Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-06-2023, 18:44   #65
Zell
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację




************************************************** *************************************************
SŁODKA, SŁODKA KREW
************************************************** **************************************************

Ann nie zamykała się nawet na moment. Mimo przeżytego traumatycznego doświadczenia z Tzimisce... wydawała się w naprawdę dobrym nastroju. I gadatliwym. Głównie obgadywała Williama i wylewała żale na Gangrela.
- On mnie traktuje jak swoje śmiertelne dziecko, nie szanuje moich wyborów! - marudziła do Garry'ego - Nawet Nadii zawracał głowę, gdy do niej poszłam! Jest niemożliwy!
- Jest nadopiekuńczy wobec tych których uważa za swoją… rodzinę, klan rodowy raczej.- odparł Gangrel ignorując fakt, że jedna z łasic właśnie sikała na wyrko z koców znajdujące się w wozie. No cóż… zapachu i tak raczej nie popsuje.
- Chyba wystarczy, że Cyril mną pomiata jak mu ochota przyjdzie i już przy nim nie wolno mi robić tego, co sama chcę, a teraz okazuje się, że także przy Willu nie mogę! - Ann wyglądała teraz jak naburmuszone dziecko.
- I William jakoś cię wiąże, zamyka w trumnie czy w pokoju… jakoś… zatrzymuje?- zapytał Garry odruchowo, przy zmianie kasety z jednym pseudo-hinduskim plumkaniem, na drugą… z niemal identyczną muzyczką.
- No nie, ale dziś był zły, że działałam bez jego wiedzy. To to samo co Cyril!
- No nie wiem. Nie wyglądał na rozzłoszczonego. Co najwyżej na zatroskanego.- ocenił Gangrel skręcając na światłach.
- Był! Chce mi zakazywać robić to, co jest wedle niego niebezpieczne. Najchętniej trzymałby mnie w szklanej gablotce pod kluczem! - wampirzycę wyraźnie irytowała ta kwestia - Jeszcze brakuje, by zaczął mnie "wychowywać" karami, jak mój Opiekun... - na koniec wydała się nieświadomie trochę skulić w sobie.
- William nie będzie cię karał, tym się nie martw. Tak naprawdę nie może ci niczego zabronić.- odparł Garry wzruszając ramionami. - Po prostu cię chroni.
- Jesteś pewien? - Ann zapytała z obawą - Że nigdy nie ukarze?
- Nie. Dużo krzyczy, ale nie ukaże ciebie. Może się poprztykać z Nadią o ciebie, ale nie martw się. Nadia jest twarda babka. To będzie wyrównany pojedynek i pewnie zakończy się remisem. - odparł Gangrel.
- Czyli mogę robić co chcę? - zapytała ostrożnie.
- A nie robisz czego chcesz?- zapytał zdziwiony Gangrel.
- Najwyraźniej mam nie chodzić bez pozwolenia nigdzie. - parsknęła.
- A pytałaś się go kiedykolwiek o pozwolenie?- zapytał ze śmiechem Kainita.
- Jak nie zapytałam czy mogę być poza domem, tylko nie wróciłam na dzień... To był zły. - wyraźnie reakcja Toreadora przywoływała złe wspomnienia.
- Mhmm… ale przede wszystkim, zapewne był zmartwiony. - przyznał gangrel.- Bo nie wiedział gdzie byłaś i czy ci się złego nie stało.

Ann zamilkła wpatrzona w deskę rozdzielczą.
- Garry... czemu nie wrócisz do miasta?
- Znaczy… do Nowego Jorku?- zapytał hippis zerkając na Ann.
- Tak. -spojrzała na hippisa - Trwanie w Stillwater... nie jest tak ekscytujące. A gdy jest... to rzadka okazja.
- Ale ja już za życia miałem dość ekscytacji na całe nieżycie. Kule śmigające nad głową, dźwięk pikujących bombowców, wybuchy bomb i min, odgłos armat z oddali. Strach o życie. - zaśmiał się sarkastycznie wampir na moment jakby tracąc gdzieś całą swoją jowialność. Wzruszył ramionami wracając do swojej wesołej nuty w tonie głosu.- Zresztą czym tam jest życie Gangrela, jeśli nie trwaniem w oczekiwaniu na następną noc? Wegetacją. Duże miasta nie są dobrym miejscem dla Gangrela, niewielu się może w nich odnaleźć jak Raze.
- Ale marnujesz tak swój potencjał. - Ann zaprotestowała - Siedząc w jednym miejscu otoczony ghulami. Nawet managerii nie masz wielkiej na tak małym terenie.
- Nadia twierdzi że nie mam żadnego potencjału. I ma nieco racji, bo tak samo uważał Lucius wykopując mnie tutaj. Dał to autko, trochę kasy na drogę i radził nie wracać do Nowego Jorku. Nie ma przyszłości dla tchórzy wśród moich podwładnych.- wzruszył ramionami Garry i uśmiechnął się dodając. - Tak właśnie powiedział na pożegnanie.
- I ty się temu poddałeś? Tak po prostu? Wystarczyło powiedzieć kilka niemiłych słów? - mruknęła.
- A czemu miałbym zaprzeczać? Przecież miał rację. Jestem tchórzem, bo jestem pacyfistą. Poza tym nigdy nie potrafiłem opanować zmiany postaci w zwierzęcą. Nie potrafię wytworzyć pazurów na palcach. Jak mógłbym mu rzucić wyzwanie… nawet gdybym chciał to zrobić.- westchnął Garry. - Gangrele pod wodzą Luciusa to ponura i defetystyczna grupka. W ogóle do nich nie pasuję.
- A Lucius biega za każdym groszem, też nie mogąc nic osiągnąć. - parsknęła Ann - Gangrele pod jego wodzą mogą tacy być, pogardzani. Żule. Czemu ty jesteś gorszy od nich? Oni też nie są tacy, jakich chce ich Lucius widzieć. Ma swoje pazury, a i tak kasy zdobyć nie umie. Nie umie zwiększyć poważania klanu.
- Nie jestem gorszy…- odparł Garry i dodał uśmiechając się.- Jestem inny, tak jak Larry, Blake, Joshua czy Nadia. Jesteśmy inni niż ci w mieście. Nie pasujemy do nich.-
Spojrzał przed siebie kontynuując. - Rzecz w tym moja droga, że gdybym był Primogenem to… pewnie wyprowadziłbym moich Kainitów z Nowego Jorku. Jesteśmy dziećmi dziczy jak wilkołaki. Miasto do nas nie pasuje. -
- Może właśnie tego potrzeba Gangrelom. Nie kiszenia się w Central Parku jak żule na ławkach. Jest masa terenu nawet blisko Nowego Jorku, który moglibyście zajmować. Droga Luciusa nie pasuje do kontrolowania klanu, może tylko grupkę. Ale nie większość. - spojrzała poważnie - A ty teraz postanowiłeś się zamknąć na wszystko w narkotycznej rzeczywistości, nie próbując niczego osiągnąć.
- To bardzo dobre argumenty, tyle że nie jesteśmy Toreadorami czy Ventrue. U nas argumentuje się przemocą, a Lucius jest biegły w przemocy. Możesz mi wierzyć. Mało kto może wygrać pojedynek jeden na jeden z Luciusem. Nawet Pawlukow nie śmie stanąć z nim do walki twarzą w twarz. - zaśmiał się Garry wykładając Ann zasady swojego klanu.
- To zdobywaj siłę przez innych, swoje stado, przysługi u innych... - wzruszyła ramionami - Nie wiesz ilu z Nowego Jorku poszłoby za tobą, gdyby była możliwość, bo sami tęsknią za dziczą. Lucius cię wyśmiał, zrobił złą prasę, ale to nie jest wieczne.
- Nie wiem czemu się nie ukryłaś u Lukrecji właśnie. Gadasz podobnie jak ona.- zaśmiał się Garry i dodał. - Prawda jest taka, że lider musi być wojownikiem, musi mieć serce drapieżcy… a ja swoje serce drapieżcy zostawiłem w Korei.
- Nie wiem czy wampir może przestać być drapieżcą... choć skrytym w tle. Bestia to Bestia
- Może stracić serce do walki jak William czy ja. - stwierdził Garry i dodał.- Ty wiesz, że takie lwy na przykład są strasznymi leniwcami i jeśli mają żarcie pod nosem, w ogóle nie chce im się polować?
- Ale kiedy zaatakują to okazują się potężnym przeciwnikiem. Tylko muszą chcieć choć się ruszyć by nie zdechnąć z głodu i samemu nie stać się pożywieniem drapieżnika. Muszą nie tylko być silne dla stada, ale nawet bardziej, mądrze stadem kierować by sił nie tracić na walkę, której można ominąć. Gangrele w mieście ciągle walczą z Brujah. Pytanie, ile z tego to dzięki chęciom Luciusa. Rozumiesz?

- Oj tam oj tam. - zbył tę kwestię Garry. - Lucius by mnie zabił, gdyby uznał za zagrożenie dla swojej władzy. Tak właśnie robi. Trzyma wszystkich w żelaznym uścisku. Pod tym względem on i Groza są podobni.-
Dalsza rozmowa się urwała. Dojeżdżali do szkoły.
- Eeeem… teraz musimy znaleźć sposób by umieścić moich złodziejaszków w budynku szkolnym. A oni otworzą nam drzwi od środka. Któreś z nich.- stwierdził Garry wjeżdżając na szkolny parking. - Taki mam plan.
- Kanalizacja? Wstrzymają oddech? - Ann zapytała z rozbawieniem.
- Trzeba znaleźć nieduże wejście do środka, przez które one się przecisną. A wtedy chwilę poczekać i otwarte. Poradzą sobie z niektórymi drzwiami i oknami. Takimi które łatwo się otwiera od środka. - odparł Gangrel wysiadając. Następnie gwizdnął i trzy łasice podążyły za nim. - Ty weź puszki.
Ann zrobiła co powiedział Gangrel.
- Mają imiona? - zapytała nagle.
- Nie wiem… zgarnąłem je i tyle.- zastanowił się Garry.- Możesz je nazwać jak chcesz. -
Ruszył w kierunku szkoły.- Do kanalizacji je nie wepchniemy. Fretki nie lubią się przeciskać przez rury.
- Wentylacja? - zasugerowała.
- Już lepiej… poszukajmy kratek wentylacyjnych. Liczę też na to że trafimy na niedomkniętą część okna… małe okienko zostawione otwarte by był przewiew. - zastanowił się Gangrel.
Przez pewien czas obchodzili szkołę, aż natrafili na odpowiedni otwór. Nie zakratowany, co wykorzystały gołębie zakładając w nim gniazdo… jakiś rok temu. Obecnie było puste. Garry wypiął się jak struna i łasice… czy też fretki weszły po nim, jedna po drugiej tworząc drabinkę ze swoich ciał dla ostatniej z nich. Ta znikła w kanale… a Garry wskazał na okna znajdujące się w pobliżu.
- Tutaj…- uśmiechnął się.- Musimy chwilę poczekać, ale tutaj jest najbliżej więc pewnie tędy wejdziemy.
- Które zwierzaki masz jako swoje ghule? - zapytała z ciekawością - Wilki?
- Duże koty… parę ptaków. Nie karmię ich tak regularnie. Większość jest wolna. - wyjaśnił Gangrel. - Lubią moje towarzystwo i moich wyznawców.
- Więc... nie musisz ich wiązać krwią? - wyraźnie ta opcja była dziwna dla Ann.
- Wiesz ile krwi musiałbym zużyć na wiązanie tych wszystkich zwierząt? - zaśmiał się Garry i pokręcił głową. - Nie… większość z nich nie jest wiązana. Latają sobie po lesie wolno i je prostu przywołuję i nakłaniam.
Coś stuknęło… odpadła kratka od wentylacji. Najwyraźniej szkole by się przydał porządny remont. Niemniej fretka powoli zaczęła z niej wyłazić. Zeskoczyła na szafę stojącą pod kanałem wentylacyjnym i zaczęła mozolną drogą do okna.
Caitiffka obserwowała podróż zwierzątka.
- I jak to robisz, że zwierzęta cię lubią? One się wampirów boją czy nawet są agresywne do nas.
- Klanowa zaleta. Jestem Gangrel.- przypomniał jej Kainita.- Wiem jak postępować ze zwierzęta… no dobra… klanowe dyscypliny potrafią je okiełznać i kontrolować. Nie musimy ich poić krwią jak Blake swoje psy.
Fretka dotarła do pierwszego okna i szybko je otworzyła.
- Zwierzaki nie są tak głupie, jak sądzą śmiertelnicy.- stwierdził Garry rozchylając szeroko okno i wchodząc do środka.
Ann przeszła za nim i rozejrzała się po sali.
- Nie, to nie ta sala. Mamy coś do otwierania drzwi czy na siłę?
- Sprawdź, może w biurku są zapasowe klucze. - Gangrel podszedł do drzwi.- Na szczęście da się otworzyć drzwi od środka.
Otworzył drzwi na korytarz.

Ann sprawdziła biurko i wyciągnęła zapasowe klucze, po czym rzuciła się biegiem za Garrym. Wyminęła go, aby kontynuować bieg w stronę sali biologicznej.
Garry zaś rozesłał swoje zwierzaki i sam przeglądając klucze krzyknął w kierunku dziewczyny.
- Mam chyba klucze do pokoju nauczycielskiego. Tam powinny być do sali biologicznej! Zacznij już bazgrać coś ekologicznego po ścianach. O ocieplaniu klimatu czy coś… to jest teraz modne chyba !
Ann zaczęła bazgrać sprayem po ścianach wypisując wszelkie woke hasła eko terrorystów, jakie znała. I kilka wymyślonych na poczekaniu.
Garry wrócił po paru minutach z kluczami i zwierzakami. Przyjrzał się wypisywanym hasłom i rzekł z uśmiechem. - Dobra robota, tak trzymać. To gdzie jest ta salka? I ten wąż?
Ann skinęła na Garry'ego i zaczęła go prowadzić.
Wkrótce dotarli na miejsce i Gangrel pospiesznie zaczął szukać kluczy, aż w końcu otworzył znajomą salkę. Przeszli przez nią do kantorka.
- Gadałeś kiedyś z wężem? - zapytała Gangrela wchodząc do kantorka.
- W zasadzie to nie… nie pamiętam bym gadał.- przyznał Kainita.- Nie miałem powodu.
- Który to?- zapytał rozglądając się.
Ann rozejrzała się by wskazać węża. Wybrała jednego z trzech się tu znajdujących. Tego którego wskazywał pseudo-Malkavian. Gangrel skinął głową i rzekł do Ann.- Teraz masz do wyboru, albo otwierać klatki uwalniać zwierzaki, albo dalej smarować sprayem po ścianach.
- A ty nie chcesz uwalniać?
- Najpierw muszę uspokoić i ululać tego węża, którego zamierzamy zabrać. Żeby mi się w worze nie szamotał, a potem uwolnię resztę.- wyjaśnił Garry skupiony na swoim celu.
Po chwili gapienia się na zwierzaka, sięgnął po niego do klatki i powoli go wyjął z niej, chowając do worka.
-No… nie będzie sprawiał kłopotu. Bierzmy się za resztę.- odparł z uśmiechem Gangrel.
Ann była wyraźnie w świetnym nastroju, gdy otwierała wszystkie klatki.
Zwierzęta spanikowane na widok wampirzycy, uciekały na wszelkie strony. Parę z nich skryło się przed Ann za Garrym.
Gangrel zaś schowawszy węża, gwizdnął przywołując swoje fretki, a następnie rzekł.
- No to… wszystko załatwione?
- Chyba tak. Nudno było... - westchnęła.
- Gadałaś z Tzimisce, wywinęłaś szczeniacki numer w miejscowej szkole i nadal narzekasz. Czego potrzebujesz żeby uznać noc za udaną?- zapytał ze śmiechem Garry ruszając przodem.
- Umęczyć Ventrue! - uśmiechnęła się szeroko.
- Serio? - zdziwił się Gangrel i pokręcił głową, gdy tak szli korytarzem.- Masz dziwny gust, jeśli chodzi o rozrywki.
- W Nowym Jorku nie mogłam nawet unieść wzroku na takiego. - prychnęła.

- Acha… a tak przy okazji… jeśli planujesz pójść od Williama na swoje, powinnaś pomyśleć nad załatwieniem sobie ghula.- zmienił temat Garry.
- Czemu? - dziewczyna nie była za posiadaniem ghula - Po co?
- Jeśli się idzie na swoje leże, dobrze mieć kogoś kto za dnia będzie pilnował twojego bezpieczeństwa.- wyjaśnił Garry otwierając główne drzwi szkoły.
Ann nie wyglądała na przekonaną.
- Zobaczę... na razie nawiedzę Lukrecję.
- Podwieźć cię, czy wolisz się przespacerować?- zapytał Kainita.
- Podwieź, będzie szybciej. - machnęła ręką.



Elizjum wampirzycy wydawało się ciche o tej porze. W zasadzie dlatego, że było już zamknięte. Przynajmniej dla śmiertelników. Ann mogła się spodziewać, że zostanie wpuszczona nawet po godzinach pracy.
Ann podeszła do drzwi i zapukała w nie. Przy okazji spojrzała na okna gabinetu Ventrue.
O tej porze spod zaciągniętych żaluzji było widać światło. A dłuższym pukaniu, drzwi się lekko uchyliły. Na Ann spojrzało kobiece oko, po czym drzwi się otwarły i… Ann została wpuszczona przez jedną z ghulic. Obecnie w głównej sali elizjum przebywali tylko dwaj Giovanni. Siedzieli przy stoliku i cicho debatowali nad jakąś mapą.
Caitiffka nie miała chęci podchodzić do nekromantów. Jutro się wszystko wyleje. Ominęła ich i ruszyła na górę do gabinetu Ventrue.

Dotarcie zajęło jej chwilę, znała już drogę. Teraz tylko ciężkie drzwi dzieliły ją od gabinetu Lukrecji.
- Luuuciaaa... - Ann zapukała w drzwi.
- Co za lucia… do cholery. - odezwało się głośne warknięcie niemal zza drzwi. Głos niemniej należały do Ventrue.
- Ty. - wampirzyca odparła słodko.
- Co do…- Lukrecja wypadała z gabinetu z miną marsową i przyjrzała się bacznie Ann.- A tobie co się stało?
- A czemu sądzisz, że coś się stało? - Ann chwyciła Ventrue za rękę i pociągnęła ją do środka.
- Bo zachowujesz się, jakbyś spiła się żuli Garry’ego.- stwierdziła podejrzliwie Ventrue.
- Jestem po prostu szczęśliwa. - odparła Ann.
- Prochy tak działają zwykle na ludzi, a we krwi na Kainitów.- wyjaśniła swoje podejrzenie Lukrecja.
- Nie wypiłam naćpanego. - odparła.
- No nie wiem…- dystyngowana Kainitka nie wyglądała na szczególnie przekonaną. Niemniej zapytała. - Co ty tu robisz?

- Przyszłam posłuchać opowieści. - Ann stwierdziła szczerze - Jak pokonałaś Lasombrę.
- I dlaczego sądzisz, że ci ją opowiem? - stwierdziła Lukrecja przyglądając się dziewczynie.- Nie jest to szczególnie przyjemna dla mnie historia. I nie mam ochoty jej wspominać.
- Bo cię ładnie proszę? No i to przecież będzie historia twojego triumfu.
- Dopadłam ją z zaskoczenia. Pochyliła się nade mną, by mnie wyssać do końca i wtedy wbiłam jej sztylet prosto w oko i zębami rozerwałam jej gardło. Może i nie jestem wojowniczką jak Larry, ale wpadłam w szał z powodu bólu i utraty krwi… wpadłam szał, gdy zyskałam tą niewielką odrobinę przewagi. Potem… była czerwona mgła, nie wiem dokładnie jak ją zabiłam, ale z pewnością rozszarpałam w szale.- wzruszyła ramionami Lukrecja.- Zadowolona jesteś, bo ja nie byłam. Ledwo uniknęłam śmierci, wtedy… i pozwoliłam Bestii we wykonać brudną robotę.
- A jak w ogóle się staraliście? Jak do tego doszło?
- Była to jedna z tych akcji Sabatu… już nie pamiętam o co dokładnie chodziło. Mieliśmy odeprzeć atak bezmyślnych nowonarodzonych na ważne dla nas biuro. Nikt się nie spodziewał, że oprócz tej hordy, będzie tam i zabójca z klanu Lasombra.- wzruszyła ramionami Ventrue. - Ja zaś nawet nie miałam tam być. Nie jestem materiałem na wojowniczkę, ale niestety… braki kadrowe.
- Kiedy to było? - zapytała z zaciekawieniem - Bardzo młodsza byłaś?
- Jakieś osiem, może dziesięć lat temu.- zastanowiła się Lukrecja.
- Opowiedz mi o Lasombrach. - Ann przysunęła się - Jak tamta walczyła?
- Nie pamiętam dokładnie, nie przyglądałam się za dużo. Chyba jak każda Lasombra. Chowała się w cieniach i wbijała taki paskudny nóż w plecy.- wzruszyła ramionami Kainitka i machnęła reką. - Niemniej dość już pozawracałaś głowę. Przyszłaś tu tylko z głupimi pytaniami, czy masz coś więcej do powiedzenia?

Caitiffka wyglądała na urażoną.
- To nie były głupie pytania. Niektórym brakuje wiedzy o klanach i zależy im by ją nadrobić. - mruknęła.
- Chcesz wiedzieć o klanach, to pytaj się Nadii. Na pewno podrzuci jakąś broszurkę do poczytania w trumnie.- stwierdziła cierpko Lukrecja i potarła podstawę nosa dodając.- Jest już bardzo późno i wkrótce nadejdzie świt. Trzeba mnie było pytać wcześniej. Znacznie wcześniej tej nocy.
- Jutro się dowiesz, czemu nie mogłam pojawić się wcześniej. - fuknęła - I czy w darmowym noclegu są tylko trumny? - zapytała nagle.
- Niestety tak…- przyznała Ventrue. - Camarilla to tradycja i goście lubią trumny.
- Już ostatnio musiałam spać na podłodze obok niej... - westchnęła - Wezmę na konto Willa. Nie... lubię być w trumnie. A podłogi mam dość.
- Dobrze… idź do kuchni. Miracella wyda ci klucz do piątki.- odparła Lukrecja.

***

Kiedy Ann opuściła gabinet wybrała numer do rezydencji Williama.
- Słucham. - usłyszała znajomy głos Toreadora.
- Nie wracam na dzień, już za późno na powrót. - zaraportowała.
- Gdzie jesteś?- zapytał w odpowiedzi Blake.
- A jakie to ma znaczenie? - odparła z irytacją w głosie.
- Duże… dobrze o tym wiesz.- usłyszała w odpowiedzi.
- A jeżeli ci powiem, że jestem u Nadii? - warknęła.
- Nic. No to jesteś u niej.- odparł beznamiętnie Toreador.
Ann zacisnęła zęby.
- Jestem w Elysium, nie u Nadii. Zadowolony? Dzwonię jak chciałeś.
- Zadowolony… właściwie odczuwam ulgę.- odparł William. - Wiedząc, że jesteś bezpieczna.
- Więc według ciebie nie byłabym bezpieczna u Nadii? - zapytała chłodno.
- Mam być szczery?- odpowiedział Kainita.
- Musimy to sobie wyjaśnić, więc bądź.
- Nadia jest bliską współpracownicą Augusto, a on… wiesz, że nie lubi Cyrila. Nie wiem dlaczego tu wylądowała, ale jej lojalność wobec niego jest… niepodważalna.- zaczął William spokojnie.- Jeśli kazałby cię zabić, zrobiłaby to bez wahania.
- Wiem. - odpowiedziała z bólem w głosie, odchodząc dalej - Wytłumaczyłyśmy sobie to. Nie zmienia to jednak faktu, że czuję się z nią po prostu... - urwała.
- Drapieżność może być naszą naturą z urodzenia, niemniej ostrożność powinna być drugą wyuczoną naturą. To, że wiesz, a jednocześnie ignorujesz ten fakt…- Kainita westchnął ciężko.- …napoiła cię, prawda?
- Byłam blisko szału po akcji. Głodna. - fuknęła pod nosem - A pójść na głodnego do lupinów to samobójstwo.
- Rozumiem twoje nią zauroczenie. Niemniej ty też powinnaś zrozumieć mój niepokój o ciebie. Nocowałaś w gawrze niedźwiedzicy…- odparł Toreador.- Miałem prawo się martwić o twoje bezpieczeństwo. Zakładam, że karmienie było jednostronne, tak?
- Tak... przynajmniej w tym momencie. - westchnęła - Sama nie wiem czy bym się na to zgodziła. - zawahała się - Relacja z nią jest... inna. Cyril nie okazuje mi tego samego. Jego wpływ jest o wiele mocniejszy, ale ona budzi we mnie uczucia, o których już nie pamiętam, a jednocześnie o nich nie kłamie, tylko mówi bolesną prawdę.
- Cała Nadia. Niemniej jeśli zacznie cię karmić regularnie, twoje uczucie do niej znacznie się wzmocni.- westchnął ciężko Toreador i dodał.- Doskonale rozumiem jej magnetyzm, ale i ty powinnaś zrozumieć dlaczego się boję o ciebie.
- Tęsknię za uczuciem, które oferuje. Cyril nie okazuje, więc jest to w jego przypadku bardzo jednostronne. Czasem może wydawać mi się wymyślone... Nie wiem. Z nią jest jakieś zaangażowanie... nawet malusieńkie.
- Cóż. Dziwi mnie, że w ogóle jest w niej jakakolwiek uczuciowość poza sarkastyczną złośliwością. - ocenił sceptycznie Blake i dodał.- Niemniej to tylko zew krwi. Prędzej czy później ci przejdzie. Ja to wiem, ona też i ty także. Co wtedy?
- A czy twoje przeszło? - zapytała wprost.
- Moje… zaczęło się przed pierwszym łykiem krwi. Przeszło… choć wspomnienia bolą do dziś.- wyjaśnił Toreador.
- Sądzę, że jeżeli przejdą wszystkie moje Więzi... - zawahała się wyraźnie - ...będę poszukiwała innych. Nie wyobrażam sobie trwania bez nich.
- Niemniej następnym razem… wybieraj kogoś, do kogo czujesz mocne uczucie zanim posmakujesz jego krwi. Lub jej. - odparł ciepło William.- Przekonasz się wtedy jak silne są wtedy doznania i emocje.
- Nie sądzę bym kiedykolwiek poczuła do innej osoby tak silne uczucie jakiego potrzebuje, bo jedynie smak krwi może mi je zaoferować.
- Niemniej doznania związane z piciem krwi osoby, do której czujesz miętę bez takiego wspomagania, są jeszcze bardziej intensywnie. Nieporównywalne z niczym.- wyjaśnił cierpliwie Kainita.

- Masz zamiar przekazać słowa o mojej relacji Cyrilowi?
- Nie sądzę by to był dobry pomysł. Ma dość zmartwień na głowie, nie potrzebuje kolejnego, prawda?- zapytał retorycznie Toreador.
- A jeżeli by przeszła aktualna sytuacja? Jeżeli nie miałby na głowie tych zmartwień?
- Do tego czasu wytrzeźwiejesz. Chyba, że Nadia planuje cię regularnie karmić?- zapytał podejrzliwie Blake.
- Nie. - odparła krótko - Więc w innej sytuacji byś mu przekazał.
- Nie. Chyba nie. Natomiast ty mogłabyś się przypadkiem wygadać.- odparł Toreador.
Po słowach Williama wnioskowała, że tak przekaże tylko nie chce w tym momencie wprost tego mówić. Nie było to zaskakujące. W końcu w ten sposób działa relacja między sojusznikami.

- Powiem szczerze, że obawiałam się, iż zechcesz mnie ukarać jak Cyril to robi. Byłeś w końcu zirytowany na mnie, zły wręcz.
- Nigdy bym tego nie zrobił. I byłem bardziej zirytowany na Nadię, niż na ciebie. O ciebie się martwiłem.- odparł ciepło William.
- To ja do niej przyszłam. Nie ona mnie szukała czy kazała mi się pojawić.
- Ale to ona mogła ci zrobić krzywdę. Nie na odwrót. - przypomniał jej Toreador.
- Ale nie zrobiła, nawet kiedy wydawało się jej, że ją zaatakowałam. - powiedziała wprost z lekkim rozbawieniem.
- Nie zrobiła krzywdy… to jakoś… ciężko mi w to uwierzyć. Nie puszcza napaści na siebie płazem. Musiała jakoś odpłacić ci za tą obrazę.- teraz to Blake brzmiał podejrzliwie.
- Tak naprawdę to nie był prawdziwy atak. Do takiego inaczej bym się przygotowała. Chyba to ją zaskoczyło, gdy poznała jego powód.
- Nic z tego nie rozumiem. I chyba nie chcę wiedzieć.- stwierdził w końcu William.
- Nie chcesz. - Ann zaśmiała się rozbawiona.
- Masz rację. Nie chcę.- odparł ze śmiechem William.

- Mam do ciebie jedną prośbę. - zaczęła poważnie - Nie wpadaj w panikę za każdym razem kiedy chcę zrobić coś niebezpiecznego. Lub chociażby mogącego skończyć się boleśnie. Cyril nie do takich rzeczy mnie przymuszał. Zdarzały się bardziej niebezpieczne misje i bynajmniej mój opiekun nie przejmował się moim zdrowiem, a jedynie istotne dla niego było czy misja zostanie wykonana.
- No cóż… Cyril miał inne priorytety niż ja.- wyjaśnił dyplomatycznie Toreador.
- To oznacza, że nie jestem bardzo delikatna. Umiem zaopiekować się sobą na tyle, aby przez te wszystkie lata nie zaznać Ostatecznej Śmierci. Aktualna sytuacja w jakiej się znaleźliśmy możliwie będzie wymagała ode mnie wystawiania się na niebezpieczeństwo. Nie chcę być traktowana jak nieporadny nowoprzemieniony pisklak.
- Nie twierdzę że taka jesteś. Po prostu… martwię się. - próbował się bronić Blake.
Ann zrozumiała skąd wzięło się przekonanie Nadii o histerycznej naturze Toreadorów...
- Porozmawiałam z Eleną. - Ann zmieniła temat - Obgadam jeszcze szczegóły Joshuą, ale jej pomoc powinna być zapewniona. Nie chciałam określać jej dokładniej bez przedyskutowania tego, ale powinno to być załatwione.
- To dobrze… tak sądzę. - zastanowił się Toreador.
- W tej sekundzie nie posiadamy luksusu, aby kręcić nosem na jakąkolwiek pomoc, nie sądzisz? - westchnęła - Ale przygotuj się. Kiedy znowu pojadę do Eleny mam zaciągnąć także ciebie.
- Wiedziałem, że będzie jakiś haczyk.- zaczął dramatyzować Toreador.
- Nie przesadzaj. Chyba chcesz na mnie mieć swoje oko? I możesz nie chcieć tego przyznać, ale przyda ci się abyś trochę odrdzewiał, a nie tylko siedział zamknięty na cztery spusty w Stillwater i czekał aż ktoś przeprowadzi na ciebie pierwszy atak z zaskoczenia.
- Umiem sobie radzić.- odparł dumnie Toreador.
- Ale zardzewiałeś. Sytuacja w mieście wzięła cię z zaskoczenia, prawda?
- Nie jestem pewien czy chcę odrdzewieć. Dobrze mi z dala od intryg Wielkiego Jabłka. - mruknął Blake.
- Musisz. - odparła poważnie - To nasze rozleniwienie dało wolną drogę Tzimisce do działania na terenie jak mu się żywnie podoba. Cokolwiek co bym nie powiedziała, że jest to niebezpiecznie było ignorowane przez Joshuę czy ciebie. Dla was leniwe życie wciąż się toczyło, a teraz zbieramy tego plony. Gdybyśmy byli bardziej czujni wkręcenie się w domenę nie byłoby tak łatwe i nie pozostało bez uwagi. Nasz świat nie będzie leniwy, niezależnie jak bardzo tego chcemy. możemy unikać jego intryg, ale w końcu nas dopadną.
- Obawiam się, że ona wciągnie nas w swoje knowania. Prędzej czy później… nawet tego nie zauważymy.- wyraził swoje obawy Toreador.
- Wiem, że tak będzie. Nie jest się istniejącym Primogenem, jeżeli nie wykorzystuje się wszystkich narzędzi kiedy jest to możliwe. - stwierdziła z pewnością - Ale spójrz na to z tej strony: jeżeli wiemy co się wydarzy, że wdepniemy w knowania innego kainity i staniemy się jego pionkami to przy okazji nie będziemy całkowicie nieświadomi jak teraz z Tzimisce jesteśmy.
- Obawiam się jednak, że zamiast ułatwić sobie życie tutaj, będziemy jeszcze bardziej wpatrzeni w Nowy Jork. - odparł Toreador, któremu włączenie się w politykę, było wyraźnie nie na rękę.
- Na razie na nic się nie zgodziłam. - mruknęła na niechęć Toreadora - Ale rozumiesz, że ja do Nowego Jorku wrócę prędzej czy później.
- Oczywiście… rozumiem to. Ty chcesz wrócić, Lukrecja, Larry… może Nadia. Ja to doskonale rozumiem.- odparł ciepło William.
- Stillwater nie jest dla mnie, nawet bez Cyrila. Leniwa atmosfera nie jest dla mnie, nawet jeżeli w mieście mnie męczą. Nawet jeżeli sama nic nie mam.
- Jesteś młoda, szukasz ekscytacji. - odparł Kainita. - Ja też taki byłem, dawno, dawno temu.
- A teraz jesteś marudny. - odparła.
- I bardzo stary… nawet jeśli się dobrze trzymam.- zaśmiał się Blake.

- Na twoje konto wzięłam pokój w Elysium. Nie chcę spać w trumnie, nie mogę, a podłoga w piwnicy... nie znowu.
- Rozumiem… możesz też rozważyć, spanie w pokoju na górze. Tylko go trzeba dostosować bardziej do twoich potrzeb. No i w dniu, w którym przychodzi sprzątaczka, piwnica jej jedynym możliwym lokum.- odparł pojednawczo Kainita.
- Problemu nie mam z twoją piwnicą tylko z lokum u Lukrecji. U ciebie już ułożyłam sobie odpowiednie posłanie bez trumny. Mam... złe wspomnienia, które są przywoływane przez spanie w ciasnych, zamkniętych przestrzeniach... - na koniec zdania głos Ann stał się jakby bardziej cichy.
- Rozumiem.- odparł współczującym tonem Toreador i przynajmniej w jego przypadku mogła być pewna, że mówi szczerze. - Nie ma problemu, jakoś przetrwam rachunek od Lukrecji.

- Will... - Ann wyraźnie zawahała się - Myślisz, że Cyril może... ucierpieć lub... - urwała nie mogąc więcej powiedzieć przez ściśnięte gardło.
- Cyril jest starym lisem. To nie pierwsze kłopoty w które się wpakował. I nie sądzę, by były ostatnie. Zdołał już wiele razy wyrwać się z tarapatów. Więc nie skreślałbym go jeszcze. - pocieszał ją Toreador.
- A czy miał wcześniej tak ciężkie w Nowym Jorku?
- Nie wiem. Jak wiesz nie jestem na bieżąco z intrygami w tym mieście. A to co się kotłuje w siedzibie Tremere, zostaje pomiędzy nimi.- wyjaśnił William.
Caitiffka westchnęła ciężko.
- Gdyby jemu choć w połowie tak zależało na mnie, jak mnie na nim... Ty naprawdę nie sądzisz, że jemu... choć trochę na mnie zależy?
- Jesteś… assetem. Jednym z paru jakie posiada. Chciałbym móc powiedzieć, że mu zależy, ale…- Toreador wypowiadał z trudem kolejne słowa.- … Cyril gra o wielką stawkę i nic poza sukcesem i własną skórą go nie obchodzi.
- Poświęcił się dla mnie wiele razy... wykorzystał swoje siły, abym nie ucierpiała…
- A przynajmniej tak twierdził. - Toreador był dość sceptycznie nastawiony do całego tego konceptu “poświęcania się” Cyrila.
- Uczył mnie... Przygarnął... Wstawił się u Księcia…
- Nie ma lepszego łańcucha założonego na szyję niż wdzięczność. - odparł enigmatycznie Toreador. - Tego nauczyłem jeszcze w Europie.
Na to Ann nie odpowiedziała.

- Przyjedź jutro po mnie, motoru nie mam. - zmieniła temat, usilnie chcąc panować nad głosem.
- Dobrze… przyjadę.- odparł ciepło Toreador.


 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline