Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-07-2023, 19:15   #72
Zell
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację




************************************************** *************************************************
NA DWÓCH KRESKACH KOKAINY
************************************************** **************************************************

Wampirzyca była szczerze zadowolona z dnia "wolnego", które ostatnio się niezbyt często zdarzały w Stillwater. Mogła go spożytkować na tyle różnych interesów i aktywności... w tym na te, wymagające pomocy ludzkiego maga.
Stanęła przed drzwiami śmiertelnika na piętrze i zapukała.
- Momencik…- usłyszała zza drzwi i po chwili te się otworzyły. Mężczyzna poprawił okulary widząc wampirzycę.- Hej. Coś się stało?
- Miałam dziś przyjść, abyś mógł pomóc mi zrozumieć moje cienie, zbadać je. Pamiętasz? - zapytała spokojnym głosem.
- Ach tak. - stwierdził mężczyzna sięgając po papierosa.



- Obiecałem coś takiego. - przypomniał sobie mężczyzna.- Zastrzegłem też wtedy, żebyś nie robiła sobie dużych nadziei. Moce wampirze i magyia przebudzonych to dwie odległe od siebie metody wpływania na rzeczywistość.
- Jestem świadoma. - odparła potulnie - Ale i tak jesteś dla mnie szansą na nauczenie się czegokolwiek o moich mocach. - podsumowała.
- Idź do kuchni. Zaraz tam zejdę. - westchnął Vincent. - I bądź tak miła, by zrobić mocną kawę?
Po czym zapalił papierosa.

***


Młoda wampirzyca nie miała problemów z ogarnięciem mocnej kawy dla maga. Postawiła ją na stole przed krzesłem dla człowieka sama wyciągając dla siebie torebkę krwi ze szpitala... i słomkę?
Mężczyzna przyszedł do kuchni z aktówką. I począł z niej wyjmować… pudełko z flamastrami, kartki papieru, dwie talie kart. Parę długopisów, oraz pudełko z ołówkami… profesjonalnymi ołówkami dla zawodowego grafika.
- Więęęc… - potarł podbródek mężczyzna. - Od czego by tu zacząć? Od kawy!
Ann patrzyłaś sceptycznie na przyniesiony przez wizytę zestaw dla maga.
- Masz zamiar rysować coś? Ilustrować? Diagramy robić?
- Bazgrać symbole… - odparł z uśmiechem Vincent sięgając po kawę. Skrzywił się, gdy upił trochę, ale potem napił się więcej dodając. - Każdy z nas ma swój warsztat związany z wyznawanym paradygmatem na którym opiera swoją magyię. Do szybkiego rzucania czarów, mam karty… ale skoro nie musimy się spieszyć, to sięgniemy po inne… metody.-
Potarł się po skroni. - Hmmm… zaczniemy od pierwszej.
Poszukał szklanki i poszukał noża.
- Nie spodoba mi się to.
Zaciął się w nadgarstek i nastawił szklankę pozwalając krwi spłynąć do niej.
Ann patrzyła na wypływającą krew.
- Mogę ci później szybko zaleczyć tą rękę. Nie martw się, bez pojenia cię moją krwią.
- Pod względem leczenia, jestem samowystarczalny.- Vincent rozłożył karty na stole, na ślepo wyciągnął jedną z nich. Przyjrzał się jej. I namalował czarnym flamastrem dziwnym symbol na szklance z krwią.

Odstawił ją na bok i zabrał się za bandażowanie dłoni.
- Mogę ci pokazać cień jaki wywołam swoimi mocami. - zaproponowała - To niby jest cień ale i nie jest. Szczerze mówiąc nie do końca wiem czym jest tak naprawdę.
- Moment…- odparł Vincent zaciągając się dymem. - Nie ma się co popisywać. Nic to nie da.-
Ułożył kilkanaście kart na stole w coś co przypominało krąg.
- Zaraz zajmiemy się badaniami.- wskazał palcem na stół i krąg.- Siądź w środku.
Zdziwiona Ann powoli usiadła na stole w środku kręgu z kart, ciekawie oglądając całą scenę.
- Zapewne twoje moce potrafią być widowiskowe.- stwierdził Vincent.- Ale efekt końcowy nic nam nie powie o naturze twoich sztuczek. To nie widowisko nas interesuje, ale proces jego powstawania.-
Podał Ann szklankę ze swoją krwią. - Wypij i tak… po… hmm… myślę że pięć minut wystarczy…? Dziesięć dla pewności. Jak minie dziesięć minut użyj swojej cienistej mocy.

Nie było trzeba dwa razy zachęcać młodej Wampirzycy, aby opróżniła szklankę z krwią Vincenta. Zrobiła to nawet z pewną przyjemnością, choć żałowała, iż dawka była tak niewielka.
- Twoja krew jest... - zamyśliła się - Trochę inna w smaku, ale nie umiem jeszcze określić.
- Dzięki… chyba… - odparł z uśmiechem i nieco ironicznie Vincent.
- Och, nie bądź taki. Nie mówię tego ze złośliwości czy z chęcią wypicia cię do dna.
- Tego drugiego nie byłbym pewien. - odparł Vincent przyglądając się kartom rozłożonym dookoła Ann.- W to pierwsze wierzę.
- Ej, jestem z Camarilli i szanuję Tradycje. Nie zabijam bez sensu śmiertelników. - mruknęła urażonym tonem.
- Zmagasz się z Bestią w sobie, jak każdy z waszego rodzaju.- odparł Vincent zerkając na Ann. - Zabawna sprawa… wilkołaki ponoć ten sam problem co wy. Tak przynajmniej słyszałem.
- A to my jesteśmy tym całym złem. - zaironizowała - I nas się traktuje jako istoty, które tej przemiany pragnęły.
- Wilkołaki bronią Gai przed tym złym… my walczymy z Technokracją która chce zamienić rzeczywistość w bursztyn zamykając wszystko w technologicznym “raju”. Wampiry… walczą ze sobą. No dobra… czyń swoją magię.- odparł Vincent strząsając popiół z papierosa do popielniczki.
Ann nie wyglądała na zadowolona ze słów maga, ale porzuciła pomysł skontrowania ich.
- Kiedy ten cień ożyje, tak jakby będzie miał inną fakturę? Zimny i dla mnie. - dziewczyna skierowała swoją moc na cień popielniczki i wręcz oderwała go od samej rzeczy.
- Mhmm… tyle że nas nie interesuje efekt cienia, a proces, który go tworzy… - odparł Vincent obserwując poruszające się wokół Ann karty. Te bowiem… niektóre się obracały, niektóre zachowywały się jak igły magnesu, niektóre przewracały się na grzbiet. -... ten śledzę poprzez znaczoną krew. Bo bez względu jakiej natury jest twa moc, to krew… w tym przypadku moja, jest jej paliwem. -
- Zabawne…- zamyślił się Vincent.- Ścieżka prowadzi do Umbry i z powrotem. Ale przecież Kainici nie mają więzi z tym światem. Nie wydaje mi się by potrafiły swobodnie do niej wchodzić i wychodzić.
- A Tremere? Nekromanci?
- Hmm… nie wydaje mi się. - zastanowił się mag. - Może to jest powiązane z waszym… no… brakiem oddechu?
- O Giovanni, mówią że potrafią przywołać duchy i szkielety. Ja teraz tylko tego Zombie widziałam. - przypomniała sobie - No i moje cienie... one są... dwuwymiarowe ale jednak czuć ich... powłokę? Jakby posiadały jednak ciało, ale ono jest tak potwornie lodowate. Tylko, że to zimno jest inne od zimna w świecie... dziwne. Powiem ci, że śmiertelnicy potrafią być przerażeni gdy wejdą w kontakt z taką... istotą.
- Umbra to nie jest przyjazne dla gości miejsce.- przyznał Vincent gasząc papierosa w popielniczce. Wzruszył ramionami dodając. - Niewiele natomiast wiem o samych Giovanni, tyle że rzeczywiście coś tam z duchami wyprawiają.
Splótł dłonie razem. - Umbra to najbliższa nam… warstwa rzeczywistości, przypomina częściowo negatyw naszego świata i czysto teoretyzując mogę stwierdzić, że nasycasz cienie nią, czyniąc je materialnymi. Nie wiem jednak jak to ci może pomóc w zrozumieniu tych mocy.
- Czyli czynię magię? - zapytała wyraźnie ożywionym tonem.
- Co najwyżej wioskową magię jak ten przydupas Ravnoski. Bawią się zapałkami w magazynie dynamitu. Blake zdradził ci jak to im wczoraj wybuchło prosto w twarz?- zapytał ironicznie LaCroix.
- Nic nie mówił... - odparła zaskoczona.
- Hmmm… nie dziwię mu się. Chyba nie było się czym szczycić.- zaśmiał mag.
- O czym mówisz?
- Zdaję, że do pomocy w znalezieniu Tzimisce próbowali zwerbować jakiś byt i ten wymknął się im spod kontroli. I byli zmuszeni go… cóż… wepchnąć z powrotem za Rękawicę.- rzekł drwiąco mag.- Tak to jest z amatorskimi czarownikami, żywymi czy nieumarłymi.
- A mnie to ominęło... - Ann mruknęła z niezadowoleniem.
- Taaa… pewnie William by się z tobą chętnie zamienił. - mężczyzna napił się kawy, wzdrygnął i znów napił się.

- Więc... kiedy umówimy się na seks? - zapytała bez skrępowania.
- Nie wiem… kiedyś. Na razie skupmy się na badaniu.- odparł Vincent odstawiając kubek. - I na wnioskach. Ciekaw jestem jak te manipulacje cieniami wyglądają z perspektywy Umbry.
Ann w tym momencie po prostu otworzyła torebkę z krwią i wcisnęła w nią słomkę aby w ten sposób powoli wypijać jej zawartość.
- To jakbyś pił ciepłe piwo.
- Nie macie jakiejś pijalni żywych w Stillwater? Czy czegoś w tym rodzaju? - zapytał LaCroix.
- To nie jest to samo, po tym jak posmakowałam twojej krwi, magu. Tamta w burdelu Lukrecji nie jest tym samym.
- Nie wiem czy powinienem czuć się zaszczycony czy może raczej przestraszony z tego powodu. - odparł z uśmiechem LaCroix.
- Oj, nie bądź dużym dzieckiem. - zaśmiała się.
- Na razie zastanawiam się czy te badania w ogóle coś ci dają.- wzruszył ramionami mag zmieniając temat. - Wątpię by Kainici szczególnie analizowali swoje… moce… raczej przyjmują jak podarek. A wiadomo… darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby.
- Niektórzy analizują. A mnie to daje wiedzę jaką od nikogo bym nie dostała. Znaczy pewnie mój Stwórca by mnie trochę uczył, ale tak muszę sobie radzić każdymi sposobami.
- Nie wiem… czy to co ci powiedziałem o twojej sztuce, pomoże w czymkolwiek.- przyznał Vincent. - Zresztą… ja nie jestem badaczem, tylko zajmuję się public relations mojej Fundacji.
- To czemu tu przyjechałeś?
- Znam odpowiednie sfery, Pierwszą i Ducha na tyle dobrze by móc się zająć miejscowymi problemami. Poza tym, cała sprawa jest związana z umową z twoim przyjacielem. A znam zwyczaje waszej rasy i miałem okazje negocjować z Kainitami. Jestem odpowiednią osobą do tej roboty. - wyjaśnił LaCroix.

- I co sądzisz o miasteczku?
- Strasznie dużo tu was. Myślałem, że będzie tu najwyżej dwa lub trzy wampiry.- przyznał ze śmiechem Vincent i dodał. - Przyznaję, że nigdy nie miałem okazji przebywać w tak małej społeczności twojego rodzaju. Zwykle to były duże miasta i… cały ten blichtr i grzecznościowe rytuały, których tu nie ma.
- Według niektórych to jest więzienie dla skazanych w Nowym Jorku. Tych szczęśliwców, co Książę metropolii uznał za do wykorzystania w przyszłości.
- To prawda… choć nie nazwałbym tego więzieniem. Co najwyżej miejscem zesłania. Więzienie to trumna, w której lądujesz po wysuszeniu z krwi, zapadając w to co twój rodzaj zwie torporem. - zadumał się Vincent.
- W torporze nie męczysz się w takim miejscu, gdy nie możesz ruszyć się poza domenę na centymetr.
- Nie wiem… nigdy nie miałem okazji zapaść w taki stan.- odparł Vincent I spojrzał za siebie, przez okno, wprost na las. - Naprawdę jest tu tak źle?
A następnie spytał. - A ciebie za co tu zesłano?
- W Stillwater jest nudno, póki nie przestanie być. Wtedy naprawdę szalone rzeczy wszędzie się dzieją. - uśmiechnęła się i pokręciła głową - Ja akurat nie jestem tutaj z rozkazu Księcia Nowego Jorku. Mój... - zawahała się - Protektor... wysłał mnie tu do Williama, aby ochronić przed możliwą stratą mojego istnienia.
- Więc w zasadzie, ty akurat nie jesteś uwięziona. Możesz wrócić do miasta kiedy chcesz? - zapytał mag.

Ann wykrzywiła usta.- Wiesz czym jest Więź Krwi?
- Wiem… podstawy waszej kultury znam. Trochę mniej na temat konkretnych klanów.- wyjaśnił Vincent sięgając po kolejnego papierosa.
- Mój opiekun... - przymknęła oczy - Nie mogę wrócić. On mi zabronił. Nie mogę złamać zakazu. - spojrzała na maga - Nie mogę.
- To brzmi nieciekawie. - mag zapalił papierosa. - Ale chyba z czasem osłabnie. Bo William chyba nie jest twoim opiekunem?
Oczy Ann rozszerzyły się w nagłym strachu.
- Ale... Nie chcę by osłabło... - zacisnęła powieki i pokręciła głową, jakby walcząc z migreną - Nie mów tak nawet... - słabo zaprotestowała, jakby sama biła się z myślami - To nie William... To stary Tremere z Nowego Jorku…
- Tremere… no tak… - zadumał się Vincent wydmuchując dym. - Nie znam się na tych waszych więzach krwi. Więc trudno mi ocenić jaki margines swobody ruchów dają.
- Wróciłam do miasta na chwilę, jak chciano w Stillwater... - mruknęła - Więzi Krwi... potrafią być bardzo surowe. Zależy od tego, którego Vitae wypijesz.. - westchnęła - I są jakbyś czuł miłość do osoby, wiesz? Więc martwy musi mieć emocje! - stwierdziła twardo, nie wspominając czy to wzajemne uczucie.
- Jeśli tak twierdzisz… na pewno macie ambicję.- przyznał mag.
- Czujemy też miłość. Uczucia do innych osób, te pozytywne. Zapytaj Williama, jak masz wątpliwości. On czuł miłość. Krwawe Bestie nie mogłyby, więc takimi nie jesteśmy.
- Oczywiście, że nie… aczkolwiek. Pracowałem z jedną szamanką z Mówców Marzeń. Nałykałem się jej proszków… miałem różne… uczucia, wyprodukowane przez jej mikstury. Ich akurat nie nazwałbym prawdziwymi.- ocenił po namyśle Vincent.
- Co przez to chcesz zasugerować? - Ann zmarszczyła brwi.
- Nic. - odparł z cynicznym uśmiechem mag.- Jak wspomniałem, nie znam się aż tak dogłębnie na Kainitach i ich fizjologii. Mało kto zresztą się zna.
- Według ciebie nie odczuwamy prawdziwych emocji? Nie możemy czuć miłości? - wysyczała.
- Według mnie uczucia nie kryją się w zażywanych substancjach.- odparł spokojnie Vincent ćmiąc papierosa. - Możesz odczuwać miłość, jak i gniew, wstyd… żaden problem z tym.
- Więc dla ciebie tylko żywi czują prawdziwie? To chcesz zasugerować?
- Sugeruję to co sugeruję…- odparł mag spokojnie.- Nie odmawiam ci odczuwania uczuć. Po prostu, sam zażywałem prochy, także wampirzą krew, wiem jak po nich jest.
Ann odwróciła głowę od Vincenta.
- To kiedy będziesz chciał zobaczyć moją moc z tej Umbry? - mruknęła w przestrzeń.
- Mogę choćby i teraz.- zebrał karty i przetasował je.- W każdej chwili, nie wiem tylko czy to coś da… czy zobaczę coś więcej.
- Dobrze. - zgodziła się i spojrzała dłużej na człowieka - Byłeś ghulem? - zapytała wprost.
- Niezupełnie. To prawda, że po krwi czułem… pewien rodzaj lojalności, ale zadbano by ten stan nie mógł się utrwalić.- wyjaśnił mag.
- Tylko tyle? - zdziwiła się - A uczucia?
- Były… oczywiście, że były. - wzruszył ramionami Vincent zaciągając się dymem.- Ale mi jeden nałóg wystarczy.
- Przyznasz, że to było niesamowite. - uśmiechnęła się lekko - i czemu ten wampir cię wypuścił?
- To długa historia… mam powiązania po prostu z wysoko postawionym Kainitą i cała sprawa została zaaranżowana przez niego. Moja… karmicielka nie miała w tej sytuacji nic do powiedzenia.- odparł Vincent poprawiając okulary.- Niesamowitość zaś to mój chleb codzienny. Ostatnio niemal co noc się o tą niesamowitość ocieram, gdy muszę zajmować tym szpitalem.
- Ale to uczucia są niesamowite. - przysunęła się z krzesłem bliżej Vincenta - Zdajesz sobie sprawę, że wampiry mają problem z odczuwaniem emocji. Ale kiedy piję krew to nagle wszystkie problemy odchodzą. Jakbym... dalej żyła.
- Z pewnością…- przyznał Vincent, dmuchnął dymem. - Niemniej ja jestem hermetytą, my podchodzimy do takich spraw analitycznie i nie pozwalamy sobie na dominację nad naszym zachowaniem.
- Więc czemu palisz? - zapytała prosto.
- Jak wspomniałem… mogę sobie pozwolić tylko na jeden nałóg. Więc… wybrałem taki nad którym mam kontrolę i dzięki władaniem sferą życia… bezproblemowo pozbywam się skutków ubocznych. - wyjaśnił mag.
- Kochałeś ją? - zapytała nagle.
- Nie.- odparł krótko Vincent. - To nie była tego typu znajomość.
- A sądzisz, że byłbyś w stanie pokochać wampira? Czy to już przekroczenie jakiejś granicy?
- Nie jestem osobą romantyczną z natury. Nie zakochuję się. - odparł Vincent zaciągając się dymem. - Choć oczywiście romanse wśród magów się zdarzają.
- To byś na wampira pasował. - pokiwała głową.
- Zdaję sobie z tego sprawę. Na Ventrue… prawdopodobnie.- stwierdził Vincent.
- Mamy taką jedną egomaniaczkę jeżeli chciałbyś takim zostać. - powiedziała ironicznie.
- Jestem pewien że macie ich więcej.- odparł z przekornym uśmiechem LaCroix.

- Zajmijmy się tym badaniem. Miejmy to za sobą.
- Dobrze… - Vincent zgasił niedopałek w popielniczce. Przetasował talię i następnie wyciągnął z niej trzy karty. Ruch dłonią i … tak jakby się przesunął… znikając z oczu Ann.
Dziewczyna westchnęła i prawie od niechcenia wykorzystała swoją moc na jednym z cieni.
I czekała… czekała… czekała…
Vincent pojawił się znów, dopiero po kilkunastu minutach.
- No to… cóż… ta sztuczka jest powiązana z Umbrą. I to z jej mniej przyjemnymi obszarami.
- Czyli?
- Czyli… - Vincent zapalił papierosa.- … miejscami gdzie się wchodzi i nie wraca. Labiryntami… tak mi się przynajmniej wydaje.
- Czyli... te cienie... - spojrzała na swoje dłonie - są niebezpieczne?
- Wątpię… nie jesteś pierwszą i zapewne nie ostatnią Kainitką bawiącą się nimi. Ich nie zabiły, ciebie też nie…- wzruszył ramionami LaCroix. - To bardziej ciekawostka dla badaczy i mistyków, którzy dopiszą temu jakieś znaczenie.
- Oczywiście, że nie zabiły. Kto inny to zrobił wcześniej. - sarknęła.
Mag wzruszył ramionami ćmiąc papierosa.
- Czy... czy słyszałeś kiedyś, żeby istnieli Tremere co i swojej magii krwi nie są w stanie używać? - zapytała ostrożnie.
- Nie jestem szczególnie zaznajomiony z tym klanem. Wiem że używają mocy imitującej magyię magów, zwaną przez nią krwawą magią. - odparł Vincent po namyśle.- Widziałem jak to robili. Ale samych Tremere nie znam szczególnie dobrze.
- Mój protektor jest... taki jak myślałam, że jest każdy mag. Księgi, formuły, kręgi... nie jak Nadia ze swoimi komputerami. - pokręciła głową - On to by na bank wykłócał się, że Taumaturgia to magia jak twoja.
- Każdy Kainita jest inny. I ma swoje podejście do mocy klanowych.- odparł Vincent. - Sam uważam szamańskie rytuały za przejaw bezguścia i zacofania… niemniej, działają.
Ann przypomniała sobie coś.
- A czy nie wiesz, o jakiś śmiertelnikach, magach, z Nowego Jorku, którzy przychodziliby do kolonialnych klubów dla Gentlemanów, aby pleść o magii z wampirem? Stare towarzystwo.
- Nie znam tak dobrze miejscowych magów. Znam adresy kilku Fundacji, ale nie mam w Nowym Jorku żadnych osobistych znajomości.- przyznał LaCroix.
- To jest was tak dużo? - zdziwiła się.
- Mniej niż Kainitów w Nowym Jorku. No i musisz pamiętać, że na jedną Fundację składa się kilku magów i kilkunastu akolitów, którzy mają potencjał na zostanie magiem. Ale nie musi się to stać. - wyjaśnił Vincent.
- Czyli akolita to taki służący maga?
- Coś w tym rodzaju. To zależy od statutu Fundacji i celu w jakim powstała. - wyjaśnił Mag.
- Zapytam Nadię, co wczoraj wyprawiali w szpitalu. - obiecała - Coś przekazać?
- Chyba nic…- zastanowił się Vincent. Spojrzał na bałagan na stole kuchennym.- … zastanowię się nad ewentualnymi badaniami i eksperymentami, ale niczego nie gwarantuję.
- Niemniej już ta wiedza bardzo mi pomogła. Wiem z czym mam do czynienia i nad czym pracować. - uśmiechnęła się i ruszyła zatelefonować do Nadii.


***

Ann dopadła telefonu domowego Williama w korytarzu rezydencji i wybrała grzecznie numer do Nadii. Minęła dłuższa chwila nim wampirzyca odezwała się.
- O co chodzi Will?
- Przyjadę do ciebie. - odezwała się rozbawiona Ann.
- Ann? Acha… ok…- odparła zaskoczona Kainitka.
- Powiem Willowi, by cię nie nachodził z przerażenia i już jadę.
- Jasne…- odparła Nadia tak jakoś bez entuzjazmu.
Wampirzyca zatrzymała się.
- Coś nie tak? - zapytała.
- To co zwykle… badania. Nie planuję zabaw dziś. Mam trochę zaległości i nowy trop. Teksty z Morza Czarnego. Nie brałam ich dotąd pod uwagę. - wyjaśniła Nadia.
- Och, ja też nie po to. Po prostu obecność. - wyjaśniła spokojnie - Jeżeli wolisz być sama to nie ma sprawy, mogę nie przyjeżdżać.
- Mnie tam wszystko jedno. Możesz przyjechać, jeśli nie planujesz przeszkadzać w badaniach.- stwierdziła Kainitka.
- A będę mogła zostać na dzień? - zapytała.
- Pewnie… drogę do łóżka już znasz.- usłyszała w odpowiedzi.- Nie licz jednak na akcję w samym łóżku. Nie tej nocy przynajmniej. Dziś nie mam czasu na takie zabawy.
- Nie ma sprawy. Będę tylko chciała od ciebie książki o Umbrze, o tej bardziej martwej części. Masz na składzie?
- Nie. Nie mam żadnej. Coś mi tam kiedyś batiuszka bredził o zaświatach, o dziedzinie Boga i otchłani Szatana. Ale nic z tego nie pamiętam.- odparła Nadia przez telefon.- Umbra to dziedzina magów i wilków, nie nasza.
- Szkoda. Pogadam z Willem i już jadę.
- Ok. Tylko uważaj. Ostatnio drogi robią się zaskakująco tłoczne.- zażartowała na koniec Tremere.

***

Ann zapukała do drzwi gabinetu Williama. Nie można było być niegrzecznym w czyimś domu, temu czekała na zaproszenie.
- Tak?- usłyszała w odpowiedzi Kainitka.
- Chciałam cię powiadomić, że będę poza domem na dzień.
- U Lukrecji nie możesz, u Garry’ego nie zjaw…- drzwi się otworzyły i wyjrzał przez nie William.

-...iasz się odkąd skończyłaś trening. Zakładam, że chodzi ci o Nadieżdę ? - zakończył wypowiedź pytaniem.
- Dobrze wiesz. - powiedziała szczerze - Nie jesteś z tego zadowolony. - stwierdziła.
- Nie będę udawał, że jestem. Nadia jest… jaka jest. I służy temu, komu służy. - westchnął Kainita. - Zresztą pewnie ci o tym powiedziała, nieprawdaż?
- O czym powiedziała?
- Komu służy… kto jest, no… mocodawcą.- przypomniał jej Toreador. - Augusto de Palafox.
- Wiem. I wiem też, że jeżeli będzie miała rozkaz usunąć Cyrila to w pierwsze dni usunie jego pomocników i mnie. - powiedziała spokojnie.
- Cieszę się, że wiesz. - odparł William i westchnął.- Oczywiście zdaję sobie sprawę, że ona osobiście nic do Cyrila nie ma. Więc dopóki on nie wyda polecenia, możesz czuć się bezpieczniecznie… ale sama rozumiesz, jak jest sytuacja w nowojorskim oddziale Tremere.
- Istnienie pozbawione niebezpieczeństwa jest po prostu wegetacją. - powiedziała poważnie - Raz już umarłam. Nie chcę teraz zabić się sama w nijakiej egzystencji, unikając każdego zagrożenia.
- Doprawdy? Gdzie się podziała ta wystraszona i zahukana Kainitka, którą przywiozłem deszczowej nocy do domu?- zapytał żartobliwie William.
- Starała się dostosować do otoczenia.
- Do Larry’ego? Nie wiem czy to jest dobry pomysł brać tego Brujaha za przykład. Jest silny, ale sama siła nie gwarantuje długiego życia. - westchnął Toreador.
- Do tego, że wy się nie boicie. - wyjaśniła.
- Jesteśmy starzy i głupi… nie boimy się, ale jesteśmy jeszcze ostrożni. - zażartował Kainita.
- Chcę pobyć z Nadią. Sama jej obecność dobrze wpływa na moje samopoczucie. To miłe uczucie. - dodała.
- Przecież cię nie zamknę w pokoju i nie każę pisać na tablicy sto razy: “Nie będę zadawała się z niebezpieczną Tremere.” - westchnął Toreador i zamyślił rozważając taką opcję.- A może… jednak?
- Żartujesz sobie... - mruknęła.
- No nie wiem… to zależy od tego, czy znajdę szkolny mundurek w twoim rozmiarze. - zaśmiał się Blake. Podrapał po karku. - Może lepiej… nie. Nadia ponoć ma fetysze związane z… cóż… karaniem. Mogłoby się jej spodobać.
- A ty skąd wiesz jakie Nadia ma fetysze? - zapytała zdziwiona.
- Nie żartuj. Nie urodziłem się wczoraj. Byłem w jej leżu. Widziałem dyby i pejcze. Umiem poskładać dwa do dwóch. A Nadia nie jest osobą, która lubi przyjmować razy. Raczej je rozdawać. - odparł kpiącym tonem Blake.
- I co ostatnio robiłeś jak się tam znalazłeś, co?
- Rozmawialiśmy. Przybyłem tam w związku z lokalną polityką i interesami.- wzruszył ramionami Blake. - To było jakieś 2-3 miesiące po jej przybyciu.
- Mam nadzieję, że tym razem nie będziesz jej nachodził, bo mnie nie będzie w domu. Poinformowałam cię przecież.
- Tak. Tak… nie będę. - odparł Toreador. - Jesteś dużą dziewczynką, zachowuj się odpowiednio.



Ann znalazła się na motorze jak skończyła uspokajać Toreadora. Nie zdawał sobie sprawy, że i Ann martwi ta sytuacja. To oczekiwanie na wyczerpanie się szczęścia, prawda?
Caitiffka wolała działać z tym, co miała. Im bardziej Nadii się przypodoba, tym mniej Tremere będzie chciała ją ubić. A z tym... może będzie miała jakąś szansę. Może chociaż zastanowi się czy na pewno musi krzywdzić i Ann jeżeli doszłoby co do czego.

Chociaż naprawdę by nie chciała krzywdy Cyrila…

Podróż upłynęła jej spokojnie, pomijając duchowe rozterki. Zatrzymała się za biblioteką, została wpuszczona i zeszła po schodach w dół. Tremere siedziała za swoimi monitorami i pisała. “Uzbroiła się” w termos, pewnie ze zmrożoną krwią. Skupiona na swoich badaniach, pozornie nie zwracała uwagi na przychodzącą przyjaciółkę.
Ann podeszła bliżej przysuwając do biurka pojedyncze dodatkowe krzesło.
- Co wczoraj się stało w szpitalu? - zapytała niespodziewanie przerywając ciszę.
- Nie wiem. Spytaj szeryfa… albo Giovanniego.- odparła Kainitka zajęta swoimi obliczeniami.- Oni pognali za Białym Wężem i jego obstawą, nie ja.
- Pytam czy coś zrobiły nasze malkavy jak ich na wycieczkę zabrałaś. - doprecyzowała.
- Nie… Salvatore trzymał świra na “mentalnej smyczy”… trując mu o woli ich Primogena. Popatrzyli, ale nie weszli. - odparła Nadia.
- Więc to pewnie Anarchy. Pytam bo po powrocie do willi Williama zobaczyłam zirytowanego ludzkiego maga, na którego humor wpłynął jakiś problem ze szpitalem. Wyczuł jakieś zmiany aury czy coś…
- Jakoś przeżyjemy jego fochy. - stwierdziła sceptycznie Nadia i zerknęła na Ann.- Szykujesz jakieś swoje plany na spotkanie na moście?
- A powinnam? - przechyliła głowę - Nie mam niesamowitego arsenału sztuczek.
- Nie wiem. Po prostu przypuszczałam, że cię ekscytuje cała ta ustawka jak z gangsterskiego filmu. - odparła ironicznie Tremere.
- Będzie po prostu interesująco pooglądać. - stwierdziła szczerze.
- Niby poważne wampiry, a bawią się w wymiany jak małe dzieci.- stwierdziła sarkastycznie Nadia wracając do pracy.
- A ty też będziesz obserwować? - zapytała wyciągając komórkę.
- Pewnie nasz książę nie da mi w tej sytuacji wyboru.- odparła niechętnie Kainitka.- To że jestem dobra w zabijaniu nie oznacza, że czerpię z tego przyjemność.
- Może wcale nie będziesz musiała, a skończy się na oglądaniu spektaklu. - wzruszyła ramionami.
- Mhmm… może…- odparła bez przekonania Nadia.- Nie wiem czy coś knuje Tzimisce, ale Szkaradziec na pewno coś wymyśli… albo po prostu odbije mu palma. Jego zdrowy rozsądek trzyma się na cieniutkiej nitce tuż nad otchłanią szaleństwa.

- Ach! - kundlica nagle przypomniała sobie - dowiedziałam się od maga, że moje cienie pochodzą gdzieś z Umbry, w okolicy labiryntu czy coś takiego.
- Nic mi to nie mówi.- stwierdziła Nadia zerkając na Ann.- Ale… przynajmniej będziesz miała ciekawostkę do opowiadania w odpowiednim towarzystwie.
- Zadzwonię do Joshui. Ty się baw swoimi. - stwierdziła i zostawiła Nadię samą, idąc w stronę legowiska, aby w spokoju zadzwonić do Księcia.

***


Rzuciła swój plecak na podłogę obok łóżka i sama na nim legła, wybierając numer Joshui.
- Słucham… o co chodzi Ann? - zapytał książę po odebraniu telefonu.
- Co zaszło wczoraj w szpitalu? - podjęła temat od razu.
- Wąż i jego przyboczni ruszyli w tamtym kierunku. - odparł Smith.- Nie wiem czy wiedzieli o szpitalu, czy po prostu uciekali w popłochu. Paru udało się dopaść, ale Wąż i jego dwóch przydupasów wjechało do Szpitala, gdy ten… pękał jak rozbite lustro. Wczoraj była pełnia.
Co się z nimi stało… nie wiem. Wątpię, by kiedykolwiek wyjechali z powrotem.
- Pytam dlatego że to wpłynęło także na maga. Wyczuł jakieś zmiany aury szpitala. To co tamci anarchowie zrobili mogło w jakiś sposób zaszkodzić temu miejscu.
- Możliwe… niemniej nie oczekuj, że ja będę coś wiedział na ten temat. Może spytaj Nadię czy coś zauważyła, jak oprowadzała Malkavian. - poradził Smith.
- Miałam nadzieję, że ty widziałeś coś, czy coś przed tobą się zdarzyło. Nadia i Malkavianie nawet nie weszli do środka, a Nadia nic nie widziała. - wytłumaczyła - Planujesz coś konkretnego na tą wymianę w stylu mafii poza czekaniem aż Giovanni lub Tzimisce coś odwalą? Szczerze, stawiam na szkaradnego. To może być w zamyśle Tzimisce, aby go sprowokować.

- Planuję jedynie pilnować by sytuacja nie wymknęła się całkiem spod kontroli. Czy Giovanni zniszczą Tzimisce, czy na odwrót nie ma dla nas znaczenia. - przyznał Smith.- Oczywiście lepiej żeby to Tzimisce poległ, ale nie widzę powodu odwalać brudnej roboty za Giovanni.
Wolę być w pobliżu, gdy sytuacja zmieni się w otwarty konflikt.
- A zmieni się na bank. - stwierdziła dziewczyna - I mam takie wrażenie że będą chcieli w to wciągnąć także nas. Szczególnie Giovanni będą chcieli.
- I niestety… jest na to duża szansa. Wszak nie powinniśmy tolerować Sabatu w naszej domenie. Z drugiej strony… zawsze możemy spuścić ze smyczy Larry’ego i Gorgona. I patrzeć na rzeź.- odparł żartobliwie Joshua.
- To może się tym skończyć. - westchnęła lekko - Chyba że planujesz gdzieś trzymać pod kluczem wariata i Gorgona?
- Nie planuję. Lepiej niech zginie dwóch, niż cień podejrzeń padnie na nas.- odparł nieco poetycko Joshua.- Powstrzymamy ich na tyle, by ta cała wymiana doszła do skutku. I spróbujemy zgarnąć jeńca pozwalając reszcie na zabawę. Naszym celem jest odzyskanie jeńca… to wystarczy na zyskanie plusów u Giovanni.
- Więc mamy po prostu zagwarantowany krwawy spektakl.
- Oficjalnie Tzimisce chce wymiany, a Giovanni odzyskać za wszelką cenę swojego członka. Oficjalnie jatki więc być nie powinno. - stwierdził Brujah.
- Oficjalnie. - zaironizowała.
- Giovanni zaatakują jak tylko będa mieli swojego zabezpieczonego. Nie przepuściłbym takiej okazji na ich miejscu. - odparł Joshua. - Rzecz w tym, że jeśli ten Tzimisce jest taki mądry i sprytny jak się o nim mówi, to o tym wie.
- Szkoda, że już nie możemy jeść popcornu. - westchnęła - Przydałby się nam do tego widowiska.
- Miejmy nadzieję, że tylko popcorn będzie potrzebny. W razie czego… wszystkie ręce na pokład. Nawet Jaine Love. - ocenił Kainita.
- Nawet ją chcesz pokazać? - zdziwiła się.
- Będzie naszą ukrytą bronią. O której żadna ze stron się nie dowie, o ile sytuacja nie zrobi się desperacka. Lepiej mieć ukryty rewolwer i go nie użyć, niż żałować się nie miało pod ręką dodatkowej broni. - wyjaśnił książę.
- W sumie to, po której stronie walczymy?
- Po naszej własnej. Jestem już za stary by walczyć w wojnach kogoś innego. - zaśmiał się Joshua. - Po prostu patrz na kogo spuszczę Larry’ego i będziesz wiedziała kogo wspieramy.

- Dobrze, że nie wypiłam tej krwi. Byłoby mi smutno jeżeli by zginął.
- Larry ma destrukcję zapisaną w naturze. Na szczęście dla niego jest dobry w zabijaniu innych… zabierze wielu ze sobą. Acz musisz przyznać… nie dba o swoje bezpieczeństwo.- przyznał szeryf. - Jak ci się walczyło u jego boku?
- Trzeba unikać wchodzenia mu w zasięg, pozwalać się wyszaleć na kimś innym. Raz dałam rady go podejść i wtedy zakołkować. Nie walczy się źle z nim o ile pamiętasz jak go unikać.
- Nie próbuj tej sztuczki drugi raz. Mógłby cię zabić w szale. Zauważyłem, że… nie byłaś szczególnie aktywna podczas wczorajszej bitwy.- zadumał się szeryf.
- Gdy już pojawił się Tremere z ogniem... - zamilkła na chwilę - Nie wtedy już na pewno nie mogłam nic zrobić.
- Ogień…- westchnął ciężko Joshua.- Tzimisce też go użyje. Użył podczas napaści na tego… no wiesz… brata bliźniaka.
- Ogień... to tylko część problemu. Tremere z ogniem... mam wspomnienia.
- Nie możesz być wiecznie więźniem lęków.- odparł szeryf.
- Wiem, wiem... Wszyscy mi to mówicie.
- I nic z tego nie wynika.- stwierdził książę. - No cóż… zobaczymy jak będzie jutro. Trochę Giovanni się tu do nas zjedzie. Nie Kainitów, ale ghuli i podwładnych.
- Czyli mają zamiar tu robić bitwę? To czemu po prostu ich samym sobie nie zostawimy?
- Dlatego, że chcą urządzić bitwę na moim terenie i my musimy dopilnować, by ich ustawka nie została zauważona przez śmiertelników. - wyjaśnił książę.
- Stare wampiry, a takie dziecinne... - pokręciła głową.
- Tak. - przyznał ze śmiechem Kainita i dodał. - Muszę kończyć, mam właśnie wykroczenie. Jakiś cadillac na waszyngtońskich numerach właśnie przekroczył dozwoloną prędkość. Założę się też, że kierowca jest na jednej lub dwóch kreskach kokainy.



 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest teraz online