Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-07-2023, 14:54   #2
MrKroffin
 
MrKroffin's Avatar
 
Reputacja: 1 MrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputację
- Pilnuję? - zakpił Seán, po czym syknął, bo paroksyzm bólu przeszedł przez jego głowę niczym błyskawica.

Dziwne wspomnienia i uczucia kołatały mu chaotycznie w głowie. Ciężko mu było powiedzieć, co z tego było jawą, a co snem. A więc to tak się umiera - zaczynasz schizować o kłótniach aniołków na przedpolu urojonego raju. Niemniej było to przyjemne, szkoda że się skończyło. Na myśl o powrocie do swojej zatęchłej nory na Bronxie zbierało mu się na wymioty.

No i jeszcze ta kobieta… w pierwszej chwili jakoś wyparł ją z pamięci, dopiero gdy się odezwała uświadomił sobie jej obecność. Kim ona jest? Imię znał ze swoich wędrówek między życiem a śmiercią, ale to chyba kwestia pomieszania zmysłów, strachu, no i tych trzech działek hery, które sobie zaaplikował na czterdzieste urodziny. Jej wzrok był z jednej strony pociągający, z drugiej Seán czuł się jakoś zakłopotany… może się z nią przespał? I jeszcze ten niski, altowy głos… o cholera, może to transseksualista?!

~ Nigdy więcej dragów ~ obiecał sobie w myślach, w pełni świadom, że się oszukuje.

- Nie potrzebuję żadnej niańki, paniusiu. Dzięki, że przyszłaś i tak dalej, ale niewiele pamiętam z wczorajszego wieczora i, nie obraź się, niewiele mnie obchodzi, co zaszło. Kwiaty możesz zabrać ze sobą, nie potrzebuję ich. - Pociągnął łyka wody.

Kobieta spojrzała na niego, wciąż trzymając butelkę. Bez słowa uśmiechnęła się ze spokojem. I z wyższością. Tak, z pewnością czuła się lepsza. To było w tych jej cholernych oczach.

- Koniec dragów. - Powtórzyła na głos jego myśli.
- Mamy mało czasu, więc cię wdrożę. Mam teraz na imię Julia, gdy byłam mała mówiłam na siebie Uria. To tak na wypadek, gdyby któreś z nas potknęło się przy imieniu. - Kobieta mówiła beznamiętnym ciągiem, jakby recytując zapamiętaną formułkę. - Jestem córką kuzynki twojej matki, która 25 lat temu wyjechała na studia do Oslo. Teraz ja przeprowadziłam się do Stanów, żeby zostać scenarzystką teatralną. Formalnie jestem pół Norweżką, pół Amerykanką. Oficjalna symbioza jest prosta. Ty masz pokazać mi miasto, ja mam pilnować, żebyś nie ćpał i zaczął układać sobie życie. Jeśli spróbujesz ingerować w anielski układ, spotkają cię przykre konsekwencje ze strony sił wyższych. Oczywiście, dla twojego komfortu zamieniłam mieszkanie na większe, z dwoma sypialniami. Może kojarzyć Panią Montgomery spod 15? Miała problemy z opłaceniem czynszu, a i przez wiek trudno jej było sprzątać tak dużo mieszkanie. I to przy 5 kotach. Chętnie zamieniła się na twoją kawalerkę. W sumie bez zdziwienia, ciężko wytrzymać przy tych kocich zapachach. Czeka nas sporo pracy… Oczywiście, jak cię wypiszą.

Dobra, zaczynało się robić dziwnie, a nawet niepokojąco. Ta laska wiedziała całkiem sporo o jego życiu jak na jeden wieczór, czyżby był wtedy aż tak wylewny?
- Ehm… - wydukał nieskładnie, zastanawiając się, czy to, że ta kobieta odczytała jego myśli mogło być zwykłą koincydencją. Cholera, oczywiście, że tak.

- Słuchaj, Julio, nie wiem, co ci naopowiadałem wczoraj, ale mnie wcale niespieszno do wspólnego zamieszkania, zwłaszcza że ledwo się znamy. Nic nie wiem o żadnych układach i z nikim się nie układałem, no przynajmniej świadomie… także serio, wyluzuj. Ja wrócę do swojego życia, Ty do swojego… zresztą skoro wiesz o mnie tyle, to z pewnością nie chciałabyś uczestniczyć w moim życiu.

~ To jakaś pierdolona ćpunka, muszę się jej pozbyć jak najszybciej, bo z takimi nigdy nie wiadomo ~ pomyślał autokrytycznie, nasłuchując zarazem, czy za drzwiami kręci się ktoś, kogo mógłby wezwać na pomoc, gdyby kobieta okazała się zdeterminowana, by układać sobie z nim życie.

Jego prośby najwyżej zostały gdzieś wysłuchane, gdzie trzeba, bo ledwo kobieta odstawiła butelkę z wodą na szafkę, gdy do pokoju weszli rodzice Seana. Mężczyzna mimo woli zauważył jak bardzo się postarzeli ostatnim czasem. Oboje skurczyli się i zasuszyli. Nawet jego ojciec, którego wielokrotnie stawiał sobie niegdyś za wzór silnego mężczyzny, wyglądał teraz jak delikatna trzcina.

- Syneczku, jesteś przytomny! - ucieszyła się Anne, przyskakując do łóżka, podczas gdy Artur niemal odruchowo odebrał od niej trzymaną torbę i kubek kawy, który… wręczył Julii. Ta podziękowała skinieniem głowy.
- Ile to czasu? Całe 8 dni, 9 chyba? Nawet nie wiesz ileśmy się z Julką wymodliły przy twoim łóżku. Każdego wieczora prosiłyśmy Pana o łaskę… - by dodać wagi tym słowom, złapała stojącą obok blondynkę za rękę i uścisnęła z uczuciem. Uriel, Julia… czy kto to tam była, obdarzyła ją ciepłym, pełnym współczucia uśmiechem.
- Jak się czujesz, Sean? - ojciec przerwał emocjonalną tyradę żony, by zadać konkretne pytanie.
- Wy… się znacie? - Ta informacja zszokowała go o wiele bardziej niż umiejętność czytania w myślach.

Anne, która zaczęła poprawiać a to włosy, a to jakieś kable wokół syna, zatrzymała się na chwile zdziwiona. Po chwili jednak zaśmiała się wesoło.

- No tak, przecież wyście widzieli się ostatni raz jak Julcia miała sześć lat i wielką dziurę w zębach, bo akurat wypadły jej mleczne jedynki…
- Niech mi ciocia nawet nie przypomina. - Blondynka obok zakryła twarz dłonią, udając zawstydzenie. Jej oczy jednak nie zmieniły wyrazu - tak samo puste i pełne zarazem.
- Julia jest twoją kuzynką, która przyjechała do nas z Norwegii. Ona i jej rodzice byli u nas na Boże Narodzenie jakieś 10… nie, to już chyba 15 lat temu - dodał rzeczowe wytłumaczenie ojciec, powtarzając historyjkę, którą Sean słyszał, zanim rodzice weszli do sali. - Naprawdę powinieneś jej podziękować za opiekę, bo odwiedza cię codziennie od czasu wypadku, jednocześnie ogarniając dla was mieszkanie…
- To już niech młodzi sobie sami omówią - teraz to Anne weszła w słowo mężowi, jakby czując, że Sean jest przeładowany informacjami.

Seán był skonfundowany. Wiedział, że narkotyki w dużych uszkadzają mózg, ale chyba nie do tego stopnia, by nie pamiętał jakiejś tam, nawet dalekiej, kuzynki. Nie, coś tu było nie w porządku, jeszcze te teksty o anielskim układzie, ta scena, której zaznał nim się przebudził… Popatrzył na Julię podejrzliwie. Czego ona od niego chce? I czy to on zwariował, czy cały świat wokół?

- Dobra, nieważne, kiedy stąd wychodzę? Może niech tata zagada do lekarza, nie mam za dużo czasu, mam sprawy do prowadzenia.

Tak, wymówka w postaci spraw, jakie Seán miał prowadzić w swoim biurze detektywistycznym zawsze była przykrywką stosowaną wobec rodziców. W rzeczywistości działalność detektywa Seána ograniczała się do prowadzenia kilku nudnych śledztw za grosze i uganiania się za niewiernymi małżonkami.

Ale były sprawy ważniejsze. Skoro minął już ponad tydzień, to znaczy że zbliżał się dzień spłacenia jego dilera, a on przeleżał bezproduktywnie tyle czasu w szpitalu. Musiał szybko skołować jakieś pieniądze, jeżeli nie chciał, aby Woodward doprowadził go do o wiele poważniejszego stanu niż ten, w którym się znalazł.

Matka posmutniała.
- Kochanie, to, co zrobiłeś… To nie takie proste.
- Samobójstwo oraz narkomania są przestępstwem, Sean - dodała jego domniemana kuzynka. Potem odezwał się ojciec.
- Tylko jeśli wszyscy będziemy ręczyć za to, że to wypadek, policja da ci spokój, synu. Rzecz w tym, że… my sami już nie wiemy.
Anne zachlipała na te słowa, lecz nie przerywała mężowi.
- Kiedy ty byłeś w śpiączce, rozmawialiśmy z psychologiem, ze specjalistą od uzależnień… i z Julią. Twoja kuzynka ma anielskie serce. Zgodziła się zamieszkać z tobą i mieć na ciebie oko, żeby pomóc ci… ogarnąć się. Jednak takiej samej obietnicy oczekujemy od Ciebie, Sean. Kredyt zaufania się skończył. Czas się pozbierać. Może rozpadło ci się małżeństwo, ale Katie wciąż potrzebuje ojca. I będzie go potrzebować coraz bardziej - Artur zmarszczył brwi i spojrzał poważnie na syna.

Na te słowa i Seán posmutniał. Wiedział, że mieli rację, mieli ją nie od dzisiaj. I nieraz już ich oszukiwał, mówiąc, że będzie dobrze. Zwrócił się do matki.

-Mamo, przecież wiesz, że się staram… miesiąc, dwa i wszystko będzie lepiej. Muszę się trochę odkuć, to był wypadek… Powiedzcie to policji, nie mogę sobie pozwolić na jakieś trudności, zwłaszcza teraz…

Bolało go kłamanie matce w żywe oczy, bo wiedział, że ich zwodzi. Pragnął się zmienić, zwłaszcza dla Katie, ale wiedział, że to będzie trudne. Był przegranym narkomanem, wszystko, co miał, stracił, i nie było już do czego wracać. Gdyby oni też to zaakceptowali, byłoby łatwiej. Dla Katie zaś może lepiej, żeby w ogóle nie miała ojca, niż żeby miała ojca, którego musi się wstydzić…

- A po co mi ona? - nagle zmienił temat, spoglądając na Julię - nie jestem dzieckiem, żeby mnie pilnować. Niech wraca do tej Norwegii, czy nawet do samego piekła, skądkolwiek jest…
-Sean! - wykrzyknęła oburzona tym porównaniem matka.
- No co? Przyjeżdża mi jakaś niby kuzynka, której jakoś przypomnieć sobie nie mogę i wchodzi z buciorami w moje życie, chcąc je układać na nowo… skąd w was taka ufność do niej? Gdzie była te wszystkie lata?
- W Norwegii, głupcze! - ojciec podniósł głos, wyraźnie zirytowany. Matka nie kryła się już ze łzami. - Lekarz nas ostrzegał, że mózg narkomana umiera w trakcie życia i może dojść do zaników pamięci. Jednak nie sądziłem, że…
- Wujku… - nagle wtrąciła się domniemana kuzynka - Ja to omówię z Seanem. Wytłumaczę mu. Idźcie na kawę. naprawdę jest niezła. - Uśmiechnęła się przymilnie, wskazując przyniesiony wcześniej kubek.
Artur skinął głową.
- Nie chciałem krzyczeć - burknął jeszcze w drzwiach, zanim wyszedł, tuląc do siebie wciąż popłakującą małżonkę.
Kiedy Sean i domniemana kuzynka zostali sami, kobieta przestała się uśmiechać. Zamiast tego wyjęła z kieszeni spodni niewielki woreczek strunowy z białą zawartością. Ślina napłynęła do ust mężczyzny.
- Zgódź się, a to będzie twoje. I nie będziemy już więcej ranić twoich rodziców. To dobrzy ludzie.
Seán zawahał się, serce zabiło mocniej, adrenalina uderzyła do głowy. Po co ona w to wszystko ingeruje? Ale ma trochę tego, czego teraz mu było potrzeba.

- Kim ty jesteś? - zapytał poirytowany całą sytuacją. - Dlaczego się na mnie uwzięłaś? Jak sprawiłaś, że moi rodzice występują przeciwko mnie? - Przełknął ślinę, a potem rzekł zrezygnowany. - Dobra, niech będzie. Jak na to swoje anielskie pierdolenie, stosujesz pokusy, których nie powstydziłby się sam diabeł, wiesz?

- Wy, ludzie, lubicie obwiniać wszystko wokół, tylko nie siebie. Alkohol, papierosy, narkotyki nie są ani dobre, ani złe. To wy używacie ich do autodestrukcji, korzystając z wolnej woli. Jeśli więc ta odrobina proszku – mówiąc kobieta zanurzyła palec w woreczku i pozwoliła białemu puchowi przylgnąć do skóry opuszka – pomoże ci opanować chwilowo dążenie do samo destrukcji oraz podjąć rozsądną decyzję, tak, jestem w stanie ci ją zaproponować. Decyzję jednak wciąż podejmujesz sam. - To rzekłszy podsunęła biały palec pod usta Seana.
Seán nie słuchał etycznych wywodów Uriela. Utkwił spojrzenie najpierw w palcu, potem rzucił szybko spojrzeniem w kierunku drzwi, niczym zagrożone zwierzę.
- Patrz, czy nie wchodzą.
Po czym polizał zachłannie palec Julii i rozsmarował substancję po błonie śluzowej ust. Poczuł jak schodzi z niego stres. Odetchnął głęboko i położył się wygodnie na łóżku, oczekując na nadchodzący high.
- To teraz załatw jeszcze, żeby mnie stąd wypisali. Skoro omotałaś tak łatwo moją rodzinę, lekarz to będzie małe piwo.
Kobieta skinęła głową. Jej oczy wciąż wwiercały się w duszę Seana. Jak jego rodzice mogli tego nie dostrzegać?
- Jutro stąd wyjdziesz. Porozmawiam z Anne i Arturem. A teraz odpocznij. - to rzekłszy, domniemana kuzynka skierowała się do wyjścia.
- Będę za drzwiami.

~ A spierdalaj... ~ pomyślał Seán, czując nadchodzący stan euforii.

Nie mógł pojąć, co tu się właśnie stało. Może jego mózg rzeczywiście został trwale uszkodzony przez narkotyki? Może nadal śpi a to jakiś hiperrealistyczny sen? Niesamowite. Jego życie już i tak było jakąś gorzką komedią, że tylko nasrać na środku i aniołka na tym postawić. Pieprzyć to, niech się dzieje, co ma się dziać.

Przez głowę przeszła mu nagle jeszcze jedna myśl...

Cytat:
Jutro wychodzę. Powiedz Katie, żeby się nie martwiła
Po chwili wahania wysłał SMS-a do byłej żony. Ciekawe, czy przyprowadziła do niego małą, gdy był w śpiączce... czy w ogóle przejęła się jego stanem... bo jeśli to nie podziałało, to chyba nic już nie podziała.

Pieprzyć to, powtórzył znów w myślach i oddał się narkotycznemu snowi, jedynej ucieczce od coraz bardziej absurdalnej rzeczywistości.
 
MrKroffin jest offline