Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-06-2023, 19:56   #69
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację

Była pożerana przez płomienie, zamknięta w drewnianej trumnie. Było gorąco i bolało, tak strasznie bolało. Ann krzyczała o pomoc, ale syk płomieni musiał zagłuszać jej głos, albo… bracia nie chcieli jej słyszeć. Bo ona ich słyszała. Ich przytłumione głosy pełne udawanego żalu. Ich słowa o tym, że zawsze chciała być skremowana po śmierci. Ale przecież… żyła!
Cóż… detal bez znaczenia. Dla nich.

Ann krzyczała, wołała choć szybko straciła nadzieję nadzieję na reakcję swoich braci. była dla nich jedynie problemem. zawadą stojącą na drodze do pieniędzy. Nie istniała w pierwotnych planach, a choć jak się urodziła oni wciąż byli dziećmi, to gdy dorośli zorientowali się jakie generuje problemy niechciana siostra. Jak więc mogli teraz chcieć jej pomóc? Nie bądź głupia Anabelle.
Następnie zaczęła wołać Cyrila, ale dla niego przecież była tylko narzędziem. Jak mogła zakładać że on naprawdę spowoduje dla siebie niewygodę jeżeli miałby pomóc bez wynagrodzenia?

On cię nie kocha, Annabelle. nie jesteś mu jak dziecko, nie ma w nim prawdziwej troski. Dba o ciebie tak długo, jak jesteś dla niego użyteczna.
Dokładnie jak bracia.




William się już obudził. Vincent również, rysował coś w szkicowniku popijając kawę. Uśmiechnął się do Ann, gdy ją zauważył, ale nie odezwał się. Był wyraźnie zajęty. Więc… nie mógł pilnować krwi Tzimisce, prawda? Ta myśl umknęła zanim zdążyła się pojawić. Bowiem Toreador się pojawił mówiąc do niej.
- Larry dzwonił. Wkróce tu będzie.
I Larry rzeczywiście wkrótce się pojawił. W typowym dla siebie stylu. Uzbrojony po zęby i w hummerze. Brudnym i nieco zaniedbanym i załadowanym bronią na pace. Do tego miał Raze’a… gangrel miał kwaśną minę. Wysiadł z wozu zapewne zastanawiając się “w co ja się wpakowałem ?” .
Larry na widok wychodzącej dwójki Kainitów rzekł wesoło.
- Jesteś gotowa ? Jak widzisz… wózek mam pierwsza klasa, towarzystwo nieco kwaśne, ale i zabrałem zabawki. Na wypadek, gdyby nie było nudno.- uśmiechnął złowieszczo, z pewnością licząc na to, że nie będzie.
Ann spojrzał z radością na Williama.
- Czyli pogodziłeś się! - utuliła mocno Toreadora - Nie panikuj o mnie.
- Nie będę ci niczego narzucał.- odparł Kainita. - Z Larrymi z Razem powinnaś być bezpieczna. Jeden będzie robił za żywą tarczę, a drugi dopilnuje byś cało wyszła z opałów. No i Joshua będzie.
Caitiffka zabrała swój sztylet i pistolet aby stawić się już gotowa na misję.
- Mam nadzieję że będzie emocjonująco. - odezwała się z ekscytacją do Larry’ego.
- Ja też… ruszamy?- odparł z gorączkowym podekscytowaniem w głosie Brujah, co tylko spotkało się z cichym westchnięciem rezygnacji ze strony Raze’a.
- No jasne! - Ann ruszyła za Larrym zerkając na Raze’a.
- A z tobą co? - zapytała szeptem Gangrela.
- Poważnie rozważam swoje wybory życiowe. - przyznał Raze.
- Może będzie fajnie. - odparła dziewczyna.
- Może… wsiadajmy.- odparł Gangrel uśmiechając się lekko.
I po chwili… wyruszyli.



Podczas drogi Larry entuzjastycznie opowiadał o różnych walkach jakie stoczył w NY. Głównie z Sabatem, ale nie zawsze. Wyłaniał się z nich obraz Kainity, który choć był wprawny w walce, tylko jakimś cudem dożył obecnej nocy. Więc to pewnie gryzło Raze’a. Lekkomyślność Larry’ego mogła ich wpakować w konflikt z przeciwnikiem znajdującym się w lepszej pozycji taktycznej. Jadąc nocną drogą, mijali leśne ostępy. Ann odruchwo rozglądała się za szpiegami Diabła Weneckiego. Od owej pamiętnej nocy nie minęło wiele czasu i miała obecnie wrażenie, że jego konstrukty gdzieś tam siedzą ukryte i śledzą ją.

Wkrótce dotarli na miejsce. Tam już był szeryf przy wozie policyjnym, za którego kółkiem siedział jego ghul zastępca. Oraz limuzyna Giovanni, prawdopodobnie z obu Giovanni w środku. Larry zatrzymał się na poboczu i rzekł do pozostałej dwójki.
- Idźcie się przywitać, ja sobie zabawkę wybiorę z tyłu.

Ann szybko wysiadła z wozu i od razu ruszyła do Joshui.
- Jesteśmy pod obserwacją. - powiedziała na wstępie.
- Jesteś pewna?- zapytał Smith rozglądając się dookoła. Raze podążył za Ann w milczeniu i wydawał się zaskoczony jej słowami na równi z Joshuą.
- Nowy Jork nauczył mnie ufać swojemu wrażeniu bycia obserwowanym. To bardzo przydatne dla kundli. - wyjaśniła - Witaj, Książę.
- No cóż… ja tam nikogo nie widzę.- przyznał Smith i westchnął - Nie ma to chyba znaczenia. Jeśli ruszylibyśmy polować na nich… musielibyśmy się rozproszyć i ułatwilibyśmy im zadanie. Pozostanie więc być czujnym.-
- To prawda… długo jeszcze musimy czekać?- spytał Raze.
- Bliźniak jest w stałym kontakcie z ich opancerzoną furgonetką. Pieniądze tu jadą. - przyznał Smith.- Jesteście gotowi na wszystko?
- Ale zdajesz sobie sprawę z tego, że to wszystko może być jedna wielka podpucha i tak naprawdę on nie zamierza się wysilić i tu przybyć? Albo wykona jakikolwiek plan ma gdzie indziej? - zauważyła.
- Dopóki nie będzie tykał moich podopiecznych, mam głęboko w dupie co planuje Tzimisce, to zmartwienie Giovanni… nie nasze. Naszym są…- westchnął ciężko Smith.- Maski.
- Jakie maski? - spytał Raze.
- Prawdopodobnie użył zawartości szkolnego kantorka i swojej wiedzy do przerobienia części ghuli na rodowitych mieszkańców Stillwater. Kogo konkretnie zmienił, tego wąż nie wie. Gad nie ma aż tak dobrego wzroku.- westchnął Smith.
- Czyli mamy zgodę ubić każdego mieszkańca, którego zobaczymy na terenie? - Ann wydawała się zadowolona taką możliwością.
- Wątpię by Tzimisce poświęcił tyle czasu i wysiłku, tylko po to, by posłać ich na rzeź rzucając ich na nas. Możliwe natomiast, że ma ukrytych szpiegów w naszej społeczności.- westchnął szeryf.
- Nawet ty możesz być Tzimisce! - zauważyła.
- Nie sądzę by udało się mu dopaść i zmienić wampira.- westchnął Kainita.- Taką nieobecność byśmy szybko zauważyli. A ostatnio nikt nie zniknął bez śladu na kilka nocy. Tu raczej chodzi o śmiertelników.
- To teraz pozostało nam oczekiwać…
- Miejmy nadzieję, że wszystko pójdzie gła…- zaczął mówić Joshua, po czym spojrzał na obwieszonego bronią Larry’ego, który podchodził do nich.
- Może już zajmę jakieś stanowisko strzeleckie, co? - zapytał wesoło Larry podchodząc do Kainitów.
- Przynajmniej ty się dobrze bawisz…- mruknął Smith przyglądając się Brujahowi.
Ann tak, że wyglądała na kogoś kto dość dobrze bawi się w tej sytuacji.
- Będzie ciekawie.
- Oby nie…- odparł Smith drapiąc się po karku. - Nie jestem pewien czy chciałbym się teraz zmierzyć z Vozhdem, którego widziałaś. Nie wiem co potrafią Giovanni, ale ja lepiej bym się czuł mając Nadię pod ręką, lub choćby tego ludzkiego maga.
- Z czym? - zapytała zdziwiona.
- Ten olbrzym z rogami jelenia, którego widziałaś. To vozhd był właśnie. Oni lepią takich gigantów… takie gigantyczne stworzenia i używają do walki.- wyjaśnił Smith.- Widziałem coś takiego w mrokach Gettysburga. Widziałem co zrobiło z oddziałem piechoty... masakra to najłagodniejsze z określeń jakie mógłbym użyć.
- A mimo to Sabat przegrał?- zdziwił się Raze. Smith zaś rzekł wzruszając ramionami. - Tremere okazali się lepsi w magii. Tak sądzę. Nie wiem czemu Lee ostatecznie przegrał.
- Lee?
- Generał Robert Edward Lee. Głównodowodzący siłami konfederatów z czasów wojny secesyjnej. - wyjaśnił Smith.
- Twój oponent czy dowódca?
- Nasz generał.- odparł dumnie Smith. - To był zaszczyt, służyć pod nim. Trochę mniej zaszczytne było to, pod kim służyłem będąc wtedy w Sabacie. Ale to dawne dzieje, niewarte rozpatrywania.

Nagle limuzyna Giovanni ruszyła z kopyta, a telefon szeryfa zadzwonił. Ten sięgnął po niego i po chwili kiwania głową.- Tak. Jasne… już.-
Spojrzał na Kainitów dookoła niego dodając.- Ruszamy natychmiast. Furgonetka została zaatakowana. Wzywają pomocy.
Wampirzyca wiedziała, przecież o tym mówiła.
- Spodziewać się, że coś zechce nas zatrzymać przed opuszczeniem tego miejsca! - odezwała się stanowczo nie zważając w tym momencie na swój status w tej akcji - Larry, jedziemy! - pobiegła w stronę samochodu Brujah - Będziesz miał szansę pokazać mi szaloną jazdę!
Dopadła do wozu razem z wesołym szaleńczo Larrym, wsiadła obok niego, Raze za nim. Ruszyli z kopyta, by pośpieszyć na pomoc furgonetce. ścigając się z wozem policyjnym i próbując dopędzić zaskakująco szybką limuzynę Giovanni.



Pojazdy jechały z rykiem silników. Nic nie wyskoczyło. Żaden potwór, żadna kreatura Tzimisce nie zdecydowała się przeszkadzać im w tej szaleńczej jeździe. Trzy auta tarasowały drogę na całej szerokości. Sytuacja wręcz prosiła się o wypadek na leśnej drodze. Dobrze więc że siedziała w lekko opancerzonej terenówce.


A propo opancerzonych pojazdów… właśnie jeden wyjeżdżał pędząc w pośpiechu i przez specjalne szczeliny ostrzeliwując licznych napastników.

Nieoznakowana, opancerzona maszyna świadczyła o bogactwie klanu… niemniej teraz stanowiła ruchomy taran zmierzający wprost na trójkę samochodów. Za wozem i z obu stron zaś poruszało się stado… napastników. Nie były to jednak konstrukty Tzimisce, tylko liczny gang motocyklowy.


Wyli, strzelali i kulom się nie kłaniali. Paru poszarpał ostrzał z pistoletu maszynowego. Dwóch zalało się krwią i przewrócili się wraz motorami na drogę.Trzech… zignorowało dziury w skórzanych kurtkach i uśmiechnęło się szeroko.
Wilkołaki albo…
- Parszywe wędrowne anarchy…- podsumował Larry wciskając gaz do dechy. - Raze… Ann… strzelać gdzie popadnie. Nie martwcie się… kul nam nie zabraknie.-

 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline