Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-06-2023, 15:27   #67
Zell
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację



************************************************** *************************************************
1:0
************************************************** **************************************************


Młoda wampirzyca była zaciekawiona całą wymianą informacji między starszymi Kainitami... choć raczej wyglądało to na typową sprzeczkę niż na wymianę informacji między członkami społeczności Stillwater.
Od strony schodów rozległ się lekko szyderczy śmiech Ann.
- Uspokoję cię, Lukrecjo. - dziewczyna wyszła na widok wszystkich, a jej cień ciągnął się za nią niczym długa suknia, gdy powolnym, dystyngowanym krokiem podchodziła do Ventrue - Tzimisce miał na sercu tylko twoje dobro. Nie próbował cię zbytnio skrzywdzić, a na pewno nie zniszczyć. Nie chciał byś stała się podejrzana o konszachty z nim... - spojrzała w oczy kobiety - ...co by samo się rzucało na myśl gdybyś z tamtej sytuacji wyszła bez szwanku, prawda?
- Do czego to doszło… bronimy Tzimisce.- stwierdziła cierpko Ventrue, a książę Stillwater dodał. - Bądźmy szczerzy. Giovanni też nie są naszymi sojusznikami i nie są mniej upiorni od Tzimisce.
- To teraz powiem coś bardziej szokującego. - Ann oparła się na kontuarze - Tzimisce jest nam wdzięczny za rozprawienie się z tą sforą Sabatu. - uśmiechnęła się słodko - I nie ma z nami zatargów czyli nie próbował nam personalnie szkodzić.
- No to już wiemy kogo ścigali kumple Charliego. Pytanie tylko po co…- zastanowiła się Nadia pocierając podbródek.
- Od dwóch setek lat nie chciał opłacać składek członkowskich? - sarknęła Ann.
- Fajnie by było, gdyby powód był tak trywialny.- odetchnął Joshua i podrapał się po karku.- No cóż… pozostaje drogie panie, powiadomić naszych gości i przekazać im przesyłkę.

Ann wyraźnie zastanowiła się nad czymś.
- Wiecie, że Giovanni będą chcieli nas wplątać w całą aferę? Skoro i tak do tego dojdzie... - uśmiechnęła się pod nosem - To najpierw należy znaleźć diabła nim zrobią to nekromanci! - bezklanowa wyglądała w tym momencie na bardzo przekonaną co do racji swoich słów.
- A po co?- zapytały wspólnie Ventrue i Tremere. A i Joshua miał wątpliwości. - Niewątpliwie Giovanni będą chcieli nas wrobić w tą wspólną walkę z Sabatnikiem. Ale my nie musimy się aż tak bardzo angażować. Larry i nasi goście Malkavian wystarczą na pierwszej linii. Co prawda ten młody do walki się nie nadaje, ale Gorgon z pewnością sobie poradzi… bez naszej pomocy.
- A ty?- zapytała ironicznie Lukrecja. Na co Smith wzruszył ramionami.- Ja się swoje nawalczyłem… zresztą ten Kainita ma całą gromadkę pokrak do ubicia. Na głównym daniu niech nekromanci łamią zęby.
- I wy go serio chcecie zabić? - wyraźnie ten pomysł zszokował Ann - Zwariowaliście? - przesunęła dłonią po czole - To żyła złota dla naszej domeny!
- Raczej kłopoty… i to ze strony Sabatu i to ze strony Nowego Jorku. Niezależna Ravnoska o nieznanej przeszłości to chodzenie po cienkiej niebieskiej linii… Tzimisce to jej przekroczenie.- podsumował Smith.
- Zakładając oczywiście, że go w ogóle uda się dopaść i zabić. Giovanni od setek lat próbują.- stwierdziła z kwaśnym uśmiechem Tremere. - Jak dla mnie wystarczy, że go stąd przegonią. Albo sami uciekną… a on ruszy za nimi. Tak czy siak, my zyskamy.
- To nie tak, źle o tym myślicie. - dziewczyna wyglądała na lekko zirytowaną niedomyślnością wampirów - Nie mówię o wyrobieniu mu złotej karty bibliotecznej i zarezerwowaniu stolika na brydża. Tzimisce posiada wiedzę, którą możemy przekłuć na własną korzyść. Może Sabat go szukał dlatego, że przygotowuje kolejny atak na Nowy Jork, a on mógł być coś o takim ataku nakreślić. Nie wydaje się być bardzo lojalny Sabatowi, więc może coś dałoby się z niego wyciągnąć.
- To nie jest Charlie. Nie traktuj go jak niegroźnego pieseczka. To Kainita potęgą równy Williamowi. Jeśli nie potężniejszy. - stwierdził spokojnie Joshua. - I to, że nie jest zainteresowany walką z nami, nie czyni go z automatu naszym sojusznikiem.
- Wy naprawdę nie chcecie zaryzykować, jeżeli jest możliwość wygrania nagrody? - Ann patrzyła zdziwiona.
- Jesteśmy bardziej doświadczeni niż ty.- przypomniał jej książę. - Niech cię nie zwiedzie ostatnie zwycięstwo. Wtedy masakrowaliście śmiertelników pod wodzą szaleńca.
- Być może zapomniałaś jak dobrze nam poszło z wilkołakiem w budynkach “kopalni”.- przypomniała jej Nadia uśmiechając się ironicznie.
- Nie mówię o walce z nim! - Francuska nie kryła emocji - Czy wy tylko do walki możecie wszystko sprowadzać? Czy jedyna dyplomacja jaką potraficie praktykować jest dyplomacją wymuszaną na przeciwniku? Wampirzą zdolnością?
- Zapominasz o Giovanni… oni nie przybyli tu negocjować z nim. Oni przybyli go tu zabić. Zanim więc my sobie zaczniemy urządzać pogaduszki z Tzimisce… to lepiej było dla nas wszystkich, by Diabeł i nasi goście rozwiązali swój problem.- przypomniał jej szeryf. Wzruszył ramionami.- A potem… się zobaczy.
- Nie wiemy czy potem nastąpi. - spojrzała na Joshuę - Chyba, że zakładamy, że on po prostu z nami zostanie?
- Przedtem jest zaś zbyt ryzykowne i może nie przynieść żadnego sukcesu. Masz cokolwiek czego pragnąłby ten Tzimisce? - zapytała retorycznie Lukrecja. - Jaka jest twoja pozycja negocjacyjna?
- Ma u nas dług wdzięczności. - syknęła do Lukrecji - I pozostawił swoją wizytówkę w moim posiadaniu.
- Nie liczyłbym za bardzo na wdzięczność Tzimisce. - odparła dla odmiany Nadia. - Nie bez powodu cały klan określa się jako diabły.
Ann spojrzała z zawodem na Nadię, gdy ta w żaden sposób nie postanowiła jej poprzeć. Po chwili przeniosła wzrok na Joshuę w oczekiwaniu na jego werdykt.

- Tak czy siak… Tzimisce oczekuje od nas powiadomienia Giovanni o swojej propozycji. I to zrobimy najpierw. - stwierdził stanowczo Smith. - Co do reszty, zobaczymy jakie ruchy wykonują nekromanci i co zrobi sam Diabeł. I zbierzemy sojuszników. Jakkolwiek się rozwinie sytuacja, każda para rąk się przyda.
Nic nie znaczące słowa... Ann nie odpowiedziała na dyplomatyczne stwierdzenie Księcia, pozostając w milczeniu.
- Więc poczekajcie tutaj i może napijcie się krwawej Mary by ochłonąć.- rzekł Smith i ruszył w kierunku kwater przeznaczonych na potrzeby Giovanni.

- Co się tak zafiksowałaś na punkcie tego Tzimisce? - spytała zaciekawiona Lukrecja, gdy książę się oddalił.
- Chcecie czy nie muszę z nim porozmawiać. - mruknęła dziewczyna - A jeżeli nie chcecie uszczknąć niczego z nagrody to sama całą zgarnę. - odparła wyraźną pewnością swego w głosie a zaraz spojrzała na Lukrecję - Aż dziwne że ty nie widzisz jak umyka ci szansa na powrót w łaski Księcia Nowego Jorku.
- Wątpię by knowanie z Sabatem było taką szansą. - oceniła Lukrecja i dodała wyciągając z zamrażarki “trunek”. Rozlała go do kieliszków i ozdobiła parasolkami. - Mam raczej wrażenie, że ty widzisz nagrodę tam gdzie jej nie ma. Gonisz za mirażem moja droga.
- Po prostu twoje królewskie spojrzenie brzydzi się widokiem okazji, które wymagają od ciebie ubrudzenia sobie rąk, jeżeli w innym wypadku nigdy byśmy nie podjęli takich kroków. - odparła Ann.
- Nie. Ona wie, że to ryzykowna sprawa. Każdy pakt z diabłem taki jest.- przyznała Nadia popijając swojego drinka. - Czy to z prawdziwym… czy też z malowanym. Zresztą, gdzie go chcesz szukać?
- Pójdę za jego wizytówką. - stwierdziła nieprecyzyjnie nie chcąc mówić dokładnie przy Lukrecji. Wszakże nie widziała czy Ventrue już wie o krwi.
- To szaleństwo… pchasz się prosto w pułapkę. - odparła Nadia i wzruszyła ramionami dodając. - Bo to jest pułapka. Może na ciebie.. może na Giovanni. A gdzie w ogóle jest ta wizytówka?
Lukrecja spoglądała na obie wampirzyce nie rozumiejąc ich podtekstu.

Tymczasem do knajpki wkroczył znany dobrze im gangrel.

Raze był znowu w miasteczku.

Ann przeszła obok Nadii zatrzymując się tylko na chwilę przy niej, aby nachylić się ku jej uchu i szepnąć:
- Czyżbyś martwiła się o mnie?
Nie czekając na odpowiedź ruszyła w stronę Gangrela.
- No kogo tu nam znowu przywiało!
- Co poradzić. Ostatnio pogoda w Nowym Jorku zrobiła się nieznośna. A Will hojny.- zaśmiał się Raze witając się z Ann. - Trochę tu posiedzę. Może nawet do końca roku.
- To będę mogła nie tylko z Larrym ćwiczyć bicie się. - młoda wampirzyca była zadowolona z obecności Raze'a - Może wpłyniesz pozytywnie na naszego Garry'ego.
- Nie wiem co ty chcesz zmieniać w Garrym. - zastanowił się Raze drapiąc po policzku.
- Uczyniłbyś jego istnienie ciekawszym poza chwilami kiedy ćpa.
- Obawiam się że biedaczysko nie ma zainteresowań Williama. - odparł ze śmiechem Gangrel.- Ani go przemoc nie kusi.
- Sądziłabym, że was bardziej od przemocy interesowałaby natura?
- To skomplikowane, ale… ogólnie nie jesteśmy bandą napalonych ekologów. To bardziej działka wilkołaków. Bestia w nas po prostu jest bardziej… wilkołacza. - wzruszył ramionami Raze.- Trudno to wytłumaczyć. Niemniej ja jestem miejski Gangrelem i moja więź z naturą jest słabsza.
- Garry chyba czuje się... gorszym Gangrelem. - zaprowadziła Raze'a do stolika - Lucius pomógł, jak dla mnie.
- No nie wiem… na pewno nie jest dobrym materiałem na wojownika. - wzruszył ramionami Raze. - A Lucius toczy wojnę o przetrwanie naszego klanu w Nowym Jorku. Czy to go czyni gorszym gangrelem… nie wiem… nie jestem filozofem.

- Wracając do meritum... masz zamiar zatrzymać się u Garry'ego?
- Taaa… przynajmniej na razie, choć to miejsce też kusi.- przyznał z uśmiechem Kainita. - Podobno macie tu jakiś burdel.
Ann rozejrzała się i zaśmiała.
- Jesteś w nim.
- Mówię bardziej o ogólnej sytuacji. Papa Roach posłał tu swojego zabójcę. Jednego z silniejszych. Na pewno miał swoje powody… jakkolwiek szalone by nie były. - rzekł poważnym tonem Raze.
- Stillwater takie still zawsze nie jest. - Ann spojrzała na cień swojej dłoni - Mieliśmy krwawy kult, w którym śmiertelnicy poświęcali innych na ołtarzu dla jakiegoś swojego bóstwa. Wcześniej sforę Sabatu łażącą po domenie, a teraz tego, którego Sabat szukał. - wskazała na blat stołu, gdzie widniał cień w kształcie wyobrażenia diabła - Tzimisce.
- No nieźle… szczerze powiedziawszy żadnego nie widziałem. Ich stwory… owszem, ale nie twórców. - gwizdnął z podziwem Raze.
- A ja z jednym nawet gadałam. - odparła z dumą.
- I przeżyłaś. Nie każdy może się tym pochwalić.- przyznał z uśmiechem Gangrel.
- A zaraz mogą Giovanni tu przyjść. Wtedy dopiero będzie rozwałka.
- To jest coś czego w życiu nie widziałem. Walczących Giovanni, czasem łażą tacy z żywymi trupami za plecami. Ale… nigdy nie widziałem jak te trupy radzą sobie w boju.- przyznał Raze i podrapał się po łysinie.- A po co w ogóle nekromanci się tu pchają do walki? Słyszałem plotki, że im ktoś zginął, ale… co to dla nich.
- Nie nie to nie tak. - zaczęła się poprawić - Przyjdą tutaj i dowiedzą się jak diabełek z nimi zagrał, a on ich naprawdę nienawidzi. Poluje na nekromantów na naszym terenie i tu ich ubija. Stąd oni pojawili się w Stillwater. Będą naprawdę poirytowani lub wręcz źli.
- Ale chyba na tego Tzimisce, nieprawdaż? - zamyślił się Raze. - Czy może coś mi umyka?
- Jeden z nekromantów jest... powiedzmy, że ten Tzimisce i torturował co mu trochę przestawiło klepki.
- Bardzo jest szurnięty? Jak Malkavianin? - zaciekawił się Raze.
- Powiedziałabym, że gorzej. Potrafił być wręcz agresywny.
- No nie wiem. Wiele Kainitów jest agresywnych, a jakoś nie trafiają do czubków. - ocenił najemnik.
- Zobaczysz go. Od razu zorientujesz się o kim mówiłam. - powiedziała pewnie.
- Ok… coś jeszcze powinienem wiedzieć? Na kogo tu uważać? Komu nie wchodzić w drogę? Kto jest szyszką, poza księciem Smithem? - dopytywał się Raze.
- W Stillwater? - zaśmiała się - William ma kasę. Ventrue to Lukrecja... i chyba rozumiesz. Larry jest sobą. A jako Tremere mamy niebezpieczną Nadię z biblioteki. Są też dzieciaki, ale tak ogólnie to wszyscy tutaj jesteśmy na jakiejś zsyłce.
- Wiem wiem… przymusowe wakacje. - przyznał Gangrel i wzruszył ramionami.- Zawsze mogło być gorzej.
- Czyli nie będziesz miał nic przeciw szkolić mnie w walce? - zapytała radośnie.
- Czy ja wiem… zobaczymy czy znajdę czas i będę się nudził. - odparł żartobliwie Raze, a Ann dostrzegła, że do Elizjum, oprócz dwóch śmiertelników, wchodzi William. Tymczasem z przeciwnej strony wracał Joshua, zapewne po rozmowie z Giovanni.

Ann przeprosiła Raze'a i wpierw ruszyła do Williama.
- I nic mi nie jest. - przywitała go.
- To dobrze… jednak nie testuj swojego szczęścia zbyt często. Bądź co bądź jesteśmy przeklęci nieśmiertelnością.- odparł ciepło Kainita.
- Bez testowania swojego szczęścia, to ta nieśmiertelność będzie bardzo nudna.
- Nuda i tak z czasem cię czeka. - odparł melancholijnie poeta. - Nuda i pustka. Ludzie nie są stworzeni do nieśmiertelności.
- Więc powinniśmy z tej nieśmiertelności czerpać emocje. A co zaoferuje nam więcej emocji niż narażanie swojej egzystencji? - odparła radośnie.
- Nieważne. - uciął temat Blake, choć Ann miała wrażenie, że chciał coś jeszcze powiedzieć.

Toreador zmienił temat mówiąc.
- Przywiozłem ci motor.
- Dzięki ci. Czy Vincent wciąż jest u ciebie?
- Tak. Nadal pracuje nad… swoim zadaniem.- przyznał Toreador.
- A ty przyjechałeś tylko dla mnie czy masz coś do roboty w mieście? - zapytała ciekawa odpowiedzi.
- Tylko z twojego powodu.- przyznał Kainita i spojrzał na Joshuę rozmawiającego z dwiema wampirzycami i zbliżającego się do nich Raze’a. - A jak tam sprawa przesyłki i Giovanni?
- Dużo dramy od strony Lukrecji. - wzruszyła ramionami - A tak to zobaczymy. Dopiero co teraz Książę wrócił od Giovanni.
- Tego można się było po niej spodziewać. - westchnął Kainita.- A ty co o tym sądzisz?
- Giovanni nas spróbują użyć, a my możemy sytuację na twój sposób też też wykorzystać.
- Niby jak?- zapytał William.
- Potrzebuję nawiązać kontakt z Tzimisce. - powiedziała wprost - I to zrobię. - twardość w głosie dziewczyny pokazywała jak silnie w to wierzy.
Toreador z trudem stłumił śmiech. - Po co?
Rozbawienie Toreadora zabolało wampirzycę.
- Ma informacje o ruchach przeciw Nowemu Jorkowi, a do tego może rozjaśnić czy brał udział w niedawnych niepokojach w mieście.
- Nie. Ty przypuszczasz, że ma informacje, o których ci się marzy. Sabat tak jak Camarilla nie jest jedną wielką siecią plotkarzy.- wzruszył ramionami Blake. - Nie wie prawica co robi lewica. Sama zresztą powinnaś to zrozumieć… Charlie nic nie wiedział o planach swoich przywódców. Cała sfora nie wiedziała co robić, po tym jak pechowo straciła liderów.
Spojrzał na Ann dodając. - Moje kontr-przypuszczenie jest takie. Diabeł jest zafiksowanym na swoim celu, bardzo samodzielnym Tzimisce. Może i cennym ze względu na kunszt jakim się wyróżnia, ale zdecydowanie niegodnym zaufania. Tylko głupiec powierzyłby jakiekolwiek informacje na temat swoich planów.
Ann zmrużyła oczy wyraźnie poirytowana.
- No dawaj, ty też powiedz, że nie jestem w stanie nic zrobić, aby przysłużyć się sytuacji Cyrila, bo jestem za młoda, za słaba.
- Na pewno nie jesteś w stanie pomóc spiskując z Tzimisce. Bo tak to będzie wyglądało z boku. A jeśli dowie się o tym ktoś nieodpowiedni, to twoje zachowanie będzie rzutowało na Cyrila. Jeśli ty spiskujesz z Sabatem… to pewnie twój opiekun też. - wyjaśnił cicho Toreador. - Tym bardziej, że mówimy tu o starym Diable. Wiesz co się mówi o paktowaniu z diabłem?
- Wy po prostu boicie się ubrudzić w czymś z czym walczycie. Użyć brudnych sztuczek dla osiągnięcia celów, które potrafią uświęcać środki.
- Po prostu działam mając na uwadze coś więcej niż natychmiastowe konsekwencje. Coś czego nauczysz się z czasem.- odparł spokojnie Toreador i wzruszył ramionami.- Ryzykując tak wiele, lepiej mieć za cel coś więcej niż mrzonki. Nie zgaduj co może wiedzieć Diabeł, tylko co wie.
Ann prychnęła na te słowa i nic nie mówiąc odwróciła się od Williama, aby ruszyć w stronę Joshuy. A Toreador po chwili ruszył za nią.

- Forsa pojedzie za dnia, więc będę musiał polegać na moich ghulach. Miło by było, gdybyś się wieczorem jednak zjawił. Tak na wszelki wypadek.- wyjaśniał coś szeryf Raze’owi. Najwyraźniej decyzja Giovanni była już omówiona. I z tego powodu dziewczyny zajęły się gadką szmatką o perfumach. To znaczy Lukrecja gadała, a Nadia udawała zainteresowanie.
- Jestesmy martwi, a wy o babskich bzdurach? - Ann mruknęła do obu.
- To że jesteśmy martwe, nie oznacza że nie musimy być eleganckie.- stwierdziła ironicznie Lukrecja, po czym zwróciła się z wyraźną acz żartobliwą pretensją do Williama. - Czy jako Toreador nie powinieneś ją nauczyć jak ważna jest prezencja?-
Blake wzruszył ramionami mówiąc. - Uparta jest.
Ann nie odezwała się na to.

- Giovanni się pokłócili. Ale ostatecznie ten Gino… Giacomo… nie mam pojęcia jak się nazywa. Ten drugi zatriumfował. - wzruszyła ramionami Lukrecja streszczając sprawę. - Odzyskanie gościa z Europy jest dla nich ważniejsze niż zemsta. Zapłacą okup.
- A co my mamy robić? - zapytała Ann.
- Na razie… ghule Joshui pomogą pieniądzom dotrzeć tutaj. My zaś na razie nie mamy nic do roboty. Dla Giovanni sprawa jest zbyt świeża. Nie mają jeszcze konkretnych planów… wątpię jednak by Szkaradziec był grzeczny w tej sytuacji. Dostaje piany na samo wspomnienie Diabła. Wykręci jakiś numer. To pewne.- zakończyła z lisim uśmieszkiem Lukrecja.
- Mam nadzieję. - mruknęła.
- Plany pewnie będą układane tej nocy u Giovanni, następnej u nas.- zastanowiła się Nadia. - Ciekawe…
Spojrzała na Williama i rzekła. - Nie wierzę w uczciwość ani Giovanni, ani Tzimisce. I on, i oni z pewnością będą mieli jakieś ukryte intencje. Twoja Ravnoska może je wywróżyć?
- Trudno powiedzieć, jej karty nie dają wyraźnej odpowiedzi. Wróżby zawsze są… enigmatyczne.- odparł Blake, a wampirzyca spytała.- A mag?
- Nie para się tą sferą magyi, o ile dobrze go zrozumiałem. Dam znać Jaine.- odparł Toreador.
- Choć nie będzie nudno.- Ann wyraźnie była zadowolona.
- Mamy pomoc maga, mamy Raze’a teraz. Zbieramy siły na konfrontację. Coś mi mówi, że ta wymiana nie pójdzie gładko. I wątpię by Diabeł Wenecki sądził inaczej. - oceniła sytuację Ventrue.
- Przynajmniej będzie zabawnie. - Caitiffka wzruszyła ramionami.
- Z pewnością będzie niedługo duża i krwawa impreza.- westchnęła Lukrecja i spojrzała to na Williama, to Ann. - On sobie poradzi… a ty? To nie będzie rzeźnia byle śmiertelników.

No tak... mogła się spodziewać, że ta kwestia wypłynie. Przebywanie z silnymi Kainitami, jak samemu jest się słabym i młodym... nie sprawiało radości.
- Uważacie, że powinnam w ogóle nie brać udziału? - Ann mruknęła nisko patrząc zirytowana to na jednego, to na drugiego wampira.
- Nie powinnaś… jeśli zamierzasz być nieostrożna lub lekkomyślna jak Larry. - odparła Ventrue spoglądając na caitifkę. - To już może być poważna walka, więc musisz być w pełni skupiona. Skończył się czas na popełnianie błędów.
- Jak rozumiem ty też będziesz walczyć, nie zaszyjesz się w pokoju? - Ann patrzyła przeszywającym wzrokiem... jakby tym pytaniem rzucała wyzwanie Venture.
- Będę tam, gdzie będę najbardziej użyteczna w danej sytuacji.- odparła enigmatycznie spoglądając złowieszczo na Ann, jej rysy się wyostrzyły. Oczy błyszczały intensywnie, gdy tak spoglądała na młodą wampirzycę wywołując z początku lekkie drżenie dziewczyny.
Ann mogła nie kojarzyć wszystkich mocy wampirzych, ale rozumiała co mogą uczynić z ofiarą. Caitiffka w pierwszym momencie była zdziwiona swoją reakcją ciała, tym lekkim wstrząsem, jednak dość szybko jej reakcja przeszła w widoczną złość.
- Więc zostaniesz w Elizjum, tchórzu. - warknęła z niespodziewaną wściekłością.
- Nie przemierzałaś lasu w postaci rozpadających się zwłok i bliska ostatecznej śmierci. Więc nie mów mi o tchórzostwie… dzieciaku.- teraz i Lukrecja zaczęła się wściekać, wywołując ironiczny uśmieszek u Raze’a, westchnienie i spojrzenie w sufit Blake’a oraz irytację u Joshui. Reakcja Nadii była zaś stanowcza.
- Ann… odprowadź mnie do biblioteki. Teraz.- rzekła władczo Tremere wstając.
Dziewczyna spojrzała na Nadię wyraźnie zastanawiając się nad jej słowami rozważając je, aby w końcu wrócić wzrokiem do Lukrecji i spojrzawszy na nią od góry do dołu powiedzieć przestrzeń.
- W sumie całkiem dobry pomysł. Nie jest to warte bym tu teraz została. - machnęła ręką jakby odganiając irytującą muchę - Jeszcze znowu spróbuje mnie zaatakować. W ELYSIUM. - dokończyła akcentując każdą literę słowa patrząc na Ventrue.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline