Aldan nie czekając na resztę zaczął włazić na chropowate skały. Po dłuższej chwili dotarł do szczytu.
- I co, jest osada? - zapytał z dołu barbarzyńca.
- Nie, ale też jest zajebiście - odparł mag. Jego oczom ukazała się niewielka zatoka, wcinała się w ląd i znikała pod skalną ścianą. Ktoś uparty i nie lękający się zamoczenia mógł tamtędy wejść do sporej jaskini. Być może prowadziła na drugą stronę skalnej ściany, a być może w jakieś piekielne czeluści.
Zatoka miała może ze czterdzieści metrów szerokości, co do głębokości trudno było stwierdzić. Na drugim brzegu Aldan zobaczył rodziców niedawnego prześladowcy barbarzyńskich jajek. Dwa kraby wielkości wołów spożywały posiłek. Główne danie wyglądało znajomo, jaskrawe strzępy odzienia przywodziły na myśł poznanego na statku sprzedawcę używanych karet, niejakiego Hobsa. Jasnym się stało, że obietnice znalezienia niedrogiej karety stały się nieaktualne. Tak coś w głębi duszy mówiło magowi, że ów osobnik może nie być do końca tak słowny jak wszystkich wokoło zapewniał.
Wokoło miejsca posiłku walały się resztki statku wyrzucone przez fale. Być może dałoby się znaleźć coś przydatnego, ale było by to jawnym wpraszaniem się na obiad u krabów.