Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-06-2023, 07:09   #98
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
ANDY, JOEL, JAKE, IVA, ICHIKA

Pokój numer dwa. Apartament drugi.

Oblężona twierdza.

Ukryci w niej gości „Czystego śniegu” wysłuchali słabnących zwierzeń rannej dziewczyny. Majaków, które zmęczyły ja na tyle, że w pewnym momencie ranna Karen po prostu zasnęła. Z twarzą spiętą w grymas bólu i strachu.

Ale podobne maski mieli inni w tym pokoju.

Andy – z opatrzoną dłonią, oddychając ciężko, zastanawiał się, jak wybrnąć z sytuacji, w której się znaleźli.

Ichika – odmówiła głosowi w głowie. Ukryła jednak kawałek szkła, zaimprowizowaną broń. Myśli o odebraniu komuś życia wcale nie przerażała jej tak bardzo, jak myśl o tym, że ktoś odbierze życie jej – Ichice.

Joel – po rozmowie z Karen wcale nie poczuł się lepiej. Miał dużo rozbieganych myśli, a adrenalina nadal płynęła w jego żyłach, niczym płynny ogień.

Jak’e – doszedł do siebie po walce na korytarzu, chociaż ręce nadal drżały mu lekko. Ale żył. Żył, a to – zaskoczyła go ta myśl – było niezwykle dobrym uczuciem.

Iva – czuła się zagubiona. Przerażona. Nagle to, co miało być spokojnym wypadem w celu ułożenia swoich emocji i myśli stało się szalonym rollcasterem strachu i przemocy. A to nie pomagało wielu ludziom w tym pensjonacie.

Na zewnętrz szalała śnieżyca. Wiatr świstał i wył. Zawodził upiornie. Brzmiał niczym ryk wściekłej bestii. Niczym zawodzenie potworów.

Ale potwory czaiły się za drzwiami.

Nasłuchiwali ich, ale nie słyszeli niczego. Aż nagle, zza drzwi doszedł ich spokojny mocny głos. Ten sam człowiek, który zapewne bił się z nimi na korytarzu.

- Macie tę dziwkę, Karen. Oddajcie ją inaczej potniemy waszego kumpla na kawałki.

Ktoś wrzasnął z bólu. To był krzyk Barryego. Po chwili wywołanej szokiem usłyszeli kolejny krzyk.

- Liczę do dziesięciu i zaczynam zabawę z waszym kumplem! Raz! …



BARRY

Zaimprowizowana barykada był niemal na ukończeniu, kiedy Barry, ze spoconym czołem i ociekającą krwią ręką zorientował się, ze popełnił błąd.

Skupił się nad odcięciu jedynej drogi – przez jadalnię, bo drzwi na korytarz były zamknięte, o czym przekonał się kilka chwil temu, gdy próbował przez nie przebiec.

Ale teraz już nie były.

Ktoś je otworzył. Kluczem czy wytrychem – nie było to ważne. Ale ważne było to, że stało w nich dwóch, a nawet trzech zamaskowanych ludzi w anorakach, z których dala ściekała wilgoć topniejącego śniegu. Upiorne maski zwróciły się w stronę Barry.ego, który rozdygotanymi nagle rękoma, próbował najpierw usuną barykadę i rzucić się do ucieczki, ale wtedy zobaczył czwartego napastnika, stojącego za barykadą od strony jadalni.

Więc, ślepej panice, Barry rzucił się w stronę drzwi prowadzących do prywatnej części właściciela.

Dopadli go w pół drogi. Sprawnie obezwładnili, a potem zawlekli na hol, obojętnie mijając siało zastrzelonego Cliffa.

Zatrzymali się przed drzwiami do apartamentu nr 02.

Podczas gdy dwóch mężczyzn w maskach upiora trzymało Barryego mocno, trzeci wyjął nóż – wielki, ząbkowany, ala „Rambo” i przyłożył jego ostrze do boku schwytanego mężczyzny.

- Macie tę dziwkę, Karen. – krzyknął wyraźnie kierując słowa do ludzi w apartamencie nr 02. - Oddajcie ją inaczej potniemy waszego kumpla na kawałki.

A potem wbił czubek ostrza między żebra Baryyego, który zawył z bólu. Oprawca wyjął nóż z rany i … patrząc Barryemu w oczy, oblizał go obrzydliwy, niemal seksualny sposób.

Pisarz przysiągłby, że jest to jakaś niema, odrażająca i perwersyjna obietnica tego, co z nim zrobi oprawca, gdy ludzie po drugiej stronie nie będą współpracować.

- Jak tylko otworzą te drzwi – szepnął do swoich ludzi, tak że nikt w apartamencie nie miał prawa go słyszeć – wpadamy do środka i zabijamy każdego. Poza Karen., Tę kurwę zostawicie dla mnie. Nasza pani ma względem niej własne plany.

- Liczę do dziesięciu i zaczynam zabawę z waszym kumplem! Raz! …


NATHANIEL

Trzeba mieć dużo odwagi aby przełamać własne demony.

Nathaniel najwyraźniej miał.

Powoli, krok po kroku, ostrożnie i cicho wspiął się na górę. W powietrzu wyczuł zapach spalenizny., a gdy pokonał ostatni zakręt spiralnych schodów zobaczył Tima.

Mężczyzna stał odwrócony do Nathana plecami. W ręku trzymał rewolwer. A pomieszczenie wypełniał zapach przepalonej instalacji i tlących się przewodów. Radio tliło się i dymiło. Bez trudu domyślił się, że Tim wpakował w nie kulkę.

W jakiś sposób właściciel „Czystego śniegu” usłyszał nadchodzącego chłopaka. Odwrócił się szybko i wymierzył w niego z rewolweru opuszczając go jednak błyskawicznie, gdy zobaczył, kogo ma przed sobą.

- To ty – twarz Tima była szara i jakby z dziesięć lat starsza. – Co z moją rodziną. Musimy po nich iść. Tutaj…. Tutaj …

Potem nagle opadł na kolana, wypuścił broń z ręki, a potem kucnął i schował twarz w dłoniach. Wygiął się, pochylił i zaczął szlochać, jak ktoś, kogo właśnie przygniótł wielki, życiowy ciężar.

A wiatr za oknem świszcząc i zawodząc – szydził i straszył Nathaniela.
 
Armiel jest offline