-Masz rację nie ma co tracić czasu, ruszajmy- powiedział wojak, po czym zaczął gaśnic ognisko.
-I ja się zgadzam. Poszukajmy mistrza Hugona- dodał Salomon.
-Wiecie, gdzie mnie szukać moi mali koledzy- odezwał się gigant -Kiedy już będziecie wiedzieli, gdzie i kiedy uderzyć, po prostu po mnie przyjdziecie- rzekł, po czym odwrócił się na pięcie i ruszył w kierunku jamy z beczkami.
-Myślałem, że pójdzie z nami…- skomentował Hugo.
-Jak widać błędnie myślałeś…- odparł mu Salomon. Kompani skupili się na przygotowaniach do wymarszu. Ich cel był znany, choć bardzo ogólny. Fakt, że mistrz Hugona niedawno tędy przychodził dawał nadzieję, a przynajmniej na to, że jego truchło nie leży gdziekolwiek pod śniegiem na trasie, którą już pokonali do tej pory. Droga w górne partie Kopca Kelvina nie była taka straszna, gdyż góra nie należała do szczególnie wymagających jeśli chodzi o umiejętności wspinaczki.
Kiedy już byli gotowi ruszyli dziarskim krokiem w kierunku wyjścia z domu gigantów. Lodowy posąg Auril, który po drodze mijali był wykonany z niezwykłą starannością biorąc pod uwagę budulec.
-Przerażający, ale i piękny…- westchnął Hugo.
-Nie zesraj się młody. Patrz pod nogi, żebyś przypadkiem nie wyrżnął orła na śliskiej powierzchni- zrugał go Salomon. Po kwadransie dotarli do miejsca, gdzie Itkovian i Thulzssa rozprawili się z Yeti, po czym skierowali kroki w kierunku wąskiej szczeliny w lodowej ścianie, gdzie ukrywało się stado mefitów. Ta droga była niełatwa i momentami przerażająco klaustrofobiczna. Momentami towarzysze musieli wciągać brzuchy, czy zdejmować plecaki, by móc przecisnąć się przez wąską gardziel. Minęło kilka godzin nim udało im się opuścić te ścieżkę, a niepozorne wyjście wyprowadziło ich na skalną półkę przykryta grubą warstwą śniegu. Z tego miejsca było widać wiele mil wokół Kopca, góry na północy czy zarysy odległych wiosek. Niestety to jeszcze nie był koniec ich podróży a dzień powoli chylił się ku końcowi.
-Za godzinę zajdzie słońce. Jak daleko jest to miejsce, którego szukał twój mistrz?- zapytał czerwonooki Salomon.
-Jama znajduje się po drugiej stronie góry, trzeba ją obejść tędy- wskazał palcem skalną półkę, która była nieprzyjemnie wąska i pięła się pod lekkim kątem w górę -Jeśli nic nas nie zatrzyma to jakieś pół dnia drogi- odparł młodzieniec, poprawiając na głowie kaptur -Musimy zdecydować czy ryzykujemy marsz po zmroku co jest cholernie niebezpieczne, czy zostajemy tu do wschodu i rankiem ruszamy dalej…- dodał na koniec, zerkając kolejno na swych towarzyszy.
- Wędrówka po nocy, w niebezpiecznym i nieznanym terenie, to głupota - powiedział zaklinacz. - Powinniśmy tu przenocować, chociaż widywałem już lepsze miejsca na nocleg.
Widać było, że nie jest zachwycony opcją nocowania w tym miejscu, ale i że nie widzi innej możliwości.
-Też tak myślę- wtrącił Salomon, spoglądając nieufnie na wąskie wyjście ze szczeliny, którym dostali się w te partie Kopca Kelvina. Ze względów bezpieczeństwa rozłożyli swoje śpiwory właśnie w gardzieli, gdzie pozostawali z dala od oczu lokalnej fauny, a do tego byli w znacznym stopniu chronieni przed wiatrem a trzeba podkreślić, iż tam na górze wiał jeszcze mocniej i chłodniej niż na dole, na przełęczy.
Następnego dnia
Zbudziło ich jakieś odległe ujadanie, którego właściciel teoretycznie im nie zagrażał ze względu na odległość, ale z drugiej strony woleli nie ryzykować i jeszcze nim słońce wyłoniło się znad horyzontu towarzysze zjedli porcje zapasów i z pierwszymi promieniami słońca ruszyli w dalszą drogę.
Maszerowali około dwóch godziny straszliwym szlakiem gdzie pozostawali wystawieni na silny wiatr i spory kawał drogi musieli pokonać sunąc plecami po skalnej ścianie, by zredukować ryzyko upadku w przepaść. W końcu udało im się przedostać do miejsca, które Hugo uznał za ostatni przystanek przed najtrudniejszym etapem. Była to niewielka, w miarę płaska przestrzeń, skąd było widać jeszcze dalsze części mroźnej Północy. Dalej czekała ich już tylko niemalże pionowa wspinaczka po wąskich występach skalnych.
-Odsapnijmy, tu już nam nie grozi żadne niebezpieczeństwo… Poza wysokością…- nalegał Salomon. Było jeszcze przed południem. Słońce tego dnia było skryte za szarociemnymi chmurami.
-Jeszcze tego brakuje, żeby nas tu śnieżyca zaskoczyła…- zażartował Hugo, lecz kiedy zdał sobie sprawę, że jest na to realna szansa od razu zrzedła mu mina i nic więcej nie powiedział.
-Idę się wylać- obwieścił czerwonooki, po czym odszedł kilka kroków w głąb płaskiej przestrzeni dzielącej kres urwiska od stromej ściany, po której mieli się zaraz wspinać. Mężczyzna stał tak chwilę odwrócony do reszty plecami znacząc żółtymi kroplami biały puch przed sobą.
- Hugonie czego właściwie chce tutaj twój Mistrz? Czy jest on kapłanem? Może on oczyści was z klątwy? - Druidka spróbowała pocieszyć tchórzliwego akolitę.
Verryn, który był przekonany, że odnajdą poszukiwanego mistrza w postaci zamarzniętych zwłok, nic nie powiedział.
Towarzysze przemilczeli pocieszające słowa Tenii skierowane do młodego akolity. Tak po prawdzie to do wczoraj pewnie sam Hugo podejrzewał, że jego mistrz zwyczajnie zmarł w trakcie tak forsującej podróży. Dopiero słowa giganta wlały nadzieję do serca akolity.
-Zgadza się. Mój mistrz jest szanowany w naszym bractwie. Ma spore doświadczenia i zna wiele psalmów, które potrafią uleczyć naprawdę ciężkie choroby- odparł chłopak.
-To może twój mistrz i nam wskaże drogę do oświecenia!- krzyknął Salomon znad krawędzi urwiska, kończąc właśnie oddawanie moczu. Czerwonooki odwrócił się i ruszył przez zaspy śnieżne w kierunku kompanów.
Itkovian dostrzegł coś, co w sekundę wzmogło jego czujność. Śnieg mniej więcej w połowie odległości pomiędzy Salomonem a resztą jego świty poruszył się falowo na długości kilku dobrych metrów. Pierwsze co przyszło mu do głowy to, że przestrzeń, na której się znajdują jest tylko wielkim kawałem zbitego śniegu i krzyki oraz kroki Salomona doprowadziły do tego, że ów przestrzeń zaraz runie w przepaść. Druga myśl, która pojawiła się od razu po niej to jakiś stwór, który został właśnie zbudzony.
Yuan ti po raz kolejny upewniał się, czy czasem olej, którym nasmarowane były ostrza i wnętrze pochew jeszcze nie zamarzł. Po chwili, wciąż zajęty oględzinami, odezwał się do Tenii nawet nie spoglądając w jej kierunku
- Zdecydowanie powinnaśś przesstaćy przekręcać imiona wszysstkich dookoła. Mnie to tam jeszszcze zwissa, ale podejrzewam, że taki krasssnolud, czy ktośś wyżej urodzony łatwo tego nie przepuśści - Czystokrwisty przechylił głowę w bok co spowodowało głośne chrupnięcie w jego karku, którym najwyraźniej się nie przejął. - Ot, taka rada na przyszszłośśść - Dokończył swoją myśl.
- O co ci chodzi? Jakie przekręcane? Jakie krasnoludy? - Spytała druidka najwyraźniej nie będąc świadoma tego co robi.
-Salomonie zatrzymaj się!- ryknął Itkovian. Zerwał się z miejsca sięgając prawą ręką po tarczę. W biegu przymocował ją do przedramienia i ruszył w kierunku towarzysza. Zatrzymał się w połowie odległości do miejsca, gdzie dostrzegł falujący śnieg. -Zachowajcie czujność, pod śniegiem coś się kryje! Hugo przygotuj razie linę, powinna być w moim plecaku- ostrzegł towarzyszy, a sam stanął w pozycji bojowej z szeroko rozstawionymi nogami dla zachowania lepszej równowagi. -Nie ruszaj się stamtąd i nic nie mów. Już po ciebie idziemy. Dajcie mi tą cholerną linę!- Itkovian zaczął wydawać polecenia żołnierskim tonem. Cały czas uważnie obserwował przedpole mając nadzieję że w porę dostrzeże zagrożenie.
Hugo błyskawicznie wykonał polecenie wąsatego woja. Salomon natomiast w ułamku sekundy zamarł w bezruchu patrząc uważnie na ruchy, które powodowały delikatne falowanie warstwy śniegu.
-Chyba nie chcesz po niego pójść?- zapytał Hugo, drżąc z zimna i przerażenia. Nagle spod śniegu, na prawo od kompanów wyłonił się fragmentowany ogon chroniony przez gruby, śnieżnobiały, chitynowy pancerz, z dwoma rzędami pomarańczowych wypustek i kolców na grzbiecie.
-To remorhaz…- odezwała się Tenia rozpoznając beż problemu stworzenie, które oddzielało ich od Salomona -Raczej młody osobnik, lecz nadal cholernie niebezpieczny…- wyjaśniła półszeptem -Pewnie jest już świadomy, że tu jesteśmy.
-Jeszcze nie wiem, co chce zrobić, ale na pewno nie możemy go tam tak zostawić- odparł wojak półszeptem -Czy któreś z was walczyło z tymi stworzeniami? Jakieś rady?
- Z pewnością nie lubi ognia... - jeszcze ciszej powiedział zaklinacz. - Pytanie tylko, atakujemy czy uciekamy?
Rozejrzał się w poszukiwaniu w miarę bezpiecznego miejsca.
-Nawet młody osobnik stanowi dla nas w swoim naturalnym środowisku wielkie niebezpieczeństwo…- wtrąciła Tenia -No i gdzie się nie ruszyć tam urwisko, jedyna droga to ta, którą żeśmy przyszli albo dalsza wspinaczka- dodała cicho, ale tak by każdy ją słyszał -Tylko co z tego jeśli ten stwór to będzie czekał na nasz powrót…-
- Jeżeli dacie mi dziesięć minut będę mogła spróbować z nim porozmawiać, może da się załagodzić jeżeli damy mu jakieś mięso? -Rzekła druidka wyciągając totem Chuntei i zaczęła śpiewać cicho psalm porozumienia.