Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-05-2023, 16:46   #64
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację

Książę przybył… wraz z dwoma Malkavianami. Salvatore wydawał się zakłopotany i jakiś taki wyciszony. Locarius… cóż, był nadal sobą. W końcu zabójca zabójców, jak go nazywano, nie powinien dać się łatwo stłamsić.
- Cieszę się że widzę cię w dobrym zdrowiu.- rzekł Joshua na widok Ann, a następnie zwrócił się do Garry’ego. - Załatwmy sprawy po kolei. Otóż… - wskazał palcem na Malkavian za sobą.
- Porozmawiałem sobie z naszymi dwoma rozrabiakami i przy tej okazji Gorgonowi wymsknęło się Salvatore nie ma w sobie krwi Malkavian. Jest caitiffem, jednym z tych, których Papa Roach adoptował do swojej trzódki i… to co się wydarzyło w szkole, sugeruje bękarta klanu Gangrel. Mógłbyś ten fakt przebadać?-
- Jasne…- odparł Garry i zagarnął Stefana ramieniem.- No… chodź pogadamy na uboczu i zobaczymy jak sobie radzisz z dyscyplinami.
A gdy ta dwójka się oddaliła, Smith spojrzał po zgromadzonych w pokoju Kainitach: Ann, Williamie, Jaine … i Locariusie który nie udał się z Garrym i Salvatore.
- Więc… co macie mi do powiedzenia ? - zapytał w końcu.
Ann spojrzała za Salvatore... i obdarzyła Joshuę dłuższym niezadowolonym spojrzeniem, gdy ten od razu uznał, że nie ma w nim krwi Malkava. Nie odezwała się jednak na to.
- Rozmawiałam z Tzimisce. Przejął mnie na drodze. Tak mnie polubił, że nawet swoje zabawki zabrał by pokazać. - odezwała się Ann i zaczęła opisywać wydarzenia, po czym wskazała na leżącą pod ścianą torbę - A to prezent dla Szkaradźca.
- Mhmm… czyli teraz robimy za doręczycieli. Miło.- Kainita podszedł do torby i zajrzał do niej. - Urocze… widać ma maniery wyniesione z Sabatu.
- Co z tym zrobimy?- spytała Jaine, a Smith podrapał się po karku. - Chyba sami wiecie co. Trzeba powiadomić Giovannich. Czy będziemy stać z boku, czy włączymy się do zwalczenia tego sabatnika każda pomoc się przyda.
- Niszcząc tamten Sabat pomogliśmy Tzimisce. Szukali go. - dodała Ann.
- No cóż… nie mogliśmy bandzie napakowanych testosteronem idiotów dać ganiać swobodnie po mojej domenie, nieprawdaż? Bez inteligentnego przywódcy i bez rozumnego doradcy nie byliby subtelni w poszukiwaniach. - zastanowił się głośno Smith spoglądając po zebranych osobach.
- Zwiększyła się liczba zaginięć śmiertelników ostatnio? Bo on ma sporą świtę i musi ją jakoś wyżywić.- rzekł się głośno Blake.
- Nie wydaje mi się, by wzrosła ilość osób zaginionych.- odparł szeryf. - Jak na razie jedynym… że tak powiedzmy, tropem poza tą torbą i innymi przesyłkami jest…- westchnął ciężko zerkając na Gorgona. - Znalezisko Malkavian. I jak tylko Garry skończy sprawdzać i testować Salvatore wyruszy się nim zająć. Są jacyś chętni do pomocy? - Locarius uniósł dłoń. - Jacyś miejscowi chętni.
Malkavian dodał.- Ja tu się czuję jak w domu.
- Trzeba biologa sprawdzić. - spojrzała na Joshuę - Mogę być chętna, ale... co z jego wcześniejszą przesyłką dla mnie?
- Myślę, że ją zachowamy w tajemnicy. W końcu nie była przeznaczona dla nich.- zadecydował Joshua. Potarł kark.- Moje ghule za dnia sprawdziły przeszłość biologa i nie odkryły nic. Zanim zaciągnę nauczyciela na posterunek i go przesłucham, chcę wiedzieć jakie pytania zadać. W tym celu potrzebujemy zeznań świadka. Jakkolwiek to brzmi absurdalnie, potrzebujemy przesłuchać tego węża.
Ann uśmiechnęła się z rozbawieniem.
- A później poszukam Tzimisce. - nagle zdecydowała Ann.
- Może następnej nocy. Dziś już chyba wystarczy nam podarków od niego.- odparł Książę i zwrócił się do Ann. - Czy odczuwasz potrzebę przydzielenia ci ochrony? I gdzie zamierzasz spędzić następny dzień?
- Nie. - zaprzeczyła pewna swego Ann - Chyba muszę tu, bo niania - spojrzała na Willa - będzie zła.
- Po prostu dbam o ciebie.- odparł z wyrzutem William, wywołując cichy chichot obu ludzkich magików.
- Nieważne…- machnął ręką Smith i zwrócił się do Toreadora.- Spakuj prezenty od Tzimisce i schowaj w swojej trumnie. Jutro je damy. Jaine, my love, sprawdzisz dla mnie przyszłość w kartach?
- Spróbuję.- westchnęła Ravnoska i ruszyła do salonu, a szeryf za nią.

Ann skrzyżowała ręce na piersi patrząc twardo na Williama.
- Cyril chyba cię nie prosił o ochronę mnie przed światem?
- Miałem zadbać o ciebie, a to oznacza także dbanie o twoje bezpiecze…- Blake spojrzał w kierunku Locariusa, który stał z szerokim uśmiechem i gapił się na oboje. Dwójka smiertelników opuszczała zaś pokój. Nagle Vincent zamyślił się i spojrzał na czarownika.
- Mała czarna?
- Mała czarna, trochę tu pobędziemy.- odparł McElroy.
Toreador zaś rzekł do Malkava.- Czy mógłbyś?
- Och, nie przeszkadzajcie sobie… lubię oglądać telenowele… zwłaszcza na żywo. - odparł bezczelnie Gorgon.

- Co ty w ogóle masz do Nadii? - niezrażona Ann przybliżyła się do Willa.
- Nic nie mam do Nadii. Niemniej ty znikasz bez słowa i zatrzymujesz się u niej, nie wiadomo z jakiego powodu. Tak jak nie wiadomo, czemu pojechałaś tam w ogóle. - odparł gniewnie Kainita.- Mam chyba prawo być zaniepokojony.
- Nie było cię. A chyba tam najlepiej ukryć się przed Tzimisce.
- Niemniej jakąś wiadomość mogłabyś zostawić, a i przecież…- odparł William potarł czoło.- Nadia nie jest godna zaufania. Jej lojalność, jeśli jakąś ma, leży u Palafoxa. A on przyjacielem Cyrila nie jest.
- Popcorn… żałuję, że już nie mogę go jeść.- wtrącił znienacka Locarius dodając ciszej po chwili. - Nie przeszkadzajcie sobie.
- Nie mogłam powiadomić. A ty nie jesteś moim ojcem! - prychnęła Ann.
- Dum, dum, duuum….- wtrącił Locarius podśpiewując dramatycznie.- Ale zwrot akcji.-
- Jestem za ciebie odpowiedzialny… to wystarczy. Nie chcę by ci się stało coś złego. - stwierdził w miarę spokojnym głosem Toreador wykorzystując swój gniew do zabicia wzrokiem Gorgona. Niestety opanowanie tej wariacji dyscypliny Malkavów najwyraźniej nie opanował, bo Locarius nadal obserwował ich kłótnię.
- Jeszcze zacznę podejrzewać, że lecisz na mnie!
- Uuuu….- wtrącił Gorgon, a Toreador odparł w irytacji.- Nie bądź niedorzeczna. Jesteśmy zbyt martwi, by sprowadzać takie kwestie do seksu.
- To ty o nim mówisz. - parsknęła - Przecież nie jestem w twoim typie.
- Nie możesz wziąć pod uwagę, że jesteś moją przyjaciółką. I nie chcę byś wpakowała się w kłopoty? - stwierdził smutno William.
Ann patrzyła w milczeniu na Toreadora nim odwróciła się do Locariusa.
- Spadaj stąd Gorgon. Niech ci z kart powróżą.
- To jest ciekawsze… -stwierdził Malkav nie zamierzając przerwać oglądania “telenoweli”.

Caitiffka spojrzała na Williama.
- Toreadorzy nie przyjaźnią się z kundlami. Nie naprawdę. Jestem śmieciem w świecie klanowców, wyższe klany na mnie plują. Możesz to jako ciekawą zabawę widzieć, ale to przejściowe. - cicho odparła ze smutkiem - Możesz teraz zaprzeczać, ale taka jest rzeczywistość.
- W Stillwater wszyscy są wyrzutkami, nieważne z jakich pochodzą klanów… każdy z nas okazał się nie pasować do społeczeństwa naszego rodzaju. Niektórzy są tu dobrowolnie, większość jednak z przymusu. To nie Nowy Jork, ani żadna inna społeczność Kainitów jakie znasz. - odparł chłodno Blake urażony wyraźnie jej słowami.
- A jak by to wyglądało, gdybyśmy wrócili do miasta? Ciągle byś mnie za przyjaciółkę miał? - zapytała ze smutkiem.
- Oczywiście… nie wiem czy zauważyłaś, ale niespecjalnie mi zależy na elitce mego klanu, która widzi we mnie dojną krowę lub atut w politycznej grze lub zagrożenie… nawet Elena. - wzruszył ramionami Toreador. - Choć przyjazna wobec mnie, nigdy nie wychodzi z polityki. Mogę być jej przyjacielem, ale przede wszystkim jestem pionkiem w jej rozgrywce.

- Cyril nauczył mnie jak działa świat do mnie. Czym, nie kim, jestem. Niezależnie kim byłam. - ból pojawił się w oczach Ann.
- Cyril nauczył cię swojej wizji świata. Niekoniecznie wszędzie jest ona prawdziwa.- odparł Toreador ignorując płaczliwe “To tak pięknie powiedziane” Locariusa.
- Doświadczam traktowania kundli od innych. - skrzywiła się - Salvatore przed tym uciekł do Malkavian.
- Nie uciekł. Został znaleziony i odstawiony do świątyni jego świątobliwości. Papa Roach uznał to za znak. - wtrącił Locarius, a William rzekł. - Jak wspomniałem, to nie jest Nowy Jork, ani Waszyngton, ani inne miasto… to jest Stillwater. Tu sprawy są załatwiane inaczej.
- Nie zostanę tu na zawsze. Ty w końcu wrócisz. - spojrzała na Locariusa, wyraźnie nie wierząc mu, nim odpowiedziała Willowi.
- Nie wrócę… nie mam powodu. Lecz znam ten syreni zew. Caitiffy, cienkokrwiści którzy wpadają do Stillwater, nie zostają tu na długo. Ambicja pcha ich do Nowego Jorku.- wzruszył ramionami Toreador.
- Wieczność to w cholerę czasu by zaszła zmiana, Will. - pierwszy raz Ann użyła tego zdrobnienia do Williama.
- Zakładasz błędnie, że tylko ja mogę ulec zmianie, a przecież zmienić się możesz i ty i twoja sytuacja w tej całej wampirzej sieci powiązań.- westchnął Kainita głośno.
Ann na to nie odpowiedziała, choć jej wzrok dawał odpowiedź negatywną.

-Hej… coś odkryłem! -rzekł entuzjastycznie Garry wpadając do pokoju. - Tak jakby… w każdym razie Salvatore to nie Gangrel.
- Chyba nie Tzimisce. - jęknął Blake.
- Niee… raczej nie. - przyznał hippis.
- Nosferatu gadają ze szczurami. - odparła Ann.
- No… rzecz w tym, że Salvatore nie gada. Ani ze szczurami, ani ze ptakami… ani z niczym innym. Jego dyscyplina animalizmu jest okrojona tylko do węży. - wyjaśnił Garry.- Dziwne co nie?
- Dziwne… znajome. Spotkałem się z czymś takim… - przyznał Toreador.- Jest bardzo rzadka linia krwi, która ma dostęp do tej dyscypliny w tak bardzo wykastrowanej formie. To jakby to powiedzieć, cena jaką za nią płacą, tyle że…- westchnął ciężko. - Spotkałem ich w Arabii, to Dzieci Seta.
- Kto? - Ann absolutnie nie wiedziała kim oni są - Jest taki klan?
- Teraz zwą się Wyznawcami Seta, banda degeneratów przypisujące swoje istnienie egipskiej mitologii.- wtrącił Locarius znienacka i całkiem logicznie wyjaśniał.- Lubią deprawacje i węże… co w sumie ma sens. Zabiłem jednego jakieś pięćdziesiąt lat temu.
- To dość niezależny klan. - przyznał William.- Oficjalnie ich nie ma w Nowym Jorku, ale z pewnością jakieś ich gniazdo się tam kryje. Generalnie wolą trzymać się na uboczu i nie występują ani przeciw Camarilli, ani przeciw Sabatowi.
- Kiedy i gdzie go znaleźliście? - zapytała Malkaviana.
- Nie znam szczegółów… trzeba by jego spytać. A kiedy znaleźliśmy… ja go znam pięć lat… ale mógł być dłużej… - zadumał się Gorgon.
- A Książę Nowego Jorku walczy z tym klanem? Czy olewa?
- Trzeba by spytać szeryfa o to. - zastanowił się Blake.- Setyci nie toczą otwartych bitew. To konflikty dziejące się w cieniu. Nie wiem co Falconi o tym wie. I nie sądzę, by mi powiedział.
- Papa Roach naucza, że dobry Setyta, to nabity na pal Setyta. Wąż jest wrogiem karalucha.- wtrącił Locarius.
- Czy oni działają razem z Lasombra w mieście?
- Oni działają z kim popadnie… interesy prowadzą jak Giovanni.- wyjaśnił Toreador.- Korumpują członków innych klanów. Przynajmniej to robili na podbitych przez Arabów ziemiach.
- Huh. - Ann spojrzała na Garry'ego - Ale gada z wężem? - uśmiechnęła się z zadowoleniem - Będę musiała pogadać z tym kundlem, Salvatore.

- Garry, ty pogadasz z wężem. Ann ty go zaprowadzisz do węża. Włamiecie się do szkoły, uwolnicie zwierzątka, węża weźmiecie ze sobą. Zabierzcie jakieś farby w spray’u i nasmarujcie prośrodowiskowe hasła, żeby to wyglądało na robotę przygłupów z ekologiczną obsesją.- wtrącił Smith wchodząc do pokoju i dodał. - Rozmówiłem się z nim właśnie z Salvatore. Nie jestem pewien czy poradzi sobie z tą dyscypliną którą właśnie u siebie odkrył. Lepiej więc, żebyś ty Garry, rozmówił się ze zwierzakiem. Poza tym…- spojrzał na Gorgona.- … wolę trzymać Malkavów z dala od szkoły.
- Odmawiasz im wykształcenia? - Ann się podśmiała.
- Ja jestem bardzo wykształcony. Skończyłem uniwersytet. Albo.. wypiłem do dna profesora. Na jedno wychodzi. - stwierdził oburzony Locarius.
- Zasłużyłeś na to. - Ann prychnęła do Locariusa i podeszła blisko do niego - Za upierdliwe przeszkadzanie mi i Willowi. Książę powinien ci zabrać pistolet za karę. - dźgnęła palcem klatę Malkavianina.
- Może spróbować. - uśmiechnął się Locarius drapieżnie, a Blake dodał. - Może i ja powinienem pojechać z Garrym i Ann?
- Czemu? - Ann spojrzała pytająco na Williama, po czym zwróciła uwagę do Gorgona - Albo zrobi co innego. - tym razem dźgnęła palcem na wysokości serca Malkavianina.
- Już ruszajcie.- zadecydował szeryf, a następnie zwrócił się do Williama.- Ty możesz być potrzebny tutaj. Oni sobie sami poradzą. Garry umie zadbać o siebie i swoich sojuszników.
- Uważaj Książę - zwróciła się do Smitha - bo zapracujesz na wieczną urazę uczuć mojej niani.
- No… nie traćcie więcej czasu. Noc nie trwa wiecznie. - popędził ich książę, a Garry mruknął do Ann.
- Chodźmy… musimy jeszcze wpaść do mojego sanktuarium po puszki z farbą. -
Po tych słowach Gangrel opuścił pokój.


Wozik Garry’ego był starym, rozklekotanym i czerwonym vanem mercedesa.


Nawet przytulny, mimo że śmierdział uryną, marychą i… Ann wolała nie wiedzieć czym jeszcze. Te zapachy przypominały jej czasy tułania się po ulicy i przytułek Schwarza. Muzyka z kaset puszczana głośno, jakieś New Age’owe “plingu plingu”. I to był ten dyskretny wozik ze stajni Garry’ego ( i to także dosłownie, bo za garaż dla aut jego małej sekty robiła zaniedbana stajnia).
Oboje pojechali wpierw właśnie do sekty Garry’ego po zaopatrzenie. Jak się okazało na miejscu Gangrel miał spory zapasy farby sprayu oraz pomocników. Jakiś rodzaj łasic. Trzy takie zwierzaki zabrał ze sobą w roli pomocników. I tak przygotowani ruszyli wykonać zadanie. Dość absurdalne w sumie, bo Ann wątpiła by mityczny Dracula musiał się kiedykolwiek włamywać do szkoły, by ukraść gada z pracowni biologicznej. To bardziej pasowało na uczniowski prank, niż misję godną potworów przemierzających noc.
A jednak tu byli, jadąc miejską ulicą w towarzystwie łasic i puszek z farbą i dyskutując. Cóż, głównie to Ann dyskutowała, a Garry słuchał wtrącając coś od czasu do czasu.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline