ANNO DOMINI MCCVIII,
Posiadłość rodu Dandolo, Venetia
Doża milczał dłuższą chwilę, a Vincenzo ze wstydem musiał przyznać, że dłonie zaczęły mu się pocić. Władca Wenecji nawet nie spojrzał na Albertinazzi, choć jasne było, iż ciągła obecność syna Ezio nie umknęła Doży.
- Milano. - po dłuższej chwili nadeszły słowa, ale nie od doży, a od drugiego z mężczyzn tu obecnych - Naszego dobrodzieja właśnie interesuje... ten krach, którego jesteś powodem. Sabotaż, jakoś powiedział?
Doradca (bo był on doradcą? Ta pamięć...) patrzył ze spokojem na Vincenzo, jakby troszkę znudzony oczekiwaniem na jego przybycie.
Doża natomiast wciąż spoglądał przez okno w milczeniu.