Patowa sytuacja w tej rozmowie zdawała się przedłużać w nieskończoność. Tym razem i doradca milczał. Czemu? Czyżby testowali jego cierpliwość? Jak Doża mógłby się do tego posunąć?
Już kiedy wydawało się, że przekroczone zostaną wszelkie granice i Vincenzo nie pozostanie nic innego od opuszczenia pokoju z trzaskiem drzwi...
-
Twój ojciec miał tak wielkie nadzieje co do twojej osoby. -nagle odezwał się milczący Doża, głosem pełnym strapienia, ale też zimnego spokoju. Pewności słów -
Ja również je w tobie pokładałem od początku. Jaki w końcu wybór mieliby Albertinazzi, gdyby nie ty? Twój nieopanowany brat zająłby się interesami? - odwrócił się w stronę mężczyzny, stawiając kielich z winem na biurko -
Powiedz, jakie?
Nie oczekiwał jednak odpowiedzi, bo kontynuował zaraz.
-
Byłby zawiedziony tobą jako i ja teraz jestem, szczególnie że traktujesz sprawę jako drobnostkę. Nic wartego darcia szat. Może i masz rację. - zaczął przechodzić obok Vincenzo w kierunku biblioteczki z kodeksami -
Może i ja za wiele do tego przykładam, a zrujnowana umowa z Milano jest łatwa do nadrobienia w ciągu kilku lat. Może się tak zestarzałem, że zbyt poważnie na każdą drobnostkę patrzę. - przesunął palcami po ułożonych zwojach i wyciągnął jeden z nich.
-
Wiesz, jakie jest podobieństwo między księgami a interesami? - skierował kroki ku biurku i przysunął zwiniętą kartę do zapalonej świecy... -
Są tak wrażliwe na proste zagrożenia... - ...i włożył rant w środek ognia świecy zapalając go od razu -
Oba płoną od małego zaprószenia.
Doża podszedł ku Vincenzo z powoli płonącym zwojem.
-
Zależy jakie będą zniszczenia nim zagasimy.
Wcisnął zwój w dłoń wenecjanina, który ledwo zdążył go upuścić na podłogę, gdy ogień zaczął dochodzić mu do skóry.
-
Wiesz co masz zrobić.
Vincenzo spojrzał na płonący pergamin i między jęzorami ognia zobaczył znany mu znak.
Własny podpis z pieczęcią domu.
-
Masz trzy dni, aby zdrajca klęczał przede mną i błagał o życie.