Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-08-2023, 08:35   #10
Santorine
 
Santorine's Avatar
 
Reputacja: 1 Santorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputację
– Renali, masz pomysł którędy powinniśmy się teraz udać? - zapytał Joresk.
– Ja mam, nasz mężny rycerzu. Skoro Khair twierdzi iż to niedokończone zaklęcie miało uderzyć w tutejsze elfy, to powinniśmy udać się do ich wioski. Ech, jak jej tam było... Akrivel! Będziesz nas w stanie tam poprowadzić, Renali?
– Tak, powinniśmy udać się do Akrivel, na północ stąd - rzekła ciemnoskóra kobieta, taksując spojrzeniem Joreska. – Przeprawa przez dżunglę w tej zbroi… To chyba nie najlepszy pomysł. Akrivel nie jest daleko stąd. Parę godzin drogi, zdaje się.
Lavena rzekła jeszcze do Renali:
– Renali, moja droga, kojarzysz może te ślady walki? - zapytała półelfka.
Na pytanie Laveny, Renali wzruszyła ramionami.
– Kiedy wkroczyłam we wrota, biliśmy się z kultystami Dahaka. Nie pamiętam tego filara… - tu druidka ruszyła kamień u podstawy drewnianego bala. – Kultyści rzucali zaklęcia ognia. To wydaje mi się zwykłą rzeczą - tu powiodła dłonią w powietrzu, pokazując spalone drzewa. – Nie wiem, co chcieli uzyskać, robiąc ten filar.
– Ach, doprawdy nie wiesz? - zapytała Lavena, z podejrzliwością przyglądając się ciemnoskórej kobiecie. – Zdawałoby się, że będziesz wiedzieć praktycznie wszystko o tej okolicy. Wszak pochodzisz stąd, nieprawdaż?
Renali zwróciła wzrok w stronę Laveny.
– Jestem Renali z plemienia Tkaczy Ametystu na zachód stąd - rzekła Renali, zakłopotana, że rozmowa zeszła na jej temat. – Elfy Ekujae znają nas i razem próbowaliśmy zepchnąć kultystów tam, skąd przyszli.
Tu zwróciła swój wzrok na spaloną świątynię. Szukała ciał, których nie było nigdzie.
– Zdaje się jednak, że moi towarzysze mogli ponieść porażkę.
— Och, to doprawdy poruszające — rzekła głęboko przejęta ruda wiedźma, przykładając smukłą dłoń do wpół odkrytej piersi. Jakkolwiek świetnie odegrane, jej emocje były równie szczere co zielonkawe złoto, które znalazła w paszczy drewnianego idola Dahaka. — W każdym razie, możesz mi kochana łaskawie rzec coś więcej o tym swoim plemieniu? Zaintrygowała mnie jego nazwa.
Uzasadnienie wiśniowowłosej było jedynie przewrotną wymówką zaserwowaną w ramach sardonicznego nawiązania do komentarza Kateriny.
– Mój lud zna się na przędzeniu tkanin i wplataniu w nie kamieni - tu Renali odsunęła poły swej szaty i wyciągnęła z kiesy mały pas wykonany z materiału, w który były wplecione, a jakże, małe ametysty. – Yoneri, starsza naszego klanu mówi różne historie o początkach naszej historii. Ale ja myślę, że to bajki. W jaskiniach obok naszego domu znajduje się ametyst. Ot, tyle z tajemnicy!
— I kogo wyznaje twój zacny lud? — Lavena uniosła delikatnie swe starannie wyregulowane brwi.
– Oczywiście, to Uvuko, Wieczny Tancerz i, bowiem znamy się na tkaniu, Nana Anadi, Wielka Tkaczka - tu ręce Renali drgnęły i przez parę drobnych chwil jej palce smagnęły powietrze, jak gdyby miały się wyrwać do wrzeciona. – Bogowie jednak rzadko są przychylni. Wielu z nas wierzy, że prawdziwym bogiem jest Las, ponieważ to od niego zależy to, czy jutro przyniesie życie lub śmierć.
— Całkiem nieźle walczysz, jak na kobietę z ludu tkaczek — stwierdziła niby mimochodem Da’naei. — Byłabyś tak uprzejma i rzekła mi coś więcej o tej Nana Anadi?
Nazwa kojarzyła jej się z jakąś wielce nieprzyjemną rasą, ale nie była w stanie przypomnieć sobie jaką.

Po paru chwilach jednak Lavena zaczęła kojarzyć, że Nana Anadi była bóstwem anadi: istot-pająków znanych ze swojej zdolności do przeobrażania się w humanoidy. I na samą tę myśl aż się wzdrygnęła.
– Starsza klanu, Yoneri, chciała, abym została zielarką, tak jak ona, jednak robota z dekoktami i ekstraktami nie pasowała mi! Zostałam wojownikiem. - zawołała Renali, konkludując całą rzecz pauzą. Przez chwilę zapatrzyła się gdzieś w dal, jakby przypominając sobie dawne dzieje. – Nana Anadi? Niewiele wiem o bóstwach. Wiem, że Nana wystrychnęła na dudka Asmodeusza, kradnąc jego klucze! Yoneri opowiadała mi wiele opowieści o Tkaczce, jednak nigdy nie miałam do nich pamięci… Być może poza paroma.
Czarownica przez moment skrzywiła się z niesmakiem i tylko porządna warstwa nałożonego pudru zdołała zamaskować, że jej bladoróżana twarz przybrała jeszcze jaśniejszy ton. Lud pająków zmieniających się na życzenie w ludzi brzmiał dla niej jak prawdziwy koszmar. Obrzydliwe ośmionogie bestie mogły być wszędzie i nawet nie zdawała sobie z tego sprawy! Na szczęście, zanim jej tętno niepokojąco wzrosło, zadziałał mechanizm radzenia sobie z nieprzyjemnymi emocjami. Przez co stwierdziła, że w sumie lud ten musiał być niezwykle rzadki i zamieszkiwać tylko niegościnne i niecywilizowane takie rejony jak Garund. Miejsce, które persona jej miary w ogóle nie zamierzała i nawet nie musiała odwiedzać. Do tej pory przynajmniej…
— Dlaczego wyznajecie bóstwo zmiennokształtnych pająków? — pytanie z trudem przeszło jej przez gardło tak samo jak zachowanie w miarę normalnego tonu. Ale po prostu musiała je zadać. Nie zdołała jednak ukryć delikatnego drgnięcia obu dłoni i tego, że w trakcie mówienia delikatnie wycofała się do tyłu.
– Moja matka czciła Nana Anadi, moja babka czciła ją także. Moja prababka także ją czciła, a według opowieści mojej matki, babki i prababki, czciły ją także i jeszcze wcześniejsze pokolenia - rzekła Renali, a ton jej głosu sugerował, że Lavena spytała się, dlaczego niebo jest niebieskie. – Jesteśmy Tkacze Ametystu.
Te słowa wraz z ich przerażającą implikacją uderzyły w łotrzycę niczym żeleźce krasnoludzkiego młota.
— W-wy… wy nie jesteście… ludźmi, p-prawda? — jej spojrzenie się nieco rozbiegane, a w ton wkradły się nerwowe nuty. Postąpiła krok do tyłu.
Na usta czarnoskórej druidki wkradł się chytry uśmiech.
– A co, jeśli nie jesteśmy? Co wtedy?
Katerina, która do tej pory śledziła rozmowę Laveny i Renali jednym uchem, na słowa o „zmiennokształtnych pająkach” zupełnie już obróciła się w stronę kobiet i skupiła na nich cały ciężar swojej uwagi. Cień uśmiechu zagościł na ustach szermierki, gdy zaczęła powoli łączyć ze sobą przysłowiowe kropki.
— Cóż, moja droga, jeśli nie jesteście ludźmi — odezwała się słodko-niewinnym tonem, nie spuszczając wzroku z wiedźmy, co by nie przegapić choćby ułamka jej reakcji — wypadałoby ujawnić nam twą prawdziwą formę. Wszak wśród sojuszników nie winno być żadnych tajemnic. Czyż nie, moja droga Laveno?
— A-ani się waż! — Da’naei podniosła głos i odskoczyła w tył niczym rażona piorunem. — B-bo, bo nie ręczę za siebie!
Z ogromnym trudem przychodziło jej patrzenie na Renali. Na samą myśl, w co może się przeobrazić, poczuła gwałtowne uderzenie gorąca i napływającą falę nudności. Jej gardło momentalnie wyschło na wiór, ciało wbrew woli zaczęło delikatnie drżeć, a oddech wyraźnie przyspieszył, tracąc jednocześnie na równomierności i przychodząc z wielkim trudem.
— J-jeśli… n-nie jesteście t-to… — uczyniła jeszcze krok w tył, po czym z gracją dzikiej pantery wskoczyła za plecy Joreska. — To stanowicie plugawe monstra i należy was wszystkich wybić do nogi! A paskudne, włochate truchła spalić na popiół i rozpuścić na wietrze!
Drogę prowadzącą do Kręgu Alsety i biegnącą przez jaskinie pająków pokonywała kurczowo przyciśnięta do ramienia paladyna, nie śmiąc nawet otworzyć szeroko oczu. Więc na samo wspomnienie, że mogła tyle czasu wędrować obok takiego okropieństwa, była bliska omdlenia. Jej nogi już były jak z galarety.
- Spokojnie, są gorsze rzeczy, a raczej gorsze istoty, niż ktoś, kto z grubsza przypomina pająka - powiedział Khair. - A poza tym, nie każdy musi być człowiekiem. Takie elfy na przykład...
Renali zachichotała złośliwie. Wyglądało na to, że krotochwila sprawiała leśnej wiedźmie zabawę. Kiedy Lavena znalazła się za plecami Joreska, który wcześniej niewiele uwagi poświęcał rozmowie, paladyn rozejrzał się, szukając źródła nagłej agitacji. Kiedy jednak wojownik zrozumiał, że rzecz była pomiędzy Renali i Laveną, wzruszył tylko ramionami i uśmiechnął się dobrodusznie. W uspokajającym geście objął czarownicę - wolał się upewnić, że ta nie zacznie zaraz miotać płomieniami.

Joresk przez pewien czas zadumał się, słysząc nazwę anadi - jednak paladyn nie potrafił przypomnieć sobie nic, co miałoby jakikolwiek sens.
– Chciałabym to zobaczyć…! - zawołała Renali, pijąc do Laveny. – Na szczęście, wcale nie jestem anadi, więc nie musisz się bać włochatych nóg, pękatego cielska i ośmiu śliskich oczu, które obserwują ciebie w mroku. Wcale a wcale.
Po czym odparła Khairowi, nieco poważniej:
– Elfy Ekujae są władcami tej okolicy. Kiedy dojdziemy do Akrivel, będziemy musieli spotkać się z ich władczyniami.
— To samo powiedziałby anadi! — dobiegło zza pleców postawnego towarzysza. — Możesz łżeć bowiem lękasz się, że spopielę cię mą potężną magią!
„Czemu pająki? Dlaczego to nie mogą być motyle?” wiśniowowłosa utyskiwała w myślach.
— Zaklinam cię, nie zbliżaj się i nie zmieniaj postaci, bo nawet nie zdążysz pożałować!
- To dobrze. - Khair nie zwracał uwagi na zachowanie czarodziejki i kontynuował rozmowę z Renali. - Zapewne będą najlepiej poinformowane... jeśli oczywiście zechcą z nami rozmawiać.
– O, anadi (do których wcale nie należę!) nie zmieniają się wtedy, kiedy na nie patrzysz. To nie są ścieżki anadi. Anadi czają się wtedy, kiedy śpisz i opuszczają się na swoich długich sieciach, żeby wpić się w kark! - tu Renali zwinęła swoją dłoń w pięść, z której wystawiła środkowy i wskazujący palec, niby kły pająka. – To oczywiste, że nie mogę się teraz zmienić. Muszę poczekać długo, aby uśpić twoją czujność. Wgryzanie się w karki śpiących rudowłosych to są ścieżki anadi. To znaczy… Gdybym była anadi, myślałabym w ten sposób.
Po czym zwróciła się do Khaira:
– W takim razie, postanowione. Czy możemy wyruszyć w podróż?
- Jeśli nie zamierzasz w najbliższych chwilach zamienić się w pajęczycę, to nie widzę przeszkód - powiedział kapłan.

Z kolei Lavena słysząc podszyty czarnym humorem, niezwykle obrazowy opis rzekomych zwyczajów anadi poczuła, jak jej ciało gwałtownie wiotczeje. Przed jej oczami zapadła osiriańska ciemność kiedy wpadła w błogą otchłań nieświadomości mdlejąc w ramionach Strabo.
Paladyn westchnął i delikatnie podniósł nieprzytomną.
- Renali, mam nadzieję, że nie uraziła cię zbyt mocno. Acz muszę przyznać, chętnie dowiem się więcej o anadi. Za to będziemy chyba musieli wynająć w twierdzy osobną służbę do usuwania pajęczyn…
Po tych słowach zabrał Lavenę na bok, by ta po obudzeniu nie zobaczyła przypadkiem niczego kojarzącego się z pająkami. Te ruiny wycierpiały się już dość płomieni.

Omdlenie czarownicy okazało się być przysłowiową kroplą i Katerina nie była w stanie dłużej dusić w sobie rozbawienia, dając mu upust w postaci salwy śmiechu. Tak wielka była jej radość z tego incydentu, że gdy wreszcie zdołała złapać oddech, musiała otrzeć parę łez, które zaszkliły się w oczach.
— Jak to dobrze, że podróżuje z nami doktor — odezwała się drgającym tonem, sugerującym, że druga runda chichotu mogła nadejść lada chwila. Zwłaszcza że choć starała się, jak mogła, szermierka za nic nie mogła utrzymać poważnej miny. — Sidoniusie, pole do popisu jest twoje. Ino chyżo, bo Strabo zapewne zaraz będzie rościć sobie zaszczyt resuscytacji wiedźmy.
- Jak widać, niektóre wrażenia są zbyt mocne dla delikatnych panienek - z udawaną powagą powiedział Khair. - Może takie wrażliwe istotki powinny siedzieć w domu, przy kądzieli...
– Mój doktorat nie jest w medycynie, ale zrobię, co mogę! - zawołał Sidonius, który natychmiast ruszył w stronę Laveny.
Renali, obserwując scenę, rzekła:
– Wolalabym wrócić do swojego domu, zamiast mieszkać w tym brudnym zamku - zwróciła się do Joreska. – Wasza towarzyszka ma jęzor godny biesów. Cóż, jestem przyzwyczajona… Ostatecznie, to ona sama nalegała i dopytywała - na twarzy Renali odmalowała się satysfakcja.
— Godne podziwu oddanie sarenrickim dogmatom, klecho. Nie powinieneś aby pierwszy ruszyć w sukurs wiedźmie w potrzebie? — Kat wysyczała w kierunku Khaira. Cała radość towarzysząca dotąd rozmowie wyparowała z niej w jednej chwili. — Następnym razem gdy najdzie cię chęć uraczyć nas „humorem” godnym troglodytów, przemilcz z łaski swojej lub zmów pacierz do Kwiatu Jutrzenki.
- No proszę, odezwała się ta niewinna i nieskalana złośliwymi odzywkami - odparł Khair. - W pełni doceniam twoją troskliwość o innych - dodał z wyraźną ironią.
— I słusznie, Khairze. Dobrze to o tobie świadczy — ripostowała szermierka z uśmiechem — bowiem tylko skończony głupiec nie byłby w stanie docenić licznych cnót, jakie reprezentuję swą skromną osobą.
- Jestem przekonany, że przemawia przez ciebie tylko i wyłącznie porażająca wprost skromność i przeogromna troska o innych - zapewnił kapłan z poważną miną. - Aż żal serce ściska, że nie wszyscy potrafią to dostrzec.


~

Cisza, przerywana tylko śpiewem ptaków i tchnieniem wiatru była odmianą, która przynosiła ulgę od klaustrofobicznego, gorącego tunelu między Kręgiem Alsety a zewnętrznymi Wrotami Łowców. Niekiedy z głębi głuszy dochodził głos ptaków lub też dźwięk jakiegoś nieznajomego zwierzęcia - porykiwania sugerowały, że być może w okolicy znajdowały się tygrysy lub inne wielkie koty. Na szczęście, w świątynnym zagajniku pozostali tylko podróżnicy.

Skoro nie było żadnego oczywistego niebezpieczeństwa, postanowiono popasać nieco. Khair, Lavena, Joresk i Sidonius zabrali się za leczenie swoich towarzyszy. Szło szparko: śledczy i kapłan brali się konwencjonalnych metod, a rudowłosa czarownica i wojownik Ragathiela odpowiednio sięgali do magii krwi i modłów do swojego bóstwa. Najwięcej czasu zeszło na leczenie Wuga: bąble na zielonej skórze orka wyglądały wyjątkowo paskudnie, jednak magia i torba wypełniona leczniczymi ekstraktami uleczyły dotkliwe poparzenia.

W międzyczasie, paladyn zmienił swoją magiczną gizarmę na topór i rozpoczął pracę przy smoczym filarze.

Trudno nie było. Parę uderzeń Joreska zachwiało filarem, a jeszcze kolejne parę sprawiło, że drewniany bal upadł z rumorem na ziemię, a obok niego mała sztabka zielonkawego złota ofiarowanego Dahakowi. Paladyn przez jakiś czas jeszcze sprawdzał bal, ale nie wyrozumiał się z nieaktywnych glifów zaklęcia ani krztyny więcej, niż kapłan.

Kiedy tylko drewniany filar upadł z rumorem, sztabka złota upadła zaraz obok niego. Lavena podeszła obok: sztabka złota lśniła niecodziennym, zielonkawym połyskiem, jednak, ostatecznie, wyglądało na to, że nie było żadnej pułapki. Rudowłosa wyceniła sztabkę na jakieś dziesięć sztuk złota. Niewiele, jednak zapewne to miało wystarczyć, aby przebłagać Dahaka, aby pobłogosławił filar - cokolwiek miał on robić.

~

Sylwetki na krawędzi drzew zobaczył pierwszy Khair. Najpierw, odnosiło się wrażenie, że wiatr dwa razy ruszył tą samą gałąź. Później, jak jakiś kłąb traw poruszył się sam, w miejscu, gdzie nie było żadnego tchnienia bryzy. Wreszcie, sylwetka. Jedna, dwie, cztery.

Mniej więcej od strony północy, w miejscu, gdzie wokół sporej wielkości mahoniu wiła się ścieżyna wydeptana przez zwierzęta, wyszło czworo istot o ciemnej skórze. Choć ich uszy były długie, wyglądali na nieco większych i obdarzonych większą krzepą niż te, które można było czasem spotkać w Avistanie.

Czterech z nich kierowało się ostrożnym krokiem prosto na ich grupę, jednak kapłan, a także paladyn i zaklinaczka zauważyli, że z lewej i prawej strony, trzymając się linii drzew, dwie inne grupki składające się z sześciu wojowników, okrążały ich. Każdy z tych wojowników był wyposażony w łuk, choć chyba też w paru przypadkach znalazło się parę kobiet, które wyposażone były w laski, których zwieńczenia zdawały się być zdobne w kości i klejnoty.

Jeden z elfów, mężczyzna, który odróżniał się od pozostałych naszyjnikiem i karawaszami, które zdawały się być wykonane ze szczerego złota, wystąpił naprzód. Był uzbrojony w łuk i dwa długie sztylety.


Elf odziany w złoto, znajdując się w bezpiecznym dystansie, ukłonił się i rzekł:
– Jahsi. Me… Me imię to Jahsi - rzekł mężczyzna łamanym wspólnym. – Moja matka, z klanu Nieskończonej Rzeki. Mój ród, klan Pantery Grzmotu. Jesteście na ziemiach należących do Ekujae. Kim jesteście?
Głos należący do Jahsi był spokojny, tak samo jak wyraz jego twarzy. Jednak łuki i spojrzenia otaczających go wojowników opowiadały inną historię.
 
__________________
Evil never sleeps, it power naps!

Ostatnio edytowane przez Santorine : 13-08-2023 o 15:47.
Santorine jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem