Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-08-2023, 12:05   #6
Santorine
 
Santorine's Avatar
 
Reputacja: 1 Santorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputację


Ciemnoskóra druidka podbiegła pod mroczny kształt i zamachnęła się kamiennym nożem, ale ostrze przemknęło przez powietrze obok smoka. Druidka zacisnęła zęby i zamachnęła się ponownie, ale tym razem jej cios również chybił.

Cienisty smok zaryczał, a z jego wnętrza bryznął pióropusz dymu, rozżarzonych węgli, gorącego powietrza i ognia. Wug ledwo co uniknął smoczego oddechu, jednak pozostali w grupie mieli mniej szczęścia: płomień poparzył wszystkich, którzy znaleźli się w zasięgu widma. Kreacja Laveny raz jeszcze uległa zniszczeniu z perfekcyjnej harmonii, zaś płaszcz kapłana przez parę chwil zajął się płomieniem.

Paladyn zawołał po raz kolejny swojego boga, a nad Laveną rozbłysła jasna tarcza, zasłaniając dojście gorejącym popiołom. Joresk z bitewnym okrzykiem rzucił się do przodu i dźgnął swoją gizarmą: celnie!

Zaraz za rykiem cienistego smoka rozległ się kolejny, należący do barbarzyńcy, który dzierżąc swoje dwie bronie, pognał pod zjawę i zamachnął się swoim młotem bojowym. Sylwetka Wuga zapłonęła zimnym płomieniem, zaś młot pokrył szron. Coś huknęło, coś rozwiało się w środku dymiącego kształtu, jednak było jednak nadal daleko, daleko od końca. Uderzenie lodowego młota sprawiło, że płomienie cienistego smoka przygasły.
– Nadzwyczajne, niezwykłe! - zawołał Sidonius. – Ta istota, jak z moich snów! Wiedziałem… Wiedziałem, że ją spotkam!
— Dobrze wiedzieć, doktorku — syknęła Katerina — ale może powiedziałbyś nam coś przydatniejszego ponad to, że to coś jest obiektem twych mokrych snów?
Sidonius był poruszony. Przez chwilę przyglądał się smokowi, ale… Zrezygnował.

Szybko użył swoich narzędzi leczniczych i zaczął opatrywać rany Khaira, kapłan bowiem został dotkliwie poparzony. Sidonius pracował szybko i sprawnie, wykorzystując swoje zdolności lecznicze, aby przyspieszyć proces. Nie był to szczyt marzeń, ale kapłan wyglądał lepiej niż przed paroma chwilami.

Śledczy znowu wlepił swój wzrok w cienisty kształt rzygający płomieniami: Sidonius wyglądał tak, jakby chciał coś to powiedzieć i miał to już na końcu swojego języka, ale chyba nie do końca wiedział, z czym ma do czynienia.
– Aaach, nie, nie, to nie to! - zawołał Sid. – Znam go, widziałem go! Kiedyś, dawno temu… Khalesir, dawny smok z Taldoru? Nie, nie, nie… Esaolathus?
Da’naei próbowała uskoczyć przed buchającymi z paszczy płomieniami, ale zbyt dużo czasu zmitrężyła na przyglądanie się formującemu smokowi, by zdążyć.
— Ała! — krzyknęła żałośnie, zdjęta potwornym bólem.
Niestety świetlista tarcza Joreska nie zdołała zmitygować wszystkich obrażeń. A i próg bólu rozpieszczona dziewka miała bardzo niski. Mimo to po obejrzeniu zniszczeń, których ogień dokonał na jej nowym przyodziewku, wysokiej wartości produkcie wykwintnego krawiectwa, momentalnie zawrzała, jakby puszczając całe cierpienie w niepamięć.
— Ohh… Naprawdę mnie wkurzyłeś!
Rozsierdzona płomiennowłosa półelfka nacisnęła na cyngiel kuszy, zwalniając mechanizm. Bełt pomknął przez rozgrzaną przestrzeń, jednak jedyne, co zdołał dokonać, to przeciąć dym i roztrzaskać się o kamienną ścianę. Zaraz potem magini krzyknęła zaklęcie. Jej dłoń zalśniła elektrycznym wyładowaniem, które natychmiast pomknęło w stronę wroga. Niestety, także i ten wysiłek spełzł na niczym.
— Och, nie! Moje zaklęcie! — jęknęła, ujrzawszy, że jej czar nie poczynił nawet najmniejszych szkód.
Kapłan był nieźle wkurzony i pierwszej chwili miał ochotę zrewanżować się smokowi i, na przykład, zaatakować ziejącego ogniem przeciwnika bronią wykonaną z magicznej mocy... ale rozmyślił się, pozostawiając walkę innym.
Khair wyciągnął rękę i skierował swoją moc w kierunku Laveny. Światło biło z jego dłoni i otoczyło jej ciało. Lavena poczuła, jak jej rany się zabliźniają, a siły wracają do niej.

Katerina pospiesznie aktywowała swój bursztynowy talizman. Kiedy tylko ten zaczął obracać się w popioły, muszkieterka wskoczyła pod ciemny kształt, jednak nadarme! Widmowa siła wypchnęła ją z powrotem w miejsce, z którego przybyła. Ostatecznie, fechmistrzyni otoczyła cienistego smoka.
- Rozproszyć się! - krzyknął paladyn, a następnie z gniewnym okrzykiem dźgnął bestię, zaraz potem przywołując ochronną tarczę.
Paladyn wydał z siebie groźny ryk, jednak nie dało to żadnego rezultatu. Znacznie lepiej poszło dźgnięcie: Joresk był pewien, że dźgnąwszy wnętrze czarnej chmury, dosięgnął… Czegoś. Istota jednak nie wydała z siebie nawet najmniejszego stęknięcia bólu ani jęku, wpatrzona gdzieś, daleko za nieistniejący w podziemiach horyzont.
– Jaaaah! - krzyknęła Renali.
Kobieta zawzięcie uderzała raz po raz kamienną klingą.

Nagle, w paru chwilach, istota zniknęła, jak gdyby nigdy nie było jej tam. Wirujące popioły rozproszyły się w małe kłęby dymu, iskry ognia pomknęły w głąb tunelu. Tam dalej, powietrze zgęstniało na powrót, tym razem formując parę postaci: ponownie, potężną sylwetkę smoka, a pod nim jakieś dwoje postaci, które wyglądało przy nim niczym para błagających o życie dzieci. Wyglądało na to, że były to… elfy? Mieszczanie?

Smok po raz kolejny rozpostarł swoją paszczę, z której rozjarzyła się najgorętsza pożoga: cienie dwóch postaci natychmiast rozwiały się pod eksplozją ognia. Gorejąca ściana ogarnęła śmiałków z Rozgórza, jeszcze bardziej śmiertelna, niż ta poprzednia. Sidonius krzyczał w bólu, zaś Wug warknął gniewnie, kiedy strumień ognia sparzył go dotkliwie.

Sklepienie zatrzęsło się, na kamiennej ścieżce pojawiło się parę szczelin, z których wypłynęły pojedyncze, małe linie magmy, które natychmiast utworzyły małe kałuże.

Podróżnicy, przytłoczeni przez ogarniające płomienie, nie byli pewni, czy wszyscy przetrwają jeszcze jeden taki podmuch.

Tarcza Joreska po raz kolejny rozbłysła nad Laveną.

Barbarzyńca nie poddawał się: mocno już poparzony Wug, na którego ciemnozielonej skórze pojawiły się bąble i którego włosy były osmalone przez płomienie, z okrzykiem bojowym parł przed siebie. Wug, przystąpiwszy cienistego kształtu, uderzał mieczem i młotem bojowym. Z pyska bestii nie podniósł się nawet najmniejszy okrzyk bólu, jednak płomienie przygasły, spotkawszy się z lodowatym ogniem.

Wiśniowowłosa półelfka przegryzła wargę z irytacji, jako że nie mogła nic uczynić potwornej maszkarze. Fakt ten tylko podsycał jej gorejącą furię zasilaną przez iście płomienisty temperament. Jednak po krótkiej chwili na jej oblicze niespodziewanie wystąpił szelmowski uśmieszek „Może i nie mogę cię spalić, ale zobaczymy, co powiesz na to!”. Co pomyślawszy, wypuściła kuszę ze swoich rąk, aby natychmiast wyciągnąć pożółkły pergamin ze swojej sakwy. Ta upadła, kiedy magini rozwijała pergamin i recytowała mantry i słowa mocy zapisane na skrawku papieru. Natychmiast po wyrzeczeniu ostatniej inkantacji, strumień mocy popłynął w kierunku paladyna z gizarmą: ten w paru chwilach urósł, spotężniał. Jego wzrost był teraz równy ogrom.



Khair ponownie przedłożył dobro ogółu nad własne i wykrzyczał modlitwy do swojej bogini. Jego sylwetka rozbłysła złotym światłem i podróżnicy wokół poczuli, jak ich rany i oparzenia zasklepiają się, a spojrzenie bogini dodało im otuchy.

Muszkieterka pobiegła, raz kolejny próbując dać flankę orkowi. Dźgnęła parę razy swoim rapierem w ciemność przed nią. Zdało się, że trafiła, ale w co tak naprawdę uderzył rapier - wiedzieć nie mogła. Ciemność i płomień ustępowały z wolna. Pomimo sukcesu uznając obecną atmosferę za ździebko zbyt gorącą jak na jej gust, Katerina poniechała prób ponownego ataku i pobiegła dalej wzdłuż tunelu, w odległym łuku upatrując drogi ucieczki od widma rozsiewającego wokół popielne inferno.
-- To wy sobie tańcujcie z bożkiem zniszczenia, a ja sprawdzę, czy gdzieś dalej nie ma jakiejś przyjemniejszej manifestacji! — rzuciła jeszcze przez ramię. — Najlepiej któregoś elizejskiego bóstwa.
Joresk syknął czując, jak parzy go metal zbroi, ale popędził za bestią, zamierzając się gizarmą - nie było czasu na zręczne manewry, liczyła się tylko siła.

Paladyn, rosły, niby ogr lub też mantykora, w paru podskokach podbiegł do - czego? Było to wspomnienie czegoś, co zdarzyło się tutaj? Czy też jakieś echo tego, co dopiero miało nastąpić w niedalekiej przyszłości? Joresk dźgał gizarmą, macając ostrzem w czarnej chmurze za czymkolwiek, by odesłać bestię w niebyt.

Czarnoskóra druidka przebiegła dystans dzielący ją od smoczego kształtu i z odwagą dźgnęła swoim kamiennym nożem. Jeden cios, drugi, trzeci i czwarty, aż wreszcie…

Popioły rozwiały się. Nic nie towarzyszyło ostatecznemu odpędzeniu widma - nie było żadnego krzyku agonii, żadnego dźwięku. Popioły po prostu rozwiały się, jak gdyby nigdy ich nie było, a atmosfera zelżała. Przynajmniej na tę parę chwil. Gorąco ustąpiło, a wirujące popioły rozstąpiły się.

– Khuuurwa… - Wug rzucił miecz i młot i wsparł się na swoich kolanach. – To ma być ten Dahak? To ma być, kurwa, ten Dahak, ten?
Ork splunął na podłogę, w ustach mieląc kolejną wiązankę przekleństw.
– W istocie! - zawołał Sidonius, czarny od sadzy. – W jakiś sposób, uwaga Dahaka została przyciągnięta przez Malarunka!
Zdało się, że dhampir miał powiedzieć coś jeszcze, ale zamyślił się nagle. Wug pokręcił głową i wypluwał z siebie kolejne przekleństwa - to we wspólnym, to w orczym, tymczasem Sid spoglądał w dal, nagle nieobecny myślami.
— Cóż, to chyba oczywiste, że żałośni bożkowie miary tego, jak mu tam, Dahaka bledną w obliczu majestatu Laveny — oświadczyła dumnie czarownica, przyjmując władczą pozę. Jakby zupełnie niepomna nieprzystającego do deklaracji stanu własnego zdrowia i przyodziewku.
- Nie ma czasu na dywagacje! - własny dudniący po powiększeniu głos zaskoczył paladyna - Jeśli to zjawa czy inna manifestacja, może wrócić w każdej chwili. Ruszajcie się, do portalu!
— W sumie jak się tak zastanowić… teraz wszystko masz takie… duże? — Lavena stanowiła ostatnią osobę w drużynie, która potrafiłaby zachować powagę sytuacji. Zwłaszcza w momencie, gdy zagrożenie ustępowało.
- Jeśli zaklęcie utrzyma się dość długo, możemy to sprawdzić - pytanie półelfki rozbroiło Joreska, z trudem powstrzymał się od śmiechu.
— Ha! Zatem rzeczywiście czas nagli! Do portalu! I jakem rzekła wcześniej: kto ostatni, ten Voz!
— Jestem przekonana, że Dahak będzie na tyle kulturalny i cierpliwie poczeka, aż zakończycie odpowiednie pomiary, jeśli zdecydujecie się przeprowadzić je tutaj — Katerina sarknęła w stronę duetu, nie zaprzestając kroczenia w żwawym tempie w kierunku portalu. — W imię nauki, rzecz jasna!
Khair nie włączył się do wymiany poglądów, ale, podobnie jak Kat, ruszył w stronę portalu, chcąc w miarę szybko opuścić to nieprzyjemne miejsce.
— Dureń i tak uprzykrzył nam życie — stwierdziła lekko podirytowanym tonem czarownica, odnosząc się do słów Galtanki. — Jeśli Strabuś go zawstydzi to już w ogóle stanie się nie do zniesienia!
Wtem z całą świadomością nawiedziła ją ta diaboliczna i wielce kusząca wizja zagrania na nosie denerwującemu bóstwu.
— Zaraz, to jest myśl!
Jednak nagłe ukąszenie bólu i rzut okiem za siebie, na rozlewającą się po komnacie rozpaloną masę skalną, sprawiły, że raptem przeszła jej ochota na tę krotochwilę.
— Albo dobra, innym razem.
— O ile Malarunk nie przerysował podświadomie pewnych partii tej manifestacji podczas rytuału — parsknęła muszkieterka, stopniowo bardziej rozbawiona słowną wymianą niż rozeźlona oparzeniami. — Kto wie, jakiż to charakter przyjmowały obsesyjne fantazje w tym małpim czerepie.
— Spokojnie, w razie czego mam jeszcze drugi zwój — uśmiechnęła się podstępnie ruda wiedźma.
Wug kiwnął tylko głową, kiedy grupa zaczęła zbliżać się do portalu, natomiast Sidonius zdawał się przez pewien czas być pogrążony w swych myślach. Nie było jednak do dodania nic, co powiedział wcześniej, toteż dhampir milczał.



~
Dotkliwie poparzeni podróżnicy czym prędzej przeszli przez kolejną magiczną bramę. Pędząc ku portalowi, Joresk i Khair zauważyli, jak w paru innych miejscach posadzka rozpęka się, a z wnętrza zaczęła sączyć się lawa, niby z nowopowstałej rany krew. Wyglądało na to, że Sidonius miał rację: choć najbardziej oczywiste zagrożenie minęło, można było wyczuć w tym miejscu jakiś dziwny rodzaj obecności, jak gdyby akt odpędzenia mrocznego kształtu zwrócił czyjąś uwagę lub też jakby szczeliny w ścianach tunelu nagle zyskały paręnaście par oczu, które obserwowały przechodzących. Czy naprawdę, naprawdę był to sam Dahak?

Joresk, wchodząc, przeciskał się przez bramę z niejakim trudem z powodu swoich nowych gabarytów. Po kolei, wpychał do mglistych wierzei swoje dłonie (wielkie, niczym bochny chleba), ramiona (grube, niby bale w palisadzie) i wreszcie tors (podobny głazom pod cytadelą Altaerein).

Kiedy tylko paladyn wgramolił się w magiczny portal, pozostali śmiałkowie podążyli jego przykładem, acz wykazując przy tym więcej gracji, niż on.

~

Świątynia

Przeszli przez kolejną bramę. Po raz kolejny, odczuli to samo: ciemność, nieokreślone uczucie pędu przez nieprzenikniony mrok, a zaraz potem trzaskający dźwięk, mgła. Wyjście z kolejnej bramy.

Przez bramę przeszli kolejno Joresk, Wug, Katerina, Lavena, Sidonius i Khair.

Znaleźli się w jakimś małym, nie mniejszym niż jedna z komnat cytadeli Altaerein grobowcu. Wrota Łowców były najbardziej zdobnym elementem tego pomieszczenia i, jak się zdawało, jednym, którego zgnilizna nie imała się. Tu ściany były pokryte na wpoły zeschniętymi roślinami i brudem. Małe kawałki sklepienia leżały w nieładzie na posadzce. Na ścianie znajdowały się jakieś na wpoły starte malunki i glify, chyba przypominające sylwetki, jednak równie dobrze mogło to być cokolwiek.

Na samym środku małej komnaty znajdował się kamienny postument, ale był on pusty: obok niego leżały roztrzaskane resztki jakiejś skrzyni lub też trumny, ciężko było określić. Wąskie schody, zdruzgotane i pokruszone, prowadziły na górę, skąd wydobywało się słabe światło.

Jako że nie było żadnego innego wyjścia, niż góra, pozostawało udać się tam.

Wyszli - najpierw z kamiennego lochu, a zaraz potem pustym korytarzem, w którym głucho dudniły kroki.

Wreszcie, po wyjściu z parnego lochu, udało im się ujrzeć światło dnia, i to jakiego dnia! Gorąco, które towarzyszyło im od czasu potyczki ze smoczym widmem, wcale nie zelżało. Wyszedłszy na zewnątrz, w ich nozdrza natychmiast wdarł się zapach lasu.

Kamienny otwór w ziemi, z którego wyszli, zapewne był kiedyś częścią jakiegoś większego kompleksu - wokół niego rozstawionych zostało parę fundamentów, które jeszcze przetrwały.

Wokół stały stare, zapomniane już chyba, kamienne struktury, które wyglądały na proste, wbite w ziemię kamienne filary i resztki murów dawnej świątyni.

Las otaczał świątynię, a ściana drzew była gęsta, zwarta i ciemna, choć w paru miejscach można było dojrzeć rośliny o kolorach purpury i bieli. Drzewa były znacznie, znacznie większe od tych, które mogli spotkać w Isgerze - ich kora była gruba, chropowata i w niektórych miejscach krwawiła żywicą. Pod nimi znajdowała się masa małych, różnokolorowych kwiatów, z których czasem podrywał się przygodny ptak. Z wnętrza potężnego boru dochodził zapach - coś, co pachniało jak jakaś mieszanka mięty i glistynii, a także wilgoci.

Z nieba padała lekka mżawka.

Świątynia znajdowała się w zagajniku, który został wykarczowany w dżungli. Kamienne płyty, które tu i ówdzie porastała winorośl i wschodzące w pęknięciach listowie, były spalone. Czarna sadza pokrywała w sporych połaciach kamienne płyty świątyni, ale także osadziła się na wpół zwęglonych gałęziach drzew palmowych na linii lasu.

Zwęglone także były pozostałości, kikuty drzew ogrodu, który był tutaj kiedyś. Rośliny i kwiaty zostały wyrwane lub wypalone do gołej ziemi. Niewątpliwie, nie tak dawno temu, musiała rozegrać się tutaj walka.

W centrum znajdował się krąg utworzony przez kamienne kolumny. Tam ziemia była najczarniejsza, a wykopany w mule dół został zasypany kamieniami. Te zostały stopione, zapewne nie tak dawno, tworząc zakrzepłą lawę. Tu, w środku, znajdował się pojedynczy obelisk wykonany z ociosanego bala. Na jego szczycie znajdował się prymitywnie wyrzeźbiony pysk smoka owinięty jakąś szmatą, na której wymalowane były symbole.

Poza świątynią rozciągała się zielona, gęsta dzicz dżungli.


 
__________________
Evil never sleeps, it power naps!
Santorine jest teraz online   Odpowiedź z Cytowaniem