Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-05-2023, 22:29   #4
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
“Śmierć nie jest przeciwieństwem życia, lecz jego częścią.”
- Haruki Murakami, “Mekurayanagi to, nemuru onna”






Jesienny całun ciężkich chmur opadł już zupełnie na Ustalav, przynosząc ze sobą zwyczajowe dla tej pory roku ulewy i zimne powietrze, które skutecznie i definitywnie przegoniło resztki letniej aury. Ponura szarość wdarła się w życie, rozgościła już na dobre i objęła we władanie krótkie dni i długie noce, rządząc niepodzielnie tą kwartą golariońskiego kalendarza, wciśniętą między dwa ekstrema - ciepło lata i mróz zimy. Szkielety drzew smętnie bujały się w chłodnym wietrze, pola umierały pod twardniejącą ziemią, ubite trakty zamieniały się w błotniste breje, nawet codzienne życie traciło na i tak skromnej dynamice oraz werwie. To jesienią właśnie Ustalav stawało się takim, jakim wyobrażali je sobie cudzoziemcy. Krainą wiecznie skąpaną w deszczu, ponurą, nieprzyjemną, niebezpieczną.

Dżdżysta ulewa i urwanie chmury tego wieczora nadeszły wraz z mroźnym wichrem schodzącym ze zwierzęco dzikich Kłów, przetaczając się przez zachodnie rubieże hrabstwa Lozeri, ogołacając już zupełnie szkielety drzew z resztek liściastych koron w wyblakłych barwach, wprawiając w drżenie drewniany chałupy i bębniąc ciężkimi kroplami. Urwanie chmury przeszło przez Courtaud tak jak przyszło, nagle i znienacka, pozostawiło za sobą tylko błotniste fałdy wypełnione strumyczkami i zawodzące upiornie w załomach i prześwitach podmuchy zimna.

Costel wzdrygał się przy każdym jednym wizgu wpadającym do zatęchłej krypty, podszytym szmerem i kapaniem ściekającej po stopniach wody, ginącej w pęknięciach wiekowego kamienia. Zimny wicher tylko zagęszczał wrzynający się w kości chłód krypty grabionej z kosztowności przez zbójecką bandę, do której syn uchodźców z ziem, które po wojnie domowej zaczęto zwać Bruzdami, dołączył wiedziony desperacką potrzebą zarobku. Rabunek na podróżnych przemierzających ponure ustalavskie szlaki był jednak jednym, a łupienie grobów czymś zupełnie innym. Costel nie mógł odpędzić od siebie drżenia i rosnącego przeczucia, że oto właśnie popełniali nie tylko śmiertelny grzech, lecz również błąd.

C-co to...? — syknął, zaalarmowany, gdy ponad wizgiem wiatru z zewnątrz rozbrzmiało coś jeszcze. Coś złudnie przypominającego ptasi trel.

Heh, Cos, trza było założyć brązowe bryczesy — zarechotał Stefan.

Dajże spokój młodemu. Pierwszy raz grabi groby, to nie dziwota że widzi duchy w każdym cieniu — zakomenderował władczo Allan, oszpecony blizną ciągnącą się na wskroś przez twarz. — Dobra, starczy. Więcej nie udźwigniemy.

Banda zawiązała napuchnięte łupami worki, ze stęknięciami przerzucając je przez ramiona i snując przyjemne plany na temat tego, co przyniesie im spieniężenie zagrabionych kosztowności. Costel milczał. Ptasi trel niemal ginący w wietrznych wizgach nie ustępował, a gdy pierwsi kamraci stanęli na zewnątrz i zaczęli milknąć wpół słowa, młodzieniec przez chwilę miał ochotę zaszyć się w krypcie, oczekując najgorszego. Resztę stopni pokonał z duszą na ramieniu, a gdy stanął w chłodnym powietrzu zachłysnął się strachem.

Figura trwała w stoickim oczekiwaniu, niczym jeden z anielskich posągów jakie zdobiły niektóre z nekropolii. Odziana w szarawą biel i żałobnie czarny welon, burzone podmuchami wiatru, z urękawiczoną prawicą obejmującą spiralnie kutą rękojeść, zakończoną stylizowaną ciemną różą, obnażonego zweihändera niemal tak długiego, jak ona była wysoka, wpatrywała się perłowymi oczami, osadzonymi w niepokojącej symetrii alabastrowej twarzy, przed siebie. W kierunku krypty i wylegającej z niej bandy. Żywy posąg o niewidzącym spojrzeniu. Zwiastun zguby.

Costel słyszał o Burym Biesie masakrującym ludność hrabstwa, widmie przybierającym postać potężnego wilczura. Teraz, patrząc na tą posągową postać, nie mógł przegonić myśli, że tutejsze strony nawiedzała jeszcze inna szara zjawa. Worki pacnęły w błoto jeden po drugim, gdy dłonie zaczęły sięgać ku ostrzom.

T-t-to pharasmitka — syknął Costel, wpatrując się w amulet na napierśniku statuy o kształcie spirali.

Samotna, ślepa pharasmitka z nieporęcznie długim ostrzem — odparł Allan. Mężczyzna pozostawał jakby niewzruszony widokiem przybyszki, nie bez powodu będąc liderem bandy. Granica między odwagą, a głupotą była jednak niezwykle cienka i Costel nie był pewien, po której stronie stąpał teraz bliznowaty, ostrożnymi krokami zbliżający się do istoty. Drżącymi dłońmi odłożył worek, podążył za kompanami. — Zejdź nam z drogi, kobieto. Jest nas więcej.

Costel uchwycił się tejże myśli, zaciskając palce na kordelasie. Mieli przewagę liczebną.

Każdy z nas podąża ścieżkami losu — figura odezwała się chłodem. — Wasze rozwidlają się teraz i musicie dokonać wyboru. Obie prowadzą w to samo miejsce, przed oblicze Sądu Ostatecznego, lecz jedna z nich wije się o wiele krócej. Złóżcie oręż i oddajcie pod ziemski osąd, a będzie wam dana szansa na odpokutowanie grzechów.

Chędoż się, suko — syknął Allan.

Syknęło i ostrze, gdy bliznowaty skoczył w kierunku bladej zjawy. Tak prędko jak skoczył, tak poleciał w tył. Zweihänder w dłoniach kobiety, pozornie nieporęczny, poruszał się rozmytą prędkością, błyszcząc w świetle księżyca i latarni. Rozorał bliźniaczą, krwawą linią twarz Allana, okręcony zręcznym ruchem odpędził nacierających rozbójników z lewej. Zjawa postąpiła do przodu, sprowadziła klingę cięciem na odlew w drugą stronę, skracając Stefana o palce przy nieudolnie i zbyt wolno złożonej paradzie, a Mihaila o czubek głowy, ciągnąc za sobą pasmo czerwieni, szarej materii i kawałków kości.

Krew zalała połowę świata Costela, gdy koniuszek ostrze rozciął skroń. Chłopak chciał się wycofać, uciec jak najdalej od krwawej zguby, lecz nogi odmówiły mu posłuszeństwa i rąbnął w błotnistą breję, kuląc się w miejscu i zasłaniając dłońmi. Krzykiem - a może tylko myślą, zalany strachem nie był pewien - błagał o litość. Poczuł podmuch ostrza nad głową, usłyszał mlask postępującej nieubłaganie do przodu zjawy. Atak bandy załamał się już zupełnie pod naporem krwawego wiru, niesionego i poddającego się pędowi oraz prędkich sztychów. Poruszenie umarło w parę chwil, powietrze wypełnił smród śmierci i potworne charkoty dogorywających ludzi. Costel ostatkiem sił zmusił się do ruchu, do przyjęcia pokornej pozycji na klęczkach. Nie chciał, nie mógł, patrzeć nigdzie indziej, jak przed siebie. Zaskamlał, gdy ciężkie buty zatrzymały się przed nim. Z całych sił starał się ignorować ostrze wsparte o ziemię, spływające czerwienią i gęstniejący wokół smród śmierci.

L-litości. Błag-gam.

Niechaj ten dzień będzie dla ciebie początkiem nowej ścieżki, chłopcze — zimny głos przemówił po raz kolejny. — Śmiertelny sąd być może okaże ci łaskę, lecz bądź świadom tego, że Szara Pani sądzi wszystkich jednako sprawiedliwie. Gdy twa nieśmiertelna dusza przemierzy Rzekę Dusz i stanie w obojętnie zimnym blasku Sądu Ostatecznego wiedz, iż liczyć się będą tylko twe decyzje i ścieżki, jakie przebyłeś. Rozumiesz, chłopcze? Spójrz na mnie.

Costel z drżącym oddechem powoli uniósł spojrzenie. Perłowe spojrzenie, choć niewidzące, bezbłędnie skrzyżowało się z jego własnym, jeżąc mu włos na głowie. Urękawiczona dłoń osiadła na jego twarzy, kciuk przeciągnął po szramie na skroni, zimnym blaskiem uśmierzając ból. Costel pokiwał głową, przymykając oczy drażnione przez mdłą poświatę.

Powstań, chłopcze. Cielesne powłoki twych kamratów wymagają pochówku.

Chłopak powstał powoli, ospale. Za jego plecami, na spadzistym dachu krypty, przysiadł lelek. Żałobny trel towarzyszył zjawie i pokutującemu przez resztę zimnego wieczoru.





Zapach nowego życia spowijał izbę rozbrzmiewającą krzykami boleści, przeplatanymi płaczliwie rwanymi słowami. Mokra plama na łożu była zmieszana i splamiona czerwienią, rozpostarte sukno wykręcane mocno zaciśniętymi nań palcami nasiąkało słonym potem. Wicher stukający okiennicami i krople deszczu weń uderzające ginęły pod głosem brzemiennej dziewczyny, tak jak gorączkowe szepty akuszerek, wpatrujących się w niewidomą Szarą Siostrę, pochyloną nad łożem. Palce w grubych, jasnych rękawicach wprawnymi ruchami badały nabrzmiały brzuch. Alabastrowa twarz niezdradzająca choćby cienia emocji po paru chwilach pochyliła się jeszcze niżej, przykładając ucho do spoconego ciała i nasłuchując. Aasimarka wyprostowała się w końcu, sięgając ku miednicy w której zamoczyła skrawek materiału i otarła czoło dziewczęcia. Drugą dłonią wyswobodziła jej palce z prześcieradła, pozwoliła im zacisnąć się boleśnie, odwzajemniając gest chcąc dodać jej otuchy.

Mężowie toczą swe boje na polach bitew. Wielu kobietom pisana jest ta batalia — przemówiła łagodnym chłodem. — Wiedz jednak, iż nie toczysz jej samotnie. Tak jak Szara Pani czeka na nas u kresu naszych dni, tak i jest z nami u początku naszej podróży. Towarzyszy ci teraz, w tej trudnej chwili.

Wykrochmalone szaty akuszerek zaszeleściły za plecami bladej kobiety, gdy dwa palce powiodły nad sercami, kreśląc znak spirali. Gdy posłały po przejeżdżającą przez miasteczko siostrę Luminitę, nie uczyniły tego bez powodu i właśnie sprawdzały się ich najgorsze obawy, wypowiadane wyważonym mezzosopranem.

Twe dziecię jest zwrócone głową do góry — perłowe oczy zalśniły cieniem. — Bicie serca jest zbyt słabe, bym ważyła się spróbować je odwrócić. Musisz podjąć straszliwie trudną decyzję, dziecino. Nie, nie przyj. Próbując je urodzić naturalnie, ugasisz oba płomienie życia.

N-nie... nienienie...

Mogę sprowadzić je na świat poprzez cięcie. Wiedz jednak, iż dając dziecięciu życie, poświęcisz swe własne. Nie będę w stanie cię uleczyć, stracisz zbyt dużo krwi.

Wiatr i deszcz zacinały w okiennice, gdy dziewczę tkwiło w chwili niemocy, postawione przed straszliwym wyborem. Zadecydowała jednak, słabym głosem dając odpowiedź między jednym szlochem, a drugim.

Dz-dzieciątko. Rat-tuj j-je.

Siostra Luminita kiwnęła głową i ścisnęła mocno dłoń dziewczyny po raz ostatni. Akuszerki zbliżyły się do łoża, szykując do pomocy pharasmitce w ponurym zabiegu. Aasimarka obmyła urękawiczone dłonie w miednicy i ściągnęła z pasa skane, ceremonialny sztylet o spiralnej rękojeści zwieńczonej podobizną Pharasmy. Hojnie przemyła ostrze ostro pachnącym alkoholem i powróciła na swoje miejsce przy łożu, z pochyloną głową odmawiając krótką modlitwę.

Aura za oknem wezbrała jakby w odpowiedzi na przeciągły krzyk płaczu, gdy siostra Luminita zagłębiła ciemne ostrze. Wściekłe podmuchy wiatru towarzyszyły pewnym ruchom dłoni aasimarki i pokrzepującym słowom asystujących akuszerek, trzymających brzemienną w miejscu. Krew zaczęła plamić już nie tylko posłanie, ale również zbierać się u stóp kobiet w gęste kałuże. Teodora wyswobodziła dziecię nie tylko z łona matki, lecz również z pępowiny owiniętej wokół jego szyi. Jedna z akuszerek przejęła noworodka w ramiona, gdy aasimarka ponownie przemyła ostrze.

Szara Pani błogosławi początek twej wędrówki i oczekiwać cię będzie u jej kresu — siostra Luminita wygłosiła tradycyjne błogosławieństwo, przecinając pępowinę. — Oby twa ścieżka była jak najdłuższa.

Kobieta odłożyła ostrze i skinęła głową w stronę akuszerki, która ułożyła noworodka w ramieniu matki. Aasimarka ponownie ujęła dłoń dziewczyny, czując słabnący z każdym uderzeniem serca puls w nadgarstku i wsłuchując w płacz dziecka, zmieszany z wątłym śmiechem umierającej w ponuro perfekcyjnej alegorii pharasmickiego cyklu. Szara Siostra pochyliła zakrytą welonem głowę, w duchu wznosząc kolejną modlitwę.

An... Andrei — wyszeptało dziewczę.

Gdy ostatni oddech uciekł z młodzieńczej piersi, Teodora uniosła martwą dłoń i ułożyła ją nad jeszcze do niedawna bijącym sercem. To samo uczyniła z drugą i powiodła palcami, mdłym blaskiem zasklepiając ranę na brzuchu.

Zajmijcie się dziecięciem i poślijcie po któreś z moich braci i sióstr — odezwała się po minucie ciszy. — Rozmówię się z jej rodziną, gdy tylko przygotuję ciało do pochówku.

Pozostawiona sama w izbie i otoczona mieszaniną życia i śmierci, siostra Teodora przywdziała żałobną czerń i rozpoczęła ostatni sakrament.





Gdy Teodora dwa dni temu zatrzymała się na noc w jednym z prowincjonalnych klasztorów Szarej Pani i siostra Kassandra, po tradycyjnym powitaniu, oznajmiła jej że późną nocą przybędzie adresowana do niej wiadomość, przez którą przyjdzie jej wyruszyć na zachód na następny dzień, nie była pewna czego oczekiwać. Spodziewała się wiadomości od któregoś z bratnich Głosów Iglicy, zawierającej informacje o nowym zagrożeniu dla świętego porządku, kolejnym gnieździe perwersji życia czy następnym czarnoksiężniku sięgającym po plugawą magię. Nie spodziewała się za to wieści o śmierci profesora Lorrimora. Ich ścieżki skrzyżowały się dawno temu w drodze do Lepidstadtu, a nawiązaną wtedy przyjaźń pielęgnowali przez lata regularnym korespondowaniem. Odczytane przez jednego z akolitów nowiny przekazane przez latorośl starego druha przyjęła jak każdą inną śmierć. Każda wędrówka musiała dobiec końca. Taki był święty porządek rzeczy. Siostra Luminita tego dnia zmówiła tylko krótką modlitwę ku pamięci Petrosa podczas porannych rytuałów i, tak jak siostra Kassandra przewidziała, wyruszyła na zachód.

Dopiero w kolebiącym się powozie, smaganym wiatrem i deszczem, zastanowiła się głębiej nad treścią wiadomości. Nie była pewna dlaczego profesor Lorrimor ujął jej imię w testamencie. Teodora prowadziła ascetyczny tryb życia, wygody i luksusy były jej zbędne. Jako wędrowna paladynka Pharasmy, zaprzysiężona swojej misji eksterminacji plugawych mocy i wypalania śladów ciężkiego dziedzictwa Szepczącego Tyrana z każdego zakątka Nieśmiertelnego Księstwa, podróżowała siłą rzeczy lekko i nie mogła sobie pozwolić na sentymentalne pamiątki. Wszelkie zbędne dobra doczesne oraz nadmiar gotówki z kolei przekazywała odwiedzanym placówkom Szarej Pani, sierocińcom bądź uzdrowicielom. Profesor Lorrimor był doskonale świadom tychże faktów, wobec czego aasimarka skłaniała się ku tezie, że obecność jej imienia w ostatniej woli musiała być tylko pretekstem do ściągnięcia jej do Ravengro. Śmierć była naturalną częścią życia, jednak nie każda śmierć następowała wskutek naturalnych przyczyn.

Rozmyślania Szarej Siostry przerwał nagły postój toczącego się powozu. Kobieta obróciła głowę w stronę przesuwanej przez woźnicę ścianki, dzielącej wnętrze pojazdu od kozła.

Wybaczcie, siostro. Jakiś włóczykij martwy w rowie leży. Myślelim z bratem, że pewnie zechc...

Zachrypnięty głos nie skończył nawet mówić, a paladynka już opuściła powóz i zeskoczyła na błotnisty trakt z zweihänderem w dłoni. Kierując się w ślad za mlaszczącymi w breji gościńca krokami jednego z woźniców, podeszła do ciała. Przykucnęła, wsparta o swój oręż, którego ostrze było owinięte płowym suknem, dłonią wodząc po trupie. O poranku była przekonana, że nie miało jej być dane wziąć udziału w ostatniej posłudze w ten święty dzień, lecz myliła się. To, że w stosowny sposób będzie mogła uczcić Dzień Kości, nie napawało jej jednak radością. Ani smutkiem. Sprawowała po prostu swój obowiązek, jak każda pharasmitka.

Przynieś łopatę, Mihailu.

O... o-oczywiście, siostro.

Głos mężczyzny brzmiał niechęcią do postoju w głuszy tylko po to, aby pogrzebać cielesną powłokę jakiegoś nieszczęśnika, lecz zapewne jeszcze większą niechęć odczuwał na myśl o próbie wyperswadowania tej czynności Wiernemu Ostrzu Pharasmy, która i tak spełzłaby na niczym.

Dogmaty Szarej Pani zapewniały wszak, że każde ciało mogło liczyć na godny pochówek.





Sunęła błotnistą drogą wśród chałup niczym zjawa, w ciemno-szarym płaszczu podszytym futrem i zweihänderem wspartym o ramię, czując na sobie ukradkowe spojrzenia rzucane z bezpiecznych i ciepłych wnętrz domostw. Mihail i Gavril, którzy dowieźli ją do rubieży Ravengro, zaoferowali jej odprowadzenie aż pod same drzwi rezydencji Lorrimorów, lecz paladynka dawno temu przywykła już do postrzegania świata takim, jakim ukazywała go Szara Pani. Wiele lat upłynęło od tamtego życia - od śmierci Teodory Luminity, córy świecarzy i miejscowej akuszerki, a zarazem narodzin Teodory Luminity, Dziewicy Chastelańskiej. Nie potrzebowała wzroku by kroczyć wyznaczoną jej ścieżką, by wiernie służyć Spirali Losu, by gorliwie chronić święte ekwilibrium i by być narzędziem Jej woli po tej stronie Rzeki Dusz. Zupełnie tak jak teraz nie potrzebowała wzroku, by odnaleźć domostwo Lorrimorów, wiedziona śpiewem lelkowca czekającego nań u celu podróży, który odfrunął gdy tylko pchnęła furtkę.

Siostra Teodora Luminita — oznajmiła krótko gosposi.

W przedsionku posiadłości aasimarka oparła owiniętego w sukno zweihändera o ścianę, wraz z odpiętym z pasa morgenszternem, a przemoczony płaszcz podróżny zawiesiła na jednym z haków. Mimo że swój oręż planowała pozostawić w tym pomieszczeniu, Szara Siostra nie zrezygnowała z pancerza, nałożonego na dobrej jakości i prostego kroju szatę kapłańską w barwie szarawej bieli. Jej dłonie jak zawsze pozostawały ukryte w czarnych rękawiczkach pod łokcie, a twarz - niepokojąco symetryczna, blada twarz ze spojrzeniem przywodzącym na myśl perły, jawne przejawy niebiańskiej krwi w żyłach - owinięta była żałobnym welonem, trzymanym w miejscu prostą obręczą ze srebra. Teodora nie pozostała długo w tymże odzieniu, prosząc Alinę o wskazanie jej ustronnego miejsca, gdzie przywdziała strój żałobny.

W salonie pojawiła się zatem cała odziana w czerń, tradycyjny kolor pogrzebowy kapłanów Pharasmy. Cienka szata wierzchnia, która skrywała jej zwyczajowe odzienie, była ozdobiona spiralnym motywem wyszywanym srebrną nicią, a na szyi - oprócz świętego symbolu Pani Grobów - zawieszona była również fiolka wody święconej. Siostra Teodora powolnym krokiem przecięła salonik, uważnie wsłuchując w dźwięk obcasów swoich ciężkich butów odbijający się od ścian i umeblowania, na chwilę tylko obracając nieznacznie głowę w kierunku ciepła życia na kanapie, któremu skinęła zdawkowo na powitanie. Dopiero gdy kobieta zakończyła krótką modlitwę nad trumną woniejącą jakże znajomym zapachem, pozwoliła sobie na bardziej kordialne powitanie. Wymianę uprzejmości poprzedzając lekkim ukłonem i dwoma palcami kreślącymi spiralę nad sercem.

Dżdżyście, jeśli słuch mnie nie mylił — odparła na pytanie Kyoninki, przywołując na twarz widmo uśmiechu. — Święty dzień spędziłam w podróży, nie było mi więc dane wziąć udziału w celebracjach.

Siostra Teodora odnalazła dłonią oparcie fotela, na którym zasiadła, lekko zwracając sylwetkę w stronę rozmówczyni.

Twe imię jest mi znane, Shelessaro Merilineth — oznajmiła bezpośrednim tonem. — Ścieżki, jakie obierasz przy swej wędrówce, są intrygujące i nie dziwi mnie, że niegdyś skrzyżowały się ze ścieżkami Petrosa.

Niestety twe dokonania są mi zupełnie nieznane, Teodoro, zatem nie mogę odwdzięczyć się podobnymi słowy. W związku z czym pozostaje mi jedynie żywić nadzieję, iż nie odbierzesz tego jako afront — odparła czysto kurtuazyjnie elfka. Po powołaniu i manierze aasimarki wnosiła, iż taka reakcja z jej strony była praktycznie niemożliwa. — Mimo to jestem całkowicie świadoma, że obcuję z nie byle kim. Twa obecność tutaj bezspornie dowodzi, że należysz do wąskiego grona wyjątkowych person, które zasłużyły na szczególną uwagę i przyjaźń profesora. Dlatego też z przyjemnością nadrobię tę zaległość.

Nie do wyśledzenia są drogi, które układa dla nas Szara Pani. Twe słowa są mi niezwykle miłe, Shalessaro, lecz jeśli przyjdzie nam kroczyć wspólną ścieżką, przekonasz się iż ma osoba pozbawiona jest wyjątkowości. Jestem zaledwie zaprzysiężonym ostrzem Pani Grobów, egzekutorką Jej prawa i protektorką świętego ekwilibrium, jakich wiele na tym świecie — paladynka wsparła rzeczowy ton pokornym pochyleniem głowy. Perłowe spojrzenie zwróciło się w kierunku sutej uczty, jaka została naszykowana na ich przybycie. — Czy byłabyś tak uczynna i rzekła mi, czy na tym bogato woniejącym stole znajduje się może dzbanek wody?

Każdego z gości, który przybył przez następny kwadrans, powitała tymże samym gestem co Shelessarę, podnosząc się przy powitaniu ze swojego miejsca i ponownie je zajmując, dopełniwszy rytuału. Gdy zaledwie pięć minut po ostatnim przybyłym w pomieszczeniu zjawiła się młoda pani domu, siostra Teodora pozostała już w pozycji stojącej, przybierając grobowo posągową pozę.

Gdy przebrzmiało pytanie elfki, na odpowiedź którego Kendra wyraźnie potrzebowała chwili, by zebrać siły, aasimarka podeszła w jej stronę, kładąc dłoń na ramieniu. Perłowe spojrzenie odnalazło oczy szklące się od łez.

W tej ponurej godzinie żałoby pamiętaj o tym, dziecko — przemówiła życzliwym chłodem — iż twój ojciec, choć jego nieśmiertelna dusza przemierza teraz Rzekę Dusz, nie opuścił cię zupełnie. Nadal istnieje w twej pamięci oraz w twym sercu. Pozostanie tam aż po kres twej własnej wędrówki.
 

Ostatnio edytowane przez Aro : 24-05-2023 o 14:22.
Aro jest offline