Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-07-2023, 07:29   #99
Cai
 
Cai's Avatar
 
Reputacja: 1 Cai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputację
Viral przechadzała się alejami swego umysłu. Przystawała, przyglądając posągom wyrastającym z piedestałów, wznoszących bladym marmurem wzdłuż onirycznej promenady na tle sinego, pełnego wirów i mgławic nieba. Różnych kształtów i rozmiarów. Niektóre dawno zmurszałe. Inne rozbite w gruz, leżące stertą części ciała wokół podestów. Starała się przypomnieć sobie kim były. Przywoływała wspomnienia, kontemplując je z sentymentem.

[MEDIA]https://e1.pxfuel.com/desktop-wallpaper/789/1010/desktop-wallpaper-smartphone-of-irithyll-smartphone-dark.jpg[/MEDIA]

W półśnie. Pani Labiryntu. Spacer przywiódł ją przed figurę Victorii. Głośnej, niepokornej. Maska zakrywała jej twarz. Bardziej żywe stworzenie niźli maska. W kształcie pożeracza intelektu z ośmioma ostrzami miast odnóży. Przędącego nici przenikające przez oddane z kunsztem pasma włosów rzeźby, zanurzone w głowie. Z cyklopim, szeroko otwartym okiem umiejscowionym pośrodku obłego tułowia, spoglądającym gdzieś poza, w rzeczywistość. Ukazując w błyszczącej źrenicy przesuwające się obrazy wnętrza Końca Łuku, zebranego tłumu. Korona Władzy należała obecnie do ożywionego dzieła, ulepionego z fragmentów napotkanych w życiu osób, wyobrażeń nadających cechom fizyczną powłokę, z części siebie, cieni i snów.

Viral niewielką część uwagi poświęcała by patrzeć wraz ze swym charakternym tworem. Bo i nie było na co. Niegodne działania. Po tysiąckroć te same. Napełnij kufel. Zbierz zamówienie. Idź tu. Weź to. Zbyj natręta. Uśmiech, powtórz. Narzędzie przydatne do działań ekspresyjnie społecznych, męczących i monotonnych. Odpowiedź na pytanie - jak urządzić umysł, by stworzyć idealnego, uśpionego agenta?

Niezwykle trudni do wykrycia, jednak robiący co należy, gdy nadejdzie właściwy moment. Receptura ułożona przez magów umysłu Domu Dimir z lubością wkładających paluchy w śliskość otwartej głowy. Wygląd to za mało. Zmień charakter, światopogląd. Rozerwij jaźń w osobowość mnogą. Jedna nadrzędna. Pozostałe odcięte od newralgicznych informacji. Zaklęte w posągi. Przekaż kontrolę, lecz nigdy nie oddawaj jej w pełni. Założenia eksperymentów, które przeprowadzali czarodzieje z Dziesiątej Gildii, raz po raz przeszywając czaszkę dziewczyny czarami. W wyniku powstały pęknięcia, skazy i paskudne skutki uboczne, o kilku z nich Viral już wiedziała. Niewielu z rodu - Odmieńców spowinowaconych z Lazavem, linii krwi wyjątkowo dobrze asymilującej zmiany, dożyło sędziwego wieku. Popadali w obłęd. A i tak, mogła dziękować losowi, że nie należała do grupy pierwszych z nieszczęśników poddawanych próbom, w karze za przewiny wobec Domu.

W głębi umysłu wyłoniły się zakazane rejony, wyspy na które bała się zapuszczać, gdzie stały posągi jaźni wyjątkowo potężnych, niestabilnych, wymykających się regułom. Zatrzaśniętych na nieobliczalnych celach i próbujących zawładnąć nią całą. Wciąż była za słaba by je zniszczyć. Zawaliła mosty. Odgrodziła fragmenty jestestwa rwącymi prądami, pełnym pułapek gąszczem labiryntu i robiła wszystko, by nie sprowokować ich przebudzenia.

Na zewnątrz zaalarmowało niepokojące poruszenie. Viral usiadła na lustrzanym tronie pod wielką rozetą. W loży swoistego teatru, który rozgrywał się przed nią. Czujniej zaczęła śledzić ruchy Victorii. Doświadczać tego co i ona, jak pasażer na gapę ukryty z tyłu głowy. Przyczajona w mroku szara eminencja, z krytyczną wzgardą doglądająca swe sługi. Subtelnie podsuwając pomysły, przybliżając idee, które odpowiednio podane marionetka brała za własne. Pozwoliła czarnowłosej działać. Osądowi tej formy potrafiła zawierzyć, świadoma jej przeważnie poprawnych reakcji. Dla odmiany, Vince’a od razu posłałaby w letarg. Żart został stworzony by torturować otoczenie. Nie, podejmować decyzje mogące zaważyć na całości.

Ifryt wciąż trwał blisko, w swej prześmiewczej wizji przedśmiertnego Szadeka. Kpiarz. W jej mniemaniu, całkiem nawet udanej i lepszej od naturalnego wyglądu - dymiącej istoty ognia o bazaltowej skórze i twarzy tak ciemnej że nie dało się z łatwością wyodrębnić ni ust, ni nosa. Zdarzało się jej wyobrażać, że to faktycznie prawdziwy Parun, Ojciec Założyciel nobilitująco otoczył ją opieką. Wszakże legendy szeptały, że Szadek, choć zabity, wciąż gdzieś krążył pozbawiony ciała, zbyt potężny by dobrowolnie poddać się Krainom Śmierci. Kilkunastotysięcznego wampira, który już prawie raz zniszczył Ravnikę, jej niesprawiedliwy porządek, Viral darzyła uczuciami, jakimi nastolatki obdarowują swoich idoli. Mieszanką niezdrowej obsesji i podziwu.

Niemniej dżin w ostatecznym rozrachunku rozczarowująco irytował byciem nikim ponad kłębem śmierdzącej siarki. Tym bardziej, że objawiał się barmance, najwyraźniej nieświadomy, że zaburza jej wygładzony świat, a ona nawet nie wie kim on jest i po co? Zapewne biedna w karkołomny sposób tłumaczyła sobie natarczywą obecność. A może brała go za coś naturalnie oczywistego, jak w realistycznym śnie, w którym rzeczy po prostu mają miejsce i nie ma sensu ich podważać? Na różne sposoby łatali dziury w swych rzeczywistościach, by tylko zachować ciągłość psyche i przy tym nie oszaleć. Choć i pomiędzy jaźniami potrafiły zajść wyjątkowo dziwne relacje. Victoria z Vince’m dzielili wspólną marę, błędnie uważali się za rodzeństwo.


Kuchnie spowijały ograniczające widoczność opary. Po przekroczeniu progu uderzyła fala dusznego, rozgrzanego powietrza. Podejrzewała pożar. Załogę obsługującą gary znaleźli leżącą bez przytomności na podłodze. Viral sarknęła na reakcję Victorii, ruszającej na pomoc szefowej kuchni. Altruizm był niewskazany, choć akurat ten potrafiła zrozumieć. Bez niej poziom potraw Końca Łuku sięgnął by dna przypalonego rondla publicznej stołówki. Pożegnanie z daniami równie rozpieszczającymi podniebienie odcisnęłoby się boleśnie tak w sercu jak i żołądku. Stojący nieopodal Javenesh syknął z bólu, raniony przez długonosego stwora, gdy dziewczyna udzielała pomocy Curtie. Zza mglistej zasłony wyłoniło się kilka kolejnych. Rozmyte falującym powietrzem, o ciałach ukształtowanych z dymu. Atakowały szponami gorącej, ostrej jak brzytwy pary.

Pikujący spod sufitu kształt chlasnął Victorię przez twarz i szyję. Rozorał powiekę, policzek, niebezpiecznie zbliżając się do tętnicy. Zostawił w skórze głębokie bruzdy o nadpalonych krawędziach. Stopniowo wypełniające się krwią. Barmanka krzyknęła, zatoczyła i nie znajdując oparcia, osunęła, przyciskając dłoń do oka. Oddychała łapczywie, ulegając panicznej hiperwentylacji, strachowi przed utratą wzroku. Wyciągnęła przed siebie trzęsącą się rękę, jakby ostatnim wysiłkiem próbowała dotknąć swego oprawcę. Nagle uspokoiła się, przestając dawać jakiekolwiek oznaki dyskomfortu. Skierowała dwa palce w bok, zachęcając by napastnik spojrzał we wskazanym kierunku.

Otrząśnij się ze snu. Excitare ad verita – srebrzyste kolce tkwiły wbite w umysł potwora wykrzywiając jego percepcje i zmysły.

Omam się rozmył ukazując tę samą scenerię. Stół, raniony Javenesh, Victoria pochylona nad Curtie, kończąca rzucać zaklęcie zasklepiające rany. Zdezorientowana bestia znów oglądała świat spod sufitu. Niepewnie, nerwowo zanurkowała w swoistym deja vu, składając się do ponownego ataku. Jednak tym razem dziewczyna minimalnym balansem ciała, jakby od niechcenia, zeszła z linii ciosu. Szpony przeczesały jej włosy. Zmierzyła agresora z bezczelnym politowaniem, oblewając otchłanią bezdennie czarnych tęczówek.

Stan Curtie wyglądał na stabilny. Krasnoludka oddychała płytko, unosząc poranioną gorącem i szponami klatkę piersiową. Nie krwawiła. Victoria miała dość na dziś. Zmiana dawno powinna się skończyć, a zakres obowiązków nie obejmował sprzątania bajzlu w Strixhaven. Ostatnia „dobra” rzecz, skoro już znalazła się z centrum zamieszania, a której i tak nie byłaby w stanie uniknąć. Barmanka rzuciła się w bok, chcąc odciągnąć niewydarzonego stwora od szefowej patelni i rusztu. Ślizgiem umknęła spod ciosu próbującej zatrzymać ją łapy. Biegła w stronę spiżarni, gdzie w wąskiej szczelinie drzwi upatrywała znaleźć dogodny otwór strzelecki, który w każdej chwili mogłaby zatrzasnąć. W ruchu, kątem oka zauważyła zataczającą się pośród talerzy, pozbawioną osłony rozmycia kolejną z parowych bestii. Wykorzystała okazję odpłacając pięknym za nadobne. Złożyła palce w znak i wycedziła niewyraźne słowa, mogące być zarówno treścią zaklęcia jak i soczystej wiązanki. Fala energii zakręciła tułowiem monstrum, odciskając się wgłębieniem w miejscu uderzenia. Czarnowłosa wymacała ukryty w tubie przy pasie zwój z zaklęciem.

 
Cai jest offline