Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-05-2023, 14:04   #54
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
-Masz rację nie ma co tracić czasu, ruszajmy- powiedział wojak, po czym zaczął gaśnic ognisko.
-I ja się zgadzam. Poszukajmy mistrza Hugona- dodał Salomon.
-Wiecie, gdzie mnie szukać moi mali koledzy- odezwał się gigant -Kiedy już będziecie wiedzieli, gdzie i kiedy uderzyć, po prostu po mnie przyjdziecie- rzekł, po czym odwrócił się na pięcie i ruszył w kierunku jamy z beczkami.
-Myślałem, że pójdzie z nami…- skomentował Hugo.
-Jak widać błędnie myślałeś…- odparł mu Salomon. Kompani skupili się na przygotowaniach do wymarszu. Ich cel był znany, choć bardzo ogólny. Fakt, że mistrz Hugona niedawno tędy przychodził dawał nadzieję, a przynajmniej na to, że jego truchło nie leży gdziekolwiek pod śniegiem na trasie, którą już pokonali do tej pory. Droga w górne partie Kopca Kelvina nie była taka straszna, gdyż góra nie należała do szczególnie wymagających jeśli chodzi o umiejętności wspinaczki.
Kiedy już byli gotowi ruszyli dziarskim krokiem w kierunku wyjścia z domu gigantów. Lodowy posąg Auril, który po drodze mijali był wykonany z niezwykłą starannością biorąc pod uwagę budulec.
-Przerażający, ale i piękny…- westchnął Hugo.
-Nie zesraj się młody. Patrz pod nogi, żebyś przypadkiem nie wyrżnął orła na śliskiej powierzchni- zrugał go Salomon. Po kwadransie dotarli do miejsca, gdzie Itkovian i Thulzssa rozprawili się z Yeti, po czym skierowali kroki w kierunku wąskiej szczeliny w lodowej ścianie, gdzie ukrywało się stado mefitów. Ta droga była niełatwa i momentami przerażająco klaustrofobiczna. Momentami towarzysze musieli wciągać brzuchy, czy zdejmować plecaki, by móc przecisnąć się przez wąską gardziel. Minęło kilka godzin nim udało im się opuścić te ścieżkę, a niepozorne wyjście wyprowadziło ich na skalną półkę przykryta grubą warstwą śniegu. Z tego miejsca było widać wiele mil wokół Kopca, góry na północy czy zarysy odległych wiosek. Niestety to jeszcze nie był koniec ich podróży a dzień powoli chylił się ku końcowi.
-Za godzinę zajdzie słońce. Jak daleko jest to miejsce, którego szukał twój mistrz?- zapytał czerwonooki Salomon.
-Jama znajduje się po drugiej stronie góry, trzeba ją obejść tędy- wskazał palcem skalną półkę, która była nieprzyjemnie wąska i pięła się pod lekkim kątem w górę -Jeśli nic nas nie zatrzyma to jakieś pół dnia drogi- odparł młodzieniec, poprawiając na głowie kaptur -Musimy zdecydować czy ryzykujemy marsz po zmroku co jest cholernie niebezpieczne, czy zostajemy tu do wschodu i rankiem ruszamy dalej…- dodał na koniec, zerkając kolejno na swych towarzyszy.
- Wędrówka po nocy, w niebezpiecznym i nieznanym terenie, to głupota - powiedział zaklinacz. - Powinniśmy tu przenocować, chociaż widywałem już lepsze miejsca na nocleg.
Widać było, że nie jest zachwycony opcją nocowania w tym miejscu, ale i że nie widzi innej możliwości.
-Też tak myślę- wtrącił Salomon, spoglądając nieufnie na wąskie wyjście ze szczeliny, którym dostali się w te partie Kopca Kelvina. Ze względów bezpieczeństwa rozłożyli swoje śpiwory właśnie w gardzieli, gdzie pozostawali z dala od oczu lokalnej fauny, a do tego byli w znacznym stopniu chronieni przed wiatrem a trzeba podkreślić, iż tam na górze wiał jeszcze mocniej i chłodniej niż na dole, na przełęczy.

Następnego dnia

Zbudziło ich jakieś odległe ujadanie, którego właściciel teoretycznie im nie zagrażał ze względu na odległość, ale z drugiej strony woleli nie ryzykować i jeszcze nim słońce wyłoniło się znad horyzontu towarzysze zjedli porcje zapasów i z pierwszymi promieniami słońca ruszyli w dalszą drogę.
Maszerowali około dwóch godziny straszliwym szlakiem gdzie pozostawali wystawieni na silny wiatr i spory kawał drogi musieli pokonać sunąc plecami po skalnej ścianie, by zredukować ryzyko upadku w przepaść. W końcu udało im się przedostać do miejsca, które Hugo uznał za ostatni przystanek przed najtrudniejszym etapem. Była to niewielka, w miarę płaska przestrzeń, skąd było widać jeszcze dalsze części mroźnej Północy. Dalej czekała ich już tylko niemalże pionowa wspinaczka po wąskich występach skalnych.
-Odsapnijmy, tu już nam nie grozi żadne niebezpieczeństwo… Poza wysokością…- nalegał Salomon. Było jeszcze przed południem. Słońce tego dnia było skryte za szarociemnymi chmurami.
-Jeszcze tego brakuje, żeby nas tu śnieżyca zaskoczyła…- zażartował Hugo, lecz kiedy zdał sobie sprawę, że jest na to realna szansa od razu zrzedła mu mina i nic więcej nie powiedział.
-Idę się wylać- obwieścił czerwonooki, po czym odszedł kilka kroków w głąb płaskiej przestrzeni dzielącej kres urwiska od stromej ściany, po której mieli się zaraz wspinać. Mężczyzna stał tak chwilę odwrócony do reszty plecami znacząc żółtymi kroplami biały puch przed sobą.
- Hugonie czego właściwie chce tutaj twój Mistrz? Czy jest on kapłanem? Może on oczyści was z klątwy? - Druidka spróbowała pocieszyć tchórzliwego akolitę.
Verryn, który był przekonany, że odnajdą poszukiwanego mistrza w postaci zamarzniętych zwłok, nic nie powiedział.
Towarzysze przemilczeli pocieszające słowa Tenii skierowane do młodego akolity. Tak po prawdzie to do wczoraj pewnie sam Hugo podejrzewał, że jego mistrz zwyczajnie zmarł w trakcie tak forsującej podróży. Dopiero słowa giganta wlały nadzieję do serca akolity.
-Zgadza się. Mój mistrz jest szanowany w naszym bractwie. Ma spore doświadczenia i zna wiele psalmów, które potrafią uleczyć naprawdę ciężkie choroby- odparł chłopak.
-To może twój mistrz i nam wskaże drogę do oświecenia!- krzyknął Salomon znad krawędzi urwiska, kończąc właśnie oddawanie moczu. Czerwonooki odwrócił się i ruszył przez zaspy śnieżne w kierunku kompanów.
Itkovian dostrzegł coś, co w sekundę wzmogło jego czujność. Śnieg mniej więcej w połowie odległości pomiędzy Salomonem a resztą jego świty poruszył się falowo na długości kilku dobrych metrów. Pierwsze co przyszło mu do głowy to, że przestrzeń, na której się znajdują jest tylko wielkim kawałem zbitego śniegu i krzyki oraz kroki Salomona doprowadziły do tego, że ów przestrzeń zaraz runie w przepaść. Druga myśl, która pojawiła się od razu po niej to jakiś stwór, który został właśnie zbudzony.


Yuan ti po raz kolejny upewniał się, czy czasem olej, którym nasmarowane były ostrza i wnętrze pochew jeszcze nie zamarzł. Po chwili, wciąż zajęty oględzinami, odezwał się do Tenii nawet nie spoglądając w jej kierunku
- Zdecydowanie powinnaśś przesstaćy przekręcać imiona wszysstkich dookoła. Mnie to tam jeszszcze zwissa, ale podejrzewam, że taki krasssnolud, czy ktośś wyżej urodzony łatwo tego nie przepuśści - Czystokrwisty przechylił głowę w bok co spowodowało głośne chrupnięcie w jego karku, którym najwyraźniej się nie przejął. - Ot, taka rada na przyszszłośśść - Dokończył swoją myśl.
- O co ci chodzi? Jakie przekręcane? Jakie krasnoludy? - Spytała druidka najwyraźniej nie będąc świadoma tego co robi.
-Salomonie zatrzymaj się!- ryknął Itkovian. Zerwał się z miejsca sięgając prawą ręką po tarczę. W biegu przymocował ją do przedramienia i ruszył w kierunku towarzysza. Zatrzymał się w połowie odległości do miejsca, gdzie dostrzegł falujący śnieg. -Zachowajcie czujność, pod śniegiem coś się kryje! Hugo przygotuj razie linę, powinna być w moim plecaku- ostrzegł towarzyszy, a sam stanął w pozycji bojowej z szeroko rozstawionymi nogami dla zachowania lepszej równowagi. -Nie ruszaj się stamtąd i nic nie mów. Już po ciebie idziemy. Dajcie mi tą cholerną linę!- Itkovian zaczął wydawać polecenia żołnierskim tonem. Cały czas uważnie obserwował przedpole mając nadzieję że w porę dostrzeże zagrożenie.
Hugo błyskawicznie wykonał polecenie wąsatego woja. Salomon natomiast w ułamku sekundy zamarł w bezruchu patrząc uważnie na ruchy, które powodowały delikatne falowanie warstwy śniegu.
-Chyba nie chcesz po niego pójść?- zapytał Hugo, drżąc z zimna i przerażenia. Nagle spod śniegu, na prawo od kompanów wyłonił się fragmentowany ogon chroniony przez gruby, śnieżnobiały, chitynowy pancerz, z dwoma rzędami pomarańczowych wypustek i kolców na grzbiecie.
-To remorhaz…- odezwała się Tenia rozpoznając beż problemu stworzenie, które oddzielało ich od Salomona -Raczej młody osobnik, lecz nadal cholernie niebezpieczny…- wyjaśniła półszeptem -Pewnie jest już świadomy, że tu jesteśmy.
-Jeszcze nie wiem, co chce zrobić, ale na pewno nie możemy go tam tak zostawić- odparł wojak półszeptem -Czy któreś z was walczyło z tymi stworzeniami? Jakieś rady?
- Z pewnością nie lubi ognia... - jeszcze ciszej powiedział zaklinacz. - Pytanie tylko, atakujemy czy uciekamy?
Rozejrzał się w poszukiwaniu w miarę bezpiecznego miejsca.
-Nawet młody osobnik stanowi dla nas w swoim naturalnym środowisku wielkie niebezpieczeństwo…- wtrąciła Tenia -No i gdzie się nie ruszyć tam urwisko, jedyna droga to ta, którą żeśmy przyszli albo dalsza wspinaczka- dodała cicho, ale tak by każdy ją słyszał -Tylko co z tego jeśli ten stwór to będzie czekał na nasz powrót…-
- Jeżeli dacie mi dziesięć minut będę mogła spróbować z nim porozmawiać, może da się załagodzić jeżeli damy mu jakieś mięso? -Rzekła druidka wyciągając totem Chuntei i zaczęła śpiewać cicho psalm porozumienia.
 
Kerm jest offline