Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-05-2023, 17:04   #62
Zell
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację




************************************************** *************************************************
POCZUCIE HUMORU TZIMISCE
************************************************** **************************************************


Dziewczyna natychmiast otrzeźwiala z różowej mgiełki popychającej ją ku rezydencji Williama. Zatrzymała motocykl przed Tzimisce, nie widząc nadziei na uchronienie się filmowym przeskokiem na motorze. Nie mogła też od tak wyciągnąć telefonu, gdy była uważnie obserwowana. W jej oczach czaił się usilnie skrywany strach. Nawet jej własny cień się zmniejszył, jakby chciał się schować, reagując na emocje Kainitki.

Ann powoli uniosła lekko ręce na znak własnego poddania się.
- Nie szukam walki z tobą, panie... - dodała zwrot tak bardzo przyjemny starszym i silniejszym Kainitom.
- To dobrze. Mamy zbyt piękną noc, by kalać ją przemocą.- rogaty wampir zaciągnął się cygarem. - Jestem trochę rozczarowany, że nie skorzystałaś z mojego zaproszenia i muszę sięgać po tak prostackie metody. Ale ostatecznie… osiągnę mój cel.
Ann zacisnęła palce na kierownicy by nie drżały jej palce.
- Wysłanie krwi... to osobliwy sposób zapraszania.
- Dobrze wiesz jak cenny to podarunek. Jak potężną moc daje vitae Kainity o niskim pokoleniu.- uśmiechnął się Tzimisce odsłaniając tygrysie uzębienie. - No… ale, widzę, że się spinasz. Niepotrzebnie. Nie mam żadnego sporu z waszą małą enklawą, a ty jesteś mi potrzebna tylko jako posłaniec. Mam wieści do dostarczenia i nie mogę tego zrobić osobiście.
Wampirzyca nieufnie się lekko rozluźniła, a jej cień nawet powrócił do dawnej sylwetki.
- Do kogo ma być twoje posłanie, panie?
- Do Giovanni, miejscowych… zamiejscowych… wszystko jedno.- stwierdził Kainita sięgając do kieszeni kamizelki i wyjmując z niej pendrive’a.- Laurencjo… Giovanni którego porwałem na początku okazał się twardą sztuką i przeżył moje badania. Z początku miałem go zabić, ale z drugiej strony… co bym na tym zyskał? Więc… postanowiłem go sprzedać. Czterdzieści milionów dolarów w obligacjach państwowych ma być mi dostarczone w ramach okupu, a ja wtedy oddam Laurencjo… sfatygowanego ale “żywego”. Na pendrivie jest dowód, że jeszcze żyje i inne detale dotyczące dostarczenia go. Co by tu jeszcze… a tak…- pstryknął palcami.- Prezent dla Szkaradźca… co by o mnie nie zapomniał.
Jeden z łysych poszedł w krzaki i wrócił z reklamówką.
Caitiffka zmusiła się do spokojnego tonu.
- Dalsze antagonizowanie Giovanni nie skończy się dobrze dla domeny. Książę Smith jest bardzo zirytowany na sytuację na swoim terenie.
- Jaki byłby ze mnie Sabatnik, gdyby mnie Camarilla lubiła? - zapytał retorycznie Tzimisce i wzruszył ramionami dodając. - Niemniej… mam u was dług, bo usunęliście ogon ciągnący się za mną, więc pomyślę nad tym. A na razie…- podał łysemu z torbą pendrive, a ten ruszył ku Ann by wręczyć jej prezenty.- … czas zakończyć to co zacząłem.

Ann przyjęła torbę, czując uścisk w żołądku. Bała się teraz spojrzeć do środka.
- Twoi ludzie mnie od początku obserwowali, ale... czemu? Czemu akurat ja?
- Bo jesteś relatywnie młoda, niedoświadczona i stłamszona przez swojego mentora, bo jesteś uzależniona mocno od jego krwi… właściwie to od każdej krwi. Bo jesteś słabym ogniwem i okazałaś idealną kandydatką na pionka w moich planach. - odparł zupełnie szczerze Tzimisce, podczas gdy Ann chowała pendrive’a. - No prawie… twoja silna wola deczko mnie zaskoczyła. Ale to detal… który łatwo można było skorygować. - znów zaciągnął się cygarem dodając. - Niemniej nie masz się czego bać. Moje intrygi dotyczą tylko Giovanni, nie chcę wyrządzać szkody ani tej domenie, ani tobie… zrób o co cię proszę, a krew zachowaj w ramach zapłaty. Jeśli spełnisz moją prośbę, to nie będę miał powodu robić ci krzywdy, prawda Ann?
- Nie wiem czy Książę będzie chciał by to dotarło do Giovannich... - słabo powiedziała Ann.
- To okaże się głupcem, a ja wrócę do tego w czym jestem dobry. Bawienia się w chowanego z nekromantami i torturowania Laurencjo… aż w końcu porzucę jego zniekształcone zwłoki przed drzwi waszego Elizjum i więcej Giovanni się tu zjedzie, wkurzonych i żądnych zemsty. A tego chyba byście nie chcieli… prawda?- odparł z szerokim uśmiechem Tzimisce.- Cokolwiek zrobicie i tak ja będę miał jakiś zysk.
- Zrobię co chcesz, panie... - odparła poddając się.
- O nic więcej nie proszę. Widzę, że ta nasza rozmowa deczko cię nudzi. Wybacz mi to. Gdy kolejni rozmówcy odzywają się głównie wrzaskami bólu i szaleństwa, elokwencja Kainity może nieco zardzewieć.- Tzimisce wykonał gest dłonią i jego poddani odsunęli się z drogi dając jej wolny przejazd. On sam zresztą uczynił podobnie.
- To nie nuda skrępowała mnie... - włączyła motor i ostatni raz spojrzała na Tzimisce - Tylko pamięć o krzywdzie Lukrecji.
- No cóż… gdyby wyszła bez szwanku, Giovanni mogliby ją podejrzewać o współpracę ze mną, nieprawdaż?- zapytał retorycznie Tzimisce. - Nie zadano jej jednak ran, których pobyt w trumnie by nie zaleczył.
- Do kiedy mam czas? - zapytała jeszcze.
- Dopóki nie znudzi mi się trzymanie przy egzystencji tej jęczącej parodii wampira. Dwie, trzy noce? Może być? - zapytał retorycznie Tzimisce. - Będę wielkoduszny. Cztery noce, licząc od następnej. Tyle pozwolę mu istnieć, potem może jeszcze będzie żył… może nie…
Bez słowa Ann ruszyła ku rezydencji Williama, nie chcąc się zastanawiać jakich środków by on użył w stosunku do Tremere...



Ann dojechała pod rezydencję, ale gdy zaparkowała motocykl w szopie, spojrzała na trzymaną torbę. Z zaciśniętymi zębami odważyła się spojrzeć do środka. To co zobaczyła… mogło zjeżyć włosy na głowie. Zresztą włosy były tam zjeżone. Była to bowiem głowa Gino oderwana od reszty ciała… z wyłupionymi oczami. Połowa nadal idealna, druga połowa zniekształcona i pokryta guzami, wypustkami, kawałkami pazurów i zębów. Wyraz przeraźliwej agonii zastygł na twarzy Giovanniego… śmierć była pewnie wybawieniem.
Wampirzyca wrzasnęła i upuściła torbę, sama wbijając się plecami w ścianę. Zakryła oczy chcąc się uspokoić i dopiero po chwili podniosła znowu torbę, aby pójść do środka rezydencji... gdy krwawe łzy przerażenia spływały jej po policzkach, a szeroko otwarte oczy wyrażały przerażenie istoty nocy.

***

Dziś domostwo Blake’a było pełne gości. Oprócz Vincenta w rezydencji przebywał Garry i… Jaine Love wraz McElroy’em. Obaj czarownicy, wyraźnie czuli się niekomfortowo w swojej obecności. Czuć było źle tajoną wrogość między nimi. Wampirzyca układała tarota w salonie i wszyscy byli skupieni na jej kartach. Do czasu aż Ann wkroczyła, a wtedy William do niej doskoczył.
- Wszystko w porządku? Nic ci nie jest? Co ta Tremere ci uczyniła? Karty Jaine mówiły, że masz poważne kłopoty.
Caitiffka drżała na całym ciele, a gdy doskoczył do niej Toreador... ta po prostu się załamała. Opadła na podłogę trzymając uszy torby w zaciśniętych palcach. Milczała patrząc w przestrzeń. Toreador kucnął przed dziewczyną i objął pytając cicho.
- Co ci Nadia takiego zrobiła?
- Nadia...? - Ann spojrzała z krwawymi łzami na twarzy - Nic... - szepnęła - Tzimisce…
- Co Tzimisce?- spytał się Blake, a pozostali otaczali Ann dookoła skupieni na caitifce i jej słowach.
- Czekał na drodze... - szepnęła - Byłam okrążona…
- Co? Gdzie? Nic ci nie zrobił?- zapytał Blake, a potem dodał.- Oczywiście, że coś ci zrobił, sukinsyn jeden.
- Dzwonić po szeryfa i zbierać ludzi? Może go jeszcze dopadniemy. - zaproponował Garry.
- Wątpię by to był dobry pomysł, wątpię zresztą by czekał tam na nas. - stwierdziła Jaine pocierając podbródek. - Poza tym… jeśli już to lepiej wysłać cynk Giovanni, niech oni zapolują. Po to tu są.
- Mam... przekazać wiadomość Giovanni... i Szkaradźcowi... - postawiła torbę dalej od siebie - To... dla niego...
- Jaką wiadomość?- zapytał William, podczas gdy Ravnoska skusiła się do zaglądnięcia. Zbladła na widok tego co znalazła i wyglądała jakby miała puścić pawia na podłogę.
- Tak… to z pewnością przesyłka w stylu Tzimisce.- wymamrotała z trudem.
- Okup... za Laurencjo... - wyszeptała Ann.
- Okup… jaki?- zdziwił się Vincent, a Blake dodał.- Garry przynieś fiolkę z kuchni, tą leżącą na liście.
- Czterdzieści milionów dolarów w obligacjach państwowych…
- Po co staremu Kainicie czterdzieści milionów. Z pewnością albo ma jakieś własne fundusze, albo na nich polega… po co mu tyle gotówki. - zdziwiła się Jaine, a Blake spytał. - Kto to ten Laurencjo?
- Chyba ten pierwszy Giovanni... - odparła Ann.
- Acha…- stwierdził Toreador, a Garry wrócił z fiolką. Otworzył ją. Ann poczuła znajomy jej zapach mistrza.
Ann wstała natychmiast i podeszła do Garry’ego wyciągając dłoń drżącą z podekscytowania ku fiolce. Prawie nabożnie przejęła ją od Gangrela by bez wahania wypić jej zawartość.
- Wybaczył... - szepnęła do siebie, a całe doświadczenie z Tzimisce stało się tak nieistotne - Wciąż mu zależy... - uśmiechnęła się błogo i zaczęła wylizywać każdą kroplę krwi z probówki.
Zniknął stres. Wydawała się wręcz jaśnieć silnym uczuciem... Miłością?
- Z pewnością. - stwierdziła sceptycznie wróżka, a William spokojnie spytał.- Ann… co się stało na drodze ?
Ann spojrzała na Williama, gdy kończyła wydobywać krew.
- Byłam rozkojarzona. Chciałam tylko tu dojechać. Nie uważałam na wszystko wokół... straszny błąd. W połowie drogi przez las stał ten Tzimisce z trzema łysymi wampirami ze strzelbami. - westchnęła - Po bokach w lesie jakieś istoty się przemieszczały, a za mną kroczyło... coś. Jakby pomieszanie jelenia z... - wzruszyła ramionami - ...innymi zwierzętami. Z pazurami i zębami, giętkim muskularnym ciałem... - spojrzała po wszystkich.
- Tak… typowy orszak Tzimisce… cyrk dziwadeł. - stwierdziła cierpko Ravnoska.
- Który trzeba wykarmić. Vozhdy i inne kreatury są żywe, muszą gdzieś i coś jeść.- ocenił Vincent, zapalając papierosa. A Blake zwrócił się do Garry’ego. - Wiesz coś o tym? Są jakieś duże ubytki wśród zwierzyny leśnej?
- Nie na naszym terenie. Może u wilkołaków.- zastanowił się Gangrel.- Albo… w lasach Anarchów?
- Trzeba będzie powiadomić Księcia... to bardzo poważna sprawa, jeśli spełnię życzenię i jeżeli nie. - westchnęła - Pamiętacie ostatni Sabat? Cóż... - skrzywiła się - Tzimisce podziękował nam, że nimi się zajęliśmy. Oni jego szukali.
- Może więc Charlie coś wie?- zapytał Garry, a Toreador dodał. - Co miał powiedzieć to powiedział. Nie liczyłbym na to, że wie coś więcej.
- Wygląda na to, że ten Tzimisce ma wrogów w Sabacie.- zastanowił się głośno Mag, a Toreador dodał. - Każdy ma wrogów… Sabat to inna ideologia, inne struktury, ale intrygi i spiski te same. Pod tym względem się nie różnimy. Oczywiście ostateczna decyzja zależy od Smitha, ale myślę że czas włączyć w to wszystko Giovanni, w końcu to ich jeniec i ich sprawa.
- Uhm... Oni mieli go żywego sprowadzić, a do tego... to nie tylko problem nekromantów. - Ann zabrała znowu głos - Jeżeli nie oddam... prezentów Giovanni to za cztery noce czy więcej... po prostu podrzuci resztki Laurencjo pod nasze Elysium i będzie patrzył na fajerwerki, gdy żądni krwi Giovanni najadą do domeny. Jeżeli dam... to też będzie ostry odzew, ale może mniejszy. - wyciągnęła z kieszeni pendrive'a - Tu są instrukcje co do okupu i dowód, że wampir istnieje. To także dla Giovanni.
- Tzimisce nie dał nam więc większego wyboru.- ocenił Blake. - Lepiej zrzucić ten problem na Szkaradźca.
- Nie lepiej na tego drugiego? Szkaradziec wydaje się być… lekko szurnięty.- ocenił Garry.
- Ty byś nie był? - mruknęła Ann - Nie groził mi otwarcie, ale... Powiedział, że jeżeli to zrobię to nie będzie miał powodu mnie krzywdzić, więc... też bez wyboru dla mnie.
- Chodzi mi o to, że ten drugi wydawał się bardziej rozsądniejszy. Trudno sobie wyobrazić, na co wpadnie Szkaradziec. - odparł Garry, a Ravnoska spytała.- A nie wścieknie się wiedząc co Tzimisce zrobił z jego bliźniakiem?
- Wątpię.- wtrącił Blake. - Oni też mają wewnętrzną rywalizacją. Jest duża szansa na to, że miejscowy Tzimisce usunął konkurenta do awansu bardziej niż brata, kuzyna czy kimkolwiek byli dla siebie.
- Sprowadzisz tu Joshuę? - Caitiffka zapytała Williama - Noc jeszcze młoda.
- No cóż… trzeba będzie podzwonić.- przyznał Blake drapiąc się po karku. - Ale tak… sprowadzę tu Smitha. Właściwie powinienem sprowadzić wszystkich.
- Jeżeli będę mogła każdemu wszystko powiedzieć to nie ma żadnego problemu. - odparła Ann - Ale bez Księcia nie możemy ustalić takich rzeczy. Przecież kwestie mojego otrzymania krwi od Tzimisce były tuszowane, więc przynajmniej taka Lukrecja będzie naprawdę zirytowana na Joshuę, a to może nam przysporzyć jeszcze wewnętrznych problemów.
- Tę informację możemy na razie pominąć.- odparł Toreador biorąc pendrive’a.- Przejrzę go na domowym komputerze, po tym jak wyślę wici przez Lukrecję naszemu Księciu.
- To ja poskładam karty. Dość wróżenia na dziś.- zadecydowała Jaine Love i podążyła do stołu eskortowana przez swojego czarownika.
- A ja zaparzę kawę. Chyba czeka nas długa noc. - stwierdził Vincent i skierował się do kuchni. A Garry spytał. - Jak się czujesz maleńka?
- W tej sekundzie lepiej niż cały dzień dzisiejszy. - stwierdziła dziewczyna zwróciła się do Williama - mówiłeś że Cyril wraz z Vitae przysłał także jakiś list do mnie?
- Jest w kuchni. Nie czytałem go, ale tekstu jest niewiele. - przyznał Toreador.
- Lakoniczność to jego przyzwyczajenie. - odparła bez żalu - Będę mogła wraz z tobą obejrzeć zawartość pendrive'a?
- Nie wiem czy powinnaś. To może być drastyczne. Tzimisce to klan lubujący się w grotesce aż do przesady.- stwierdził spokojnie Toreador.
- To tym bardziej powinieneś nie być w tym sam. - zawyrokowała młoda wampirzyca - Teraz tu jestem nie na drodze otoczona przez stwory Tzimisce, a krew Cyrila dodała mi psychicznego animuszu.
- Byłem w ziemi świętej, widziałem naprawdę krwawe widoki na polach bitew. Przedstawienie Tzimisce jest mi niestraszne.- zaśmiał się Kainita.
- A ja widziałam naprawdę pojebane sceny na ulicach Nowego Jorku. - Ann uśmiechnęła się do Williama - Dam sobie radę.
- Nie było cię w mieście w czasach prohibicji. Wtedy się dopiero działo. - odparł z uśmiechem Toreador.
- Ale to nie ty zostałeś przemieniony przez Sabat. - zniżyła głos mówiąc z uśmiechem.
- Są rzeczy bardziej porąbane niż Sabat na tym świecie.- przyznał Toreador coś wspominając.- Choćby pobliski szpital.-
- O tak… tam jest przypał taki że czacha dymi.- potwierdził Garry.
- Więc postanowione idę z tobą. Ach - przypomniała sobie coś - przeczytałam kolejny tomik twojej poezji.
- Tylko nie mów że cię nie uprzedzałem. Dam znać jak zacznę. Najpierw skontaktuję się z Joshuą.- odparł Blake.



Jak tylko Caitiffka skończyła rozmowę z Williamem, udała się do kuchni, aby przeczytać list od swojego ukochanego Opiekuna. Kilka pospiesznie skreślonych zdań, nerwowy charakter pisma.
W skrócie Ann dowiedziała, że Cyrilowi być może przyjdzie się przyczaić i zniknąć. I że powinna racjonować sobie krew, którą dostała bo Tremere nie wiedział kiedy podeśle kolejną. U niego było ciężko, wszędzie widział wrogów. Kazał jej siedzieć w Stillwater i się nie wychylać.
Racjonować krew... to nie byłoby możliwe nawet gdyby wcześniej przeczytała wiadomość. To co ja naprawdę zaniepokoiło to sytuacja w jakiej znalazł się Cyril, a nie mogła z tym nic zrobić. Zacisnęła pięści w złości na siebie, na Nowy Jork, na jego Księcia i Szeryfa. W tym momencie czuła się w większym potrzasku niż wtedy na drodze przed Diabłem Weneckim. Wyciągnęła swoją komórkę, aby znaleźć zapisany numer Primogenki Toreadorów z Nowego Jorku, ale nim wykonała jakiekolwiek połączenie zatrzymała ruch nie wiedząc czy na pewno chce go wykonać, a raczej - czy powinna. Szybko sobie zdała sprawę z bezsensownego położenia w jakim się znalazła.

Przymknęła oczy i wybrała numer do Eleny.
- Słucham, kto mówi? - wkrótce usłyszała pogodny i melodyjny głos Toreadorki.
Ann poczuła ulgę słysząc głos Eleny.
- Dostałam numer od Williama. Tu Ann...abelle. - poprawiła się szybko - Nie narzucam się, pani?
- W tej chwili nie. Miło usłyszeć twój głos, jak tam prowincja… uroczo sielska?- zapytała wesoło Primogenka.
- Niestety, pani, ale Stillwater jest już daleko od bycia sielskim.
- Doprawdy? Słyszałam, że Giovanni mają tam jakieś sprawy, ale nie sądziłam, że wpłynie to na was. Zwykle unikają przyciągania uwagi do swoich interesów. - zdziwiła się Dubois.
- Aktualnie znajdujemy się między młotem a kowadłem w rozgrywkach starego wampira, które wymierzone są w Giovanni, jednak przy okazji uderzają domenę Księcia Smitha. Na razie trwamy bardziej w zimnej wojnie, która jednak w każdej sekundzie może rozsierdzić nekromantów.
- Nie bardzo mogę pomóc w tej kwestii, poza wysłaniem kogoś od siebie do pomocy. - oceniła sytuację Toreadorka. - Mogę też pomówić z Cynthią w waszym imieniu. Ventrue prowadzą interesy z enklawą… odpowiadają za ukrywanie ich transakcji finansowych przed śmiertelnikami.
- Dziękuję za ofertę, pani. Na razie musimy ustalić w naszej małej społeczności plan działania i najwyżej po omówieniu wszystkiego z Księciem zgłoszę się o taką pomoc.

- W tej sekundzie dzwonię z powodu bardziej... osobistego problemu. - Ann westchnęła lekko - Czy wiesz już dzięki kogo wstawiennictwu moje istnienie w Nowym Jorku zostało zapewnione? Kto przygarnął bezpańskiego kundla pod swoje skrzydła? - zapytała nie chcąc zakładać że primogen nie wiedziałby co dzieje się na jego podwórku.
- Do rzeczy moja droga.- westchnęła Toreadorka. - Co niby miałabym zrobić? Wziąć go pod swoją opiekę? Nie żartuj… to Tremere. Należy wpierw do swojego klanu, jak każdy Kainita. Tu Palafox ma decydujący głos.
- Jakiekolwiek zamieszanie wokół niego powstało... wątpię by Palafox miał jakąkolwiek ochotę go przed tym obronić. Nie wiem kto był zabójcą tej grupy, ale to nie byłam ani ja ani on. Byłby naprawdę głupi gdyby teraz eliminował swoich wrogów, gdy na jego ogonie siedzi całe miasto. Sama nie mogę nic zrobić, bo nawet nie powinnam pojawiać się w Nowym Jorku. Nie mogę jednak znieść myśli, że spotkałaby go jakakolwiek krzywda a ja nie kiwnęłabym palcem by jej zapobiec. - słowa dziewczyny były przesiąknięte prawdziwą obawą o tego Tremere - Gdyby choć Książę lub chociaż Szeryf jakoś zmienili swoje podejście do tego jedynego swojego podejrzanego... - desperacja Ann wdała się głos Baudelaire. Młoda Kainitka stanęła przed problemem na jaki nie była gotowa.
- Nie jesteś szczególnie wiarygodna, ale… zabaw mnie. To kto tak brutalnie morduje Kainitów w Nowym Jorku? - zapytała sceptycznie Elena.
Ann rozumiała jak mikrą siłę ma słowo związanego krwią młodzika ale musiała spróbować.
- To co się stało z moją Koterią bardziej przypominałoby mi instalację artystyczną naszego Tzimisce, niż cokolwiek do czego byłby skłonny wykorzystać swój czas Tremere. Teraz w mieście może odgrywać się polowanie na innych tylko dlatego, że ciężko byłoby określić innego sprawcę niż tego który pojawił się przed oczami. Palafox z chęcią pozbyłby się Cyrila, więc taka sytuacja jest mu na rękę. - zamilkła na chwilę - Nie wiem, co miałabym zrobić żeby zapewnić mojemu opiekunowi choć chwilowy spokój. Czy istnieje cokolwiek co bym mogła powiedzieć, aby Książę spojrzał na sytuację bardziej łaskawym okiem? - zapytała z wyraźną desperacją w głosie.
- Cóż… dwie sprawy kochanie. Po pierwsze… twoje podejrzenia to trochę za mało na dowód. Gdyby oprzeć sprawę tylko o takie skojarzenia, to szeryf już dawno ubiłby Cyrila. Po drugie… choć może to dziwić to twój opiekun nie jest zagrożony ze strony Marcusa czy Księcia. Ba, nawet drogi Augusto nie jest tu problemem. Tylko Nosferatu… słyszałaś może o Lucjuszu Wildzie?- zapytała Toreadorka.
- Nie, nie słyszałam... - przyznała Ann.
- Nie dziwi mnie to. Lucjusz to jeden z tych trybików w maszynie, który będąc niepozornym jest jednocześnie bardzo ważny. Był buchalterem wielu ważnych Kainitów i opiekował się ich majątkami. Był ważnym punktem w planach Haerza i do tego, był jeszcze Nosferatu. Był też osobą, którą Cyril widział przy życiu jako ostatni. Jak się domyślasz jego śmierć wywołała furię tego klanu… gniew wymierzony w Cyrila właśnie. - wyjaśniła cierpliwie Elena.
- Mój opiekun może nie być zagrożony ze strony Księcia, ale to Książę może być tym, który powstrzyma kły Nosferatu na jakiś czas. Jaki byłby powód dla Cyrila, by jeszcze głębiej zakopywać się tym bagnie, gdy już i tak jest na celowniku zbyt wielu osób?
- Nie muszę ci chyba przypominać o jego sytuacji finansowej? I o długach jakie zaciągał? - zapytała retorycznie Elena i dodała spokojnie. - Nie twierdzę moja droga, że Cyril go zabił. Nie sądzę by szeryf tak sądził, skoro twój opiekun nadal jest na wolności. Niemniej Nosferatu są wściekli… i mogą zachować się mniej racjonalnie niż Falconi. I tego pewnie się twój Tremere boi.
- Powiedz mi pani, czy jest cokolwiek co bym mogła zrobić aby poprawić sytuację w jakiej znalazł się Cyril? - zapytała cicho.
- Jeśli wiesz gdzie się ukrywa lub znasz jego kryjówki, to nikomu o nich nie mów… nic nie wyjawiaj. Nie udawaj się do nich. I obecnie… nie ufaj żadnemu brzydalowi. Poza Marcusem oczywiście. Szeryf jest przede wszystkim wiernym psem Księcia i nieco służbistą. Prawo i Maskarada stoją u niego ponad lojalnością klanową. - oceniła Toreadorka.

- A więc to wszystko co jestem w tym stanie zrobić? - z głosu Ann wychodziło, że dziewczyna jest naprawdę rozczarowana sobą, a raczej swoją niemocą.
- Niestety tak… jedyne co możesz zrobić, to pozwolić Falconiemu pracować. Jest bardzo zdeterminowany, by rozwiązać tą sprawę. Bowiem ośmieszono jego siatkę wywiadowczą.- odparła Elena i westchnęła. - Oczywiście byłoby miło, gdybyś podrzuciła nagranie jak ów Tzimisce przyznaje się do tych zbrodni, ale… jakoś nie wyobrażam sobie, że jeździ on z prowincji do nas i z powrotem, tak dla zabawy mordując przypadkowych wysoko postawionych Kainitów. Może i twoich towarzyszy było łatwo dopaść, ale wpływowe wampiry są obdarzone zdrową paranoją i mocno inwestują w swoje bezpieczeństwo.
- Rozumiem, pani... - przyznała dziewczyna niechętnie - Dziękuję za wysłuchanie mnie, bo... - urwała na sekundę - ... w tej sytuacji naprawdę nie wiedziałam już co uczynić i do kogo mogłabym się zgłosić.
- To skomplikowana sytuacja, muszę to przyznać. - westchnęła Elena. - Węzeł, który ktoś inny musi rozplątać. A twój opiekun, to stary Kainita, umie dbać o swoją skórę. Nie martw się więc aż tak… a co do Palafoxa, gdyby Primogen mógłby się go łatwo pozbyć, to zrobiłby to już dawno temu. Najwyraźniej więc… nie może.

- Czy to naprawdę zwykłe zachowanie Williama, że zachowuje się agresywnie protekcjonalnie, gdy sądzi, że ktoś może czynić szkodę osobie jaką lubi? - Ann odważyła się zapytać.
- To szlachcic moja droga… średniowieczny szlachcic. Mógł przeżyć wieki, ale nie wyzwolił się ze zbroi którą wtedy nosi. Jest więc deczko… staroświecki.- wyjaśniła Toreadorka.
- Ostatnio poznałam jego... naturę krzyżowca.
- Dzisiaj jesteśmy artystami, ale w przeszłości nie byliśmy kuglarzami… tylko też rycerzami.- przyznała wampirzyca. - Czy cię to martwi… ta samcza nadopiekuńczość Blake’a?
- Była... nieoczekiwana. Trochę taka... na wyrost? - zaryzykowała stwierdzenie - Może gdybym była innej płci to bym rozumiała…
- Jesteśmy tak samo emocjonalni jak Brujah moja droga, tylko my nie ograniczamy się do gniewu.- odparła wampirzyca. - Jesteśmy nadwrażliwi po prostu.
- Porozmawiam z nim. Na razie mamy problemy inne na głowie. - westchnęła - I ciężko mi o Cyrila się nie martwić, pani…
- Williamem się nie przejmuj. To nie Brujah, nawet jeśli wpadnie w gniew to zachowa nad sobą kontrolę. Nie zrobi nic głupiego.- pocieszyła ją Elena.
- Dziękuję za słowa... - dodała z prawdziwą wdzięcznością.

- Och.. nie masz za co. Wpadnij może czasem do mnie z Williamem. Już za długo siedzi w tej swojej samotni. - westchnęła Toreadorka.
- Czy wiesz czemu aż tak się odseparował? Przez potomków?
- Nie miał szczęścia w miłości. Niestety ma fatalny gust jeśli chodzi o męskich potomków. A kobiecych nie tworzy. - wyjaśniła Elena. - Ze swoim twórcą też skończył dość dramatycznie romans.
- Aż dziwne, że mnie tak polubił...
- Jest opiekuńczy wobec niewiast. To część rycerskiego kodeksu… czy czegoś w tym rodzaju.- stwierdziła melodyjnym głosem Elena. - Poza tym oddana mu zostałaś w protekcję, więc… obudziłaś jego dawne nawyki.
- Sądzisz, że byłby w stanie skrzywdzić Cyrila kierując się tą... rycerskością wobec mnie? - w głosie Ann pojawiła się obawa.
- Hmm… nie wiem… może… - zamyśliła się Elena. - Choć w to wątpię. To nie w jego stylu.
- Jak znowu będę mogła do miasta wrócić to zaciągnę Willa do ciebie, pani. Też... tęsknię.
- Domyślam się za kim.- rzekła figlarnie Kainitka.
- Ciągle pamiętam twój liścik do mnie. - zaśmiała się - Twoja przyjaciółka... To było nowe i przyjemne.
- Też pamiętam tamtą noc, no i nadal mam twój szkic. - odparła ciepło Kainitka.- Lubię zbierać pamiątki.
- Moje... zaginęły, gdy w Kanadzie mnie porwano. - westchnęła.
- Współczuję.- odparła czule Elena.

- Czy mi się wydaje, czy na samym początku sądziłaś pani, że Przemienił mnie William? Miałaś nadzieję, że pokonał swoją niechęć do przemieniania kobiet? - zapytała z nutką ciekawości w głosie.
- Niewielką nadzieję, że przy kreacji potomków zacznie używać rozumu a nie serca.- przyznała Toreadorka. - Zazwyczaj przemienia tych, w których się zakochuje.
Ann skrzywiła się.
- Mam niezbyt dobre opinie o... przemienianiu tych, na których ci zależy... - mruknęła niechętnie.
- Ja też… ale William jest poetą. Nieuleczalnym romantykiem. - przypomniała jej Toreadorka.
- Tylko... w ten sposób kieruje się samolubną chęcią. - westchnęła - Choć może inaczej jest jak do klanu wstępujesz…
- Czas uczy nas, by ostrożnie i z umiarem dzielić się darem nieśmiertelności.- wyjaśniła Kainitka.
- Pewnie niedługo z William będę miała seans. Nie będę już zabierać więcej ci czasu, pani.
- Seans?- zdążyła zdziwić się wampirzyca nim Ann się rozłączyła.



William już wszystko przygotował do seansu, do którego nie było wielu chętnych. Na komputerze, nie podłączonym do sieci, w jego prywatnym gabinecie zawartość pendrive’a chciał oglądać tylko on, Vincent, Jaine Love i Ann właśnie.
Jak się okazało… plik wideo. Tzimisce miał skłonności do dramaturgii.
- Wszystko gotowe? Na pewno? Nie chcę wpadek i powtórek…- zaczął od mówienia do kogoś za kamery.
- Jest ok szefie.- usłyszał w odpowiedzi, gdy widzowie oprócz samego Diabła był stół operacyjny oraz pacjent. Zmasakrowany Kainita, o zdeformowanych rysach ( co Tzimisce uznał pewnie za zabawne), oraz o licznych ranach i uszkodzeniach ciała. Mocno wydrenowany z krwi przypominał ochłap mięsa. Próbował coś mówić, ale Kainita z pewnością wyrwał mu język.
- Raz, dwa, trzy… zaczynamy.- rzekł Diabeł i wskazał na więźnia.- Jak widzicie drodzy Giovanni wasz dostojny gość nadal egzystuje. Gębą się nie ma co martwić, da się to naprawić, a reszta odrośnie.
Wzruszył ramionami. - Znudził mi się i… zamierzam wam go sprzedać, bo ta łajza nie jest warta ubicia…-
Dalej były znane Ann warunki odsprzedania Kainity i zapewnienia o tym, że dotrzyma słowa o ile Giovanni dotrzymają. Ciężko było ocenić, gdzie właściwie się znajdowali, bo całe otoczenie poza Tzimisce i jego ofiarą tonęło w mroku. Co do samego czasu i miejsca wymiany, to detali nie podał. Za trzy noce miał szczegóły dosłać pocztą.
- Co on w ogóle ma do nekromantów? - mruknęła Ann.
- Tylko oni to wiedzą.- przyznał William, gdy Tzimisce popisywał się swoim makabrycznym poczuciem humoru.
- Mój więzień podpisuje się pod moim wystąpieniem wszystkimi swoimi palcami. - mówiąc to wysypał z sakiewki na blat dziesięć uciętych palców.

Ann skrzywiła się.
- Mam nadzieję, że naprawdę nas nie chce tak potraktować jak tego biedaka…
- Nie wydaje się szczególnie zainteresowany nami. Dotąd porwał tylko dwóch Giovanni. - zastanowił się Blake głośno.
- Okup? Jak dla mnie nie ma to sensu. Po co mu pieniądze. Najwyraźniej ma wszystko czego potrzebuje.- zastanowiła się głośno Ravnoska.
- Może chce tak ich sprowokować? En masse? - zgadywała Caitiffka.
- Pytanie tylko do czego.- zastanowił się Blake.- Giovanni nie wjadą tutaj z wojskiem, bo przecież takiego nie mają. A nawet gdyby wjechali, to przecież pewnie go tu już nie będzie.
- Mogłam też powiadomić innych Giovanni, nie zależało mu na dokładnie tych.
- Jakich… innych Giovanni możemy powiadomić, poza tymi którzy są u nas w domenie? Lub tymi w enklawie?- zapytała Jaine.
- Miejscowi i zamiejscowi. O Europie chyba nie mówił... nie?
- Nie mamy takiej możliwości… - wzruszył ramionami Blake.- By skontaktować się bezpośrednio z europejskimi.
- Ja stawiam na pułapkę... - westchnęła Ann.
- Tak. To jest potencjalna opcja. I być może Giovanni ją rozważą. Ale jeśli ten Kainita jest dla nich ważny… będą musieli podjąć to ryzyko.- odparł spokojnie Vincent.

- Ciągle mamy Vitae... - Ann spojrzała po wszystkich.
- To cenny zasób. Ale i obosieczna broń. - oceniła Jaine i potarła czoło mówiąc. - Niemniej… nie jestem pewna, czy powinniśmy się angażować w to… zupełnie za darmo. Może… Giovanni nam dadzą jakąś ofertę?
- Nie mam zamiaru bezinteresownie działać. - odparła Ann z jakąś powagą - Nawet jeśli nie oni... to osobiście mi trzeba więcej rozmowy z Tzimisce.
- Naprawdę chcesz z nim znowu rozmawiać? Przyjechałaś rozstrzęsiona.- przypomniał jej Toreador.
- Napiłam się i już mi lepiej. A do tego złapał mnie w... niekontrolowanej sytuacji na głodzie. - mruknęła.
- Cóż… nie sądzę by kolejne rozmowy przebiegały inaczej. - zamyślił się Vincent. - Wygląda na to, że lubi mieć pełną kontrolę nad sytuacją. I stara się udawać bardziej szalonego niż jest.
- Zaryzykuję. - powiedziała pewnie, a William mógł mieć wrażenie, że przemawia krew Cyrila…
- Nie pozwolę ci na takie ryzyko.- odparł butnie Blake, a Ravnoska dodała. - Oboje nie macie w tej sprawie nic do powiedzenia. Sam wybierze z kim i w jakich okolicznościach zechce rozmawiać. Jak dotąd dobrze się przed nami ukrywał. Nie sądzę by to się zmieniło w ciągu najbliższych nocy.
Ann spojrzała na Toreadora ze złością. Jak on śmiał jej cokolwiek zakazywać...
- Będziemy musieli pogadać poważnie... - fuknęła do Williama, który swoim zachowaniem mógł uczynić krzywdę Cyrilowi. Powstrzymywać ją przed czynami, które mogą pomóc Tremere.
Cień rzucany przez Ann zadrżał na podłodze niczym ogon wściekłego zwierza gotującego się w skrępowanej irytacji i niemocy.
- Oczywiście.- odparł dwornie Kainita. Tymczasem do pokoju wpadł Garry.
- Książę przyjechał.- zameldował.



 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline