Edgelord |
************************************************** *************************************************
NA DWÓCH KRESKACH KOKAINY
************************************************** **************************************************
Wampirzyca była szczerze zadowolona z dnia "wolnego", które ostatnio się niezbyt często zdarzały w Stillwater. Mogła go spożytkować na tyle różnych interesów i aktywności... w tym na te, wymagające pomocy ludzkiego maga.
Stanęła przed drzwiami śmiertelnika na piętrze i zapukała.
- Momencik…- usłyszała zza drzwi i po chwili te się otworzyły. Mężczyzna poprawił okulary widząc wampirzycę.- Hej. Coś się stało?
- Miałam dziś przyjść, abyś mógł pomóc mi zrozumieć moje cienie, zbadać je. Pamiętasz? - zapytała spokojnym głosem.
- Ach tak. - stwierdził mężczyzna sięgając po papierosa.
- Obiecałem coś takiego. - przypomniał sobie mężczyzna.- Zastrzegłem też wtedy, żebyś nie robiła sobie dużych nadziei. Moce wampirze i magyia przebudzonych to dwie odległe od siebie metody wpływania na rzeczywistość.
- Jestem świadoma. - odparła potulnie - Ale i tak jesteś dla mnie szansą na nauczenie się czegokolwiek o moich mocach. - podsumowała.
- Idź do kuchni. Zaraz tam zejdę. - westchnął Vincent. - I bądź tak miła, by zrobić mocną kawę?
Po czym zapalił papierosa. ***
Młoda wampirzyca nie miała problemów z ogarnięciem mocnej kawy dla maga. Postawiła ją na stole przed krzesłem dla człowieka sama wyciągając dla siebie torebkę krwi ze szpitala... i słomkę?
Mężczyzna przyszedł do kuchni z aktówką. I począł z niej wyjmować… pudełko z flamastrami, kartki papieru, dwie talie kart. Parę długopisów, oraz pudełko z ołówkami… profesjonalnymi ołówkami dla zawodowego grafika.
- Więęęc… - potarł podbródek mężczyzna. - Od czego by tu zacząć? Od kawy!
Ann patrzyłaś sceptycznie na przyniesiony przez wizytę zestaw dla maga.
- Masz zamiar rysować coś? Ilustrować? Diagramy robić?
- Bazgrać symbole… - odparł z uśmiechem Vincent sięgając po kawę. Skrzywił się, gdy upił trochę, ale potem napił się więcej dodając. - Każdy z nas ma swój warsztat związany z wyznawanym paradygmatem na którym opiera swoją magyię. Do szybkiego rzucania czarów, mam karty… ale skoro nie musimy się spieszyć, to sięgniemy po inne… metody.-
Potarł się po skroni. - Hmmm… zaczniemy od pierwszej.
Poszukał szklanki i poszukał noża.
- Nie spodoba mi się to.
Zaciął się w nadgarstek i nastawił szklankę pozwalając krwi spłynąć do niej.
Ann patrzyła na wypływającą krew.
- Mogę ci później szybko zaleczyć tą rękę. Nie martw się, bez pojenia cię moją krwią.
- Pod względem leczenia, jestem samowystarczalny.- Vincent rozłożył karty na stole, na ślepo wyciągnął jedną z nich. Przyjrzał się jej. I namalował czarnym flamastrem dziwnym symbol na szklance z krwią. Odstawił ją na bok i zabrał się za bandażowanie dłoni.
- Mogę ci pokazać cień jaki wywołam swoimi mocami. - zaproponowała - To niby jest cień ale i nie jest. Szczerze mówiąc nie do końca wiem czym jest tak naprawdę.
- Moment…- odparł Vincent zaciągając się dymem. - Nie ma się co popisywać. Nic to nie da.-
Ułożył kilkanaście kart na stole w coś co przypominało krąg.
- Zaraz zajmiemy się badaniami.- wskazał palcem na stół i krąg.- Siądź w środku.
Zdziwiona Ann powoli usiadła na stole w środku kręgu z kart, ciekawie oglądając całą scenę.
- Zapewne twoje moce potrafią być widowiskowe.- stwierdził Vincent.- Ale efekt końcowy nic nam nie powie o naturze twoich sztuczek. To nie widowisko nas interesuje, ale proces jego powstawania.-
Podał Ann szklankę ze swoją krwią. - Wypij i tak… po… hmm… myślę że pięć minut wystarczy…? Dziesięć dla pewności. Jak minie dziesięć minut użyj swojej cienistej mocy.
Nie było trzeba dwa razy zachęcać młodej Wampirzycy, aby opróżniła szklankę z krwią Vincenta. Zrobiła to nawet z pewną przyjemnością, choć żałowała, iż dawka była tak niewielka.
- Twoja krew jest... - zamyśliła się - Trochę inna w smaku, ale nie umiem jeszcze określić.
- Dzięki… chyba… - odparł z uśmiechem i nieco ironicznie Vincent.
- Och, nie bądź taki. Nie mówię tego ze złośliwości czy z chęcią wypicia cię do dna.
- Tego drugiego nie byłbym pewien. - odparł Vincent przyglądając się kartom rozłożonym dookoła Ann.- W to pierwsze wierzę.
- Ej, jestem z Camarilli i szanuję Tradycje. Nie zabijam bez sensu śmiertelników. - mruknęła urażonym tonem.
- Zmagasz się z Bestią w sobie, jak każdy z waszego rodzaju.- odparł Vincent zerkając na Ann. - Zabawna sprawa… wilkołaki ponoć ten sam problem co wy. Tak przynajmniej słyszałem.
- A to my jesteśmy tym całym złem. - zaironizowała - I nas się traktuje jako istoty, które tej przemiany pragnęły.
- Wilkołaki bronią Gai przed tym złym… my walczymy z Technokracją która chce zamienić rzeczywistość w bursztyn zamykając wszystko w technologicznym “raju”. Wampiry… walczą ze sobą. No dobra… czyń swoją magię.- odparł Vincent strząsając popiół z papierosa do popielniczki.
Ann nie wyglądała na zadowolona ze słów maga, ale porzuciła pomysł skontrowania ich.
- Kiedy ten cień ożyje, tak jakby będzie miał inną fakturę? Zimny i dla mnie. - dziewczyna skierowała swoją moc na cień popielniczki i wręcz oderwała go od samej rzeczy.
- Mhmm… tyle że nas nie interesuje efekt cienia, a proces, który go tworzy… - odparł Vincent obserwując poruszające się wokół Ann karty. Te bowiem… niektóre się obracały, niektóre zachowywały się jak igły magnesu, niektóre przewracały się na grzbiet. -... ten śledzę poprzez znaczoną krew. Bo bez względu jakiej natury jest twa moc, to krew… w tym przypadku moja, jest jej paliwem. -
- Zabawne…- zamyślił się Vincent.- Ścieżka prowadzi do Umbry i z powrotem. Ale przecież Kainici nie mają więzi z tym światem. Nie wydaje mi się by potrafiły swobodnie do niej wchodzić i wychodzić.
- A Tremere? Nekromanci?
- Hmm… nie wydaje mi się. - zastanowił się mag. - Może to jest powiązane z waszym… no… brakiem oddechu?
- O Giovanni, mówią że potrafią przywołać duchy i szkielety. Ja teraz tylko tego Zombie widziałam. - przypomniała sobie - No i moje cienie... one są... dwuwymiarowe ale jednak czuć ich... powłokę? Jakby posiadały jednak ciało, ale ono jest tak potwornie lodowate. Tylko, że to zimno jest inne od zimna w świecie... dziwne. Powiem ci, że śmiertelnicy potrafią być przerażeni gdy wejdą w kontakt z taką... istotą.
- Umbra to nie jest przyjazne dla gości miejsce.- przyznał Vincent gasząc papierosa w popielniczce. Wzruszył ramionami dodając. - Niewiele natomiast wiem o samych Giovanni, tyle że rzeczywiście coś tam z duchami wyprawiają.
Splótł dłonie razem. - Umbra to najbliższa nam… warstwa rzeczywistości, przypomina częściowo negatyw naszego świata i czysto teoretyzując mogę stwierdzić, że nasycasz cienie nią, czyniąc je materialnymi. Nie wiem jednak jak to ci może pomóc w zrozumieniu tych mocy.
- Czyli czynię magię? - zapytała wyraźnie ożywionym tonem.
- Co najwyżej wioskową magię jak ten przydupas Ravnoski. Bawią się zapałkami w magazynie dynamitu. Blake zdradził ci jak to im wczoraj wybuchło prosto w twarz?- zapytał ironicznie LaCroix.
- Nic nie mówił... - odparła zaskoczona.
- Hmmm… nie dziwię mu się. Chyba nie było się czym szczycić.- zaśmiał mag.
- O czym mówisz?
- Zdaję, że do pomocy w znalezieniu Tzimisce próbowali zwerbować jakiś byt i ten wymknął się im spod kontroli. I byli zmuszeni go… cóż… wepchnąć z powrotem za Rękawicę.- rzekł drwiąco mag.- Tak to jest z amatorskimi czarownikami, żywymi czy nieumarłymi.
- A mnie to ominęło... - Ann mruknęła z niezadowoleniem.
- Taaa… pewnie William by się z tobą chętnie zamienił. - mężczyzna napił się kawy, wzdrygnął i znów napił się.
- Więc... kiedy umówimy się na seks? - zapytała bez skrępowania.
- Nie wiem… kiedyś. Na razie skupmy się na badaniu.- odparł Vincent odstawiając kubek. - I na wnioskach. Ciekaw jestem jak te manipulacje cieniami wyglądają z perspektywy Umbry.
Ann w tym momencie po prostu otworzyła torebkę z krwią i wcisnęła w nią słomkę aby w ten sposób powoli wypijać jej zawartość.
- To jakbyś pił ciepłe piwo.
- Nie macie jakiejś pijalni żywych w Stillwater? Czy czegoś w tym rodzaju? - zapytał LaCroix.
- To nie jest to samo, po tym jak posmakowałam twojej krwi, magu. Tamta w burdelu Lukrecji nie jest tym samym.
- Nie wiem czy powinienem czuć się zaszczycony czy może raczej przestraszony z tego powodu. - odparł z uśmiechem LaCroix.
- Oj, nie bądź dużym dzieckiem. - zaśmiała się.
- Na razie zastanawiam się czy te badania w ogóle coś ci dają.- wzruszył ramionami mag zmieniając temat. - Wątpię by Kainici szczególnie analizowali swoje… moce… raczej przyjmują jak podarek. A wiadomo… darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby.
- Niektórzy analizują. A mnie to daje wiedzę jaką od nikogo bym nie dostała. Znaczy pewnie mój Stwórca by mnie trochę uczył, ale tak muszę sobie radzić każdymi sposobami.
- Nie wiem… czy to co ci powiedziałem o twojej sztuce, pomoże w czymkolwiek.- przyznał Vincent. - Zresztą… ja nie jestem badaczem, tylko zajmuję się public relations mojej Fundacji.
- To czemu tu przyjechałeś?
- Znam odpowiednie sfery, Pierwszą i Ducha na tyle dobrze by móc się zająć miejscowymi problemami. Poza tym, cała sprawa jest związana z umową z twoim przyjacielem. A znam zwyczaje waszej rasy i miałem okazje negocjować z Kainitami. Jestem odpowiednią osobą do tej roboty. - wyjaśnił LaCroix.
- I co sądzisz o miasteczku?
- Strasznie dużo tu was. Myślałem, że będzie tu najwyżej dwa lub trzy wampiry.- przyznał ze śmiechem Vincent i dodał. - Przyznaję, że nigdy nie miałem okazji przebywać w tak małej społeczności twojego rodzaju. Zwykle to były duże miasta i… cały ten blichtr i grzecznościowe rytuały, których tu nie ma.
- Według niektórych to jest więzienie dla skazanych w Nowym Jorku. Tych szczęśliwców, co Książę metropolii uznał za do wykorzystania w przyszłości.
- To prawda… choć nie nazwałbym tego więzieniem. Co najwyżej miejscem zesłania. Więzienie to trumna, w której lądujesz po wysuszeniu z krwi, zapadając w to co twój rodzaj zwie torporem. - zadumał się Vincent.
- W torporze nie męczysz się w takim miejscu, gdy nie możesz ruszyć się poza domenę na centymetr.
- Nie wiem… nigdy nie miałem okazji zapaść w taki stan.- odparł Vincent I spojrzał za siebie, przez okno, wprost na las. - Naprawdę jest tu tak źle?
A następnie spytał. - A ciebie za co tu zesłano?
- W Stillwater jest nudno, póki nie przestanie być. Wtedy naprawdę szalone rzeczy wszędzie się dzieją. - uśmiechnęła się i pokręciła głową - Ja akurat nie jestem tutaj z rozkazu Księcia Nowego Jorku. Mój... - zawahała się - Protektor... wysłał mnie tu do Williama, aby ochronić przed możliwą stratą mojego istnienia.
- Więc w zasadzie, ty akurat nie jesteś uwięziona. Możesz wrócić do miasta kiedy chcesz? - zapytał mag.
Ann wykrzywiła usta.- Wiesz czym jest Więź Krwi?
- Wiem… podstawy waszej kultury znam. Trochę mniej na temat konkretnych klanów.- wyjaśnił Vincent sięgając po kolejnego papierosa.
- Mój opiekun... - przymknęła oczy - Nie mogę wrócić. On mi zabronił. Nie mogę złamać zakazu. - spojrzała na maga - Nie mogę.
- To brzmi nieciekawie. - mag zapalił papierosa. - Ale chyba z czasem osłabnie. Bo William chyba nie jest twoim opiekunem?
Oczy Ann rozszerzyły się w nagłym strachu.
- Ale... Nie chcę by osłabło... - zacisnęła powieki i pokręciła głową, jakby walcząc z migreną - Nie mów tak nawet... - słabo zaprotestowała, jakby sama biła się z myślami - To nie William... To stary Tremere z Nowego Jorku…
- Tremere… no tak… - zadumał się Vincent wydmuchując dym. - Nie znam się na tych waszych więzach krwi. Więc trudno mi ocenić jaki margines swobody ruchów dają.
- Wróciłam do miasta na chwilę, jak chciano w Stillwater... - mruknęła - Więzi Krwi... potrafią być bardzo surowe. Zależy od tego, którego Vitae wypijesz.. - westchnęła - I są jakbyś czuł miłość do osoby, wiesz? Więc martwy musi mieć emocje! - stwierdziła twardo, nie wspominając czy to wzajemne uczucie.
- Jeśli tak twierdzisz… na pewno macie ambicję.- przyznał mag.
- Czujemy też miłość. Uczucia do innych osób, te pozytywne. Zapytaj Williama, jak masz wątpliwości. On czuł miłość. Krwawe Bestie nie mogłyby, więc takimi nie jesteśmy.
- Oczywiście, że nie… aczkolwiek. Pracowałem z jedną szamanką z Mówców Marzeń. Nałykałem się jej proszków… miałem różne… uczucia, wyprodukowane przez jej mikstury. Ich akurat nie nazwałbym prawdziwymi.- ocenił po namyśle Vincent.
- Co przez to chcesz zasugerować? - Ann zmarszczyła brwi.
- Nic. - odparł z cynicznym uśmiechem mag.- Jak wspomniałem, nie znam się aż tak dogłębnie na Kainitach i ich fizjologii. Mało kto zresztą się zna.
- Według ciebie nie odczuwamy prawdziwych emocji? Nie możemy czuć miłości? - wysyczała.
- Według mnie uczucia nie kryją się w zażywanych substancjach.- odparł spokojnie Vincent ćmiąc papierosa. - Możesz odczuwać miłość, jak i gniew, wstyd… żaden problem z tym.
- Więc dla ciebie tylko żywi czują prawdziwie? To chcesz zasugerować?
- Sugeruję to co sugeruję…- odparł mag spokojnie.- Nie odmawiam ci odczuwania uczuć. Po prostu, sam zażywałem prochy, także wampirzą krew, wiem jak po nich jest.
Ann odwróciła głowę od Vincenta.
- To kiedy będziesz chciał zobaczyć moją moc z tej Umbry? - mruknęła w przestrzeń.
- Mogę choćby i teraz.- zebrał karty i przetasował je.- W każdej chwili, nie wiem tylko czy to coś da… czy zobaczę coś więcej.
- Dobrze. - zgodziła się i spojrzała dłużej na człowieka - Byłeś ghulem? - zapytała wprost.
- Niezupełnie. To prawda, że po krwi czułem… pewien rodzaj lojalności, ale zadbano by ten stan nie mógł się utrwalić.- wyjaśnił mag.
- Tylko tyle? - zdziwiła się - A uczucia?
- Były… oczywiście, że były. - wzruszył ramionami Vincent zaciągając się dymem.- Ale mi jeden nałóg wystarczy.
- Przyznasz, że to było niesamowite. - uśmiechnęła się lekko - i czemu ten wampir cię wypuścił?
- To długa historia… mam powiązania po prostu z wysoko postawionym Kainitą i cała sprawa została zaaranżowana przez niego. Moja… karmicielka nie miała w tej sytuacji nic do powiedzenia.- odparł Vincent poprawiając okulary.- Niesamowitość zaś to mój chleb codzienny. Ostatnio niemal co noc się o tą niesamowitość ocieram, gdy muszę zajmować tym szpitalem.
- Ale to uczucia są niesamowite. - przysunęła się z krzesłem bliżej Vincenta - Zdajesz sobie sprawę, że wampiry mają problem z odczuwaniem emocji. Ale kiedy piję krew to nagle wszystkie problemy odchodzą. Jakbym... dalej żyła.
- Z pewnością…- przyznał Vincent, dmuchnął dymem. - Niemniej ja jestem hermetytą, my podchodzimy do takich spraw analitycznie i nie pozwalamy sobie na dominację nad naszym zachowaniem.
- Więc czemu palisz? - zapytała prosto.
- Jak wspomniałem… mogę sobie pozwolić tylko na jeden nałóg. Więc… wybrałem taki nad którym mam kontrolę i dzięki władaniem sferą życia… bezproblemowo pozbywam się skutków ubocznych. - wyjaśnił mag.
- Kochałeś ją? - zapytała nagle.
- Nie.- odparł krótko Vincent. - To nie była tego typu znajomość.
- A sądzisz, że byłbyś w stanie pokochać wampira? Czy to już przekroczenie jakiejś granicy?
- Nie jestem osobą romantyczną z natury. Nie zakochuję się. - odparł Vincent zaciągając się dymem. - Choć oczywiście romanse wśród magów się zdarzają.
- To byś na wampira pasował. - pokiwała głową.
- Zdaję sobie z tego sprawę. Na Ventrue… prawdopodobnie.- stwierdził Vincent.
- Mamy taką jedną egomaniaczkę jeżeli chciałbyś takim zostać. - powiedziała ironicznie.
- Jestem pewien że macie ich więcej.- odparł z przekornym uśmiechem LaCroix.
- Zajmijmy się tym badaniem. Miejmy to za sobą.
- Dobrze… - Vincent zgasił niedopałek w popielniczce. Przetasował talię i następnie wyciągnął z niej trzy karty. Ruch dłonią i … tak jakby się przesunął… znikając z oczu Ann.
Dziewczyna westchnęła i prawie od niechcenia wykorzystała swoją moc na jednym z cieni.
I czekała… czekała… czekała…
Vincent pojawił się znów, dopiero po kilkunastu minutach.
- No to… cóż… ta sztuczka jest powiązana z Umbrą. I to z jej mniej przyjemnymi obszarami.
- Czyli?
- Czyli… - Vincent zapalił papierosa.- … miejscami gdzie się wchodzi i nie wraca. Labiryntami… tak mi się przynajmniej wydaje.
- Czyli... te cienie... - spojrzała na swoje dłonie - są niebezpieczne?
- Wątpię… nie jesteś pierwszą i zapewne nie ostatnią Kainitką bawiącą się nimi. Ich nie zabiły, ciebie też nie…- wzruszył ramionami LaCroix. - To bardziej ciekawostka dla badaczy i mistyków, którzy dopiszą temu jakieś znaczenie.
- Oczywiście, że nie zabiły. Kto inny to zrobił wcześniej. - sarknęła.
Mag wzruszył ramionami ćmiąc papierosa.
- Czy... czy słyszałeś kiedyś, żeby istnieli Tremere co i swojej magii krwi nie są w stanie używać? - zapytała ostrożnie.
- Nie jestem szczególnie zaznajomiony z tym klanem. Wiem że używają mocy imitującej magyię magów, zwaną przez nią krwawą magią. - odparł Vincent po namyśle.- Widziałem jak to robili. Ale samych Tremere nie znam szczególnie dobrze.
- Mój protektor jest... taki jak myślałam, że jest każdy mag. Księgi, formuły, kręgi... nie jak Nadia ze swoimi komputerami. - pokręciła głową - On to by na bank wykłócał się, że Taumaturgia to magia jak twoja.
- Każdy Kainita jest inny. I ma swoje podejście do mocy klanowych.- odparł Vincent. - Sam uważam szamańskie rytuały za przejaw bezguścia i zacofania… niemniej, działają.
Ann przypomniała sobie coś.
- A czy nie wiesz, o jakiś śmiertelnikach, magach, z Nowego Jorku, którzy przychodziliby do kolonialnych klubów dla Gentlemanów, aby pleść o magii z wampirem? Stare towarzystwo.
- Nie znam tak dobrze miejscowych magów. Znam adresy kilku Fundacji, ale nie mam w Nowym Jorku żadnych osobistych znajomości.- przyznał LaCroix.
- To jest was tak dużo? - zdziwiła się.
- Mniej niż Kainitów w Nowym Jorku. No i musisz pamiętać, że na jedną Fundację składa się kilku magów i kilkunastu akolitów, którzy mają potencjał na zostanie magiem. Ale nie musi się to stać. - wyjaśnił Vincent.
- Czyli akolita to taki służący maga?
- Coś w tym rodzaju. To zależy od statutu Fundacji i celu w jakim powstała. - wyjaśnił Mag.
- Zapytam Nadię, co wczoraj wyprawiali w szpitalu. - obiecała - Coś przekazać?
- Chyba nic…- zastanowił się Vincent. Spojrzał na bałagan na stole kuchennym.- … zastanowię się nad ewentualnymi badaniami i eksperymentami, ale niczego nie gwarantuję.
- Niemniej już ta wiedza bardzo mi pomogła. Wiem z czym mam do czynienia i nad czym pracować. - uśmiechnęła się i ruszyła zatelefonować do Nadii. ***
Ann dopadła telefonu domowego Williama w korytarzu rezydencji i wybrała grzecznie numer do Nadii. Minęła dłuższa chwila nim wampirzyca odezwała się.
- O co chodzi Will?
- Przyjadę do ciebie. - odezwała się rozbawiona Ann.
- Ann? Acha… ok…- odparła zaskoczona Kainitka.
- Powiem Willowi, by cię nie nachodził z przerażenia i już jadę.
- Jasne…- odparła Nadia tak jakoś bez entuzjazmu.
Wampirzyca zatrzymała się.
- Coś nie tak? - zapytała.
- To co zwykle… badania. Nie planuję zabaw dziś. Mam trochę zaległości i nowy trop. Teksty z Morza Czarnego. Nie brałam ich dotąd pod uwagę. - wyjaśniła Nadia.
- Och, ja też nie po to. Po prostu obecność. - wyjaśniła spokojnie - Jeżeli wolisz być sama to nie ma sprawy, mogę nie przyjeżdżać.
- Mnie tam wszystko jedno. Możesz przyjechać, jeśli nie planujesz przeszkadzać w badaniach.- stwierdziła Kainitka.
- A będę mogła zostać na dzień? - zapytała.
- Pewnie… drogę do łóżka już znasz.- usłyszała w odpowiedzi.- Nie licz jednak na akcję w samym łóżku. Nie tej nocy przynajmniej. Dziś nie mam czasu na takie zabawy.
- Nie ma sprawy. Będę tylko chciała od ciebie książki o Umbrze, o tej bardziej martwej części. Masz na składzie?
- Nie. Nie mam żadnej. Coś mi tam kiedyś batiuszka bredził o zaświatach, o dziedzinie Boga i otchłani Szatana. Ale nic z tego nie pamiętam.- odparła Nadia przez telefon.- Umbra to dziedzina magów i wilków, nie nasza.
- Szkoda. Pogadam z Willem i już jadę.
- Ok. Tylko uważaj. Ostatnio drogi robią się zaskakująco tłoczne.- zażartowała na koniec Tremere. ***
Ann zapukała do drzwi gabinetu Williama. Nie można było być niegrzecznym w czyimś domu, temu czekała na zaproszenie.
- Tak?- usłyszała w odpowiedzi Kainitka.
- Chciałam cię powiadomić, że będę poza domem na dzień.
- U Lukrecji nie możesz, u Garry’ego nie zjaw…- drzwi się otworzyły i wyjrzał przez nie William. -...iasz się odkąd skończyłaś trening. Zakładam, że chodzi ci o Nadieżdę ? - zakończył wypowiedź pytaniem.
- Dobrze wiesz. - powiedziała szczerze - Nie jesteś z tego zadowolony. - stwierdziła.
- Nie będę udawał, że jestem. Nadia jest… jaka jest. I służy temu, komu służy. - westchnął Kainita. - Zresztą pewnie ci o tym powiedziała, nieprawdaż?
- O czym powiedziała?
- Komu służy… kto jest, no… mocodawcą.- przypomniał jej Toreador. - Augusto de Palafox.
- Wiem. I wiem też, że jeżeli będzie miała rozkaz usunąć Cyrila to w pierwsze dni usunie jego pomocników i mnie. - powiedziała spokojnie.
- Cieszę się, że wiesz. - odparł William i westchnął.- Oczywiście zdaję sobie sprawę, że ona osobiście nic do Cyrila nie ma. Więc dopóki on nie wyda polecenia, możesz czuć się bezpieczniecznie… ale sama rozumiesz, jak jest sytuacja w nowojorskim oddziale Tremere.
- Istnienie pozbawione niebezpieczeństwa jest po prostu wegetacją. - powiedziała poważnie - Raz już umarłam. Nie chcę teraz zabić się sama w nijakiej egzystencji, unikając każdego zagrożenia.
- Doprawdy? Gdzie się podziała ta wystraszona i zahukana Kainitka, którą przywiozłem deszczowej nocy do domu?- zapytał żartobliwie William.
- Starała się dostosować do otoczenia.
- Do Larry’ego? Nie wiem czy to jest dobry pomysł brać tego Brujaha za przykład. Jest silny, ale sama siła nie gwarantuje długiego życia. - westchnął Toreador.
- Do tego, że wy się nie boicie. - wyjaśniła.
- Jesteśmy starzy i głupi… nie boimy się, ale jesteśmy jeszcze ostrożni. - zażartował Kainita.
- Chcę pobyć z Nadią. Sama jej obecność dobrze wpływa na moje samopoczucie. To miłe uczucie. - dodała.
- Przecież cię nie zamknę w pokoju i nie każę pisać na tablicy sto razy: “Nie będę zadawała się z niebezpieczną Tremere.” - westchnął Toreador i zamyślił rozważając taką opcję.- A może… jednak?
- Żartujesz sobie... - mruknęła.
- No nie wiem… to zależy od tego, czy znajdę szkolny mundurek w twoim rozmiarze. - zaśmiał się Blake. Podrapał po karku. - Może lepiej… nie. Nadia ponoć ma fetysze związane z… cóż… karaniem. Mogłoby się jej spodobać.
- A ty skąd wiesz jakie Nadia ma fetysze? - zapytała zdziwiona.
- Nie żartuj. Nie urodziłem się wczoraj. Byłem w jej leżu. Widziałem dyby i pejcze. Umiem poskładać dwa do dwóch. A Nadia nie jest osobą, która lubi przyjmować razy. Raczej je rozdawać. - odparł kpiącym tonem Blake.
- I co ostatnio robiłeś jak się tam znalazłeś, co?
- Rozmawialiśmy. Przybyłem tam w związku z lokalną polityką i interesami.- wzruszył ramionami Blake. - To było jakieś 2-3 miesiące po jej przybyciu.
- Mam nadzieję, że tym razem nie będziesz jej nachodził, bo mnie nie będzie w domu. Poinformowałam cię przecież.
- Tak. Tak… nie będę. - odparł Toreador. - Jesteś dużą dziewczynką, zachowuj się odpowiednio.
Ann znalazła się na motorze jak skończyła uspokajać Toreadora. Nie zdawał sobie sprawy, że i Ann martwi ta sytuacja. To oczekiwanie na wyczerpanie się szczęścia, prawda?
Caitiffka wolała działać z tym, co miała. Im bardziej Nadii się przypodoba, tym mniej Tremere będzie chciała ją ubić. A z tym... może będzie miała jakąś szansę. Może chociaż zastanowi się czy na pewno musi krzywdzić i Ann jeżeli doszłoby co do czego.
Chociaż naprawdę by nie chciała krzywdy Cyrila…
Podróż upłynęła jej spokojnie, pomijając duchowe rozterki. Zatrzymała się za biblioteką, została wpuszczona i zeszła po schodach w dół. Tremere siedziała za swoimi monitorami i pisała. “Uzbroiła się” w termos, pewnie ze zmrożoną krwią. Skupiona na swoich badaniach, pozornie nie zwracała uwagi na przychodzącą przyjaciółkę.
Ann podeszła bliżej przysuwając do biurka pojedyncze dodatkowe krzesło.
- Co wczoraj się stało w szpitalu? - zapytała niespodziewanie przerywając ciszę.
- Nie wiem. Spytaj szeryfa… albo Giovanniego.- odparła Kainitka zajęta swoimi obliczeniami.- Oni pognali za Białym Wężem i jego obstawą, nie ja.
- Pytam czy coś zrobiły nasze malkavy jak ich na wycieczkę zabrałaś. - doprecyzowała.
- Nie… Salvatore trzymał świra na “mentalnej smyczy”… trując mu o woli ich Primogena. Popatrzyli, ale nie weszli. - odparła Nadia.
- Więc to pewnie Anarchy. Pytam bo po powrocie do willi Williama zobaczyłam zirytowanego ludzkiego maga, na którego humor wpłynął jakiś problem ze szpitalem. Wyczuł jakieś zmiany aury czy coś…
- Jakoś przeżyjemy jego fochy. - stwierdziła sceptycznie Nadia i zerknęła na Ann.- Szykujesz jakieś swoje plany na spotkanie na moście?
- A powinnam? - przechyliła głowę - Nie mam niesamowitego arsenału sztuczek.
- Nie wiem. Po prostu przypuszczałam, że cię ekscytuje cała ta ustawka jak z gangsterskiego filmu. - odparła ironicznie Tremere.
- Będzie po prostu interesująco pooglądać. - stwierdziła szczerze.
- Niby poważne wampiry, a bawią się w wymiany jak małe dzieci.- stwierdziła sarkastycznie Nadia wracając do pracy.
- A ty też będziesz obserwować? - zapytała wyciągając komórkę.
- Pewnie nasz książę nie da mi w tej sytuacji wyboru.- odparła niechętnie Kainitka.- To że jestem dobra w zabijaniu nie oznacza, że czerpię z tego przyjemność.
- Może wcale nie będziesz musiała, a skończy się na oglądaniu spektaklu. - wzruszyła ramionami.
- Mhmm… może…- odparła bez przekonania Nadia.- Nie wiem czy coś knuje Tzimisce, ale Szkaradziec na pewno coś wymyśli… albo po prostu odbije mu palma. Jego zdrowy rozsądek trzyma się na cieniutkiej nitce tuż nad otchłanią szaleństwa.
- Ach! - kundlica nagle przypomniała sobie - dowiedziałam się od maga, że moje cienie pochodzą gdzieś z Umbry, w okolicy labiryntu czy coś takiego.
- Nic mi to nie mówi.- stwierdziła Nadia zerkając na Ann.- Ale… przynajmniej będziesz miała ciekawostkę do opowiadania w odpowiednim towarzystwie.
- Zadzwonię do Joshui. Ty się baw swoimi. - stwierdziła i zostawiła Nadię samą, idąc w stronę legowiska, aby w spokoju zadzwonić do Księcia. ***
Rzuciła swój plecak na podłogę obok łóżka i sama na nim legła, wybierając numer Joshui.
- Słucham… o co chodzi Ann? - zapytał książę po odebraniu telefonu.
- Co zaszło wczoraj w szpitalu? - podjęła temat od razu.
- Wąż i jego przyboczni ruszyli w tamtym kierunku. - odparł Smith.- Nie wiem czy wiedzieli o szpitalu, czy po prostu uciekali w popłochu. Paru udało się dopaść, ale Wąż i jego dwóch przydupasów wjechało do Szpitala, gdy ten… pękał jak rozbite lustro. Wczoraj była pełnia.
Co się z nimi stało… nie wiem. Wątpię, by kiedykolwiek wyjechali z powrotem.
- Pytam dlatego że to wpłynęło także na maga. Wyczuł jakieś zmiany aury szpitala. To co tamci anarchowie zrobili mogło w jakiś sposób zaszkodzić temu miejscu.
- Możliwe… niemniej nie oczekuj, że ja będę coś wiedział na ten temat. Może spytaj Nadię czy coś zauważyła, jak oprowadzała Malkavian. - poradził Smith.
- Miałam nadzieję, że ty widziałeś coś, czy coś przed tobą się zdarzyło. Nadia i Malkavianie nawet nie weszli do środka, a Nadia nic nie widziała. - wytłumaczyła - Planujesz coś konkretnego na tą wymianę w stylu mafii poza czekaniem aż Giovanni lub Tzimisce coś odwalą? Szczerze, stawiam na szkaradnego. To może być w zamyśle Tzimisce, aby go sprowokować.
- Planuję jedynie pilnować by sytuacja nie wymknęła się całkiem spod kontroli. Czy Giovanni zniszczą Tzimisce, czy na odwrót nie ma dla nas znaczenia. - przyznał Smith.- Oczywiście lepiej żeby to Tzimisce poległ, ale nie widzę powodu odwalać brudnej roboty za Giovanni.
Wolę być w pobliżu, gdy sytuacja zmieni się w otwarty konflikt.
- A zmieni się na bank. - stwierdziła dziewczyna - I mam takie wrażenie że będą chcieli w to wciągnąć także nas. Szczególnie Giovanni będą chcieli.
- I niestety… jest na to duża szansa. Wszak nie powinniśmy tolerować Sabatu w naszej domenie. Z drugiej strony… zawsze możemy spuścić ze smyczy Larry’ego i Gorgona. I patrzeć na rzeź.- odparł żartobliwie Joshua.
- To może się tym skończyć. - westchnęła lekko - Chyba że planujesz gdzieś trzymać pod kluczem wariata i Gorgona?
- Nie planuję. Lepiej niech zginie dwóch, niż cień podejrzeń padnie na nas.- odparł nieco poetycko Joshua.- Powstrzymamy ich na tyle, by ta cała wymiana doszła do skutku. I spróbujemy zgarnąć jeńca pozwalając reszcie na zabawę. Naszym celem jest odzyskanie jeńca… to wystarczy na zyskanie plusów u Giovanni.
- Więc mamy po prostu zagwarantowany krwawy spektakl.
- Oficjalnie Tzimisce chce wymiany, a Giovanni odzyskać za wszelką cenę swojego członka. Oficjalnie jatki więc być nie powinno. - stwierdził Brujah.
- Oficjalnie. - zaironizowała.
- Giovanni zaatakują jak tylko będa mieli swojego zabezpieczonego. Nie przepuściłbym takiej okazji na ich miejscu. - odparł Joshua. - Rzecz w tym, że jeśli ten Tzimisce jest taki mądry i sprytny jak się o nim mówi, to o tym wie.
- Szkoda, że już nie możemy jeść popcornu. - westchnęła - Przydałby się nam do tego widowiska.
- Miejmy nadzieję, że tylko popcorn będzie potrzebny. W razie czego… wszystkie ręce na pokład. Nawet Jaine Love. - ocenił Kainita.
- Nawet ją chcesz pokazać? - zdziwiła się.
- Będzie naszą ukrytą bronią. O której żadna ze stron się nie dowie, o ile sytuacja nie zrobi się desperacka. Lepiej mieć ukryty rewolwer i go nie użyć, niż żałować się nie miało pod ręką dodatkowej broni. - wyjaśnił książę.
- W sumie to, po której stronie walczymy?
- Po naszej własnej. Jestem już za stary by walczyć w wojnach kogoś innego. - zaśmiał się Joshua. - Po prostu patrz na kogo spuszczę Larry’ego i będziesz wiedziała kogo wspieramy.
- Dobrze, że nie wypiłam tej krwi. Byłoby mi smutno jeżeli by zginął.
- Larry ma destrukcję zapisaną w naturze. Na szczęście dla niego jest dobry w zabijaniu innych… zabierze wielu ze sobą. Acz musisz przyznać… nie dba o swoje bezpieczeństwo.- przyznał szeryf. - Jak ci się walczyło u jego boku?
- Trzeba unikać wchodzenia mu w zasięg, pozwalać się wyszaleć na kimś innym. Raz dałam rady go podejść i wtedy zakołkować. Nie walczy się źle z nim o ile pamiętasz jak go unikać.
- Nie próbuj tej sztuczki drugi raz. Mógłby cię zabić w szale. Zauważyłem, że… nie byłaś szczególnie aktywna podczas wczorajszej bitwy.- zadumał się szeryf.
- Gdy już pojawił się Tremere z ogniem... - zamilkła na chwilę - Nie wtedy już na pewno nie mogłam nic zrobić.
- Ogień…- westchnął ciężko Joshua.- Tzimisce też go użyje. Użył podczas napaści na tego… no wiesz… brata bliźniaka.
- Ogień... to tylko część problemu. Tremere z ogniem... mam wspomnienia.
- Nie możesz być wiecznie więźniem lęków.- odparł szeryf.
- Wiem, wiem... Wszyscy mi to mówicie.
- I nic z tego nie wynika.- stwierdził książę. - No cóż… zobaczymy jak będzie jutro. Trochę Giovanni się tu do nas zjedzie. Nie Kainitów, ale ghuli i podwładnych.
- Czyli mają zamiar tu robić bitwę? To czemu po prostu ich samym sobie nie zostawimy?
- Dlatego, że chcą urządzić bitwę na moim terenie i my musimy dopilnować, by ich ustawka nie została zauważona przez śmiertelników. - wyjaśnił książę.
- Stare wampiry, a takie dziecinne... - pokręciła głową.
- Tak. - przyznał ze śmiechem Kainita i dodał. - Muszę kończyć, mam właśnie wykroczenie. Jakiś cadillac na waszyngtońskich numerach właśnie przekroczył dozwoloną prędkość. Założę się też, że kierowca jest na jednej lub dwóch kreskach kokainy.
__________________ Writing is a socially acceptable form of schizophrenia. |