Wątek: Oko czarownicy
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-09-2007, 09:15   #123
Arango
Banned
 
Reputacja: 1 Arango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodze
Pokład El Vincejo - 11 V wieczór ? noc ?

Zanurzeni w mlecznym oparze ile trwali ? Kwadrans ? Godzinę ? Zdawało im się, ze wieczność. Poruszali się jak zniedołężniali starcy brnąc po omacku co i raz wpadając na siebie, potykając.

Nagle wszyscy zesztywnieli na deskach pokładu wyraznie dały się słyszeć kroki. Męskie, twarde, poznać było, że ten człowiek (?) nawykł do służby wojskowej. Jednocześnie ogarnął ich letarg, dziwna obojętność na to co dzieje się wokół, poczucie nierzeczywistości otaczającej ich sytuacji. Niemożność, a raczej ich własna niechęć do działania, powodowała, że spokojnie, bez strachu czekali na rozwój wydarzeń.

Fitzpatrick i Wilson stali obok siebie wbijając wzrok w otaczający ich mleczny całun. Kapitan ciężko dyszał, pot spływał mu po twarzy. Jednak zamiast twardych żołnierskich kroków zastukały przed nimi lekkie kobiece pantofelki. Z mgły wychynęła piękna kobieta. Długie pasma rozpuszczonych jasnych włosów zdawały się powiewać na nieistniejącym wietrze, z obrazem tym kontrastował tylko widok skrwawionego gorsetu sukni kobiety.

- Madre de Dios - wyjęczał Wilson. Kobieta zbliżyła się do niego, kładąc mu palec na ustach. Kapitan posłusznie zamilkł, tylko jego ciężki oddech świadczył o emocjach jakie nim targają.

- Kapitanie Izaaku Wilson nazywają Cię "Les Chouan" - "Szuanem". 10 lat wozisz takich jak Ci do naszego kraju, wbrew rozkazom płynąłeś po nas, by zabrać z plaż niedobitki naszych wojsk, gdy Wandea, Bretania, Normandia spływały krwią, a nad wszystkim unosił się trupi zapach śmierci. Brałeś na pokład umęczone kobiety, sieroty, rannych żołnierzy bez nadziei, często bez rozkazów, albo wbrew nim. Jesteśmy Ci wdzięczni, TAM wszyscy z nas o tym pamiętają. Pamiętamy, że byłeś w tych godzinach człowiekiem.

Złożyła mu na policzku delikatny pocałunek. Wilson ryknął szlochem, z oczu pociekły mu łzy, upadł na kolana.

- Pamiętam, Boże PAMIĘTAM każdy rejs - łkał - każdą twarz, będę ich widział każdej nocy aż do śmierci. Twarze tych, których nie mogłem z tych przeklętych plaż zabrać.

Położyła mu uspokajająco rękę na czuprynie.

- Obiecuję, ze przestaną Cię odwiedzać. Poproszę ich o to.

Zwróciła się do Fitzpatricka.

-
Lordzie przyjechałeś tu nie z porywu serca, nawet nie kierowany nienawiścią. Normandzkie sowy zostawią Cię jednak w spokoju, strzeż się jednak puszczyków. O ile Rudy może oznaczać śmierć lub ocalenie, o tyle Czarny zwiastuje Ci zagładę. I pamiętaj po swej misji nigdy, przenigdy nie wracaj już do Normandii

Odwróciła się i zniknęła za mleczną zasłoną, słyszeli jedynie jeszcze przez chwilę stukot Jej pantofelków.

Nicolas trwał z zamkniętymi oczami dzierżąc przed sobą jak oręż w wyciągniętej ręce krzyż.

- To na nic abbe -dobiegł go łagodny męski głos. Otworzył oczy. Przed nim w białym, generalskim mundurze znaczonym krwawymi przestrzelinami stał młody, choć ze skroniami naznaczonymi siwizną mężczyzna.

- Po śmierci Juliana straciłeś wiarę, odwróciłeś się od Boga - potrząsnął z niechęcią głową.
- To niedobrze, moi żołnierze modlili się trzy razy dziennie, przed bitwami odprawiano msze i przyjmowano ciało Pana naszego. Szli do walki z czystym sercem, ufność pokładając w Stwórcy. To daje siłę, Ty ją na razie straciłeś.

Noiret zamknął oczy słysząc te prawdziwe po stokroć słowa. Jakże obnażały pustotę jego duszy, beznadzieję w jakiej trwał. Gdy je po chwili otworzył był sam.

Matyldę pogrążoną w modlitwie otoczyło nagle silne ramię, podnosząc z klęczek. Popatrzyła i krzyk zamarł jej w gardle. Obok niej stał młody mężczyzna w błękitnym mundurze Republiki. Nosił płowe wąsy i trzy warkoczyki splecione z jednej strony twarzy. Pamiętała jak takie same zaplatała swym braciom, jak chwalili się jeden przed drugim zapuszczanymi w pospiechu wąsami. Chciała zemdleć- nie mogła.

- Nie martw się Pani o swych braci. Bóg kocha dobrych żołnierzy obojętnie po której stronie walczą. Są szczęśliwi, TAM nie ma wojen, ran, śmierci.

Uśmiechnął się pokrzepiająco, odwrócił i rozpłynął we mgle. Dopiero teraz zauważyła że jego mundur poszarpany jest w wielu miejscach kulami.

Louise zamarła słysząc głos, który rozbrzmiał znienacka obok niej.

- Porucznik Westmorland - czwarty liniowy Republiki. Przynoszę Ci możliwość wyboru, nie każdemu jest ona dana. Albo odejdziesz z nami i zaznasz spokoju, albo pozostaniesz wśród żywych cierpiąc dalej - słowa te wypowiadał mężczyzna z błękitnym mundurze.

- Zastanów się, jeszcze do Ciebie przyjdę - widziała jak z drugim, ubranym na biało, kolorze rojalistów skierowali się pod pokład.

Daniłłowicz trwał jak skrępowany w kajucie obok cichego teraz Bailleu, gdy w ciszy zamkniętej przestrzeni pod pokładem zabrzmiały kroki mężczyzn. Drzwi uchyliły się bezgłośnie i stanęły w nich dwie postaci. Jeden , ubrany na biało podszedł do Samuela.

-
Jeden z moich żołnierzy umierając dał mi to - rzucił na stół małą obrączkę. Daniłłowicz z wysiłkiem podniósł ją i odczytał wygrawerowane wewnątrz - " Konf Bar 1768-72"
- Umarł na moich rękach szepcząc modlitwy w języku którego nie rozumiem. Ale on chciał wracać do swoich, czy Ty też chcesz ?

Nie czekając na odpowiedz podeszli do leżącego Bailleu i dzwignęli jego ciało. Nie odzywając się już więcej ni słowa opuścili kajutę, a Samuel trwał wpatrując się osłupiały w krągły kawałek metalu leżący mu na dłoni.

__________________________________________________ __________________________________

Leśna droga gdzieś w Normandii - 11 V zmierzch

Lajolais i Pierre szybko zajęli stanowiska po drugiej stronie. Lekka mgiełka unosiła się znad mokrych paproci, dodając wszystkiemu aury nienaturalności



W tę ciszą wdarł się coraz głośniejszy tętent. Zza zakrętu wypadło sześciu jezdzców w galopie. Wpatrzeni w drogę przed sobą nie rozglądali się na boki. Ich konie były również zmęczone po bokach końskich spływały z pysków płaty piany znacząc przebytą przez żandarmów drogę białymi śladami.



Zabrzmiała nierówna salwa. Zakłębiło się wśród goniących, splątana masa ludzi i koni sunęła jeszcze chwilę przed siebie siłą inercji. Trzech jezdzców spadło trafionych koni, runęły też dwa zabite konie. Ocalały oficer starając się opanować szalejącego wierzchowca usiłował zaprowadzić ład wśród pozostałych przy życiu podwładnych. Rżenie koni, krzyki bólu rannych i wściekłości żywych, smród spalonego prochu i zapach krwi zakłóciły spokój leśnego zakątka.
 

Ostatnio edytowane przez Arango : 23-09-2007 o 17:23.
Arango jest offline