Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-06-2023, 15:43   #68
Zell
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację


************************************************** *************************************************
CRYBABY
************************************************** **************************************************


Nadia ruszyła przodem i poczekała przy wyjściu na Ann. Potem ruszyła dalej mówiąc.
- Powinnaś sobie ukrócić spotkania z Larrym, zaczynasz się robić głupsza od niego.
- Teraz ty zaczynasz? - urażona zapytała Nadii.
- Nie chcesz być karcona? Nie zachowuj się jak urażony smarkacz. - odparła krótko Tremere i spojrzała na Ann dodając. - Nie wiem czyjej krwi się opiłaś, ale najwyraźniej źle na ciebie działa. Zaczynasz się zachowywać zbyt pewnie. Owszem Larry tak może, jak większość i Brujah… ale to dla nich proces selekcji. Jeśli nie jesteś silny.. giniesz. Ann… czy ty jesteś Brujah?
- Ona użyła na mnie Dyscypliny. - warknęła - Chciała wywołać we mnie strach, pokazać mi jak nic nie mogę.
- Ojej…- ironizowała Tremere zerkając na Ann. - Straszna Ventrue straciła nad sobą kontrolę i próbowała skarcić cię wzrokiem. Uraziła twoją miłość własną. Ech… jakie te młode pokolenia mają miękkie serduszka. -
Spojrzała za siebie i dodała. - Wiesz, że nazywanie hotelu Lukrecji, elysium jest trochę na wyrost. To nie jest w pełni tego typu przybytek. Przede wszystkim to hotel z właścicielką o przerośniętym ego, na które właśnie wlazłaś bez powodu. Zachowujesz się porywczo i bezmyślnie.
- Porywczo i bezmyślnie? Mam na to wszystko pozwalać także w Stillwater?
Tremere spojrzała na wampirzycę i dodała spokojnie.
- Coś ci poradzę młoda Kainitko. I wypal sobie tą poradę ogniem w sercu. Tylko wrogowie mogą cię obrazić. Nie sojusznicy, ani przyjaciele. Zaś fochy to przywilej śmiertelnych głupców, nie nasz. -
Ruszyła dalej w kierunku biblioteki. - Lukrecja ma swoje wady, ale lepiej mieć ją po swojej stronie. I ma całkowitą rację. Miesiąc miodowy się skończył. Nie ma czasu na popełnianie błędów, więc… staraj się ich nie popełniać.
- Nie będę żadnych popełniać. - mruknęła - Nie wierzysz?
- Nie dałaś mi powodów, by wierzyć. - stwierdziła sceptycznie Nadia. Zamyśliła się.- Ty… nie uszczknęłaś jeszcze krwi Tzimisce, co?
- Skąd to pytanie?
- Mam wrażenie, że… - zastanowiła się Kainitka.-... zachowujesz się dziś… dziwnie.
- Nie, nie piłam jej. Tylko Cyrila. - odparła.
- Nie zachowuj się jak Larry, dobrze?- poprosiła Nadia.

Westchnęła na prośbę.
- Dobrze... Ale powiem ci, że jesteś urocza jak się troszczysz.
- Nie dopisuj sobie do tego uczuć. Po prostu pilnuję swoich interesów. A w moim interesie jest nie pozwolić innym Kainitom wybijać się nawzajem. Nie potrzebujemy gorących konfliktów w naszej małej społeczności.- odparła Tremere.
- Kiedy była mowa o Diable wyglądałaś na dość przejętą, że mogłabym ucierpieć.
- Nie bądź naiwna Ann. Cokolwiek się wydarzy w związku z Tzimisce uderzy w nas wszystkich.- westchnęła Tremere. - Mój klan nie bez powodu widzi w nich jednego ze swoich największych wrogów. Nie z powodu samej ich nienawiści, ale… dlatego, że są potężni i podstępni. Mówi się o nich, że potrafią kształtować ciało jak plastelinę… ale to umysł ucierpi najbardziej od ich działań. Widziałaś co zrobił ze Szkaradźcem. Myślisz, że zniekształcona twarz jest największą raną jaką mu zadał?
- Wykazujesz większą troskę o mnie, niż kiedykolwiek Cyril wykazywał. - powiedziała szczerze, nie dając zmienić tematu.
- Teraz to moja krew przez ciebie przemawia. Zmienisz zdanie, gdy osłabnie z czasem.- odparła z przekąsem Nadia i dodała. - Dbam o to miejsce, bo jego zniszczenie czy nawet poważny konflikt w nim zagrozi mojej misji.
- Wiesz... - stanęła przed Nadią - A może po prostu widzę cię inaczej, niż usilnie starasz się prezentować na zewnątrz?
- Możesz widzieć mnie jakkolwiek chcesz.- prychnęła ironicznie Nadia.- Dobrze wiesz, że podcieram się opiniami innych o mnie.
- Więc dlaczego tak bardzo ci zależy, aby zaprzeczać moim słowom?
- Nie zależy. - zaperzyła się wampirzyca. Po czym burknęła.- A myśl sobie co chcesz. Tylko nie rób nic lekkomyślnie. Bo mamy dość kłopotów z Giovanni i stukniętymi Malkavianami. A teraz jeszcze i Tzimisce. -
Po czym zaczęła marudzić. - Przez to wszystko nie mam dość czasu na moje badania.

Dziewczyna uśmiechnęła się z lekkim rozbawieniem sytuacją.
- Masz całą wieczność. To tylko krótki wycinek czasu.
- Wiem. Wiem. Wiem… przyjmuję to ze spokojem. To prostu mały kamyczek w bucie. Niby nieistotny, ale uwiera. - odparła z frustracją w głosie Nadia. -To sobie mówię… Masz całą wieczność przed sobą Nadieżdo. Ale jest to irytujące, gdy zaczynam sobie to mówić co noc. Bo w miejsce starych problemów pojawiają się nowe… I co jeśli przez wieczność kolejne problemy będą odciągać moją uwagę od dzieła mego życia?
- Problemy tego miasta nie będą tak długie. - pocieszyła Nadię.
- Oby… aczkolwiek… martwi mnie zainteresowanie Papy Roacha Stillwater. Może to i wariat, ale… o przenikliwym umyśle.- westchnęła Tremere. - I krążą plotki, że obdarzony jest darem jasnowidzenia.

- Powiem szczerze, że nie rozumiem dlaczego nikt prócz Garrego nie widzi czających się problemów w tym mieście. Już wcześniej nie zauważyliście, a teraz... - westchnęła - Nie wiem, mimo wybicia tego kultu ciągle czuję jakiś niepokój, który wcześniej odczuwałam w związku z kultem. Teraz po prostu uwagę zajmuje Tzimisce.
Nadia zaśmiała się ironicznie. - Myślisz, że w Nowym Jorku jest inaczej? Tam są niedobitki Baali kryjące się w cieniach. Sekta wyznawców Setha udająca Toreadorów i podlizująca się możnym. Assamici ukryci wśród arabskich gett i pewnie agenci Sabatu niczym karaluchy krążące pomiędzy uliczkami. Dziesiątki problemów, których nie da się łatwo rozwiązać punktowym zastosowaniem przemocy. Widzisz moja droga… zadaniem Księcia, Szeryfa i wierchuszki Klanów nie jest rozwiązywanie wszelkich problemów naszych dominiów… tylko pilnowanie by to szambo całkiem nie wybiło i smród nie rozszedł się na całe miasto.
Dziewczyna pokręciła głową.
- Nie, nie rozumiesz. Nie mówię o takich problemach jakie są zwykłe dla Nowego Jorku. W Stillwater... tu po prostu coś się czai, coś innego niż Tzimisce czy sfora Sabatu. Czuję to, ale umyka mi zrozumienie tego natury. - spojrzała smutno na Nadię - Ale ty i tak mi nie wierzysz, prawda?
- Niezupełnie. Ja po prostu przywykłam. - wzruszyła ramionami Tremere.- Dobrze wiem o czym mówisz. I znam tego źródła. Jedno z pewnością pokazywał ci William. Szpital psychiatryczny na wzgórzu. Drugim jest potwór w jeziorze. Problem jednak jest taki, że tych spraw nie rozwiąże brutalna siła tylko magia… prawdziwa magyia… a tą mój klan nie włada. Taumaturgia jest potężna, ale w porównaniu prawdziwą magyią jest tylko jej namiastką.

- Czym jest ten potwór z jeziora, Nadia? - zapytała.
- Potężny duch, którego tubylcy czcili jako boga dawno temu. Obecne czasy musiały go wypaczyć. - Nadia sięgnęła do kieszeni i wyjęła paczkę papierosów. Wyjęła jednego i zapaliła. Zaciągnęła się dymem, bardziej z przyzwyczajenia niż z konieczności. - Śpi po drugiej stronie bariery… a wilkołaki pilnują jego snu. Przynajmniej do tego, te futrzaki się nadają.
- Widziałaś kiedyś w snach tego ducha? I czy to on niszczy wyprawy do piramidy?
- Coś w tym rodzaju. William też widział chyba… i może Lukrecja… Ravnoska pewnie też. - zamyśliła się Kainitka rozważając cicho.- Wątpię by ten duch mieszał się w sprawy piramidy. Po pierwsze jest ona daleko od jeziora. A po drugie… nie ma dowodów na to, by jego potęga obecnie sięgała poza sny. Aczkolwiek to niewykluczone… nawet jeśli mało prawdopodobne.
- Ja... śniłam o drapieżniku w wodzie. To były sny inne niż te, które pojawiają się w Nowym Jorku. Wiedziałam, że ten drapieżnik mnie zniszczy, że czeka mnie śmierć, cierpienie... ale nie mogłam się powstrzymać, zanegować jego woli, a wyzywał mnie bym do niego podeszła. Moja wola była zbyt słaba, by się uratować.
- Jego power fantasy zapewne. To by czynił gdyby był wolny, ale nie jest. - odparła spokojnie Kainitka. - Siedzi w Umbrze i śni.
- I to po prostu duch? Takie jest stworzenie bez formy?
- A co to jest duch Ann? Czym jest duch? To takie ludzkie określenie, niewiele mówiące. - westchnęła Nadiai wytłumaczyła.- To istota prastara. I to jedyne co wiemy. Nikt z nas jej nie widział. Nawet w snach. Potrafisz opisać jej wygląd?
- Widziałam tylko... macki. Jakby macki... czarne... ciemne. Oleiste czy... nie wiem w sumie.
- No właśnie. Nie wiemy co to jest. Nie jestem pewna czy wilkołaki wiedzą i nie mamy możliwości by się dowiedzieć. - wzruszyła ramionami Nadia.- To co ci powiedziałam o tym potworze, to “dziecko” moich domysłów i miejscowych indiańskich legend. Równie dobrze mogę się mylić.

- Byłaś kiedyś osobiście w piramidzie? - zapytała z prawdziwą ekscytacją.
- Oczywiście że nie. Przecież żyję, prawda? Jak dotąd nikt, kto wszedł do niej… nie wrócił z powrotem.- odparła z przekąsem Nadia.
- To w końcu Ty. Nie zdziwiłabym się gdybyś ty tam była i wróciła w całości jako jedyna.
- Ann… nie bądź naiwna. Mocniejsi ode mnie wchodzili tam i ginęli. Cyril wił się jak piskorz próbując się wywinąć, gdy Augusto próbował go wysłać do piramidy. - odparła Nadia zaciągając się dymem.- W Nowym Jorku, “wysłaniem do piramidy” Tremere zwą wyrok śmierci.
Po wyrazie twarzy dziewczyny widać było, że o tym wyroku sama nie wiedziała.
- To Cyril był już bliski skazania na śmierć? Kiedy?
- Och, wiele razy. Augusto dobrze wie, że twój opiekun kopie pod nim dołki. Więc odpowiada mu tym samym. Poza tym… oficjalnie to nie było skazanie na śmierć. Wtedy to jeszcze był wielki honor.- zaśmiała się sarkastycznie wampirzyca.- Piramida pożarła dopiero trójkę z naszego klanu. Cyril, jak się domyślasz, zdołał się wtedy wymigać.
- Jakie były twoje relacje z Cyrilem? Złe tylko przez powiązanie Augusto?
- Nie lubiłam go, ale po prawdzie niewielu z nowojorskich mięczaków lubię. A on mnie unikał, więc można powiedzieć, że nasze stosunki były poprawne.- wzruszyła ramionami wampirzyca.

- Zabiłabyś mnie gdyby Augusto kazał zlikwidować mojego opiekuna, prawda? - zapytała choć znała odpowiedź.
- Prawdopodobnie… tak. - odparła Nadia i wzruszyła ramionami. - Ale Cyril to stary lis i nie jedyny knujący przeciw Palafoxowi.
- Wiesz, że bym musiała stanąć w jego obronie. - odparła ze smutkiem - Nie chciałabym cię skrzywdzić.
- Nie martw się. Nie miałabyś okazji spróbować. - wzruszyła ramionami Tremere.
- Ostatnio mogłam. - przypomniała złośliwie.
- Chyba nie sądzisz, że będzie to jakiś pojedynek? - zakpiła żartobliwie bibliotekarka. - Zginiesz zanim zauważysz moją obecność.
- Skąd taka pewność, że dałabym się na taką sztuczkę i sama nie potrafiłabym tak cię podejść? - zapytała drocząc się.
- Po pierwsze… nie wiedziałbyś o tym, że planuję cię zabić. - stwierdziła Kainitka wzruszając ramionami. - Zginęłabyś przed swoim mistrzem.
- Żadnej litości? - westchnęła teatralnie.
- Litość to przywilej śmiertelników.- odparła krótko Nadia.
- Dlatego nie okazujesz jej w łóżku. - zaśmiała się pod nosem.
- Dlatego… z pewnością to jedyny powód.- odparła z przekąsem Tremere.

- Nie wiem kiedy do ciebie znowu przyjdę. Szalony czas mamy.
- Nie przejmuj się tym. Mam co robić.- odparła Tremere zerkając na dziewczynę. - Poza tym… też będę wciągnięta w ten cały… bajzel.
- William nie będzie tak panikował. - zaśmiała się.
- Pewności nie ma, Toreadorzy miewają huśtawki nastrojów i skłonności do hamletyzowania.- zamyśliła się Kainitka.
- Wrócę do Elysium, by nie martwił się, że mnie gwałcisz pojąc krwią. Będę grzeczna. - uniosła lekko ręce w geście poddania. Nim jednak odeszła przerzuciła ramiona przez kark Nadii i wpiła się ustami w usta Tremere. Odpowiedzią wampirzycy była uprzejma obojętność na tę pieszczotę… ale niczego więcej Ann spodziewać się nie mogła. Publicznie, a także często prywatnie Nadia nie okazywała uczuć… poza atakami furii oczywiście... co wyraźnie nie przeszkadzało Ann.



W głównej sali William rozmawiał przy stoliku z Razem. Nie było tu ani Joshui ani Lukrecji, a obecnie Miracella obsługiwała bar. Przy którym to siedział jeden z bliźniaków Giovanni.
Ann weszła do środka w dobrym nastroju i zaraz podszedłem do stolika Williama rozmawiającego z Razem.
- Ustalacie stawki? - zapytała opierając się łokciami na blacie.
- Na to już za późno. Dogadujemy obowiązki.- wyjaśnił William.
- No to już cię wyrolował. - odezwała się do Raze'a.
- Niezupełnie. Wiedziałem na co się piszę.- przyznał ze śmiechem Gangrel.
Dziewczyna spojrzała na Williama.
- Dorzucisz mu ekstra jeżeli będzie mnie trochę trenował?
- No nie wiem…- zastanowił się Blake. - Może? Zależy jak czasochłonne będą te treningi. I czego będzie cię uczył.
- Pomyślisz nad czymś? - uśmiechnęła się do Gangrela.
- Nie wiem czego miałbym cię uczyć, walki?- zastanowił się Raze, a Blake dodał. - Larry ją tego uczy.
- Nie sądzę, bym mógł nauczyć cię czegoś czego nie pokaże ci Larry. - zastanowił się czarnoskóry Kainita.
- Garry mnie nauczył. - odparła dumna jak paw.
I dostała kopniaka w kostkę pod stołem.
- Walczyć ją uczył… WALCZYĆ. - sprostował pospiesznie William. A Raze wydawał się zaskoczony. - Myślałem że spluwę odwiesił na kołek… został pacyfistą.
- Ale uczyć walczyć może. - odparł Toreador.
Ann nie rozumiała czemu tak zareagował William, ale skinęła głową w potwierdzeniu jego słów.

- Widzę, że jeden z naszych bladych gości jest tutaj. - zmieniła temat.
- Tak… ten ładniejszy. Dzwonił do swoich z komórki. Nie wydawał się szczególnie… zadowolony. Ta umowa musi być dla nich trudna do przełknięcia.- ocenił William w zamyśleniu.
- Książę też może mieć trudności z przełknięciem tych negocjacji z Tzimisce na sąsiednim podwórku. - ocenił Raze, a Toreador wzruszył ramionami. - Cóż… w zasadzie to nie MY się bratamy, a Giovanni. Więc jak będzie miał wątpliwości to niech je do enklawy zgłasza.
- Lukrecja jeszcze długo się złościła? - wyraźnie sytuacja dość bawiła młodą.
- Dość długo. Nie licz na jej pomoc w ciągu najbliższych nocy. - stwierdził Blake.
Wampirzyca wzruszyła ramionami wyraźnie nieprzejęta.
- Sama sobie winna.
- Żebyś potem nie żałowała.- westchnął Toreador.
Ann lekko prychnęła na te słowa.
- Dam wam już spokój, ustalajcie dalej. Ja zobaczę co przy barze. - odepchnęła się od stolika, aby ruszyć do baru.

***

Miracella spojrzała na podchodzącą Kainitkę z nerwowym uśmieszkiem. Czuła się jakoś nieswojo przy Ann.
- Co podać? - rzekła bardzo formalnie.
- Mary. - spojrzała spokojnie na Miracelle - Nie mam przecież nic przeciw tobie.
- Nie masz… - odparła zimno Kainitka. - … ale rzuciłabyś się z pazurami, na każdego kto naplułby na twojego Cyrila. Myślisz, że tylko ty jedna na świecie jesteś tak uwarunkowana?
- ...och. To... - Ann wyglądała w tym momencie na zmieszaną - To było tylko nieporozumienie między mną i Lukrecją... - próbowała załagodzić sprawę.
- Jeśli ktoś naplułby na twojego Cyrilka…- wysyczała przez zęby Miracella powtarzając się. - To dobrze wiedziałabyś, że to nie było tylko “nieporozumienie” między nim a Cyrilem.
Po czym w milczeniu zabrała się za nalewanie krwi.
Ann otworzyła już usta, aby zacząć sprzeczać się, że to Lukrecja ją pierwsza zaatakowała, ale zrezygnowała nim wypowiedziała pierwsze słowo.
Miracella też nie była rozmowna. Po chwili podała Ann trunek i zabrała się w milczeniu za typowe zajęcie barmanów. Czyszczenie szklanek szmatką.

***

Ann zabrała szklankę i bez słowa wróciła do dwóch wampirów, siadając obok w ciszy, aby im nie przerywać rozmowy.
Tamci byli zajęci rozmową na temat warunków mieszkaniowych u Garry’ego. O dziwo, William zachwalał sektę Gangrela, ale Raze nie wydawał się przekonany. Toreador zauważył zmianę nastroju Ann.
- Coś taka nie w sosie?
- Czy ja też jestem taka w stosunku do Cyrila jak Miracella do Lukrecji? - zapytała wpatrzona w przelewającą się krew w szklance.
Toreador spojrzał na dziewczynę i rzekł wprost. - Tak. Jesteś taka sama.
- To... - westchnęła - Nie podoba mi się to…
- Z czasem to minie… przynajmniej u niej. Lukrecja prędzej czy później odstawi ją od cyca.- odparł William rozważając sytuację. - Ma wystarczająco duże stadko do wykarmienia. Niemniej, póki co… Miracella to świeżak. Clyde już prawie się uwolnił od więzi.
- Po prostu... to naprawdę dziwne zobaczyć swoje zachowanie z zewnątrz. Nie wiem co o tym myśleć. - mruknęła cicho.
- Następnym razem, gdy przyjdzie łyknąć ci krwi… spróbuj pomyśleć nad tym, czy naprawdę warto. - poradził Raze. I pocieszył. - Wszyscy to przechodziliśmy, każdy z nas był uzależniony od swojego twórcy… to… naturalne.
Dziewczyna nie odpowiedziała na to. Powoli popijała Krwawą Mary, chcąc uniknąć tematu.
Nie powinna tak myśleć. Przecież zawsze było warto przyjąć krew Cyrila! Skąd wzięły się jej te niedorzeczne myśli o zerwaniu tej relacji?
- Co się działo jak wyszłam z Nadią? - zapytała.
- Nic takiego… rozważaliśmy różne opcje. Rozmawialiśmy. Potem zadzwonił Garry twierdząc, że już przesłuchał wraz z młodym Malkavem węża. I Joshua pojechał wysłuchać raportu.- odparł William z uśmiechem.
- Mamy w sumie już pomysł co jutro jest do zrobienia? Czy czekamy na ruch Giovanni?
- Zobaczymy co takiego powiedział wąż. - odparł William wyraźnie biorąc “powiedział” w metaforyczny nawias.- Niemniej… tak, czekamy na ruch Giovanni i Tzimisce. Będziemy się przyglądać ich działaniom… bo pchanie palców między młot a kowadło nigdy nie jest dobrym rozwiązaniem.

- Widzisz? Nie zostałam z Nadią. - wyszeptała do Williama.
- To dobrze… ona jest… wiesz jaka jest.- odparł ciepło Blake. Po czym spytał.- A ty wolisz jutro eskortować pieniądze z Razem, Larrym i Joshuą czy wpaść wraz ze mną i Garrym do Jaine Love?
- A to już pewne, że Giovanni dadzą te pieniądze? - zapytała.
- Tak… jutro przyjedzie specjalna furgonetka.- potwierdził Toreador.
- Zgodzili się podejrzanie szybko. - ocenił Raze, a Blake dodał. - Przypuszczam, że zaginięcie szychy z Europy może strącić z szyi parę nekromanckich głów, więc… te szyje próbują ocalić swoje głowy. Za każdą cenę.
- Obie opcje mnie kuszą... - mruknęła niepocieszona - Aż tylu do oddania będzie potrzebne?
- No… nie. - przyznał William i uśmiechnął się.- Ale niech Giovanni wiedzą, że traktujemy sprawę poważnie.
- Pójdę z nimi. Jestem bardzo ciekawa sytuacji z Larrym.
- Tego się obawiałem.- westchnął Toreador i potarł podstawę nosa.- Ann, nie naśladuj Larry’ego. To niezdrowe.
- O co ci tym razem chodzi? - skrzywiła się.
- Wiesz że on lubi ryzykować i pakuje się w kłopoty?- zapytał retorycznie Blake.
- Chcę też wiedzieć co zrobi sam Joshua. Nie zamierzam przecież rzucić się wściekle na Tzimisce. A co niby fajnego byłoby u Jaine?
- Nie będziemy się bawić… ani u Jaine, ani u Giovanni. Jeśli będziemy mieli szczęście… będzie nudno i tu i tu. Ale wiadomo… Larry’emu może coś odwalić. - westchnął ciężko Kainita.- Albo Gorgonowi. Jeszcze nie wiadomo na co Malkavy wpadną.
- Ale go chyba nie idzie z pieniędzmi?
- Nie… ale chyba będzie się nudził.- zaśmiał ironicznie wampir.
Dziewczyna westchnęła.
- No dobrze, dobrze pójdę z tobą. Jeszcze się na ostateczną śmierć zamartwisz.
- Byłbym zobowiązany, gdybyś poszła.- odparł z uśmiechem Toreador, po czym szybko wyjaśnił. - To znaczy wdzięczny… tak się mówiło w moich czasach.
Ann pokiwała głową.
- Tak też będzie.
- No to powinniśmy już wracać do domu. Mam wrażenie, że nie będziemy obecnie mile widziany w siedzibie Lukrecji, a noc się już powoli kończy.- odparł Toreador.



Po powrocie Kainita z ulgą przeciągnął się mrucząc pod nosem.
- Nie ma jak w domu.
I ruszył ku swojemu pokojowi, by zatopić się w poezji przez te kilka ostatnich godzin przed świtem.
Ann przebiegła przed niego.
- Naprawdę Lukrecję tak zabolało i ma focha? - zapytała zaciekawiona, zaciągając go na kanapę w salonie.
- Zraniłaś ją… ona się troszczyła o twoje bezpieczeństwo. A ty nazwałaś ją tchórzem.- odparł Toreador.
Dziewczyna parsknęła.
- Bzdura. Takich rzeczy nie oczekuje się od Ventrue. A jedyne co mogłam zranić to jej ego. I nie ona sama je zraniła, gdy postanowiła mnie mentalnie zaatakować i poległa w tym boju.
- I co zyskałaś w tym boju? - zapytał retorycznie Kainita.
- Czy ty naprawdę sądzisz, że powinnam po prostu poddać się i pozwolić sobą zamiatać podłogę? - zapytała zdziwiona.
- Jest różnica pomiędzy nie poddawaniem się, a chełpieniem się niepotrzebnie zwycięstwem. Tak samo jak różnica pomiędzy dyplomacją, a obrażaniem. Dobrze by było, gdybyś opanowała te różnice.- wyjaśnił Toreador.
- Czyli mówisz, że powinnam wrócić do uległej postawy, mimo że bez przerwy mi mówicie, że wszyscy są tutaj tak samo utopieni w bagnie?
- Jest spore spektrum między uległością a pychą. Nie powinnaś skakać z jednego ekstremum na drugie. Złoty środek to równowaga między nimi.- westchnął Kainita.
- Ona jest tchórzem. Boi się kiwnąć palcem, żeby nie zdrapać sobie farby z niego. - mruknęła.
Toreador znacząco westchnął. - Nie zamierzam cię przekonywać, że jest inaczej. Jak sobie coś wbijesz do głowy… to ciężko ci zmienić zdanie.
- A jak mam myśleć inaczej, gdy Lukrecja w ogóle nie rusza się ze swojego Elizjum i nie chce brać udziału w żadnych akcjach?
- Nie każdy jest wojownikiem Ann. Z tego co wiem, Cyril też nie jest wojownikiem. - przypomniał jej Toreador i dodał.- Co nie oznacza tchórzostwa. Są różne rodzaje odwagi. I różne są role do spełnienia.
- Cyril posiada podwładnych i sojuszników. Temu walczą dla niego. A gdzie są ci podwładni Lukrecji? - dodała z lekką złośliwością.
- Poznałaś jedną i sypiasz u drugiej. Miracella jest jej podwładną, a Nadia… w pewnym sensie sojuszniczką. A co do Cyrila… czyż jego podwładnych nie wybito?- mężczyzna potarł podstawę nosa dodając.- Nie chcę zapeszyć, ale nie zdziwiłbym się gdyby Cyril wkrótce dołączył do nas w Stillwater.

- To niemożliwe, nie nie zasłużył na to! - zaprzeczyła bezklanowa - Nie jest winny tym zbrodniom, a podwładnych nadal posiada. Wiem, że są, ale nie miałam z nimi dużo wspólnego.
Toreador machnął ręką.- To nie kwestia winy, tylko… pecha. Nie ma znaczenia czy jest winny czy nie. Tylko czy jego pobyt tutaj na wygnaniu przysłuży interesom rozdających karty w naszym społeczeństwie. I nie sądzę, by podwładni jakich miał… jacy jeszcze żyją, chcieliby mu pomóc. Nie wszystkich karmił swoją vitae… a bez niej lojalność w ich ustach, jest tylko pustym słowem. Ostatecznie, to wszystko kwestia interesów… zwłaszcza w Nowym Jorku.
- Mam nadzieję, że tak nie będzie... - mimo wcześniejszego zachowania obawiała się nieprzyjemności dla swojego opiekuna... a w środku martwiła się, iż wszystko wróciłoby do normy z Nowego Jorku, gdyby był tu na stałe - On... nie dostosowałby się do mieszkania w Stillwater…
- Z pewnością byłby równie sfrustrowany co Lukrecja. - przyznał Toreador.
- Chyba Lukrecja nie rozładowuje swoich frustracji na Miracelli? - zapytała.
- To nie w jej stylu. - odparł Toreador.
- No właśnie. - spojrzała w podłogę - Cyril... - westchnęła - To jest w jego stylu…
- Lukrecja nie jest wampirzycą skłonną do przemocy, poza oczywiście złośliwymi docinkami. Miracelli nie skrzywdzi, ani żadnej swojej podopiecznej. - odparł Toreador.

- Nie wiem czemu weszłeś w sojusz z nim. Jesteście zupełnie różni charakterem. Jak zacząłeś z nim wiązać?
- To stara znajomość, ze starego kraju. I sojusz to delikatnie mówiąc… nadużycie. Po prostu wyświadczamy sobie przysługi.- wyjaśnił Toreador.
- Ale jak się poznaliście?
- Tak jakoś przypadkiem… chyba w Londynie. Na jednym z zebrań…- zastanowił się Will drapiąć po karku. - W sumie to nie pamiętam.
- Musiał się do ciebie dobrze przykleić. Widać, że mu zależy.
- Nie… niezupełnie. Po prostu tak jakoś wyszło. Mieliśmy wtedy parę wspólnych interesów i parę okazji do współpracy. - odparł z uśmiechem Toreador.
- To w sumie czy wiesz dlaczego akurat do ciebie zgłosił się, kiedy chciał mnie gdzieś skryć?
- To akurat proste. Nie ma zbyt wielu kontaktów poza Nowym Jorkiem. Byłem jedyną jego opcją. - wyjaśnił Kainita.
- Byłeś zaskoczony jego prośbą?
- Trochę. - przyznał Blake.
- Myślałeś że przyśle tutaj jedną ze swojego klanu? Bo nie wiedziałeś, że go nie posiadam.
- Nie zawracam sobie głowy takimi detalami.- odparł Toreador.
- To nie są detale! - zaprotestowała.
- Dla mnie są.- wzruszył ramionami Blake. - Za stary jestem, by się nimi przejmować.
- Przecież starzy tak samo widzą przynależność.
- Ci którzy kurczowo trzymają się władzy… jaką ja mam władzę?- zapytał z delikatnym uśmieszkiem Toreador.
- Byłeś księciem! - zaprotestowała.
- Byłem… ale od dawna nie jestem.- przypomniał jej William.- I nie planuję powrotu.
- Dziwny jesteś, wiesz? - mruknęła bez zrozumienia.
- Możliwe że tak… w końcu nie był bym tutaj, gdybym nie był dziwny, prawda?- zapytał retorycznie Kainita.

- Ja bym choć Klan chciała mieć... - przyznała Francuska - Byłaby o wiele łatwiej…
- To już zależy od klanu. - zażartował Kainita i dodał.- Wszystko ma swoje przewagi i zalety. Bezklanowość również.
Ann skrzywiła się na te słowa.
- Nie, Will. To, co widziałbyś za zaletę braku Klanu... nie przebija wad. Ty możesz inaczej podchodzić, ale uwierz mi - mówiła powoli - społeczeństwo Kainitów rzadko traktuje takich łaskawie. Jesteśmy w ich oczach... niby wampirami, ale poniżej klanowych, tylko nieco ponad ghulami, choć niektórzy by swoje ghule wyżej widzieli. Bezklanowi muszą znaleźć... pana... bo bezpańscy w ciągu kilku nocy zginą i to nie przez nakaz Księcia, ale z działań innych. Bo istnieją. - uśmiechnęła się smutno - Elena... cóż, przeszłość. Ale to wyjątek. W Nowym Jorku chodzę jak na szpilkach przy innych, unikam unoszenia wzroku, kryję się przed Brujah, którzy może i mnie nie zniszczą dzięki posiadaniu opieki Cyrila, ale z lubością traktują jak zabawkę, którą można umęczyć.
- Świeżo przeistoczeni, bez względu na klan, zwykle mają ciężko. Większość z nich… ginie.- westchnął Kainita. - Zwłaszcza jeśli są Gangrel, Brujah, Malkavian czy Ventrue. Tremere też, choć u nich to inny rodzaj zgonów.
- Nie są traktowani jak śmieć wyrzuconemy na ulicę. Przynajmniej większość z nich jest otoczona opieką swojego Rodzica. - mruknęła - Wybacz, ale wyraźnie nie jesteś w stanie zrozumieć jak to wygląda po tej stronie. Prawdopodobnie będąc młodym zachowywałeś się tak samo... Och, nie przepraszam. W czasie twoich twojej młodości bezklanowe kundle się po prostu ubijało.
- Rozumiem twój żal…- odparł ciepło wampir i pogłaskał ją po włosach. - Ale nie pozwól sobie zamknąć się w przeszłych krzywdach. To więzienie umysłu.
Ann prychnęła.
- Dopiero jak uwolnię się z prawdziwego więzienia społecznego, zacznę myśleć o więzieniu umysłu. Will, nie jesteś głupi, wiesz co dzieje się w Camarilli i całym społeczeństwie Kainitów. Jaką mam pozycję, tak naprawdę. Jaki lunapark jest w Stillwater. Wiesz, że utworzyłeś sobie iluzję, którą prezentujesz wszystkim naokoło. Ale to iluzja, nawet jeżeli dla ciebie jest prawdziwa.
- Ann… nie daj się złapać w tą pułapkę, w którą wpadł Cyril. Nie pozwól by ambicja nie pozwalała ci się cieszyć tym co już osiągnęłaś.- westchnął cicho mężczyzna.
- A co takiego osiągnęłam? - uniosła lekko głos - Że przeżyłam dwa dziesięciolecia?
- Nie każdy Kainita może się tym pochwalić. - zażartował wampir i dodał poważnie. - Stałaś się częścią tej społeczności. Poznałaś nową dyscyplinę… aczkolwiek lepiej nie wspominać kto cię nauczył przy osobach, którym nie można do końca zaufać. Mogłaś narobić kłopotów Garry’emu.

- Niby czemu? Z tego co wiem to nie jest jakaś tajemnica Gangreli.
- Klany zazdrośnie strzegą swoich sekretów. Garry nie ma prawa zdradzać tajników dyscyplin innym Kainitom. Owszem, nie nauczył cię niczego szczególnie skandalicznego, ale…- westchnął Toreador. - Primogen jego klanu z Nowego Jorku, mógłby zareagować bardzo gwałtownie na wieść o tej sytuacji.
- Garry ci o tym powiedział sam?
- Tak. Garry mi ufa. - przyznał Toreador. - I ma rację… nigdy nie zdradzam powierzonych mi sekretów.
- Przecież inne wampiry muszą znać taką dyscyplinę, nie tylko Gangrele, prawda? A nauczenie się tego nie było jakąś straszną sztuką. - odparła.
- To nie o to chodzi. Klany zazdrośnie strzegą swoich tajemnic. Tobie nic by się nie stało po wypaplaniu Raze’owi kto cię nauczył nowej sztuczki, ale Garry.. on mógł mieć kłopoty, gdyby Lucius się dowiedział. - wyjaśnił William.
- Więc gdybyś ty zrobił to samo, nauczył dyscypliny Klanu, to Elena chciałaby cię zjeść?
- Nie wiem… może? Na pewno by to jakoś wykorzystała do swoich celów. Może jako szantaż wobec mnie? - zadumał się William. - Jeśli jednak nauczę jakiejś dyscypliny, to wolałbym jednak żebyś nie mówiła o tym Elenie. Domysły to nie to samo co deklaracje.
- Ale niektóre z dyscyplin po prostu się pojawiły! Z Przeistoczenia! - westchnęła - Nie znam nikogo kto umiałby kierować cieniem jak ja. Kto w Camarilli umie?
- Nikt to sztuczka Lasombr…słuchaj Ann. - spojrzał wprost w oczy Kainitki.- To że umiesz lepiej znosić ciosy nie jest dla nikogo problemem. To że być może poznasz nowe dyscypliny w przyszłości, też nie będzie kłopotem tak długo jak… nie będziesz wspominała u kogo ich się nauczyłaś. Zawsze mów że tak jakoś… spontanicznie je poznałaś.

Dziewczyna zginęła głową zgadzając się z Williamem.
- Dobrze, nie będę wspominać. - spojrzała lekko zaniepokojona - Jeżeli to sztuczka jednego Klanu, to tym bardziej nie byliby zazdrośni o ten sekret? Mogę mieć z tego powodu problemy?
- Tak jak Charlie z Tremere miał. - przyznał Blake i dodał z uśmiechem. - Ale wiesz… w twoim przypadku to jest Sabat i w interesie Camarilli jest wchodzić im w drogę, więc raczej pomogą tobie w takiej konfrontacji… nawet chłopcy Grozy. Sabatu nie cierpią bardziej niż bezklanowców.
- Tremere... są bardzo dziwni z Taumaturgią. Cyril... musi go boleć to... - mruknęła pod nosem.
- To bardzo hermetyczny klan… zamknięty… szczerze powiedziawszy nie wiem co się u nich dzieje. Wiem natomiast, że często ich najmłodsi Kainici giną bardzo brutalną śmiercią. Ich zwłoki wyglądają naprawdę upiornie.- przyznał Toreador.

- Czy wiesz co Cyril zrobił Gangrelom?
- Podobno przyczynił się do śmierci jednego z nich. Kogoś ważnego… ale więcej nie wiem. - podrapał się po karku William. - Nie jestem pewien czy Lucius i jego klika wiedzą. Te kwestie dotyczą wydarzeń ze starego kontynentu. Gangrele mają zakaz wchodzenia z nim w konszachty… ani nie mają mu szkodzić, ani pomagać, ani pracować dla niego.
- Ponoć wykradł im sekret…
- Dyscyplinę… nie wiem jak, ale zdołał poznać. - przyznał Toreador.- Tą ze zmianą dłoni w szpony.
- Czyli teraz umiałby to?
- Widziałem jak pochlastał rozwścieczonego szałem antitribu Brujah, gdy dominacja nad jego umysłem mu nie wyszła. - wyjaśnił Blake.
- Och... Mnie tylko cały czas straszył swoją magią…
- Coś tam ponoć umie. - stwierdził niemrawo Toreador, choć Ann miała wrażenie, że także on nie widział oszałamiającego pokazu mocy w wykonaniu Cyrila. Czyżby Nadia rzeczywiście miała rację?

- Will... - w głosie Ann pojawiła się bojaźń - Czy... Czy on... - plątała się w słowach - Czy on może użyć... taumaturgii? - z jednej strony chciała by Nadia kłamała, ale z drugiej…
- No… chyba tak, przecież jest Tremere. Sa z tego znani. Musi umieć, skoro narzekał często, że musi szkolić młodzików podsyłanych mu przez Palaoxa. - odpowiedź Blake’a nie była rozstrzygająca. Zawierała więcej poszlak niż dowodów.
W tej sekundzie już wiedziała - Ann nie mogła się doczekać następnego spotkania swojego opiekuna. Musiała mu zadać pytanie o jego magię.
- Początkowo często mnie tym straszył. Taumaturgią. Zaskakujące że nigdy sama jej nie zobaczyłam. To już magię częściej widziałam.
- Przypominam sobie, że raz… zapalił cygaro towarzyszowi magicznym płomykiem. Ale nic potężniejszego nie widziałem.- wspomniał William w zadumie.
- A widziałeś kiedyś jakiś inny użycia dyscypliny u niego?
- Poza dominacją i raz tymi pazurami… i tym płomykiem… hmm… nie.- przyznał Toredor.- Cyril jest mentorem i nauczycielem. Nie wojownikiem.
- Chyba raz zobaczył mnie tą dyscypliną... żeby lepiej widzieć. - Ann zamyśliła się - A wiesz czy on komuś jeszcze ukradł Dyscyplinę? - młoda wampirzyca wyraźnie była zaciekawiona.
- Nie wiem… nie wydaje mi się. - zastanowił się Toreador. - Nie tak łatwo poznać sekrety czyjejś dyscypliny.

- Wszyscy Toreadorzy są tak szybcy jak ty? To Klanowa umiejętność? - zapytała z ciekawością uczącego się dziecka.
- I tak i nie. Wszyscy Toreadorzy mogą opanować taką nadnaturalną szybkość, ale nie każdemu się udaje. Każdy z nas ma pewne predyspozycje co do jednych dyscyplin i problemy z opanowaniem innych. To kwestia nastawienia i psychiki. Ty jesteś wojowniczką, więc subtelne dyscypliny mogą być dla ciebie problemem.- objaśnił William.
- Moje Dyscypliny nie potrafią sprawić nikomu krzywdy. Nawet te cienie... krzywdzić kogoś nimi jest bardzo ciężko, wymaga to wprawy i skupienia. Choć nadają się do rzeźbienia nimi. - uśmiechnęła się mówiąc to.
- Nauczyłaś się odporności na ciosy bardzo szybko. To też o czymś świadczy.- odparł ciepło poeta.
- Pewnie klanowy opanowałby ją szybciej. - westchnęła - Nie była bardzo skomplikowana podczas nauki. Dało się szybko ją opanować.
- A może Garry jest lepszym nauczycielem niż mogłoby się wydawać? - zapytał retorycznie Kainita.
- Możliwe... Choć jego tłumaczenie o Nirvanie wcale mi nie pomogło. - zaśmiała się - Przetłumaczyłam sobie to sama po prostu na bardziej zrozumiały dla mnie język.
- Tylko nie mów o tym Garry’emu.- odparł z uśmiechem Blake.

- Sądzisz, że kiedy będę mogła znowu rozmawiać z Lukrecją?
- Dajmy jej kilka nocy na przetrawienie tej urazy. Z trzy, cztery…- zastanowił się Toreador.
- Crybaby... - mruknęła.



 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline