Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-06-2023, 14:46   #2
Fiath
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Eidith
Kolejnego dnia, kostucha została zaproszona na śniadanie wraz z Millią. Stół pełen był lekkich, wykwintnych potraw, od bruschetty po diable jaja. - Właściwie nie spytałam, czy jesz. - przyznała, że wypadło jej to z głowy. - Jesteśmy jednak teraz we dwie, więc to dobra okazja przedyskutować potencjał na współpracę.
Eidith zachowując swoją maksymalną kulturę pochłaniała talerz za talerzem, delektując się wykwintnymi potrawami. Już w pierwszym tygodniu posiedzenia na Choloula spałaszowała wszystko co było w obecnych tam mesach i automatach. Nie musiała, ale to po prostu uwielbiała. A ten tutaj posiłek był dla Kostuchy jak ambrozja. Gdy skończyła kolejny talerz wytarła usta chusteczką i wygodniej rozsiadła się na siedzeniu.
- Oczywiście, że jem, ale brak pokarmu mnie nie zabije jak moich pobratymców. - Zaczęła po czym kontynuowała.
- Skoro mamy współpracować chce odłożyć formalność na bok. Mam na imię Eidith i tak się do mnie zwracaj proszę. - Z dzbanka nieopodal nalała sobie kawy. - A więc Miliio… Czuję się jakbym wygrała w loterię, że sama do mnie wyszłaś z inicjatywą, ale jestem też świadoma, że w obecnych czasach pozycja jest bardzo ważna. Ja jestem w potrzebie i wychodzi na to, że ty też. Tylko teraz pytanie, kto kogo bardziej potrzebuje? - Kostucha nie zamierzała się targować ani nic w tym stylu, znała swoje obecne położenie. Ale też chciała zgrywać troszkę trudną do zdobycia. Dla niej takie interakcje to rozrywka.

Millia zakołysałą winem w kieliszku uśmiechając się pod nosem - Nie ma w tej galaktyce nikogo, kto kwestionowałby twoją siłę. Co się z tym wiąże, możesz wybrać dowolną frakcję, jeśli chcesz wejść do gry politycznej. - przyznała. - Każdy będzie jednak chciał czegoś w zamian. Silver i Bastion są na tyle potężni, że co najwyżej uznają cię za rówieśnika. Ja nie mam takiej siły. - wyznała. - Ja mam do ciebie więcej szacunku. Jestem w stanie zaoferować Deathsenders pełną niepodległość. Samoistne państwo wewnątrz moich terytoriów, miałabyś własne prawa i pełną swobodę w polityce. Sojusz, a nie partnerstwo. - zaoferowała. - Jeżeli chcesz mieszać się w politykę, potrzebujesz planet, ekonomii, znaczenia politycznego na tle galaktyki. To byłaby moja rola. W zamian za to oczekiwałabym od ciebie wsparcia militarnego. - Jej plan był prosty. Nie miała czasu ani sił przerobowych stworzyć floty na poziomie Bastiona. Z jedną Eidith po swojej stronie dostałaby jednak siłę rażenia równą każdej innej.
Eidith doskonale sobie zdawała sprawę że poza jej siłą nie wnosiła nic do Deathsenders. Jej elita świetnie sobie radziła pod jej nieobecność skoro nadal funkcjonują. Jednak słowa uznania Millii sprawiły że w duchu uśmiechała się bardzo szeroko. Pociągnęła łyk kawy po czym się odezwała.
- Dear oh me… Znacznie lepiej brzmi dla mnie sojusz niż pracowanie pod kimś. Nie po to zerwałam obrożę by znów sobie dać ją założyć. Będąc z tobą szczera nie boję się niczego co ta galaktyka jest w stanie na mnie rzucić. Jednak nie mogę być w dwóch miejscach na raz, albo się teleportować jak kolega Silver. Najbardziej zależy mi na bezpieczeństwie moich ludzi. A jeżeli przy okazji mogę podrapać twoje plecy, tym lepiej. Wręcz zrobię to z przyjemnością. - Znów się napiła. To powoli Eidith wydawało się zbyt piękne by było prawdziwe, ale skoro los się do niej uśmiechnął… a raczej urodziwa tryliarderka to przyjmie to z otwartymi rękami.
- Właściwie że się niczego nie boję to fałsz. Tylko głupcy i potwory niczego się nie boją… Moją obecną fobią są czarne dziury. Gdy każdy inny obróci się w nic, ja będę cały czas świadoma podczas spaghettyfikacji… na samą myśl mnie trzęsie. - To ostatnie też było fałszem gdyż Eidith była ostoją spokoju. Podczas pobytu na stacji musiała opanować swoje emocje tak by trzymać je w ryzach. Czuła też wstyd na samą myśl jak jednego dnia kompletnie jej odbiło i w formie “prawdziwej” zaczęła demolować stację, ale to było dawno.
- Było by czystą głupotą odrzucić twoją propozycję zwłaszcza, że kompletnie nie znam się na polityce i ekonomii gdzie to pierwsze zwykle przyprawia mnie o mdłości. - Przyznała, tym razem nalewając sobie wina powstałymi z ramion mackami.

- Cieszę się, że widzisz sprawę podobnie do mnie. - Millia klasnęła zadowolona. - Przechodząc do szczegółów: będę potrzebować twojego wsparcia w odparciu rewolucji na moim terytorium, aby odstraszyć moich wrogów na najbliższy czas. Jestem w stanie zapewnić wsparcie moich agentów. Gdy moje tereny staną się w pełni stabilne, będę miała możliwość skupić się na poszukiwaniu AI. - wyjaśniła. - Mam nadzieję, że tego typu praca nie jest poniżej Deathsenders.
- Bynajmniej. - pociągnęła łyk wina, po czym zapytała.
- Czy ci rewolucjoniści mieszają w to ludność cywilną? Wiesz to zależy od tego, jak podejdę do sprawy. Nie perswaduje morderców. - spojrzała prosto w jej oczy.

- Są ludnością cywilną. Kosmici żądają niepodległości w całej galaktyce. Nie chcą sprzedawać swoich surowców naturalnych. - wyjaśniła. - Korporacje dotyka to najbardziej. Najlepiej, gdybyś zrobiła przykład z ich liderów i zostawiła żywych do pracy. - westchnęła. - ale to później. Do tej pory postaram się przygotować dla ciebie kilku z moich elitarnych agentów. - obiecała. - Przedtem, twoja twierdza. Jeżeli będziesz w niej chciała jakiś czas odpocząć, przejąć administrację, nie ma problemów. W najbliższym czasie muszę też zwrócić miecz, którym was wyciągnęliśmy. Obiecałam Icarii go odnieść, a nie jest nam potrzebny. Na tę wizytę też możesz mi towarzyszyć.
Cieszyła ją wieść że są to Xeno, nie miała żadnych skrupułów wobec nie ludzi. Jak będą grzeczni to przeżyją, jeżeli nie? Cóż ich życie jest w ich rękach.
Na wieść o Icarii Eidith uniosła brwi nie kryjąc zaskoczenia. Doprawdy kuriozalne, w najlepszym interesie tych fanatyków byłoby uwięzienie Kostuchy na Choulula, a nie przykładać rękę do jej uwolnienia.
- Icaria tak po prostu pożyczyła ci miecz? Wybacz ale wydaje mi się to… bzdurne nie chcąc nic w zamian. Więc pewnie wiedzą że jestem znów wolna. So much for keeping low profile. - Westchnęła dopijając lampkę wina, którą zaraz po tym znów napełniła.

- Nie byłam w stanie zrozumieć motywacji Icarii od dłuższego czasu. Grunt, że da się z nimi współpracować. - przyznała Millia.
- Zoan jest niepoczytalny. Po prostu. Uznał że dobrym pomysłem jest nasłać na ludzkość demony. Mogę tylko żałować, że tak późno się zorientowałam. - przechyliła lampke winą opróżniając ją, po czym odpaliła sobie papierosa. Chętnie spojrzałaby w oczy temu szaleńcowi by zobaczył, że ukręcił sam na siebie bata. Pewnie żałował że nie skręcił karku Eidith jak była jeszcze mała.
- Nie puszczę Cię tam samej. Będę ci towarzyszyć. - Strzępneła popiół do popielniczki po czym dodała.
- Powiedz mi więcej o tych Xeno rewolucjonistach. Rasa. Cele. Siła militarna. - Wymieniła pojedynczo na palcach.

- Mówimy o planecie płazów. Nie pamiętam, jak się ta rasa nazywała. Ich ciała wydzielają smar, który jest bardzo użyteczny, jednak drogi do syntezy. Nie mieli problemu z jego odsprzedażą. Nagle zaczęli wysyłać jakieś wiadomości o gniewie bogów i szacunku do siebie, po czym przejęli port handlowy i na tym się skończyło. Jeżeli problemem jest religia, może mogłabyś zostać ich nowym bogiem? - zaproponowała.
- Prymitywne umysły religijne. Tak, wiem, jak z nimi postępować. - Skinęła głową, biorąc łyk wina. Eidith była zdolna do rzeczy, które przyprawią zacofane umysły o prawdziwe zderzenie z rzeczywistością. Bycie wielbioną jak bóstwo też brzmiało bardzo przyjemnie, już nawet wiedziała, jak zstąpi z ich niebios na te troglodyckie łby. Właściwie to nie mogła się doczekać.
- Widzę to nawet. Zstąpię na ich glebę ze słowami “Nie bójcie się” wiesz jak z tej archaicznej wiary ludzkości o bogu, cieśli i aniołach. To pismo nawet miało swoją nazwę, lecz jej nie pamiętam. - Skończyła lampkę wina i odstawiła ją na bok. W krótkiej ciszy spoglądała na Milię. Jej wzrok nie był analityczny, lecz taki, gdy podziwiało się jakiś obraz, dzieło sztuki.

Millia poprawiła włosy. - Będę chciała to zobaczyć. - przyznała. - O dokładniejszych planach możemy porozmawiać później. Jest cokolwiek, co chciałabyś mnie zapytać? - spytała. - Nie planuję schodzić na arkę. Gdy dolecimy, poczekam na okręcie.
- Oh… szkoda chciałam ci pokazać mój ogród xenofauny. Mam nadzieję, że go nie zapuścili, ale będzie jeszcze na to okazja. - Zaczesała włosy za ucha podnosząc się.
- Nie tyle pytanie, co prośbę Millia. Czy możesz się dowiedzieć dla mnie o ostatnich poczynaniach Klasua van Hellsing. Cokolwiek czy chociaż gdzieś się pojawił. Nie ważne jak szczątkowe informację, będę bardzo wdzięczna.


Deathsenders Ark
Stacja Eidith z przestrzeni kosmicznej wyglądała tak samo, jak trzy lata temu. Obok niej czekał również olbrzymi, zdobiony złotymi elementami okręt gwiezdny Milli. Kobieta wykorzystała statek handlowy, aby nie zwracać na siebie uwagi w pobliżu Ziemi. Teraz mogła wrócić do swoich komfortów, czekając aż Eidith wypocznie w swoim dawnym domu.
Gdy kostucha zstąpiła na powierzchnie w hangarze stacji, przywitała ją armia żołnierzy ustawionych w szeregach. Ich pancerze wspomagane i czarne wizjery natychmiast przypomniały jej z czym ma do czynienia: byli to tacy sami agenci, jak model żołnierza przed którym ratowała Marie Belly.
Marie stała dumnie przed swoją małą armią, z uśmiechem przypatrując się powracającej Eidith. Obok niej stał Fernando. Obydwoje w zasadzie wyglądali tak samo, jak trzy lata temu.
- Witam w domu. - odezwała się Marie.
Kostucha kątek oka obserwowała rzędy żołnierzy. Wyglądali na stabilne modele, Pani Belly zrobiła dobrą robotę. Nie mówiąc ani słowa zbliżyła się do dwójki i położyła dłonie na ich karkach. Przycisnęła ich do siebie, tak by swoją głowę mieć między ich głowami.
- Wróciłam. Przepraszam, że mnie tyle nie było. - Trwała tak krótką chwilę, w końcu ich puściła.
- Gdzie reszta? Co porabiają? Wszystko dobrze z nimi? - To musiała wiedzieć, więc o to zapytała. Przez kamienny wyraz twarzy Eidith ciężko było wyczytać cokolwiek, ale naprawdę się cieszyła na ich widok.

- Reszta? - spytała Maria. Fernando na nią spojrzał, po czym z powrotem na Eidith. - Nie mieliśmy strat, jeśli o to chodzi. - uspokoił mężczyzna.
Mors również opuściła statek, powoli idąc za Eidith. - W czyjej sprawie potrzebny jest raport? - spytała.
- Yato, Yse, Bonnie, Falco, Fio. - Wymieniła jakby to była oczywista oczywistość. Odetchnęła też z ulgą na wieść, że wszyscy żyją. Musiałaby zaraz po powrocie pójść na krucjatę przeciwko odpowiedzialnym za skrzywdzenie jej ludzi.
- Wszyscy zdrowi. - potwierdziła Mors.
Marie jej zawtórowała. - Yato dużo mi pomagał przy pracy nad tymi żołnierzami. Jest świetnym inżynierem. Fio pełni rolę generatora energii na stacji. Dzięki temu nie musieliśmy otwierać kontraktów handlowych przez ostatnie lata. Jesteśmy w pełni samowystarczalni.
Fernando pokiwał głową. - Niestety Fio to w praktyce chodzące słońce. Ciężko nam wejść z nią w kontakt. Falco ma się lepiej, odzyskała trochę człowieczeństwa z rozwojem korupcji. Yse to Yse. Jako kosmita z iskrą nigdy nie podlegała korupcji, więc też nie miało co się zmienić. - podsumował.
- Przez te trzy lata podlegaliśmy planom serca stacji. Nie robiliśmy wiele, zobaczysz jednak, że jesteśmy silniejsi, niż gdy nas zostawiłaś. - zaczęła wyjaśniać Marie. - wszyscy wiedzieli, że wrócisz. Śmierć jest w końcu wieczna. Przygotowywaliśmy się więc na ten moment.
Fakt że Fio została zredukowana do reaktora niesamowicie niepokoił Eidith. Już przed jej zniknięciem była niestabilna emocjonalnie, a co dopiero teraz gdy przez trzy lata generowała energię stacji. Jednak tekst o sercu stacji ją zainteresował. - Jakie serce stacji, o czym Pani mówi?- uniosła brew.
- Arka jest teraz żywa. - odparła z zadowoleniem w głosie. - Może pójdziemy je odwiedzić? Jest przepiękne! - temat ekscytował Marie, choć Fernando i Mors wzruszyli ramionami.
Eidith nie była w stanie tego skomentować w żaden sposób, gdyż zaczęło to wykraczać za jej pojmowanie. Miała tylko nadzieję, że żywotność stacji nie powstała jakimś kosztem. Z drugiej strony Marie potrafiła tworzyć slayerów, więc na pewno nie wykracza to poza jej możliwości. - Proszę prowadzić zatem.
Drużyna zostawiła za sobą armię Marii, aby udać się do centrum Arki. Schodząc w głąb stacji gwiezdnej, Eidith obserwowała, jak na ścianach pojawia się coraz więcej organicznych obrośnięć. Pojedyncze mięśnie, a nawet organy zaczęły wyrastać z sufitu i ścian, aż wreszcie przejęły trasę i stanowił nawet podłoże stacji. Wiele z części tego stworzenia wydawało się wnikać do maszynerii arki. Twarzą w twarz z sercem kostucha stanęła dopiero wkraczając do kontroli centralnej.

The corruption of Love
Bonnie Belly
Z centralnego filaru, który niegdyś stanowił komputer sterowni arki, wyrastało ciało Bonnie Belly. Wyłącznie głowa dziewczyny pozostała bez skazy. Reszta jej organizmu została przekształconą w istny las mięśni i odrostów. Dziewczyna uśmiechnęła się na widok Eidith.
- Odczułam twoje przybycie. Witam w domu. - przywitała się.
Marie natychmiast podbiegła do swojej córki, przytulając jej twarz do swojej. - Tak szybko dorastają, prawda?
- Oh my god… Bonnie. - Kostucha zakryła usta dłonią. Nie widziała nic pięknego w tym, czym się dziewczyna stała. To było po prostu okropne, to nie jest życie. Eidith oparła dłoń na ramieniu matki Bonnie. Ta mogła poczuć, że ręka ta jest bardzo ciężka i zimna. Marie, gdy spojrzała na twarz Kostuchy, standardowo nic nie mogła z niej wyczytać. Jedynie spojrzenie i głos wydawał z siebie jasną frustrację i smutek.
- L̴̮̈́e̶͙͂p̵͚̉i̸̪̅̃ë̸̙́j̶̉̔͜ ̷̨̾̂ẓ̶̤̇̈́̾ë̸̻́ḇ̸͂͒y̸͎̞̏ ̴̬̈́t̵͎̽o̴̡̍ ̵͚̐̽ņ̵̍ȋ̸̳e̴̽̇͜͜ ̵͖̙͋b̴̖̏y̵̮̑ł̵͇͚͐ ̵̻͕̈́ẅ̴̞́y̵̬͂̕n̵͝ͅi̴̛̺̯ḵ̸̈́ ̵̰̺̀P̸̍͘͜á̷̛̩n̴̢̲̊͌i̸̘̣͋̕ ̶�-̹̘ė̴̜͍k̴̢͛s̷̥̀̕p̸̨͆̚ȇ̷͎r̷̅ ̫̥y̷̯̒̈́m̵̦̟̽e̶̼͛̓�-n̵̰͈̈́͘t̷̘͍͘ó̸̪̾̀w̸̯̓̉

Presja jaką wywarła na niej Eidith na chwilę zamroziła Marie w miejscu. Po dłuższym namyśle kobieta odpowiedziała. Mimo potu na czole wypowiadała się płynnym zdaniem: - Nie, nie, nie mam kontroli nad korupcją… nie odważyłabym się mieszać w naturalnych procesach. - obiecała.
- g̸͖̜̎ł̸̞̅o̴͍̓̈́s̶̯̹̔… o̵̯͘͝ḑ̷̈́p̷̗̗̍͊ō̴̞̈́w̸�-̯í̴͔ͅa̷̤͒d̷͔͉̎a̴̙̎̆… p̴̫̌r̴͘͝�-̞a̵̳͙͌̽g̸͖̘̍̊n̸�-̜i̷�-̮̬̓e̴̝͌̓n̷̹̈́͝i̷͚͗̌ǒ̶͉m̴͕̍́ - nieprzyjemny komentarz został wyharczany nad głową Eidith, głosem zdecydowanie nieprzystosowanym do ludzkiej mowy. Na suficie, trzymając się pulsujących mięśni Bonnie, wisiała Falco. Wciąż w wilczej formie, wyglądała na nieco bardziej poczytalną, niż trzy lata temu.
- Głos odpowiada pragnieniom. - powtórzyła bardziej zrozumiale Bonnie, zamykając na chwilę oczy. Niestety, nie rozwinęła myśli. Z drugiej strony i tak była już dużo bardziej wymowna, niż kiedyś.
- Przepraszam… ten widok sprawił, że… czułam rzeczy. - Przyznała szczerze Eidith, zmniejszając nacisk na ramię Marie, przy okazji poprawiła jej kołnierz. Spojrzała ku górze zaskoczona faktem, że Falco jest w stanie się do niej zakraść.
- Też słyszałam ten głos. To było wtedy, gdy Eidith wciskała bagnet w serce bękarta December. - Mimo że nie było to jej wspomnieniem, pamiętała każdą sekundę.
- Bonnie, jeżeli twoim pragnieniem było stanie się… Stacją basically kim jestem, by to osądzać? As long as you’re happy. - Dodała na koniec. Jej ekipa nie wydawała się tak bardzo w porządku, jak o tym mówili. Ale skoro korupcja tak postępowała, nie mogła być na ten fenomen zła. Tak sobie wmawiała przynajmniej. Zanim postanowi odwiedzić Fio, zagadała jeszcze do Falco.
- Powiedz mi kochana jakim cudem się do mnie zakradłaś? Przy okazji zejdź do mnie.

- Czuuujesz…. Nie postrzegasz…

Corruption of Belonging
Falco
Wilkołacza kobieta zeskoczyła z sufitu. Patrząc na nią, Eidith nie była w stanie w pełni określić, co widzi. Falco raczej wciąż była humanoidalnym wilkiem. Mimo tego, nic w jej wyglądzie się nie wyróżniało ani nie odstawało. Nawet gdyby kostucha chciała narysować kobietę, nie byłaby w stanie nawet stwierdzić, od czego zacząć, czy jak to zrobić. Falco jednocześnie nie kłamała. W teorii dało się ją wyczuć. Była żywa. Zdawała się jednak tak przeciętną i naturalną częścią otoczenia, że ciężko było zwrócić na nią uwagę. Falco była po prostu “swoją”. Przynajmniej, gdy znajdowała się na stacji.
Eidith obejrzała bardzo uważnie Falco że nawet z bliska mogła dojrzeć jak źrenice kostuchy łapały ostrość niczym soczewki kamery. Nie widziała nic czym nie byłaby Falco, co było równie naturalne co dziwne. - Pani Belly, będę prosiła o rozległy rozpis całego personelu dotkniętego przez korupcję i niech dostarczy mi go Yato. Nie ma pośpiechu. - Jej prośba była bardzo prosta, do tego nie wyobrażała sobie by ktoś z jej elity miał nieznane jej zdolności. Trzeba było jeszcze zobaczyć co u Fio…
- Oczywiście. Niewiele osób ma zaawansowaną korupcję. Dobrze pójdzie, to raport będzie gotowy dzisiaj lub jutro z rana. - obiecała.
- Wybornie, teraz pozwólcie że pójdę do Fio. Jeżeli też jest szczęśliwa że stała się częścią stacji. - Eidith zastanowiła się chwilę. - To dobrze, chyba że postradała zmysły. Wtedy będę musiała działać. - Kiwnęła sobie głową kostucha. Niestabilne słońce na stacji to coś czego bardzo nie chciała mieć. Zastanawiała się też nad modernizacją całej stacji, ale biorąc pod uwagę nowe organiczne części będzie to trudniejsze niż myślała. Ale wystarczająca ilość pieniędzy powinna to załatwić. Tak się składało że miała “dostęp” do znacznej ilości funduszy.
Na komentarz Eidith z podłogi wyrosła winda, rozsuwając liczne mięśnie Bonnie. - Fio ma się dobrze. Generator jest pode mną. - wyjaśniła Bonnibell.






Silver
Gdy Silver pojawił się po drugiej stronie, skrywający zaskoczenie Dragon od razu go uściskał, zdradzając ogromną siłę. - Boże, wreszcie cię znowu mamy! Nie wyobrażasz sobie, jak myśmy się czuli, gdy cię całym okrętem zawiedliśmy. Na trzy lata utknąłeś i nic nie mogliśmy zrobić!
Młody Armstrong bez wahania odwzajemnił uścisk. Wyglądało na to, że Francis nieco przypakował przez te trzy lata.
-Stary druhu… - Silver starał się nie rozkleić. - To nie była wasza wina, cała Piramida stanowiła pułapkę. Dobrze, że w ogóle udało wam się znaleźć do niej jakiś klucz. - On sam nie zdołał otworzyć tej klatki, nawet z pomocą swoich demonicznych mocy, co było świadectwem tego, jak trudne to zadanie. Wypuścił starego pirata z objęć.
-Dobrze znowu być z wami, ale jeszcze ktoś czeka na mój powrót. Wyznacz kurs, a w trakcie podróży możemy nadrobić stracony czas.

- Powiedz mi dokąd tylko, twoja rodzina teraz trochę w różnych miejscach. - poinformował Dragon. - Każdy czym innym zarządza.
- Może zlecę jakiś obiad na twój powrót? - spytał Jack. - Masz na coś ochotę?
-To po kolei, powiedz mi, kto gdzie jest i dokąd najbliżej. - Poprosił Silver. Bez dostępu do części bram gwiezdnych, względne odległości między różnymi punktami w galaktyce uległy z pewnością znaczącym zmianom. Jego znajomość infrastruktury była na ten moment nieaktualna. Upierdliwa niedogodność, ale do obejścia. Będzie trzeba przemodelować Balmoral, by okręt stał się zdolny do skoków nadprzestrzennych. Mocy miał dość, ale nie był przystosowany do takich odkształceń przestrzeni. Chyba że jego ludzie już coś przy nim gmerali, jak go nie było, ale na takie rozważania przyjdzie jeszcze czas.
-Obiad? Zdecydowanie popieram. Na samą myśl zaczęło burczeć mi w brzuchu. - Jakby nie patrzeć, od trzech lat nie miał niczego w ustach. Po prawdzie już od dawna nie musiał jeść, w końcu "ewoluował" jeszcze zanim utknął w Piramidzie, ale zawsze sprawiało mu to przyjemność. - Wciągnę wszystko co będzie podane i mam ochotę wypić całe morze whisky.
Przywiązanie do "przyziemnych" kwestii i przyjemności było dla niego niejako kotwicą. Choć wedle definicji Kodu Uniwersalnego nie był już częścią zbioru "Ludzkość" tylko jednostką unikalną, to dzięki temu czuł, że w jakimś stopniu pozostaje ludzki, nawet jeśli było to mniej niż u pozostałych. Ciekawe jak na tym tle wypadała Eidith i jej podobni. Rzekomo Korupcja spajała ich mocniej z człowieczeństwem, ale po tym, co stało się z Vladem, mocno w to powątpiewał. Lata upływały, a pytań nie ubywało. Korciło go, by zacząć szukać odpowiedzi, teraz zaraz, ale zdecydowanie miał coś ważniejszego do zrobienia na już. Przyjaciele i rodzina czekali.

- Cóż, twój ojciec w zeszłym roku przerobił starą centralę Maximiliana na nowe biuro główne Armstrong Industries. Chciał zwiększyć dystans między sobą a innymi korporacjami w partnerstwie. Twoja matka z kolei pozostaje w bazie gwiezdnej koalicji. Ah, wiesz już, czym jest koalicja? - spytał. - Do twojego taty nam bliżej, acz będziemy musieli zejść z kursu, więc do konsorcjum będzie przez to dalej. - wyjaśnił.
-Piąte przez dziesiąte, Millia mi co nieco objaśniła w temacie sytuacji politycznej. - Odpowiedział, miał też dane pobrane z sieci, ale jeszcze nie było okazji, żeby je przetrawić. Jakieś wymoczki próbowały stawiać się na równi z jego rodziną? Dobre sobie, pod jego nieobecność najwidoczniej czuli, że wolno im więcej, niż w rzeczywistości. No to trzeba będzie im wskazać prawidłowe miejsce w szeregu. - A dokąd właściwie teraz lecimy? I gdzie siedzą bliźniaki?
Na to pytanie Jack szybkim krokiem wyszedł z pomieszczenia, krzycząc coś o obiedzie. Dragon odchrząknął - Są z nami na statku. Lecimy odebrać nieco materiałów produkcyjnych, które chciała twoja siostra. - odparł nieśmiale.
Poważnie? Ujrzawszy reakcje swoich kumpli, Silver nie mógł powstrzymać chichotu, a to paradne.
-Serio? Dzieciaki rozstawiają was po kątach? - Zapytał, szczerze rozbawiony całą tą sytuacją. Oczywiście, jego młodsze rodzeństwo było już od lat dorosłe, ale taka już perspektywa starszego brata. No i nie żeby było w tym coś złego, załoga potrzebowała jakiegoś zajęcia, żeby mieć mniej czasu na obwinianie się o jego uwięzienie. Choć jak już się przekonał, wciąż mieli go dość.

- Handler rządził statkiem. Nikt go w niczym nie pokonał. - oznajmił Dragon. - Jeśli chodzi o to, czemu tu są… Muszę ci coś pokazać. Jack na pewno nie chciał psuć ci humoru, ale im wcześniej, tym lepiej. - Stwierdził Dragon, wychodząc z mostku.

***

Mężczyzna zaprowadził Silvera do parku w samym centrum okrętu. Pociągiem jechali tu dobrą godzinę, jednak nie chciał się wygadać, o co mu chodzi. Silver miał okazję zrozumieć osobiście: był to wielki pomnik, dedykowany sowitej liście ofiar.
- W tym samym roku, co zniknąłeś, ktoś napadł Balmoral. Myśleliśmy, że piraci, ale im dłużej to badamy, tym mniej jesteśmy tego pewni. - wyjawił Dragon. - Po stracie dużej części załogi oraz Drystone… twój ojciec szukał nowego kapitana i wyszło, jak wyszło.
Silver rozpoznawał większość imion na monumencie. Wśród nich był Corvo, jak i Natasha Stark, oraz Ethelynne Drystone.
Gdy Silver czytał imiona na monumencie, przemówił za nim znajomy głos. - Poza zmarłymi było również wielu rannych. Christina wciąż jest niezdatna do ciężkiej służby. - Młody demon odwrócił się. Zobaczył za sobą wysokiego, choć młodego mężczyznę z przystojną i delikatną twarzą, długimi włosami i płaszczu. Wydawał się również znajomy, co obcy.
- To niesamowita ulga wreszcie mieć cię z nami. - wyznał Ainsley, rozstawiając ręce na boki, zapraszając brata do uścisku. - Kosztowało nas to dużo pracy.
Silver patrzył na pomnik poległych, zaciskając pięści i zęby, a atmosfera zdawała się pękać w szwach, gdy z trudem utrzymywał wściekłość na wodzy. Jego ludzie, jego przyjaciele, zabici. Kto śmiał… pierwsza na myśl przychodziła Vyone, która od trzech lat się ukrywała. Ktokolwiek to zrobił, lepiej niech już zacznie się modlić, bo gdy w końcu zostanie znaleziony, żaden bóg go nie ocali.
Gdy usłyszał znajomy głos, jego furia gwałtownie opadła, choć dalej czaiła się z tyłu jego głowy, teraz dojmującym uczuciem była radość. Jego młodszy brat bardzo się zmienił, cholera jak dobrze było go widzieć po tak długim czasie…
-Ainsley… ale wyrosłeś! Nie wiesz, jak się cieszę, że Cię widzę. - Mocno uściskał chłopaka. - Dobrze jest wrócić. Praca dopiero się zaczyna młody, mamy bardzo dużo do zrobienia na wczoraj. - Była to oczywista hiperbola, niemniej trzeba było nadrobić trzy lata zaległości i wyprostować kilka spraw.

- Tak długo, jak jesteś na okręcie, ja mam wolne. - stwierdził Ainsley. - Chyba po to cię wyciągałem, nie? - klepnął brata w ramię, po czym sam spojrzał na pomnik. - Powiem Jackowi, żeby wynieśli tu stoły. Zjemy ku ich pamięci. - zaproponował.
-Dobry pomysł. - Przytaknął Silver. Widać, że kiedy jego młodszy brat wydoroślał, postanowił też zwolnić tempo. Kiedyś pojęcie "czasu wolnego" było dla niego abstrakcyjne, zresztą to akurat cecha rodzinna. Praktycznie każdy Armstrong nieustannie gonił za coraz to nowymi celami do zrealizowania, nowymi wyżynami na które mógł się wspiąć. - A gdzie wsiąkła Nessie, że nawet nie przyszła się przywitać? - Zapytał z udawanym wyrzutem. Podejrzewał, że siedziała z Meredith, w końcu obie zajmowały się medycyną. A wiedział, jak bardzo jego lekarz okrętowa potrafi się wciągnąć w eksperymenty.
- Jest w kuźni. Stwierdziła, że skoro już do nas dotarłeś, to będzie czas się z tobą spotkać. Nie daj się jej zwieść, jak byłeś uwięziony w piramidzie, to mocno się przejmowała. - zapewnił Ainsley. - Jak nie chcesz jej nachodzić, to na pewno dołączy do nas przy posiłku.
Kuźnia to coś nowego. Ciekawe, co ją skłoniło do zmiany hobby. Może… cholera! Skoro napastnicy dotarli do tak głębokiej części okrętu, to Silver chyba wiedział, po co zaatakowali. Jeśli to przez ten pieprzony kawałek blachy…
-August… - Wymknęło mu się, choć nie było to nic pewnego. - Nieważne, później się tym zajmę. - Dodał, zanim brat zdążył zapytać, co Silver ma na myśli. - Mówisz, że młoda zmieniła się w tsundere? - Wizja była o tyle zabawna, że zanim utknął, to właśnie Nessie była bardziej wylewna z bliźniąt.

- Jest bardziej praktyczna. - ocenił po chwili namysłu Ainsley. - Wydarzenia w piramidzie, rozpad Cesarstwa… mamy za sobą dużo wydarzeń, które wstrząsnęły każdym. Nie oczekuj, że ludzie będą się zachowywać tak, jak ich zapamiętałeś. - ostrzegł. - Trzy lata to dużo czasu, zwłaszcza tak burzliwe. Jakie masz plany na tę chwilę?
Wszystko płynie, wszystko się zmienia. A motorem wielu ostatnich wydarzeń był nie kto inny jak on. Oczywiście, nie planował tego co się odwaliło, ale mleko się rozlało i trzeba było z tym żyć. Szkoda tylko, że w efekcie tych zmian ludzie mu bliscy obrywali rykoszetem…
-Byłoby łatwiej, gdybym wiedział czego się spodziewać, ale mam trzy lata wyjęte z życiorysu. Muszę się przygotować na niejedną niespodziankę. - Westchnął teatralnie, nie znosił być nieprzygotowanym, a bycia do tyłu wręcz nienawidził. - Co zaś tyczy się planów, najpierw muszę się zorientować w sytuacji wewnątrz korporacji, oraz tego konglomeratu, który się utworzył pod moją nieobecność. - Zdradził, w końcu nie była to żadna tajemnica. Potem przyjdzie pora, żeby się zbroić i upewnić, że pewne artefakty nie wpadną w niepowołane ręce. W sumie… - Trzeba też rozpocząć poszukiwania. Jeśli moje przewidywania są słuszne, nikt nie może położyć rąk na tym, co chcę znaleźć. - Szczęśliwie miał w swojej ekipie idealną jednostkę, by przekopać galaktykę pod tym kątem.

- Co masz na myśli? - spytał Ainsley.
-Trzy lata to prawdopodobnie dość by objawił się artefakt. - Odparł spokojnie. I tak trzeba było to prędzej czy później objaśnić. - Jeśli ten szacunek jest poprawny, to gdzieś w galaktyce można teraz znaleźć przynajmniej dwa, bazujące na zdolnościach moich i Eidith. Uwierz mi młody, to co można by uczynić, korzystając z ich mocy, nie mieści się w głowie. Nie ma opcji, żebym pozwolił im wpaść w czyjeś brudne łapska. - Nie mówiąc o ryzyku jakie by to stwarzało, Silver po cichu liczył, że użycie artefaktu, którego był źródłem, podziała jak amplifikator na jego własną moc.
Ainsley wyraźnie spoważniał. Złapał się za czoło i zastygł na moment, wyraźnie trawiąc tę informację. - Nie wziąłem tego pod uwagę. - przyznał. - To faktycznie ogromne zagrożenie. Porozmawiam z Drakiem w tej sprawie. Może będzie w stanie coś namierzyć… Każę też Pi przetrzepać wszelkie nowinki na temat artefaktów. Mamy dobre stosunki z Adamem, może pomoże nam w tej sprawie? Chyba że chciałby artefakt dla swojej armii… nie, nie narażałby się na konflikt z tobą. Bez pozwolenia go nie zagrabi. Musimy tylko ubiec Bastiona. - oszacował.
-Łatwo to przeoczyć. - Demon pokiwał głową ze zrozumieniem. Mechanizm powstawania artefaktów opisano w pełni zaledwie kilka tygodni przed wydarzeniami w Piramidzie i nie stanowił wówczas wiedzy powszechnej. A to co się potem rozpętało… ludzie mieli pilniejsze sprawy na głowie. - Szczerze, nie jestem już pewien, komu z zewnątrz można ufać. Jeśli moje podejrzenia są słuszne i celem tamtego ataku było zdobyć Odłamek, tylko trzy osoby miały zarówno wiedzę o tym, że jest w naszym posiadaniu, jak i środki, by podjąć taką próbę: Vyone, Zilva i Adam właśnie. - Szczerze, Silver nie chciał podejrzewać starego Admirała. Po tylu latach przyjaźni, był praktycznie członkiem rodziny, gdyby ich zdradził, to by naprawdę zabolało… Oczywiście, jeśli powód ataku był inny, lista podejrzanych pozostawała otwarta.
- Mogę potwierdzić, że to było celem ataku. - przyznał Ainsley. - między innymi dlatego podejrzewaliśmy gildię piratów. Sprzęt i taktyki atakujących jednak nie wyglądają na standardowe dla wojsk Zilvy. - westchnął. - Na szczęście udało się go ochronić.
Teraz to dopiero Silver poczuł się winny. Gdyby tylko zabrał go ze sobą, nikt by nie ucierpiał… Spojrzał ponownie na pomnik, a z jego oczu popłynęły łzy. Chciało mu się wyć, rozedrzeć sprawców na strzępy i unicestwić ich dusze.
-To przeze mnie… Przepraszam was… - Głos mu się łamał. - Zapłacą za to, wszyscy… Obiecuję, zemsta ich dosięgnie. - Wziął kilka głębokich wdechów, musiał zapanować nad sobą, jeśli chciał panować nad sytuacją. Na pomstę przyjdzie czas. - Chcę dostać wszystkie materiały, nagrania i raporty jakie mamy o ataku, przeanalizuję je osobiście. - Musiało być coś, co wskaże winnego. Był Octoberem, potrafił dostrzec powiązania, które dla innych mogły nie istnieć.

- Naturalnie, przekażę ci raporty i pokażę materiały. - przytaknął Ainsley. - ale absolutnie się nie wiń. Nieumiejętność załogi nie jest twoją odpowiedzialnością. Wrogów miałeś od wczesnej młodości. W ramach swojej pracy mieli być gotowi, aż któryś zapuka do drzwi. - jego komentarz był dość zimny. Zawierał w sobie narwane, ogniste emocje, które charakteryzowały Ainsleya za młodu. Nietrudno było zrozumieć jego motywację: żołnierze giną, a jeśli okręt nie jest w stanie obronić jednego czy dwóch artefaktów, to nie spełnia swojej funkcji.
-Upływ czasu Cię utwardził. - Demonowi trudno było się nie zgodzić z logiką brata. Nawet jeśli była bezwzględna. Załoga zapłaciła cenę za swoje braki. A ten kto się na nich porwał, zapłaci za swoją głupotę. - I nie mówię tylko o charakterze. Słyszałem już od Francisa, że skopałeś tyłki wszystkim oficerom. Mówią na Ciebie "Handler". - Silver uśmiechnął się z uznaniem, pokonać Raidena w walce wręcz, było nie lada wyczynem. - Będziesz musiał mi potem pokazać, czego się nauczyłeś pod moją nieobecność.
- Trening dobrze nam zrobi. - przytaknął Ainsley. - Na pewno wiele będę mógł się od ciebie nauczyć.
Demonowi nie do końca chodziło o sparing, ale w sumie nie był to taki zły pomysł. Tak łatwiej będzie mu zmierzyć tę nową moc, którą u niego wyczuł.
-Pewne rzeczy się jednak nie zmieniają. - Młody pewnie liczył, że sprawdzi przy okazji, na ile nadgonił do Silvera. - Ale to później, teraz umieram z głodu…


Wciąż zajęło to dobrą godzinę, nim pracownicy stacji zdołali zorganizować kilka dużych stołów pod monumentem i wystawić je pożywieniem. Na biesiadę przygotowano pieczoną kaczkę, spaghetti, chińskie pierogi, mięso w galarecie i wiele innych, teoretycznie przypadkowych potraw. Po chwili namysłu Silver zdał sobie jednak sprawę, że były to ulubione dania poległych. Może nie komponowały się szczególnie ze sobą, jednak każdy talerz pomagał wspominać i kontemplować życie każdego z byłych przyjaciół Silvera.
Z racji, że przygotowania trwały dłużej niż się spodziewał, młody Demon musiał jeszcze znaleźć sobie jakieś zajęcie. Poświęcił zatem czas na analizę danych, które wcześniej ściągnął, zwłaszcza tych dotyczących stanu korporacji, konglomeratu i zawartych kontraktów. Wpuścił też do odpowiednich działów skany i analizę techu, który znalazł w Piramidzie. Raczej nie był bardziej zaawansowany niż ten tworzony przez Armstrongów, ale dawał podstawy do dalszej dywersyfikacji, jeśli trochę nad nim popracować.

Posiłek urządzono w ramach wolnego bufetu, ponieważ tak łatwiej było zmieścić wszystkich chętnych do udziału w parku. Co jednak za tym szło, Silver nie mógł zbyt łatwo zaspokoić swojego głodu. Regularnie przerywały mu posiłek kolejne to osoby, które chciały porozmawiać i podłapać z zaginionym mistrzem okrętu. Drake spędził ostatnie lata, studiując mechanizmy magii i jej efekty na ludziach. Pi trenowała nowych szpiegów, gdy Bo pomagał zwiększyć kompetencje wojska okrętowego. Jedno i drugie zajęcie było pomysłem Ainsleya. Meredith stała się nową gwiazdą korporacji dzięki jej nowym, organicznym nanomaszynom. Technologia pozwalała odbudować ludzkie ciało błyskawicznie, bez zmieniania osobnika w cyborga. Jej zastosowanie nawet zmniejszyło stopień, w którym Jack był robotem: adwent nadmagii sprawił, że ten zaczął szukać drogi na szczyt w byciu człowiekiem.
Na okręcie sporo się zmieniło i wyglądało na to, że na lepsze. Ludzie byli bardziej zmotywowani, szkoda że przyszło im za to tak drogo zapłacić. Ainsley też świetnie się spisał. Zdecydowanie zasługiwał na swoje przezwisko, nawet jeśli zdobył je w nieco odmiennych okolicznościach. Miał nadzieję , że odkrycia Drake'a i Meredith mogły okazać się przydatne również dla niego, więc poświęcił im więcej czasu niż wymagały zasady smalltalk. Choć oczywiście wiedział, że w późniejszym czasie, będzie musiał odbyć z nimi naprawdę długie i szczegółowe rozmowy na ten temat.
-A gdzie wywiało Septembera? - Zapytał Holmesa, gdy wstępnie zaspokoił swoją ciekawość.

- Nie mam pojęcia - przyznał Drake. - Wygląda na to, że opuścił galaktykę? Skoro grozi nam nadejście demonów, wątpię, aby chciał tu pozostać.
Zwiał, no cóż… można było się tego spodziewać. Nie ukrywał przed Silverem, że miał takie plany. Szkoda, z jego mocy byłby spory pożytek w obecnej sytuacji. Pozostawało mieć nadzieję, że młody kronikarz nauczył się od Iruty możliwie jak najwięcej.
-Dopóki istnieje April, teoretycznie powinniśmy być chronieni przed demonami. - Zakładając, że March nie ściemniał, bądź sam nie miał niepełnej wiedzy, dopóki nie pojawi się mag całkowicie wolny od przyczynowości, byli bezpieczni przynajmniej w tym względzie. - Wiemy coś o pozostałych Miesiącach?

- April nie jest bezpieczna od demonów. - zauważył Drake. - Jeśli mamy ją chronić, to i tak będziemy musieli z nimi walczyć. May nie ruszała się z Pars, a Zilva dalej ma Augusta. January nigdzie się nie objawiał wedle mojej wiedzy.
-Czyli wszystko po staremu. Dzięki za wprowadzenie. - Odparł Armstrong. Nie wyprowadził Drake'a z błędu, bo nie było takiej potrzeby. Azazel stracił cel, gdy April podzieliła swoją duszę i oddała jej fragmenty ludziom. O ile Kod nie stworzy trzeciej generacji demonów, które będą jeszcze bardziej restrykcyjne, póki co mieli spokój.

Gwiazdą wieczoru miało być spotkanie Silver z siostrą. Ta oczywiście się zjawiła. Nie podeszła jednak do Silvera: w ciszy jadła pojedyncze posiłki. Ainsley spróbował ją nawet podżegać, po czym wrócił do Silvera z nowiną, że nie wypada rozmawiać przy jedzeniu.
Demon nie był pewien, czy siostra celowo go unika, czy po prostu prowokuje, by podszedł jako pierwszy. Mógł to sprawdzić dwojako, albo prześwietlić jej parametry i ocenić nastrój, tym samym zyskując częściowy obraz motywu, albo zabawić się z nią w kotka i myszkę.
Druga opcja wydała mu się zabawniejsza, zwłaszcza że dawała mu okazję coś wypróbować. Niezauważalnie przestawił powiązania przyczynowo-skutkowe. Wszyscy wokół dalej zachowywali się naturalnie, po prostu gdy zmieniali stolik by z kimś porozmawiać, zupełnie przypadkowo podsiadali Nessie, albo Silvera, którzy akurat brali dokładkę z bufetu. Z każdą rundą uzupełniania talerzy, rodzeństwo siadało coraz bliżej siebie. Po kilku takich przetasowaniach jego siostra stanęła przed wyborem, usiąść ze starszym bratem, albo otwarcie strzelić focha.

Dziewczyna nie wyglądała na specjalnie przejętą zbliżającą się obecnością brata. Gdy już mieli usiąść obok siebie, zrobiła sobie kawę po czym podeszła prosto do Silvera. - Hey Sil. - uśmiechnęła się. - Ja skończyłam, przyjdź do mnie do kuźni jak będziesz miał wolną chwilę. - poprosiła, obracając się na pięcie.
Po raz pierwszy od dość dawna młody October poczuł się zbity z pantałyku. Skoro go nie unikała, to o co chodziło? Planowała się rozpłakać i paść mu w ramiona, a nie chciała przy świadkach? Uśmiechnął się pod nosem na tę myśl, choć scenariusz nie był zbyt prawdopodobny, może trzy lata temu, ale nie dzisiaj. Widać, jakąkolwiek sprawę by do niego miała, mogło to jeszcze chwilę zaczekać. Wziął więc kolejną porcję i zwinął ze stołu nieotwartą flaszkę whisky, a potem ruszył między stolikami, by zobaczyć czy ktoś jeszcze chciał z nim porozmawiać i wypić kilka toastów za poległych przyjaciół.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem