Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-08-2023, 23:27   #4
Mi Raaz
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Taric dobrze czuł się w mieście po którym się przechadzał. Szedł na umówione miejsce spotkania mijając budynek świątyni Shelyn. Bogato zdobione płaskorzeźby na tympanonie wyobrażały sceny z życia bogini, a kolumny wieńczyły spiżowe głowice z wywiniętymi wolutami. Taric lubił patrzeć na ten budynek. Nie tylko dlatego, że projektował go jego dziadek, ani dlatego, że jego starszy brat właśnie zakończył nowicjat w murach tego budynku. W jego proporcjach było coś niesamowitego. Z jednej strony ulotność, z drugiej solidność. Spiż i biały marmur żłobione delikatnymi ruchami, tak, że zdawały się ulotne niczym jedwab na wietrze. To była prawdziwa sztuka.

Westchnął i ruszył w dalszą drogę. Rodzina Jarvis była rodziną szlachecką od pokoleń. Połowa wszystkich budynków w mieście była wykonana na ich zlecenie, przy pomocy ich robotników. Druga połowa miała jedynie projekty wykonane przez kolejne pokolenia Jarvisów. Taric czuł dumę z tego powodu. Gdy ominął świątynię Shelyn to niemal natychmiast wszedł w cień świątyni Asmodeusza. Największej budowli w mieście, dominującej nad całym dystryktem. Owszem, po zakończonej wojnie domowej wiara w Asmodeusza nie była już oficjalnie dominująca, jednak wszyscy mieszkańcy długo będą pamiętać budynek jako świątynię Asmodeusza. Chociaż Domina Jilia Balinus dokładała wszelkich starań. Oficjalnie był to teraz Administracyjne i Obywatelskie centrum Ravounel. Czyli w zasadzie biurokratyczna stolica państwa. Było w tym coś przewrotnego. Świątynia Asmodeusza była zbudowana na pięciu nawach, z których jedna była pogrążona w wiecznej ciemności. Z dachu budynku na petentów zerkały rzeźby diabłów i demonów. Wokół były rozstawione rusztowania. Przebudowa Centrum Obywatelskiego była w trakcie… już od trzech lat. Tymczasem każdy chcący uzyskać pozwolenie na budowę własnego domu musiał nie tylko mieć sakiewkę dla chciwego urzędnika, ale też sporo odwagi maszerując w ciemność pośród czujnych spojrzeń demonów.

Taric westchnął i ruszył do swojej ulubionej dzielnicy. Jarvis End. Ta dzielnica była sercem miasta. Tętniła życiem. Rodzina Tarica włożyła w to sporo pracy, a lud odwdzięczył się już na zawsze uwieczniając ich nazwisko w nazwie dzielnicy.

Jarvis End było piękne. Kolorowe nie tylko ze względu na budynki, ale też ze względu na ludność. To w tym miejscu było najwięcej imigrantów. To tu mieszkali półorkowie z gór Menadoru obok morskich półelfów z nadbrzeża. Poza tym znajdowało się tu wiele domostw niziołków, a nawet diabelstwa, które nie zniknęły z miasta po wojnie domowej. Zresztą w mieście nadal żyli lojaliści Chilax, czy też łowcy niewolników, chociaż Domina zakazała niewolnictwa. Całe Ravounel było młodym państwem, pełnym sprzeczności. Ale w Jarvis End królowała sztuka. Centrum dzielnicy była wielka Opera, a wokół niej różne inne miejsca wieczornych i nocnych rozrywek, od luksusowych szynkwasów, po kluby dla dżentelmenów.

Po minięciu Jarvis End Taric Jarvis dotarł wreszcie do Starego Kintargo. Była to najstarsza dzielnica przypominająca o tym dlaczego miasto stało się tak bogatym ośrodkiem handlowym. W powietrzu było czuć wyraźnie jod. Nadal w pobliżu była funkcjonująca kopalnia soli, a przy niej targ solny. Sól była jedynym znanym środkiem do konserwacji żywności, poza magią. A to oznaczało, że była nadwyraz cenna. W pewnym momencie sól stała się środkiem płatniczym respektowanym na równi ze srebrem (którego zupełnie przypadkiem kopalnie znajdowały się nieopodal Kintargo). Legendy głoszą, że to tutaj ukuto zwrot “słono za coś zapłacić”.

W każdym razie wokół nawet powietrze było słone. Nie była to domena Jarvisów, toteż Toric odwiedzał ją tylko gdy musiał. A teraz musiał.

Był trzecim dzieckiem głowy rodu, Baronowej Belcary Jarvis. Pierworodna miała przejąć po matce stanowisko w Dworze Monety. Drugi został wydany do stanu kapłańskiego. A trzeci… Cóż… trzeci Taric miał się wykształcić. Trafił tym sposobem w mury Alabastrowej Akademii. Akademii, która kształciła wysokiej klasy botaników, zoologów, zootechników. Dopiero od dwóch lat kształcono tam w kierunku arkanów magicznych. Wcześniej, pod rządami Chalix magia arkanistyczna była w Kintargo zakazana, a teraz miało się to zmienić.

Czy Taric był magiem z powołania? Nie. Czy lubił to? Nie. Czy nauka przychodziła mu z łatwością? Nie. Wręcz przeciwnie. Po pierwszym roku miał wylecieć. I fakt posiadania korzeni w jednym z najbardziej znanych szlacheckich rodów nie był w stanie mu pomóc. Ale jak się okazało był ktoś, kto pomóc potrafił. Kilku studentów wybijało się nad pozostałych. Mieli lepsze układy z prowadzącym. Taric przeprowadził swoje własne śledztwo i okazało się, że każdy z nich wykonywał jakieś mniejsze, bądź większe zlecenia dla rodziny Jhaltero. Ponoć jedna z młodszych rodu wykazywała niezwykłe zacięcie w zakresie okultyzmu i sowicie płaciła za zdobywanie materiałów z tego zakresu. Co więcej owe materiały można było kopiować, a te kopie wykorzystywać do własnych celów. Nie ważne czy celem było podszkolenie się w magi, czy też przekazanie przepisanych formuł zaklęć zaprzyjaźnionemu profesorowi. Tak czy inaczej w końcowym rozrachunku prowadziło to do poprawy wyników.

Tym sposobem Taric Jarvis trafił na Calindrę Jhaltero. Ich rodzice czyli Baron Canton i Baronowa Belcara wraz z siedmioma innymi baronami i baronowymi praktycznie zarządzali ekonomią miasta, podczas gdy młodzi mieli swoje zajęcia. Taric chciał uzyskać tytuł magistra Alabastrowej Akademii. A Calindra? Cóż… Tarica mało obchodziło jaki jest jej cel, póki współpraca pozwalała mu realizować jego własne.

***

Stał więc w wynajętym magazynie solnym pośród ludzi i nieludzi, których widział pierwszy raz w życiu niczym szlachcic z obrazu. Wysoki, gładko ogolony, z dumnie podniesionym czołem. W kolczudze osłoniętej błękitnym płaszczem, który na klatce piersiowej spinała srebrna brosza w kształcie kamiennego mostu. Płaszcz wyglądał jakby był barwiony tego ranka i jeszcze nigdy nie noszony. Brosza zaś była solidna i bez śladów śniedzi. Były to jedyne wskazówki co do pochodzenie mężczyzny. Unikał bardziej ordynarnych insygniów, jakimi bez wątpienia byłby herb na tarczy.

A przyznać trzeba było, że miał ze sobą sporą tarczę. Jednolicie niebieską i okrągłą. Miał ją na plecach, a spod niej wystawała bardzo długa rękojeść miecza, dostosowana do umieszczenia na niej obydwu dłoni.
Bardzo dobrze wykonana kolczuga osłonięta była czarną szatą, bez insygniów. Całości dopełniały wysokie za kolana buty z dobrj jakości skóry, i niewielki plecak podróżny z którego wystawała księga i… łom.

Przysłuchiwał się uważnie wystąpieniu lady Calindry. Wiedział, że rząd chciał wybudować nowy port. Ba, był niemal pewny, że jego starsza siostra kontraktowała od rodziny Jhaltero glinę do wypalania cegieł już na ten projekt. Budowa ma ruszyć następnej wiosny… albo już tej jesieni.

W duszy Taric przeklnął, swój brak zaangażowania w rodzinny interes. A potem… potem było tylko gorzej. Rozpoczął półork zwany Grakka. Taric nigdy nie podejrzewał półorków o stosowanie się do etykiety szlachty, jednak ten zdawał się poznać ją w najgorszych portowych spelunach. “Jakże to można rzecz złotko, do pani herbowej?”

Na moment Tarica zamurowało.

Potem cośtam rzucił chłopak w za dużym płaszczu. Może był ze dwa, najwyżej trzy lata młodszy od Tarica, ale solidnie zbudowany szlachcic mógłby go zasłonić całkowicie swoją szeroką klatką. A może i dwóch takich.

“Nobles Oblige”

- Nazywam się pan Taric Jarvis, i najpewniej na mnie spocznie obowiązek dowodzenia tą grupą. Mówimy o hrabii Cheliaxu, który budował posiadłość. Około roku 4540 roku. Prawdopodobnie nie budował jej własnymi siłami, a nawet jeśli, to prawdopodobnie ktoś mu to zaprojektował. Szlachta jest dość leniwa -
Taric uśmiechnał się lekko zdejmując z dłoni czarne, jedwabne rękawiczki.
- Jeśli plany takiego budynku istnieją, to sądze, że jestem właściwą osobą, żeby je uzyskać. Jednak, jeżeli były tam zawarte jakieś dodatkowe umowy poufności, to mogą być znacząco okrojone, lub może ich w ogóle nie być. Co zaś do reszty, to bliźniacy mieliby dziś około osiemdziesiąt lat. Służący pewnie grubo powyżej setki. Zatem o ile nie był długowiecznym elfem, to nie liczyłbym na niego jako źródło informacji. Aczkolwiek domniemywuję, że warto rozpytać w wiosce, w którym ów sługa dokończył żywota i lub w najbliższych osadach ludzkich w pobliżu posiadłości. Zgadzam się z mym przedmówcą - Taric wskazał otwartą dłonią na półorka - że właściwym jest przeprowadzić rozpoznanie. Uwadze zebranych raczej nie uszło, że dłonie choć spore nie wykazywały najmniejszych śladów pokalania pracą.

- Chciałbym też się dowiedzieć, kiedy do posiadłości ruszyła ostatnia ekspedycja. Z czyjego polecenie i… dlaczego po jej zaginięciu nie wysłano nikogo, żeby ich ratować.

- Gdyby pani uczyniła nam ten honor i podzieliła się tymi informacjami, to będę niepomiernie wdzięczny.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline