Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-08-2023, 21:54   #66
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 11 - 2521.04.25; mkt; popołudnie

Miejsce: pn-wsch Hochland; północne pogórze; m. Breder; główny rynek; targ i gospody
Czas: 2521.04.25; Marktag; wieczór - południe
Warunki: ; na zewnątrz: dzień, pogodnie, sła.wiatr; ziąb (0)



Duivel



Poranek i pierwszą cześć dnia blondwłosy elf spędził chodząc pomiędzy straganami. Przez co buty i dół nogawek miał całkiem ubłocone w tym szaroburym błocie jakie zalegało na targu i ulicach naziemnej części miasta. Jak w południe jeszcze zaczęła padać mżawka co wypłoszyła tych mniej wytrwałych do domów i gospód to już całkiem zmoczyła wszystko i wszystkich co byli na zewnątrz. W końcu jednak i ona przeszła a szare do tej pory niebo zaczęło się przejaśniać i nawet słońce zaczęło pokazywać się pomiędzy tymi pierzastymi przesmykami. Zrobiło się pogodniej i jakby nieco weselej. Mieszkańcy miasta i przybysze spoza niego wrócili do straganów i na ulice ponownie je zaludniając.

Przy tym zwiedzaniu tutejszej oferty chłopów, rzemieślników i kupców Duivel nie znalazł broni wytworzonej przez przedstawicieli swojej rasy. Ale nie powinno go to dziwić. Breder do dużych miast nie należało a do tego chyba nie miało jakichś nadzwyczajnych związków z elfią rasą to i nie było się co dziwić, że nie mają elfickich towarów. Zresztą sam też coś nie spotkał żadnego swojego pobratymca w tym pstrokatym tłumie. Jakiś niziołek tu czy tam, nawet zauważalna ilość khazadów ale elfów to jak na lekarstwo.

Chociaż ze dwa czy trzy stoiska z łukami i osprzętem do nich znalazł. Ale nic nadzwyczajnego. Widocznie byli nastawieni na tutejszych myśliwych i może chłopskie milicje bo chociaż parę okazów mogło wzbudzać zaciekawienie to jednak na pewno nie wyszły one spod elfiej ręki.

Podobnie było z końmi. Koni było całkiem sporo. Większość to zwykłe chłopskie konie robocze do ciągnięcia pługa czy wozu. Całkiem zauważalna ilość wierzchowców czy koni bagażowych. O wiele skromniej było z rumakami używanymi przez rycerstwo i szlachtę. Były tak okazałe, piękne i dumne, że wielu przystawało aby chociaż popatrzeć, nacieszyć oko, dać coś do schrupania, pogłaskać a czasem pogadać o koniach. Ale niewielu było stać na nie. Zwłaszcza, że wojna wdarła się do sąsiedniego Ostlandu więc wiadomo było, że wojenne potrzeby będą pożerać także konie. Duivel może nie był ekspertem od handlu końmi ale jeździecka praktyka podpowiedziała mu, że ceny tych rumaków są chyba nieco droższe niż zwykle. Ale zwykle wojna z odwiecznym wrogiem nie stała u bram sąsiadów. Jasnym było, że teraz jest być może ostatni moment aby kupić w miarę na miejscu takiego bojowego wierzchowca. I miały one wzięcie chociaż kupowali je bogaci panowie szykujący się na wojnę. Albo jedna, niebieskowłosa bogata pani. Też szykująca się na wojnę. I chyba przedstawicielka górskiego margrafa zwracała na siebie uwagę bo na targu była tylko jedna młoda, bogata, nieznana kobieta a do tego kupowała te konie hurtem więc stała się niemałą sensacją wśród miejscowych. No i chodziła ze swoją mieszaną obstawą złożoną z górali, mieczników i halabardników co zapewniali bezpieczeństwo jej, jej kufrowi z monetami i zakupionym inwentarzem jaki odprowadzali na podwórze karczmy gdzie się zatrzymała milady von Falkenhorst. Ale uwagę elfa zwrócił w końcu ten ubrany na kislevicką modłę mężczyzna z buzdyganem.

- Aj co straż pomoże jak to się za miastem stało, w lesie jeszcze. - kupiec biadolił zrozpaczony nad swoją krzywdą. Akcent też sugerował, że chyba pochodzi z Kisleva lub wschodnich kresów Imperium. - Jestem zrujnowany, ledwo uszłem z życiem. O tam, w lesie nas napadli jak nocowaliśmy. - machnął w zdawałoby się losowy kierunek gdzie za ostatnimi straganami zaczynał się pradawny las.

I nieco chaotycznie bo wydawał się być zdruzgotany tym strasznym doświadczeniem streścił brodatemu elfowi i reszcie słuchaczy swoją tragedię. Nazywał się Simon i był kupcem handlującym winem i miodami. W Imperium kupował tutejsze sznapsy i piwa a potem wiózł je na wschód, do granicznego Petrogradu i Leszken a tam kupował słodkie miody i nalewki jakie woził z kolei do Imperium. Właśnie teraz jechał z taką trasą z imperialnymi baryłkami wypełnionymi płynnymi smakołykami gdy zatrzymali się na noc. Rano zamierzali pokonać ten ostatni kawałek i przyjechać tutaj, na dzień targowy ale nic z tego nie wyszło bo w nocy napadły ich te wrzeszczące, pokraczne gobliny! Całe mrowia! No i bronili się ile dali rady ale jednak chyba nie dali rady. Sam Simon w końcu zgubił się w sam w lesie w ogóle nie widząc gdzie się znajduje. Na szczęscie dobrzy bogowie pokierowali go we właściwą stronę i wreszcie wyszedł tutaj, w Breder.

- Ale tam wszystko zostało, moje wozy, mój wagon, baryłki, moi ludzie co tak dzielnie stawali, moi wspólnicy nawet nie wiem co się z nimi wszystkmi stało. Wszystko przez tą przeklętą, goblińską zarazę! - biadolił zrozpaczony nad własną tragedią. Ale nie tylko. Bo dla bezpieczeństwa utworzyli karawanę z kilku wozów należących do różnych kupców i tak planowali wspólnie przejechać na wschód. Ale nawet to nie pomogło, zwłaszcza, że napad był w nocy i w lesie.

Na propozycję Duivela Simon zgodził się pójść do Petry. Wydawało się, że jest tak zmęczony i przybity, że mu już wszystko jedno. Szefową zastali przy obiedzie więc gdy usłyszała wstęp zaprosiła ich obu do stołu i tu wysłuchała podobnej historii jaką złotowłosy i ciżba na targu usłyszeli niedawno na targu.

- A wiesz gdzie to jest? Ten wasz obóz? Trafisz tam? - zapytała go gdy jeszcze jedli. Kupiec też. Ciepły posiłek przydał mu sił bo nawet się ożywił gdy tak siadł w cieple i jadł coś ciepłego.

- Tak przez las to nie. Ze mnie żaden myśliwy. Dlatego się zgubiłem. Ale drogą to tak. Mogę zaprowadzić. Zresztą to proste, wystarczy wyjść tą drogą na południowy zachód i dzwon albo dwa i się dojdzie. Wczoraj nam właśnie zabrakło ten dzwon czy dwa aby dojechać tutaj dlatego nocą już nie chcieliśmy jechać przez las no więc rozbiliśmy obóz. Ale stąd to nie tak daleko. - wyjaśnił z całkiem rzeczowym spojrzeniem i tonem. Wydawało się, że wraz z ciepłem i posiłkiem wraca mu jasność myślenia.

- I mieliście wagony? - szefową zainteresował ten wątek bo sama szukała na targu krytego budą wozu zwanego popularnie wagonem ale na razie coś jej się chyba nie udało znaleźć czegoś odpowiedniego.

- Tak, nie wszystkie ale były. - Petra skinęła głową i zaczęła się targować. Była gotowa przegonić gobliny i w ogóle pomóc w niedoli ale w zamian chciała jeden wagon dla siebie. Kupiec protestował argumentując, że taki wagon jest wart o wiele więcej i to rozbój w biały dzień. - No to trudno. Ja potrzebuję wagon. Wy macie wagony. Możemy się dogadać. Ale jak nie to znajdź kogoś innego do ganiania się z goblinami. Chcę sam wagon, resztę możecie zatrzymać. - negocjacje trwały jeszcze dobrą chwilę. Ostatecznie kupiec zgodził się, że w zamian za pomoc odstąpi ze wspólnikami jeden wagon a von Falkenhorst, że dorzuci coś z kiesy swojego patrona aby kupcy nie żywili krzywdy i zawiści. Wtedy świeżo mianowana szlachcianka pokiwała swoją niebieską głową i spokojnie skończyła jeść swój obiad. Po czym wstała gestem wezwała do siebie Duiviela i Gretę.

- Słyszeliście. Pójdziecie z nim do tego ich obozu. Nie mogę dać wam wszystkich ludzi bo ktoś musi pilnować dobytku no i koni. Weźcie tych co się znają na lesie i tak dalej. I sprawdźcie. Co się da uratować z tego obozu to zbierajcie tutaj, do miasta a jak się nie da czy tych goblinów będzie za dużo to wracajcie. Chociaż nie zdziwię się, jeśli zrobiły napad w nocy i z nastaniem dnia zwiały. Ale może kto inny się tam przypałętać aby zgarnąć coś do siebie. Uwińcie się z tym jak najprędzej zanim tam wszystko rozkradną jak nie jedni to drudzy. - szefowa wydawała im ogólne polecenia. Wyszło na to, że do tego zadania nadawaliby się miecznicy Theiss bo halabardnicy to chyba mniej. Może nawet tych kuszników porucznika Ferro dałoby się namówić do współpracy. Co do tropicieli to oprócz Grety i Duviela szefowa też poleciła zebrać Stefana i Tobiasa. Bo zdaje się, że wyznawali się w tym leśnym rzemiośle.



Tobias



- Przybywamy z Middenheim. A co? Nie widać? - na pytanie Tobiasa pierwszy odpowiedział krasnolud. Ale ton był równie opryskliwy jak pierwsze, chmurne wrażenie jakie sprawiał. Jego okryta kocem towarzyszka na odwrót.

- Ależ Hagrinie. Przecież ten dobry człowiek tylko pyta. Pierwszy raz się widzimy. Skąd miałby to wiedzieć? - zwróciła się do towarzysza z miłą dla ucha, kobiecą łagodnością. Jej partner prychnął coś i pogrążył się w ponurych myślach. Więc ona przejęła pałeczkę rozmowy.

- Wybacz za mojego kolegę. Mieliśmy ciężką noc. Co ja mówię, “ciężką”! Straszną! Napadli nas w nocy. Całą chmarą. Te straszne gobliny. - tłumaczyła niziołka grzejąc dłonie od drewnianego kubka z parującą zawartością.

- Jakie tam straszne?! Zwykłe, żałosne, pokurcze! Pozabijałbym je wszystkie tuzinami! Tylko z tymi pokurczami to tak zawsze, że na jeden ubity tuzin złażą się dwa następne! - krasnolud chyba nie miał zamiar wtrącać się w tą rozmowę ale jak usłyszał od koleżanki o “strasznych goblinach” to gorąca krew znów uderzyła mu do głowy. A on zdzielił pięścią blat stołu aż wszystko podskoczyło. Widać było, że przemawia przez niego złość. Zmitygował się gdy zorientował się, że ten nagły wybuch chyba nieco przestraszył towarzyszkę bo znów zamilkł i zamknął się w sobie.

- No właśnie, oczywiscie masz rację Hagrinie ale wybacz, mnie się wydawały w nocy strasznie wielkie, groźne i straszne. Ale ja jestem tylko słabą, płochliwą niewiasta a nie takim dzielnym wojownikiem jak ty. - odparła niziołka znów kładąc mu swoją delikatną i pulchną dłoń na jego sękatej, spracowanej łapie. To pochlebstwo chyba dodatkowo uspokiło krasnoluda.

- W każdym razie kawalerze jesteśmy kupcami. Ja zajmuję się wyrobem garnków, patelni i kotłów wszelakich. Jestem Ludena Czerwona z klanu Czerwonych Kogutów. A to mój wspólnik, Hagrin Nolagrin. To najlepszy metalurg jakiego znam po tej stronie gór. - przedstawiła się i swojego towarzysza obdarzając go ciepłym uśmiechem.

- Jechaliśmy tutaj na targ i rozbiliśmy się na noc. Niedaleko. Ale do miasta przed zmrokiem nie zdążyliśmy. Więc obozwaliśmy ale w nocy napadły nas gobliny. Jak one wrzeszczały! Strasznie się bałam! Dobrze, że zdążyłam się schować i zamknąć w wagonie bo inaczej nie wiem co by było. A potem na szczęście trafiłam na Hagrina i on bohatersko mnie uratował. Cudem nam się udało wydostać z tej matni ale nasze wozy i cała reszta tam zostały. Nie wiem czy jeszcze ktoś się od nas uratował. Strasznie ciemno było w tym lesie ale trafiliśmy w końcu na drogę i po niej dotarliśmy tutaj. Już dzień był. Ale cały nasz majątek został tam w obozowisku na pastwę tych przeklętych goblinów. - Ludena bardzo przeżywała tą nocną napaść i wciąż wydawała się być przerażona na myśl o czymś tak strasznym. Hagrin zaś zachowywał ponure milczenie. Widać było, że na ramieniu ma założone świeże opatrunki.

Jeszcze chwilę rozmawiali przy stole gdy do środka karczmy weszła Greta. Rozejrzała się dookoła i jak jej spojrzenie spotkało się z Thobiasa dała mu znak aby do niej podszedł. Jak to zrobił zaczęła mówić szybko i cicho.

- Duivel przyprowadził jakiegoś kupca co go jakieś gobliny w nocy pod miastem napadły. Szefowa się z nim dogadała, że za wagon możemy im pomóc. Zbieraj się, idziemy tam. Jeszcze Duivel, Stefan i Theiss ze swoimi ludźmi. Może ktoś z tych tileańskich kuszników. - góralka o kasztanowym, krótkim warkoczu streściła mu polecenie szefowej gdy widocznie jednak jakieś zajęcie się dla nich znalazło w ten dzień targowy.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem