Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-07-2023, 21:28   #3
Morph
 
Morph's Avatar
 
Reputacja: 1 Morph nie jest za bardzo znany



Przez ciemny, gęsty las, niosło się potężne dudnienie. Co i rusz rozdzierający i przenikający do szpiku kości krzyk wznosił się ponad rytmiczne bębnienie. Okoliczni mieszkańcy już dawno przyzwyczaili się do tych okresowych ekscesów w ich sąsiedztwie. Część nawet sympatyzowała z młodzieżą, która organizowała w pobliskim lesie nielegalne koncerty. Żaden bowiem z występujących pośród dzikich ostępów kampinowskiej puszczy, nie miał nawet szans na oficjalny koncert w jakimkolwiek klubie w stolicy.

Śliwa wraz z trójką najlepszych kumpli, szedł wolno w kierunku napływającego z ukrytej pośród drzew sceny.
- Mówiłem, żeby jechać wraz z resztą busem - narzekał, jak zwykle Yegor.
- Taaa…. Ciekawe niby jak? Autobus był tak nabity, że choćbyś się zesrał, to byś już tam nie wlazł idioto.
- Nie mów tak do mnie, bo ci przyjebie - warknął wściekle perkusista.
- Spokój chłopaki - paradoksalnie, jak zawsze w roli rozjemcy występował Massemord - Przecież wszystko dobrze szło. Dziadek przecież mówił, że ten jego van to pamięta jeszcze czasy NRD. Nic dziwnego, że się zjebał.
- No i spoko… tylko dlaczego musiał się zagotować akurat pośrodku tego cholernego lasu. Jakby się się zepsuł dwadzieścia minut wcześniej, to byśmy się z kimś zabrali, a tak chuj, musimy drałować na piechotę - kontynuował swoje marudzenie Yegor.
- No i co z tego? Przypomnisz sobie, jak to było w harcerstwie. - nie ustępował w swoich docinkach Śliwa.
- A to z tego, że pewnie spóźnimy się na swój własny występ.

Na ten argument nikt nie miał właściwej riposty. W skrytości ducha każdy właśnie tego obawiał się najbardziej. Jasnym przecież było, że ani organizatorzy, ani publika nie będą czekać na spóźniający się debiutantów.
Zamiast kolejnych słów czczej gadaniny, członkowie zespołu zacisnęli wargi i przyspieszyli kroku





Rozgrzane powietrze, przesycone fetorem spoconych ciał, alkoholowych wyziewów i dymem z wszechobecnych pochodni, drżało niczym tajfunu w rytm wściekłych dźwięków wydobywających się z wielowatowych kolumn.
- Taaaa jeesst! - wrzasnął do mikrofonu wytatuowany na ramionach wokalista. Jego wypolerowana, łysa czaszka lśniła w blasku reflektorów.
- A teraz zagramy utwór “Burn your local church”!!!
Tłum zawył w ekstazie.
- Na pohybel mutantom i ich agendzie! Hail HS! Hail! Hail!
- Hail! Hail! Hail! - wiwatował tłum wznosząc w górę dłonie.

Gdy tylko dłonie gitarzysty zaczęły wygrywać pierwsze riffy, pod sceną rozpoczął się totalny kocioł. Plątanina, rozkołysanych ciał wiła się w ekstatycznym tańcu, niczym pradawne, dzikie plemię.




PKS zatrzymał się przy niewielkiej betonowej wiacie. Kierowca otworzył drzwi i na przystanek wyszedł rosły mężczyzna o ogolonej na łyso głowie. Odruchowo poprawił kołnierz od skórzanej kurtki, choć temperatura była iście wiosenna. Nie chodziło jednak o to, żeby osłonić się przed zimnymi podmuchami wiatru. Młody chłopak chciał ukryć tatuaż, jaki jeszcze chwilę temu dumnie prezentował wszystkim pasażerom. Symbol Czarnego Słońca z wypisanym pośrodku gotyckimi literami hasłem “Hail Homo Sapiens” zniknął pod podniesionym stójką ramoneski. Chłopak rozejrzał się wokół, jakby wypatrywał jakiegoś zbliżającego się niebezpieczeństwa i ze spojrzeniem wbitym w chodnik ruszył przed siebie.




- Karol! No w końcu! Już myślałam, że znowu nie przyjedziesz… - czterdziestoparoletnia kobieta wyrzuciła z siebie potok słów. Wytarła mokre dłonie w fartuch i ruszyła przywitać wchodzącego właśnie syna.
- Obiecałem to jestem - odparł z wyraźną niechęcią chłopak.
Matka przytuliła go, a po chwili zaczęła mu się przyglądać z uwagą.
- Widzę, że masz nową fryzurę. Teraz taka moda w stolicy, żeby się wygolić jak jakiś recydywista-
- Mamo daj spokój.
- A to co? - spytała mocno zdziwiona widokiem wytatuowanej szyi Karola.
- Tatuaż, nie widzisz - odburknął chłopak i jeszcze mocniej otulił się kołnierzem kurtki.
- Jak się ojciec dowie, to cię wydziedziczy. Mówię ci.
- Jak mu nie powiesz, to się nie dowie.
- Oj Karol, Karol. Przecież wiesz, że tak nie można. Ojciec cię kocha i chce dla ciebie, jak najlepiej.
- A skąd on niby może wiedzieć, czego ja chcę! Co?
- Proszę cię synku, tylko nie zaczynaj znowu.
Matka podeszła do kuchni i zamieszała chochlą w garnku.
- Naleję ci zupy. Pewnie jesteś głodny po podróży.
- Nie, nie. Nie trzeba mamo. Ja w sumie tylko na chwilę wpadłem.
Słysząc te słowa kobieta, aż znieruchomiała.
- Jak na chwilę? Nie zostaniesz do jutra? Weronika jutro będzie miała wielki dzień. Pierwszy raz będzie niosła dary. Ksiądz powiedział, że jest najbardziej skromną, piękną i bogobojną istotką na świecie jaką widział w życiu.
- Niech ten dzieciojeb, trzyma od niej ręce z dala.
- Karol, nie bluźnij!
- Mamo, ja naprawdę nie mam czasu na te wasze brednie.
- Jak brednie, Karol? Ja się naprawdę o ciebie zaczynam martwić.
- Zupełnie niepotrzebnie. Nic mi nie jest. Tylko wiesz…
Kobieta w momencie wyczuła zmianę tonu. Z politowaniem na swego syna.
- Znowu ci pieniędzy zabrakło. To trzeba było powiedzieć, to bym ci przelew zrobiła,
- Kasy mi nie zabrakło, tylko wypadła taka, jedna sprawa. Poza tym jakbyś zrobiła przelew, to by się zaraz stary dowiedział.
- Karol, o jedno cię proszę. O ojcu mów zawsze z szacunkiem. Nie tak cię wychowałam.
- Dobrze, już nie będę. To co pożyczysz mi parę stów.
- Pożyczysz.. Och Karol! Przecież dobrze wiem, że mi nigdy tych pieniędzy nie oddasz - odpowiedziała matka sięgając jednocześnie do portfela.
- Oddam, oddam. Obiecuję. Jak nie jutro, to za parę miesięcy. Jak się wszystko uda, to będziemy regularnie grać koncerty.
- Ech te twoje koncerty. Synku z tego chleba nie będzie.
- Maaamoooo…
- Dobrze! Wiem, ile to dla ciebie znaczy. - kobieta zacisnęła w dłoni kilka banknotów i zbliżyła się do syna - Karol, tylko proszę cię. Obiecaj mi jedno. Nie wpakuj się w żadne kłopoty.
- Obiecuję mamo. Kocham cię - wyrzucił chłopak na jednym tchu. Uśmiech zagościł na jego zazwyczaj smutnej twarzy, gdy wcisnął zwitek pieniędzy do kieszeni.
- Zostań chociaż na obiad - wyszeptała matka, ale Karol już machał jej na pożegnanie stojąc w progu.




Nowy Świat dudnił echem kolejnej demonstracji. Anormatywni znowu wyszli na ulicę. Posunięcia rządu, choć ubrane w ładne i zgrabne słów, wyraźnie pokazywały w jakim kierunku zmierza obecna polityka.
Karol kątem oka obserwował, jak wykrzykujący nośne hasła tłum, przechodził obok niego. W innych okolicznościach, każdego innego dnia, czy każdej innej godziny zapewne szykowałby się wraz z kolegami do anty demonstracji lub “polowania” na chimery, gdy tylko skończy się ich przemarsz przez miasto
.
Dzisiaj jednak było inaczej. Klął w duchu, że sam sobie narzucił kajdany przyzwoitości i musiał za wszelką cenę zachować spokój i pozory obojętności. Przy tym modlił się, choć przecież dawno już nie wierzył, żeby nie spotkać nikogo znajomego.

Tego dnia nie było mu w żadnym razie po drodze ze Słowiańskim Ruchem Odrodzenia Człowieka. To popołudnie należało do tych wyjątkowych i jedynych w swoim rodzaju. Do tych, które mogą zmienić przyszłość. Karol nie był w tej chwili Lordem Shagratem. Nie był nawet Śliwą. W tej właśnie godzinie był po prostu Karolem Śliwińskim, biednym i niezrozumianym artystą z Korycina.

Na to ciepłe, wtorkowe popołudnie przypadały jego egzaminy do ASP. Los nie mógł wybrać gorszej daty i bardziej koszmarnego splotu okoliczności. Jego dusza już od kilku miesięcy stała w poważnym rozkroku, a cały dzisiejszy dzień byl tego doskonałą ilustracją.
Wrażliwy i empatyczny Karol o duszy XIX-wiecznego artysty, toczył bój o prym z bezwzględnym i pewnym siebie członkiem bojówek SROC-u - Lordem Shagratem . Malarz i poeta brał się za bary z atletycznym gitarzystą black metalowego zespołu, który stworzył hymn wszystkich przeciwników obecności osób anormatywnych w społeczeństwie.
Słowa pieśń o jakże dumny i wyniosłym tytule “Final annihilation of chimeras” rezonowały mu pod czaszką. Problem w tym, że złośliwy mózg jako tło muzyczne podsuwał mu fragment I-szego koncertu na skrzypce i orkiestrę Pendereckiego. Totalna dysharmonia i dywergencja umysłowa.

Karol stanął przed bramą prowadzącą do ASP i zaczerpnął mocno powietrza. Zacisnął pięści i zamkniętymi powiekami, powiedział sobie w myślach:
- Teraz, albo nigdy…

Nagle poczuł, jak czyjaś dłoń ląduje na ramieniu.
- Shagrat! O kuźwa! Co za niespodzianka. Od kilku godzin Gurki próbuje się z tobą skontaktować, a ty tu.
Karol otworzył oczy i spojrzał w twarz człowieka, którego tak dobrze znał, a którego miał nadzieję, że dzisiaj nie spotka.
Yegor, perkusista Sacrilegium, jego najlepszy przyjaciel, patrzył na niego z tym charakterystycznym błyskiem w oku, który zwiastował rychłe kłopoty.
- Taaaa.. Telefon mi padł.
- Dobra, chuj z tym telefonem. Ważne, że jesteś. Gurki ma świetny plan, jak pokazać tym cholernym mutantom, gdzie jest ich miejsce. Mam nadzieję, że nie planowałeś jakieś solowej akcji. Wiem, że marzy ci się sława wielkiego samotnego woja, ale stary… w kupie siłą.
- Taaa - potwierdził cicho Karol.
- Kurwa stary, co ci jest? - zapytał szczerze zatroskany kumpel.
- Nic. Wszystko gra - odparł Shagrat, zakopując głęboko w swoje podświadomości delikatny i coraz cichszy głos wrażliwej, artystycznej duszy - Chodźmy skopać kilka lewackich cip! Heil HS! Heil HS! - dodał krzycząc na cały głos.
 
Morph jest offline