Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-09-2007, 17:15   #5
Astaroth
 
Reputacja: 1 Astaroth wkrótce będzie znanyAstaroth wkrótce będzie znanyAstaroth wkrótce będzie znanyAstaroth wkrótce będzie znanyAstaroth wkrótce będzie znanyAstaroth wkrótce będzie znanyAstaroth wkrótce będzie znanyAstaroth wkrótce będzie znanyAstaroth wkrótce będzie znanyAstaroth wkrótce będzie znanyAstaroth wkrótce będzie znany
Wreszcie nastał ten dzień - 22 września. Jake już od tygodnia nie potrafił myśleć o niczym innym jak tylko o ekspedycji. Pofarciło mu się i dostał bilet w nieznane wraz z piątką innych. W ostatnią noc praktycznie nie zmróżył oka; na nogach był już o 4 rano. Zjadł szybkie śniadanie, przystrzygł włosy, przejeżdżając kilka razy po głowie maszynką elektryczną i zabrał kilka "niezbędników". Kilka razy upewniał się, czy czegoś nie zapomniał. Rozsuwał zamek torby podręcznej, liczył wszystko dwa razy i zasuwał. Po kilku minutach od nowa. Trwałoby to tak pewnie do samej odprawy, ale z niezapowiedzianą wizytą - jak zawsze zresztą - wpadła Barbara: dawna przyjaciółka matki. Jakże Jake nienawidził tej nadgorliwej baby. Od śmierci matki czuła się za niego odpowiedzialna, otaczając go opieką i współczuciem. Jake'owi chciało się rzygać od tej całej litości. A do tego te niekończące się opowiadania o tym, jaka to z Susan była dobra kobieta... Głupia krowa. Nic nie kapowała.
Tym razem Barbara przyniosła upieczony przez siebie biszkopt.
- To ulubione ciasto twojej matki, Jr. - powiedziała kobieta, wręczając zawiniątko - Możesz podzielić się z innymi jak będziesz chciał. Jake zdobył się na wymuszony uśmiech w geście podziękowania. Szybko spławił staruchę, wymawiając się przygotowaniami i zbliżającą się odprawą. Zabrał torbę, założył okulary przeciwsłoneczne i wyszedł z pokoju. Po drodze wyrzucił pakunek z ciastem do jakiegoś pojemnika z odpadkami przeznaczonymi na utylizację. Gdy dotarł do dużej sali odpraw, nie było jeszcze nikogo. Oczekiwanie nie trwało długo. Zdążył zapalić zaledwie jednego papierosa, nim Thomas rozpoczął swoje przemówienie. Jake czuł narastające podniecenie, ale nie było ono związane z przemową młodego naczelnika. Nie bardzo interesowało go co miał do powiedzenia na temat misji. Od tego był ten mózgowiec - LaBay. Niech on się martwi o wytyczne. To na co czekał, to moment aż znajdzie się na powierzchni. Słyszał tyle wspaniałości o dawnym świecie. Chciał wiedzieć ile z tego było prawdą.

W przedsionku śluzy szybko zlokalizował plecak ze swoim imieniem i przełożył do niego wszystkie rzeczy jakie zabrał z pokoju. Samą torbę starannie złożył i również umieścił w środku. Mogła się kiedyś przydać. Zgodnie z wytycznymi zdjął kombinezon i przebrał się w dostarczone rzeczy. Ciarki przeszły mu po plecach, gdy rozległ się sygnał alarmu rozszczelniania krypty. Zaczęło się - pomyślał i ruszył korytarzem do wyjścia. Zaraz też uderzyła go rześkość wdychanego powietrza, powodująca lekkie zawroty głowy. Obrócił się instynktownie w stronę włazu, gdy jaskinię wypełnił huk zamykanych drzwi. Naszło go dziwne uczucie. Zrazu nie był pewien co to jest, ale w końcu zrozumiał. To nieodwracalność sytuacji. Zdał sobie boleśnie sprawę, że nie było już odwrotu.

Obawy wynagrodziło mu to co zastał na zewnątrz. Zdjął okulary i spojrzał w górę. Musiał mocno mrużyć oczy, gdy ciepłe promienie slońca padały na jego twarz. Zdawało się, że widok bezkresnego nieboskłonu zaparł mu dech w piersiach. Wyjął widokówkę i spojrzał dla porównania. Nie oddawała nawet procenta tego piękna, którego teraz doświadczał. Stał jak zahipnotyzowany, z głową cały czas uniesioną do góry. Z tej ekstazy wyrwał go głos LaBay'a:
"- Promieniowanie lekko podwyższone. Godzina 7.04 czasu krypty. Jesteśmy na powierzchni, panowie i panie."
Jake spojrzał na niego takim wzrokiem, jakby właśnie zdał sobie sprawę z tego, że nie jest sam. Zobaczył, że niektórzy z członków ekspedycji mu się przygladają. Jake odwrócił od nich twarz. Nie lubił być obserwowany. Nie był też ciekawy z kim przyszło mu dzielić te 4 lata. Szczerze mówiąc, to gówno go to obchodziło. Najważniejsze, że opuścił te stalowe mury. Nie zaprzeczyłby jednak, że słyszał o niektórych z nich. Na przykład o wspomnianym doktorku, albo o tym "Rambo" Jimie Vay. No i jakże mógłby nie wspomnieć o Joanne Roughstorm. W głowie mu się nie mieściło, że powierzono przywództwo tej rozpuszczonej lali. Ale jak się ma takie plecy... Jake skrzywił się. Nienawidził protekcji. Jedynymi których nie kojarzył to Sammy i Andy.
Spojrzał ponownie w niebo, skupiając się na śledzeniu trasy przemykających obłoków. Uśmiechnął się nieznacznie. Tak... to był znacznie ciekawszy widok, niż gęby jego towarzyszy.
 

Ostatnio edytowane przez Astaroth : 23-09-2007 o 23:44.
Astaroth jest offline