Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-07-2023, 14:28   #3
Alex Tyler
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację

Pośród bezkresu Wielkiego Poza, w Wewnętrznej Sferze mieszczącej nieskończony wszechświat Planu Materialnego, na planecie zwanej Golarionem żyła pewna półelfka, Lavena Da’naei, której mniemanie o sobie zdawało się przerastać wszystkie wymienione. Oto jej niewiarygodna opowieść, bajeczna historia z Ery Utraconych Omenów, kiedy bóg Aroden zamilkł, przyszłość wydawała się niepewna, a wielkie wydarzenia wstrząsały całym globem. Dzieje uciekającego przed odpowiedzialnością dziecięcia poczętego w nie do końca prozaicznych okolicznościach pośród zacisznej głuszy Lasu Verduran przez niepospolitą parę mieszanego pochodzenia. Osobliwy epos lekkomyślnej dziewki, która swój los wykuwała dzięki wyjątkowemu sprytowi, urokowi osobistemu i wrodzonemu talentowi magicznemu połączonemu z niebywałym wprost szczęściem. Saga niezwykłej istoty o niesamowicie skomplikowanym życiorysie, próżnej i kapryśnej łotrzycy pchanej ku przygodzie i nieznanemu przez nieustanną potrzebę uniesień, gwałtownie rosnące długi i wzniecane przez się żarliwe waśnie.

Pozwólcie zatem, że opowiem wam o dniach wielkiej przygody…


Negocjacje z przewodniczącą Rady Miasta Rozgórza Gretą Gardanią nawet dla wysoce elokwentnej i biegle operującej matactwem oraz wyszukanym słownictwem Laveny stanowiły twardy orzech do zgryzienia. Nie, żeby kiedykolwiek przyznała przed sobą, że persona „jej formatu” może czemuś nie podołać. W każdym razie, aby chronić swą wydumaną reputację i sprostać praktycznie nieprzejednanej oponentce, charyzmatyczna półelfka perorowała energicznie, posługując się całym wachlarzem nieścisłych pojęć, celnych i uszczypliwych uwag, podstępnych dźwigni i trików negocjacyjnych, zmyślonych i przekręconych kazusów, niejednokrotnie przy tym rozdmuchując osiągnięcia własnej grupy czy przywołując w sposób mętny i faworyzujący jej roszczenia słowa interlokutorki, doprawiając całość masą elegancko zapakowanych pochlebstw. Warto wspomnieć, że nie bez powodu rudowłosa krasomówczyni prawiła żywo, dzięki temu Gardania nie miała możliwości w należyty sposób przyswoić i zakwestionować co bardziej wątpliwych z wypowiadanych przez nią informacji. Jednocześnie swe zgrabnie skrojone sformułowania królowa erystyki w newralgicznych momentach celowo kończyła wypowiadanymi z niezachwianą pewnością zwrotami „czyż nie?” lub „nieprawdaż?” a zaczynała „Co oczywiste” i „Jak powszechnie wiadomo”. Dzięki temu wszystkiemu sukcesywnie zdobywała kolejne piędzi metaforycznej ziemi, wymuszając dodatkowe ustępstwa u Przewodniczącej. Ostatecznie udało jej się wynegocjować prawie połowę obiecanej nagrody (zamiast niczego), czterdzieści pięć sztuk złota miesięcznie na wsparcie rozbudowy objętej we władanie Cytadeli Altaerein i dziesięciu zbrojnych do ochrony podległych jej terenów. Można śmiało rzec, iż szmaragdowooka młódka podołała, choć niewątpliwie wielkim wysiłkiem. Zwłaszcza że przez cały czas negocjacji cierniem w jej oku był paladyn Joresk. Nieszczęsny Strabo, choć tylko próbował pomóc, czynił to tak nieudolnie, że w następstwie tego przyszło mu znieść szereg „przypadkowych” i niezwykle bolesnych nastąpień spiczastym obcasem na stopę, kuksańców w brzuch, rzucanych z ukradka piorunujących spojrzeń i grożących jego delikatnym częściom ciała niewybrednych gestów. Przesadził zwłaszcza w chwili gdy uniósł się niepotrzebnym gniewem. Mało wtedy brakowało, by nie dostał od niej w twarz. W Lavenie jednak chciwość zwyciężyła nad burzliwymi emocjami i zachowała pełen profesjonalizm, sprytnie obracając jego przesadzone zachowanie w rozładowujący atmosferę żart.

Po udanych negocjacjach i odebraniu wypracowanych funduszy Da’naei poczuła ulgę, jakby z jej pleców zdjęto jej wielki ciężar. Zarazem przepełniło ją uczucie karmiącej ego satysfakcji. Opuściwszy gabinet Gardanii otarła z czoła perliste kropelki potu perfumowaną chusteczką.
— Dzięki… za nic — rzuciła ozięble w kierunku paladyna. — Następnym razem z łaski swojej milcz.

Przez następne dwa tygodnie prócz zaznawania wygód, rozkoszy ciała i rozrywek wszelakich w najlepszym dostępnym dla Rozgórza wydaniu, wiśniowowłosa czarownica oddawała się również bardziej praktycznym i intratnym zajęciom. Na przykład razem z Kateriną Bonheur zdołała nakłonić korpulentną właścicielkę „Marynowanego Ucha” do współudziału w przemytniczym procederze. Za cenę jedynie ośmiu procent udziałów, na co niemały wpływ miało anulowanie przez nie egzekucji pewnej „dotacji”. Zyskawszy przychylność karczmarki, obeznana z tajnikami nielegalnej pracy czaromiotka zdołała szybko dogadać się z odpowiednimi ludźmi, znaleźć parę pomagierów spod ciemnej gwiazdy oraz wytypować przedmioty oferujące potencjalnie najlepszy zysk. Należały do nich dobrze jej znane, także od strony organoleptycznej, substancje odurzające o nazwie zedrzyliść, dreszcz albo pesz.

Nabyte dzięki pracy w półświatku Cassomir umiejętności okazały się dla Laveny wprost nieocenione. Półelfka z każdym tygodniem wypracowywała przyzwoity zysk, aczkolwiek wciąż daleko niewystarczający, by pokryć koszty jej niezwykle wystawnego trybu życia. Po raz kolejny w życiu przyszło jej uzmysłowić sobie, że nie utrzyma się zwykłą nielegalną pracą. Coraz częściej nawiedzała ją nieunikniona perspektywa spektakularnych kradzieży lub awanturnictwa, jeśli chciała opłacić swe wybujałe potrzeby. Co właściwie nie ulegało wątpliwości. Za szybko przyzwyczajała się do wysokiego standardu bytowania i zbyt mocno opierała na tym swą personę, by nawet rozważać alternatywę.

Jeszcze zanim przyszło Da’naei rozliczyć z podległymi przemytnikami, zdążyła zauważyć, że nie należą oni do szczególnie utalentowanych. Jednak żeby nie tracić niepotrzebnie czasu na szukanie kolejnych, być może równie niekompetentnych osobników, postanowiła najpierw odbyć poważną z rozmowę z Maninem i Baninem.
— Jesteś najgorszym przemytnikiem, o jakim słyszałam — wyrzuciła w pewnym momencie Baninowi.
— Ale słyszałaś o mnie!
— Tak, w pieśni o małym smrodzie.
Lavena nie tylko wypomniała niziołkom wszystkie popełnione błędy, ale także przekazała kilka przydatnych wskazówek. Żywiąc nadzieję, że w następnych tygodniach wykażą się dużo lepszymi wynikami.
— Spójrzcie tylko na mnie. Ja nie pracuję... Ja wymiatam.

Jako rzekoma cassomirska hrabina na uchodźstwie, Lavena uważała się za wręcz predestynowaną do zarządzania Cytadelą Altaerein, którą od momentu objęcia w posiadanie niezmiennie i nie zważając w najmniejszym stopniu na zdanie towarzyszy, określała przy każdej możliwej okazji Cytadelą Da’naei. Zgodnie z zasadami tytulatury okrzyknąwszy się kasztelanką, wiśniowołosa łotrzyca załatwiała wszystkie niezbędne sprawy z robotnikami, miejskim ratuszem i innymi grupami mającymi ku niej interes. W jej odczuciu zajęcie to nie należało do najprzyjemniejszych, ale dawało w zamian przyjemne poczucie władzy i ważności. Dlatego też nie zamierzała cedować obowiązków na seneszala, dopóki nie się porządnie nie urządzi, lub nie przyjdzie jej udać się na kolejną awanturniczą eskapadę.

Pewnego dnia zgodnie z wcześniej zawartą umową do cytadeli dostarczony został dywan z niedźwiedzia wykonany przez łowczynię Gridę, kochanicę Wuga. Nawet kapryśna i rozpieszczona półelfka musiała przyznać, że prezentował się całkiem nieźle, choć jednocześnie biadała, że na tym etapie odbudowy nie było jeszcze należytego miejsca, by go postawić. Wybiegając w przyszłość oczami wyobraźni widziała go jako ozdobę wytwornego salonu, albo jej prywatnej kwatery. W tym samym momencie przeszło jej przez myśl, że być może gdyby głupia bestia znała konsekwencje swego nieopatrznego ataku, dwa razy zastanowiłaby się przed jej zaatakowaniem. W każdym razie korzystając z okazji poprzez gobliny z plemienia Cierniowego Kamienia, które przyniosły element dekoracyjny, czarownica zaprosiła do siebie Wuga. Ich dialog nie należał jednak do szczególnie pasjonujących.
— Czego ci trza, wiśniowa? Oby to było coś ważkiego, bo nie zamierzam po próżnicy wysłuchiwać twych pierdół.
— Miśku — rzekła raczej z wysublimowaną przekorą, aniżeli sympatią. — Zamówiliśmy specjalistę i barykady, których użyje on do zabezpieczenia niedostępnych nam wrót. Może postawiłbyś przy nich paru charau-ka jako strażników, tak dla pewności?
— Niech będzie — odparł po krótkim namyśle ork. — Mają problem, by zbratać się z plemieniem, przez co sytuacja robi się ociupinę napięta, przeto nieco roboty na uboczu im nie zaszkodzi. W międzyczasie zdążą się wszystkim zady poluzować.
— Wspaniale! Poczekaj chwilkę.
Szmaragdowooka zniknęła mu na chwilę z oczu, by wrócić zaraz z topornie wykonaną drewnianą tablicą, na której całkiem znośnie wymalowano pożyczoną od robotników farbą przekreślony na czerwono wizerunek bladej elfki.
— A cóż to do pioruna?! Nie gadaj, że ta…
— Tak — odparła wyszczerzona i pełna samozadowolenia dzierlatka. — Każ im to postawić przy Wrotach Zmierzchu, jeśli łaska.
— Zawszem uważał, że nie masz za bardzo z łepetyną — postukał się w głowę barbarzyńca. — Ale co mi tam. Dawaj.

Po wysprzątaniu niemal całej cytadeli jeden z robotników przyniósł zarządzającej obiektem rudowłosej wiedźmie wisior z drewnianą figurką jelenia, uznając w swej naiwnej dobroduszności, lub przedsiębiorczości, że może będzie nim zainteresowana.
— A na cóż mi ten rupieć?! — zapytała ordynarnie, po czym bezceremonialnie wyrzuciła przedmiot za siebie.
Po chwili jednak coś ją tknęło. W jakiś sposób przedmiot wydawał jej się znajomy.
— Dobry człowieku, czy mógłbyś mi go przynieść ponownie?
Zdumiony pracownik nawet nie poddał myśli tak gwałtownej zmiany nastawienia swej pracodawczyni, przynosząc jej szybko wisiorek.
— Gdzie to znaleźliście? — zapytała wygalantowana młódka, oglądając wieńczącą go figurkę.
— A przy jednem z gnijących trupów, jakżeśmy uprzątali północne czenść cytadely. Jemu już siem nie przyda, a wyglonda mje na zacne rękodzieło, tożem panience zaoferował.
— Słusznieś postąpił. Masz moje podziękowania. Możesz odejść.
Odprawiony mężczyzna przed oddaleniem wykonał głęboki ukłon, wymuszony bardziej specjalnym protokołem narzuconym wszystkim pracownikom przez tę samą próżną kobietę, której się właśnie kłaniał, aniżeli szczerym szacunkiem. Po prawdzie to w duchu przeklinał swą głupotę, liczył bowiem na jakiś miedziak w ramach wdzięczności. Niestety dziewka okazała się tak skąpa, jak mu powiadano. Błąd z rodzaju tych, które popełnia się tylko raz.

„Ej, czy ja nie miałam coś z tym zrobić? Hm?” zadumała się Lavena, poddając przedmiot coraz intensywniejszym oględzinom. Upłynęło kilka pełnych konsternacji minut, nim w końcu przypomniało jej się, że przed Zewem Śmiałków zaczepił ją jakiś staruch i poprosił o przyniesienie ciała osoby, do której ów przedmiot należał. Bodaj brata? Tak czy inaczej, należała się za to nagroda. I tylko to się dlań liczyło.

Rozpytując wśród robotników z północnego skrzydła, łotrzyca szybko znalazła zmasakrowane, przegniłe szczątki, do których należał wisior z figurką. Zdołała też namówić jednego z tych nieszczęśników, by pomógł jej zatargać je do Rozgórza (a właściwie to zrobił to za nią).

Wbrew pozorom odnalezienie zasuszonego, niedosłyszącego i leciwego strażnika okazało się zaskakująco proste. Przekazawszy mu ciało brata, Lavena otrzymała wylewne podziękowania, które odebrała z wyniosłą obojętnością. Przynajmniej na zewnątrz, bo wewnątrz narastały w niej irytacja i zniecierpliwienie. Oczekiwała nagrody i tylko po to kłopotała się tu aż z Czarciego Wzgórza.
— Czy nie zapomniał pan o czymś?
— Wypomniał? Niby co? Aaa, zapomniał! No tak. Mam dla panienki nagrodę. Zaraz, gdzie ja ją wsadziłem…
Po niespełna minucie przeszukania własnego przyodziewku, czemu akompaniowało nerwowe wytupywanie Da’naei, mężczyzna wydobył zeń srebrny naszyjnik z chryzoberylem.
— Proszę. To jedyne co mam wartościowego, nasze cenne rodowe dziedzictwo. Ale do czorta z tym, to tylko przedmiot, możliwość pochowania brata znaczy dla mnie znacznie więcej.
— Doprawdy? — półelfka nie wyglądała jakby była pod wrażeniem. — No cóż, zachowam więc tą waszą wspaniałą rodzinną pamiątkę jako souvenir. Jakżebym śmiała spieniężyć tak wspaniały podarunek.
— Naprawdę? — zapytał niedowierzający staruszek, a jego oczy napełniły się łzami. — Panienka ma prawdziwie gołębie serce.
— Tak, tak… — machnęła nonszalancko dłonią, skupiona na wykonanej ze szlachetnego materiału biżuterii.
Podczas pożądliwego oglądania oferowanego świecidełka jej wzrok przypadkiem spoczął na robotniku, który udzielił jej pomocy, przywożąc ciało na taczce.
— A ty? Co tu jeszcze robisz?
— Sam nie wiem — stwierdził Aron, wzruszając ramionami.
Pewnie plułby sobie w brodę, że w ogóle dał się namówić na ten bezsensowny spacer, gdyby nie to, że miał okazję wymigać się na jakiś czas od roboty. Wciąż jednak nie mógł sobie odmówić konstatacji, że o skąpstwie tej dziewuchy powinni pisać legendy. Co pomyślawszy, zebrał się do drogi. Na cel jednak nie obrał Czarciego Wzgórza. Majster nie miał pojęcia kiedy wróci, więc mógł skorzystać z okazji i wskoczyć do tawerny na głębszego. Wszak, dopóki zarządczyni pozostawała w mieście, był usprawiedliwiony. A jej pewnikiem nie bardzo chciało się kłopotać z powrotem, znając jej sybarytyzm.
— Co?! Tylko 10 złotych monet za takie dzieło?! Przecież to zwykłe zdzierstwo! Skandal w biały dzień!
— Proszę nie krzyczeć — powiedział nad wyraz spokojnym tonem jubiler z eleganckim podbitym siwizną zarostem, poprawiając spoczywające na nosie okulary o miedzianych oprawkach. — Więcej nie dam, bo mi się zwyczajnie nie opłaca. Jak panience nie pasuje, to proszę uprzejmie, tam są drzwi.
Kulturalnym gestem wskazał jej wyjście.
— To ma być obsługa?! To jest granda! Iście haniebne i do głębi bulwersujące! Powiem wszystkim moim znajomym, by unikali tego zakładu!
— Wielmożna, chyba nie życzy sobie, bym wezwał do niej ochronę? — wycyzelował jubiler. — Niemniej wolałbym jej tego oszczędzić, wszak takie siłowe wyprowadzenie mogłoby się negatywnie odbić na jej reputacji.
— COOO?! TY MI GROZISZ?!... MOJEJ REPUTACJI!? TY, TY… TY!!! TY JUŻ NIE MASZ REPUTACJI!!! WSZYSTKIM POWIEM TY SKĄPY GRUBIANINIE!!!
Niewzruszony mężczyzna zadzwonił jedynie małym dzwoneczkiem, na co z zaplecza niczym żywe cienie momentalnie wychynęli dwaj mwangiańscy drabowie o nieprzyjemnych obliczach pokrytych trybalistycznymi tatuażami. W muskularnych ramionach dzierżyli okazały runiczny oręż, jednak pojmując naturę sprawy, zaraz go schowali. Z kolei Lavena w obliczu potwarzy i bezpośredniego zagrożenia zareagowała instynktownie, w ramach pokazu siły sięgając po swą niszczycielską ognistą magię. Tym samym jednak odkryła, że… nie może czarować! Tak, zakład najwidoczniej w ramach dodatkowej protekcji musiał być objęty polem antymagii. I nie było w tym nic przesadnie zaskakującego, wszak czaromioty również bywały rabusiami, czego w zasadzie sama stanowiła chodzący dowód. Uświadomiwszy sobie niekorzystne położenie, z butnej twarzy dandyski momentalnie odpłynęła cała krew i przybrała ona wyraz głębokiego zrezygnowania.
— A więc 10 sztuk złota? — uśmiechnął się szelmowsko jubiler, przesuwając błyszczące monety ku niej po kontuarze. — Tak jak się umawialiśmy?
— Tak, poproszę.

Minął ponad tydzień od odbicia Cytadeli Altaerein, gdy od strony Kręgu Alsety zaczęły dobiegać drobne wstrząsy podejrzanej natury. Umiarkowanie zainteresowana tym fenomenem szmaragdowooka dandyska udała się na miejsce, żeby sprawdzić stojący za nimi powód. Dokonawszy inspekcji, odnotowała stopniowy wzrost energii w całym kompleksie, jednak nie udało jej się zidentyfikować jego przyczyny.
— Trzęsie się, to się trzęsie. Pff, wielkie mi rzeczy — orzekła samozwańcza ekspertka od arkanów, wzruszając ramionami.
Skoro ona nie mogła dociec przyczyny, to najwidoczniej nie było to nic ważnego, dlatego też postanowiła ją zignorować. Zwłaszcza że w gruncie rzeczy nie wyglądało dla niej, by działo się cokolwiek alarmującego. Odmiennego zdania okazał się być paladyn Joresk, który pojawił się akurat wtedy gdy półelfka zamierzała wybyć z pomieszczenia z wrotami. Po dokładniejszym obadaniu okolicy, co dziewka obserwowała z założonymi rękami i delikatnie znużonym wyrazem twarzy, stwierdził nieco zafrasowany, że Krąg Alsety jest w istocie źródłem wstrząsów, a dokładniej: Wrota Łowców. Ich przyczynę upatrywał w rytuale, który wykonał Malarunk. Niestety charau-ka pilnujący hubu aiudara nie potrafili odpowiedzieć parze awanturników, co dokładnie próbował dokonać ich były przywódca duchowy. Powtarzali tylko ogólniki typu „wielka moc”, „potężni charau-ka”, prowokując tym samym jadowicie sardoniczne komentarze Da’naei. Zaniepokojony Strabo nie dawał jednak za wygraną. Dla pewności zbadał dokładnie Wrota Łowców, po czym oznajmił, że energia wywołująca wstrząsy ma właściwości magicznego ognia i wzrasta stopniowo. Szacował też, że w przeciągu paru miesięcy trzęsienia staną się silniejsze, o ile nie uda znaleźć się jakiegoś rozwiązania.
— Narastająca energia ognia? Przepraszam, nie mówisz przypadkiem o mnie? Wszak najgorętszą rzeczą w tym pomieszczeniu jestem właśnie ja! I co ty właściwie imputujesz tymi coraz silniejszymi drganiami? Skarbie, jeśli masz ochotę się trochę zabawić, powinieneś być bardziej konkretny — rzekła powabnym głosem z teatralnym wyrzutem.
Jak to często bywało, czaromiotka zawiść maskowała wyzywająco-ironicznym komentarzem.


W końcu jednak awanturnikom przyszło ponownie spotkać się pospołu pośród Kręgu Alsety z zamiarem pokonania Wrót Łowców. Każdym z osobna kierowały odrębne motywacje, chociażby paladyna Joreska Strabo trapiły wielce wywoływane przez aiudara wstrząsy. W przypadku Laveny jak zwykle powód był bardzo przyziemny. Z racji niezwykle wystawnego trybu życia wisiało nad nią ponure widmo niewypłacalności, co nie mniej silnie pchało ją ku nowej przygodzie niż szlachetnego zbrojnego mężczyznę, którego ponoć darzyła efektem. Na miejscu zjawiła się nadzwyczaj wcześnie jak na siebie, ożywiona nadzieją zdobycia obfitych łupów oraz ostatecznego załatwienia sprawy z kultystami Dahaka, co było głównym warunkiem wydarcia Grecie Gardanii reszty przyobiecanej nagrody.

Przyczynę uszkodzenia magicznej bramy już kilka dni wcześniej zidentyfikowali Joresk, Sidonius i Khair i przy wsparciu ksiąg z zakresu wiedzy tajemnej zdołali również opracować metodę jej reperacji. Jak się okazało, procedura ta wymagała niezwykle precyzyjnej manipulacji strumieniami mistycznej energii za pomocą klucza – grotu strzały poświęconego elfiemu bogowi Ketephysowi, więc do tego zadania jednogłośnie wyznaczono Da’naei. Rolę tę półelfka przejęła aż z nadmierną godnością, żeby nie rzec fanfaronadą. Bonheurówna zaoferowała się jako wsparcie przy kreśleniu znaków, aczkolwiek pyszna czarownica nie uważała w najmniejszym stopniu, by potrzebowała jakiejkolwiek asysty. Dobitne zaznaczenie tego jednak na nic się zdało, więc musiała znosić w jej mniemaniu zbędne uwagi Galtanki.

W konkluzji powyższego Lavena ujęła grot w smukłą, urękawiczoną dłoń i zabrała się do działania.
Cytat:
Instruowana przez Joreska, Sidoniusa i Khaira, kreśliła znaki i symbole, mocując się z niewidzialną mocą, która wprawiała bramę w ruch. Manipulowanie kluczem do bramy było niczym zapanowanie nad wartkim i kapryśnym nurtem rzeki, który ciągle wyrywał się ze swojego normalnego biegu, iskrzył, obiegał narzędzie i nie dawał się naprostować na ścieżkę, która była dla niego wytyczona przez runy na bramie.
— Teraz nakreśl runę Sanwez.
— Co?! Sam się weź!
— Sanwez!!!
— No chyba wiem! Jestem w końcu niezrównaną czarownicą biegłą w arkanach!... Eee, a jak to szło? Bo mnie wyprowadziłeś z równowagi i przez to wszystko zapomniałam!
Rychło okazało się, że nastrojenie Wrót Łowców nie było dla niej aż takie proste, jak się czarownicy wydawało. Jednak na szali spoczywała rozdmuchana reputacja „najwybitniejszej iluzjonistki, eksploratorki podziemi i specjalistki od zabezpieczeń w Avistanie”, toteż przykładała się ona do tego na tyle, ile pozwalała jej zwyczajowa niestaranność i niecierpliwość. Co nie znaczy, że nie dawała w żaden sposób upustu swemu znużeniu i irytacji. Przez myśli często przebiegało jej chociażby: „Lavena to, Lavena tamto. Niech ktoś da tej małpie banana!”, „Prawdziwa Gehenna!”, „Idź tam! Zrób to! A co z moimi potrzebami?!.
Cytat:
Już zdawało się, że miało się udać – już, już było blisko, a glify bramy rozbłyskały jeden po drugim, jednak nagle… ! Brama buchnęła ciemnokrwawym płomieniem, rozległ się głośny, trzeszczący dźwięk, zaś Lavena została przeszyta odpryskiem energii. Kiedy energia eksplodowała jej w twarz, półelfią czarownicę zamroczyło na niemal godzinę.
— Ja... ja mam wrażenie jakbym widziała podwójnie, albo potrójnie — wyjęczała zaraz po wypadku. — Widzę poczwórnie! Z całą pewnością poczwórnie!
Na jej szczęście po tym incydencie mogła spokojnie wrócić do siebie, bowiem okazało się, że w jego wyniku nastrojenie bramy elfów musiało zostać poniechane aż do następnego dnia.

Kolejnego dnia Da’naei podeszła do swego zadania z uzasadnioną obawą i napędzaną przez nią ostrożnością oraz skrupulatnością, co w połączeniu z nabytym doświadczeniem sprawiło, że od samego początku szło jej zdecydowanie sprawniej lepiej. Do tego stopnia, że poczuła się na tyle pewnie, by w trakcie kreślenia znaków gawędzić i oddawać się krotochwilom.
— Ach, Sidoniusie twój intelekt jest niesamowity — zachwyciła się teatralnie. — Czyż nie byłoby wspaniale, gdybyśmy mieli dziecko o twoim umyśle i mojej urodzie?
— Owszem, ale wyobraź sobie dziecko o mojej urodzie i twoim rozumie.
Półelfka w odpowiedzi tylko zazgrzytała zębami, bo akurat musiała się skupić na największym i najtrudniejszym węźle energii, który dzień wcześniej eksplodował jej prosto w twarz. Tym razem jednak w skupieniu pozwoliła energii się rozrzedzić, po czym w decydującym momencie zgrabnie nakreśliła ostatni krąg. Tym samym nadała ona koherencję zasilającemu elfią bramę łukowi energii. Co zdawały się potwierdzać dochodzące od konstrukcji jednostajne oscylacje. Wrota Łowców były naprawione.


Dzierżąca załadowaną kuszę i okryta swym zaklętym gorseto-napierśnikiem Lavena nawet bez sprawdzania była przekonana, że zabrała ze sobą wszystko, co potrzebne i lepiej już nie mogła być przygotowana. Jako przedostatnia pokonała mglistą zasłonę uruchomionej aiudara, zostawiając za plecami Sidoniusa oraz ostatnie świadectwo swej bytności w postaci echa uderzającego o kamienną posadzkę wysokiego obcasa.

Po krótkotrwałym i wielce osobliwym doznaniu ruchu dziewczyna wyszła z magicznej mgły, pojawiając się w długim korytarzu. Wewnątrz panowała całkiem wysoka temperatura, a powietrze było duszne i gryzące od dymu oraz siarczanych oparów.
— Gorącu tu, czy to tylko ja? — zapytała pół żartem, pół zarozumiale.
Nie potrzebowała odkrywczych truizmów Renali, by po krótkich oględzinach wnętrza upewnić się, że z pewnością nie był to pierwotny stan tej budowli. Potoki stopionych skał jakoś nie pasowały jej do boga łowów wyznawanego przez jej przodków.
— No nie powiem, fajna ta świątynia Ketephysa — cmoknęła. — Taka docieplona.
Widząc, że Joresk wyrwał się do przodu, czarownica momentalnie ruszyła jego śladem.
— Słusznie, tylko głupcy się wahają.
Po pokonaniu kilku kroków odwróciła się nagle i dodała.
— Kto ostatni ten Voz!
 

Ostatnio edytowane przez Alex Tyler : 01-08-2023 o 09:24. Powód: nazwy mieszkańców miast, osiedli i wsi piszemy minuskułą
Alex Tyler jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem