Maskarada, książę i Reykjavik, miasto na końcu świata... Interesujące, co też wydarzy się dalej? Czas pokaże...
Brian drgnął usłyszawszy swoje prawdziwe nazwisko. Skąd oni... Od tak dawna nie słyszałem go już w cudzych ustach. Ile to może być już lat...?
Brian westchnął cicho, rozglądając się po pokoju. Salonie. Podobało mu się tu, jak w każdym miejscu urządzonym ze smakiem, z dbałością o detal, z tym "czymś" zawieszonym w powietrzu. Przerażała go jedynie nieco ta cała przestrzeń zamknięta w tym pokoju.
Kroki pierwszego z wampirów zabrzmiały nienaturalnie donośnie w tej pustej sali. Ventrue, Ventrue... Widać to było w każdym jego kroku. Usiadł naprzeciw niego, po drugiej stronie stołu. Brian uśmiechnął sie lekko, pod nosem.
- Ano, mają - zgodził się Gangrel wychodząc ze swojej nawy. Mógł mieć jakieś 18 lat, wyglądał bardziej na chłopca niż na mężczyznę. Miał na sobie czarny płaszcz, który poruszał się lekko w rytm jego ruchów i koszulę wypuszczoną ze spodni. Poruszał się lekko, niewymuszenie. Czarne włosy opadały mu za uszy.
Jednak najdziwniejsze były jego oczy. Niemal nienaturalnie zielone. Kocie.
Chłopak podszedł do stolika i sięgnął po butelkę.
- W niezwykłych okolicznościach się spotykamy, czyż nie? - zaczął jak gdyby nigdy nic - Ciekaw jestem, co też jeszcze z tego wyniknie...
Mówiąc, odkorkował butelkę i nalał napoju do kieliszka. Uniósł go do góry, jak w geście toastu, skłaniając się lekko w kierunku pozostałych spokrewnionych.
- Na imię mi Brian - wymówił swe imię tak jak się je pisze - No, a przynajmniej tak na mnie mówią.
Gangrel uśmiechnął się przyjaźnie.
__________________ Ich bin ein Teil von jener Kraft
Die stets das Böse will
Und stets das Gute schafft... |