Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-06-2023, 16:51   #56
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Ward-Alsahra
19 Sarenith 4707 AR


Obóz w Ward-Alsahrze żył własnym życiem, jak każda - nawet najmniejsza - ostoja cywilizacji. Przybycie nowych twarzy do oazy przerwało szarą rutynę dnia codziennego, wywróciło porządek do góry nogami i wstrzymało prace na krótkie chwile, potrzebne do spełnienia konwenansu towarzyskiego. Powitania napływały zewsząd - krótsze czy dłuższe, chłodniejsze czy cieplejsze. Co bardziej uczynni pomogli nowoprzybyłym rozpakować bagaże i zająć posłania w namiotach noclegowych, oddając się zwyczajowym przy takich okazjach pogawędkach na neutralne tematy. Wymiany uprzejmości odbywały się z kordialnymi uśmiechami, w przyjaznych tonach.

Kwatermistrzem okazał się być korpulentny mężczyzna o imieniu Leif, z ryżymi pasmami w ciemnej, przerzedzającej się czuprynie ściętej na krótko. Mężczyzna zdawał się słabo tolerować qadirański klimat, wnosząc po fakcie że nawet zasiadając za biurkiem w cieniu baldachimu musiał co jakiś czas ocierać czoło z kropel potu. Do tego na blacie, oprócz schludnie ułożonych papierów i grubej księgi, znajdowały się również dwa dzbanki wody, z których co i rusz wypełniał gliniany kubek. Larę powitał krótkim uściskiem dłoni, nie napotykając jednak jej spojrzenia, w zamian zajmując się czyszczeniem szkieł okularów.

Narzędzia "ślusarskie", hm? — mruknął pod nosem.

Pozostało to jednak jedynym komentarzem na prośbę medyczki. Leif podniósł się z krzesła i zniknął w środku namiotu. Przez krótką chwilę doktor Quartermain mogła dostrzec, że płócienny magazyn był równie zorganizowany co stanowisko przed nim, a pudła, kontenery i skrzynki w środku nawet oznaczone były kolorowymi wstążkami. Nic dziwnego, że kwatermistrz powrócił z narzędziami bardzo prędko. Larze pozostało tylko złożyć podpis na kwicie, inicjały w księdze i jeszcze raz podpis na zapasowej kopii kwitu. Leif uczynił to samo, dodatkowo przybijając ciemną pieczątkę na obu papierach. Uroki biurokracji.

Pański muszkiet — kwatermistrz ponownie zajął się czyszczeniem szkieł — to z Alkenstaru? Rzadki to widok. W Absalomie pracowałem w biurze celnym. To cudo musiało kosztować fortunę. Quartermain, tak? Brzmi znajomo.



Obóz ekspedycji pod wodzą profesora Wilgrima nie różnił się od innych, które Deirlial widział już w swoim życiu. Rozkład poszczególnych miejsc był tylko nieco inny, podobnie jak rozkład pracy i ról, lecz u podszewki operował wedle doskonale znanych mu standardów. Jak się jednak okazało, dodatkowe pergaminy i notatniki nie znajdowały się w magazynie, jak na początku przewidywał i śledczy został odesłany do namiotu skrybów i kartografów. Tam przyjęła go młoda kobieta o jasnych włosach oraz delikatnie ostrych rysach, sugerujących rozcieńczoną krew elfów - Deirlial przewidywał jedną czwartą bądź jedną ósmą - która okazała się być niezwykle wylewna przy powitaniu.

Znam pańskie dokonania, panie Ulondi! — oznajmiła z promienistym uśmiechem, potrząsając dłonią elfa. — Własną pracę dyplomową pisałam w oparciu o ekspedycje w Osirionie, w których brał pan udział. Nigdy nie myślałam, że będę miała zaszczyt pana poznać! To zaszczyt! Naprawdę! Czysta przyjemność, panie Ulondi!

Dziękuję, pani...? — Deirlial zawiesił znacząco głos.

Och, tak! Proszę mi wybaczyć — jasnowłosa zaśmiała się, nie zaprzestając potrząsania dłonią elfa. — Octavia Serayne! Miło mi pana poznać, panie Ulondi! Naprawdę miło!

Panią również, pani Serayne — odparł uczony. — Czy dostanę zatem parę papierów lub czysty notatnik, żebym mógł prowadzić notatki?

Tak! Tak, oczywiście!

Octavia w końcu wypuściła dłoń Deirliala z własnych palców, energicznym krokiem dopadając skrzynki w kącie. Ściągnąwszy z wieka stertę popielatych teczek, wyciągnęła z jej wnętrza prosty dziennik owinięty jasną skórą. Wręczyła go śledczemu z nieniknącym uśmiechem.



Świteź nigdy nie miał jeszcze okazji widzieć na własne oczy jakiegokolwiek obozu archeologicznego i znał takie ekspedycje jedynie z opowieści. Jak się okazało malowane słowami obrazami były tylko lekko przerysowane, nie ulegając pokusie do sięgnięcia po licentia poetica i trzymając się względnie mocno faktów. Bard czas wolny zajął strojeniem i czyszczeniem mandoliny, przysiadłszy nieopodal paleniska w centrum, by móc obserwować krzątających się wte i wewte członków ekspedycji. Większość z nich pochodziła z Avistanu, co widać było na pierwszy rzut oka przez jasne karnacje, czerwieniejące prędko pod qadirańskim słońcem. Nie było w tym nic dziwnego, gdyż istnienie zaginionego miasta w samej Qadirze dawno już spisano jako wybujałą legendę i tylko cudzoziemcy skłonni byli inwestować w próby jego odnalezienia.

Jej Promienność patronowała wielu obiecującym projektom w tej części Qadiry, lecz jej decyzję o wydaniu przyzwolenia na ekspedycję, jak i dołożenie do funduszu operacyjnego było uważane za conajmniej dziwne przez parę pałacowych frakcji. Malkontenci mieli jednak w zwyczaju narzekać na każdą decyzję Semiramis, jakkolwiek rozsądną by nie była - ot, dola z którą mierzyć musiała się każda kobieta u władzy - a cynicy z kolei doszukiwali się drugiego, trzeciego czy czwartego dna jej patronatu, biorąc go za część jakiejś grubszej konspiracji. Jakie pobudki nie kierowałyby Jej Promiennością, Świteź był pewien że ani jej reputacja, ani skarbiec nie miały ucierpieć na tym patronacie. Być może wręcz przeciwnie, jeśli ekspedycja dowiedzie istnienia Falhajy.

Najświetniejszy bard w Sakhrabayi tutaj — za plecami elfa rozległ się znajomy głos. — Cóż za miła niespodzianka.

Podłużna i smukła sylwetka opadła na konar obok barda ze zwykłą dozą płynności, nietypową dla przydługiego ciała. Mirza nie zmienił się za wiele odkąd zniknął z pałacu, gęste czarne włosy były teraz tylko o wiele dłuższe i splecione w warkocze na modłę koczowników przemierzających suche prowincje Qadiry. Świteź pamiętał go z pałacu jako wyszczekanego młokosa, jawnie podważającego decyzje swoich zwierzchników w miejskiej straży, któremu powszechnie zarzucano “niesubordynację” i oskarżano o “nieobyczajne zachowanie”. Po krzywym uśmiechu i iskrach w jego oczach elf widział, że w tej kwestii się nie zmienił.

Będziesz nam umilać zesłanie swoimi balladami? — Mirza splótł palce na karku i wyciągnął nogi, przyjmując wygodną pozę.

Jeśli będzie ku temu okazja — Świteź odparł wymijająco. — Nie spodziewałem się ciebie tutaj.

Potrzebowali zwiadowców, to się zgłosiłem — mężczyzna wzruszył ramionami. — Lepsze to, niż wieczne przemierzanie szlaków w siodle. Przynajmniej nie tak nudne.

Zdążyłem usłyszeć już w pałacu, że mieliście parę ciekawych znalezisk.

Mhm — Mirza zamruczał niezobowiązująco, mrużąc oczy jakby szykował się do drzemki.



Ponownie spotkanie z Jasperem i Rioną rozpoczęło się, gdy słońce powoli kryło się już za horyzontem, w Ward-Alsahrze osłoniętym wszechobecnymi górami. Tutaj cienie wydłużyły się o wiele prędzej dzięki wierchowym formacjom właśnie, przesłaniającymi ostatnie etapy wędrówki słonecznej tarczy ku zachodowi. Obóz ekspedycji zaczęły rozświetlać rozpalane latarnie, rozwieszone w regularnych odstępach między namiotami i wyznaczające ścieżki prowadzące do skraju wody, wierzchowców i ustronnego miejsca służącego za wychodek. Rozpalono również centralne palenisko, wokół którego zaczęli zbierać się wszyscy członkowie ekspedycji, zwabieni w okrąg ciepłego świata chęcią towarzystwa, lub - co bardziej prawdopodobne - zapachami kolacji gotującej się w naczyniach nad którymi pieczę sprawował kwatermistrz Leif.

Spotkanie w namiocie skrybów odbyło się zatem przy akompaniamencie odległych rozmów, stłumionych słów dobiegających od strony ogniska, szumie roślinności poruszanej lekkim wiatrem i śpiewem skowronika, który na chwilę przysiadł nieopodal, spoglądając na zebrane osoby lśniącymi oczami. Oprócz Riony Bruin i Jaspera Mirkeja, w namiocie pojawiła się również niska kobieta o hebanowej skórze, w jasnym saubie i margrunie trzymającej cienki welon obszyty ciemną nicią, odsłaniający tylko intensywną, oliwkową zieleń czujnego spojrzenia. Kobieta przedstawiła im się w ciężko akcentowanym taldańskim jako Maya Azoulay, dowódczyni zwiadowców.

Na okrągłym stole pośrodku namiotu rozwinięta była prowizoryczna mapa okolicy. Ward-Alsahra zajmowała tam centralne miejsce, otoczona siecią przełęczy, dolin i kotlin. Linie kreślone ciemnym tuszem, symbolizujące i rysujące ten skrawek masywu Zho były najciemniejsze i najdokładniejsze wokół oazy, blednąc i niknąc im dalej od niej. Do oznaczeń i adnotacji użyto z kolei czerwonego tuszu oraz schludnego pisma technicznego, używanego w naukowych kręgach Absalomu. Jasper wskazał specjalistom dzbanek rozcieńczonego wina na stoliku obok i odczekał aż zajmą miejsca wokół stołu, zanim zaczął mówić, wodząc palcem po mapie.

Najbliższa okolica, jak widzicie, jest nam już dobrze znana. Nasi zwiadowcy stale prowadzili rozpoznanie terenów dopóki profesor Wilgrim nie zawiesił tych działań, gdy udał się w to miejsce — Mirkej stuknął paznokciem w punkt na północny wschód od Ward-Alsahry. — Dotąd napotykaliśmy tam jedynie parę pozostałości, sugerujących stałe siedlisko ludności przed wiekami, lecz profesor jest przekonany że znaleziony nieco głębiej obelisk wyznaczał niegdyś drogę do Falhajy. Jego planem było rozbicie obozu właśnie tam, by skupić się na dokładniejszym przeszukaniu okolicy. Jak widzicie, nie mieliśmy jeszcze okazji poznać bliżej tamtych stron.

Jasper uśmiechnął się kwaśno, przesuwając dłonią nad cienko zarysowanymi liniami, które były zaledwie szkicem opartym zapewne o ekstrapolację poznanej już, wcześniejszej topografii.

Jakich zagrożeń możemy się spodziewać? — zapytał Rayyan.

Droga do obozu profesora winna być bezpieczna — oznajmiła Maya. — Możecie natknąć się tylko na lokalne zwierzęta, wszelkie inne zagrożenia są ulokowane w innych częściach gór.

Zwiadowczyni wskazała odpowiednie symbole i oznaczenia. Zatrzymała dłoń nad adnotacją o “koczownikach” wprost na północ od Ward-Alsahry, około trzech dni wędrówki wnosząc po skali mapy.

To nowoprzybyłe plemię unikaliśmy z racji ich nieprzyjaznego nastawienia do obcych — wyjaśniła. — W przeciwieństwie do koboldów, możecie natknąć się na ich łowców. Odradzam bezpośredni kontakt.

Jesteśmy tutaj w celach badawczych — odezwała się Riona. — Ufam, że postaracie się uniknąć konfrontacji jeśli będzie to możliwe.

Największym zagrożeniem pozostaje ukształtowanie terenu — Maya kontynuowała, jakby nie usłyszała słów pół-elfki. — Przedwczoraj odczuliśmy lekki wstrząs i możliwe, że gdzieś po drodze osunęła się ziemia. W tym przypadku możecie obrać inne drogi. Jasperze?

Tiefling strzelił palcami, po czym wykonał parę gestów i zaintonował słowa zaklęcia. Mdłe, błękitne światło wypełniło namiot gdy nad mapą zawisła iluzja wizualizująca ukształtowanie terenu w trzech wymiarach. Maya zbliżyła się do mirażu, wskazując dwie odnogi wąskiej doliny łączącej Ward-Alsahrę z obozem profesora przy obelisku.

Północna ścieżka to w większości skalny parapet. W południowej z kolei jeden z moich zwiadowców znalazł resztki zwierząt. Jest tam kompleks jaskiń, co sugeruje obecność jakiegoś drapieżnika. Są też inne odnogi, lecz nie mieliśmy okazji przyjrzeć się im bliżej i nie mamy pojęcia, czy można nimi dotrzeć do obelisku. Wątpię, aby przez trzy dni podróży miało spaść na was jakieś niebezpieczeństwo, lecz mimo wszystko zalecam ostrożność — Maya odstąpiła od stołu z mapami.

Proste jak konstrukcja cepa — burknął Thurgrun.

Mglista iluzja rozpłynęła się w powietrzu, rozwiana dłonią Jaspera. Riona spojrzała po twarzach specjalistów, przysuwając do siebie czysty pergamin. Maya z kolei usunęła się bezszelestnie w kąt namiotu, jakby niechętna zbyt bliskiemu przebywaniu w otoczeniu innych osób.

Leif przygotuje dla was zapasy na drogę — oznajmiła magister. — Jeśli wymagacie czegoś konkretnego, proszę abyście mi o tym wspomnieli teraz. Również, jeśli macie jakieś pytania. Chciałabym, abyście jutro wyruszyli o pierwszym brzasku, by nie marnować światła dziennego.
 
Aro jest offline