. Ugh!

Mal zmarszczył nos, wciskając dolne partie twarzy w zgięcie łokcia. Bynajmniej nie z powodu wymiocin na wykładzinie. Co prawda wątpił, aby ta czynność miała zatrzymać szkodliwe mikroby, jakie rudowłosa siksa zagadkowej proweniencji mogła już rozsiać w kabinie, ale Reyes był zdania, że lepsze marne zabezpieczenie, niż żadne.

Tak, do ambulatorium z nią — przytaknął Val, wycofując się w korytarz. — Chuj wie, czy czegoś tutaj nie przywlekła.
 

Ostatnio edytowane przez Aro : 23-05-2023 o 02:14.
Aro jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem