Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-08-2023, 20:47   #60
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Ward-Alsahra
19 Sarenith 4707 AR


Ach, tak, teraz pamiętam — kwatermistrz pokiwał głową, gdy Lara wspomniała o swojej rodzinie. Mężczyzna przez chwilę wyglądał, jakby zamierzał dać dziewczynie wyrazy swojego współczucia, lecz ostatecznie zaniechał tego, z chrząknięciem przysuwając do siebie księgę, którą zaczął wertować. — Oręż, powiadacie. Ma panienka jakieś preferencje?

Pytanie było mocno retoryczne, bowiem Leif nawet nie dał doktor Quartermain szansy na odpowiedź. Odnalazłszy odpowiednią stronicę w woluminie śledzącym stan obozowego inwentarza, mężczyzna poprawił szkła na spiczastym nosie i zaczął odczytywać możliwe wybory.

Hm, oręża mamy niewiele na stanie. Głównie parę sztyletów i noży, jeśli panienka preferuje krótsze ostrza. Znajdzie się jakiś baselard czy cheliańska cinquedea, w Sakhrabayi dostaliśmy też parę kindżałów. Są i zapasowe noże myśliwskie dla zwiadowców. Mamy też parę xiphosów i machairów, ale ja bym życia nie zawierzał taldańskim wyrobom — kwaśny uśmiech zagościł na twarzy Leifa.


Rozemocjonowana Octavia oniemiała zupełnie, gdy Deirlial zaproponował jej współpracę przy porządkowaniu zapisków z ekspedycji. Ćwierć-elfka przez parę chwil tylko mrugała oczami i to otwierała, to zamykała usta.

TAK! — gdy w końcu odpowiedziała, uczyniła to donośnym tonem. Zaraz jednak zmitygowała się i zniżyła głos do normalnych rejestrów, pąsowiejąc. — O-oczywiście, panie Ulondi. Z przyjemnością, naprawdę! T-to będzie zaszczyt! Wielki zaszczyt!


Mirza chyba rzeczywiście gotował się do ucięcia drzemki, bowiem pierwsze słowa Świtezia zdawały się jakby spłynąć po nim. Przymknięte oczy nie drgnęły choćby o cal, a wyraz twarzy młokosa pozostawał niezmiennie błogi. Nawet gdy w końcu postanowił zaszczycić elfickiego barda swoją uwagą, wyrwany z błogostanu uderzeniem w struny, uczynił to leniwym gestem, jakby od niechcenia zwracając twarz w stronę rozmówcy i krzyżując z nim spojrzenie.

Na szlakach bez zmian — oznajmił, przeciągając sylaby. — Pył i szkodniki, szkodniki i pył. Bladoskórzy marnują tylko czas z tą całą ekspedycyją, ale co ja tam wiem.

Zwiadowca ponownie wzruszył ramionami, podnosząc się do pozycji siedzącej i zajął się wyswobadzaniem ze skórzanego pancerza, nucąc przy tym jedną z popularnych w Sakhrabayi karczemnych przyśpiewek.

Koboldy, dzikusy i zwierzyna też — dodał. — Jak to w górach. Chociaż zwierzyna zrobiła się jakoś dziwnie agresywna im głębiej w Masyw. Nie dalej jak trzy dni temu znaleźliśmy truchła paru jaszczurów, na północ stąd. Właściwie to resztki trucheł, tak były poszarpane. Jakiś przerośnięty lampart, wnosząc po śladach.


Mglista projekcja, zawieszona nad stołem, nadal wizualizowała topografię zmapowanych terenów Masywu, kąpiąc ciasny namiot w mdłym blasku. Jasper pozwolił mirażowi rozpłynąć się bezdźwięcznie w powietrzu, gdy jasnym stało się że nie był już dłużej potrzebny przy dalszej naradzie.

Koboldy jak koboldy — tiefling parsknął znad sączonego kielicha. — Małe, głupie, łuskowate. “Dziedzice Murranaixa”, ha!, dobre sobie.

Profesor Wilgrim zawiązał z koboldami pakt — w przeciwieństwie do Mirkeja Maya utrzymywała rzeczowy ton. — Nie przewidujemy, aby to plemię miało przysporzyć ekspedycji problemów, biorąc pod uwagę że ich leże znajduje się w części Masywu, która obecnie nas nie interesuje. Ich zwiadowcy, jeśli takowych napotkacie, mogą zaoferować nieco więcej informacji na temat okolicy, lecz jak dotąd nie napotkaliśmy żadnych koboldów w tamtych okolicach.

A koczownicy?

Jak rzekłam, nie wiemy o nich nic ponad to, że istnieją. Ich klanowe znaki nie są nam znane. Osobiście przypuszczam, iż przybyli tutaj z zachodnich prowincji. Próba podjęcia z nimi kontaktu zakończyła się potyczką, zatem od tamtego czasu po prostu omijamy ich szerokim łukiem i to samo radzę uczynić wam, jeśli natkniecie się na ich łowczych. Jeden strzał z samopału znachorki winien starczyć, by ich przepędzić — Maya zerknęła w stronę Lary. Słowa zwiadowczyni sugerowały krotochwilę, jednak jej ton nadal rozbrzmiewał neutralnymi nutami. — Te proste osobniki zwykłą kuszę uznają za cud techniki.

Jasper, który zdążył już rozsiąść się na jednym z krzeseł, parsknął po raz kolejny na jej słowa. Riona z kolei wydawała się być nieco zmieszana opinią Mayi, wnosząc po cieniu dezaprobaty jaki przemknął przez jej twarz.

Wstrząsy są tutaj rzadkie — zwiadowczyni skrzyżowała oliwkowe spojrzenie ze Świteziem — lecz nie niespotykane. Jeśli ziemia osunęła się w okolicach parapetu, ścieżka może być naruszona i zalecałabym ostrożność przy stąpaniu.

Na krótko po tych słowach to Riona przejęła stery rozmowy, przytakując na prośbę Świtezia o kopie map rozłożonych na stole, oznajmiając że zostaną one zawarte w torbach z zapasami podróżnymi. Zawartość rzeczonych toreb zaczęła również wymieniać, dokładnie odczytując poszczególne pozycje z pergaminu i motywując tym samym skowrońca na gałęzi do zerwania się do lotu, nawet u niego wywołując uczucie nudy. Narada dobiegła końca w idealnym momencie, zaledwie parę chwil po tym, jak ze strony centralnego paleniska po obozie przetoczyło się wezwanie na kolację przyszykowaną przez kwatermistrza Leifa.


Masyw Zho
22 Sarenith 4707 AR


Trzy dni podróży górskim terenem okazały się być pozbawione większych wrażeń odkąd tylko opuścili obóz w Ward-Alsahrze o pierwszym brzasku, odebrawszy obiecane pakunki z racjami żywnościowymi - składającymi się głównie z sucharów popularnych wśród absalomskich żeglarzy i miejscowych suszonych owoców - oraz kopiami map z rąk kwatermistrza. Riona jako jedyna z obecnych na naradzie poprzedniego wieczora uznała za stosowne pożegnać ich przy opuszczeniu oazy, życząc im powodzenia nieco zachrypniętym snem, acz nadal serdecznym, tonem.

Zieleń doliny bardzo prędko wytraciła na intensywności, gdy tylko wspięli się na klifowate wzniesienie i ruszyli wzdłuż górskiego potoku zasilającego oazę, wyznaczającego pierwszą część trasy jaką mieli przebyć tego dnia. Gdy późnym popołudniem odbili jeszcze mocniej na północny wschód, pozostawiając szumiącą wodę za plecami, bezsprzecznie można było stwierdzić, że oto właśnie zaczynały się praktycznie dziewicze tereny. Roślinność przerzedzała się tam nader prędko i po pierwszej nocy - spędzonej w skromnej grocie z kolonią fluorescencyjnych grzybów na jeden ze ścian - została niemal całkowicie zastąpiona przez suche skały i glebę pokrytą kamieniami. Spiętrzający się teren - tu łagodniej, tam gwałtowniej - flankowany był przez wrzaskliwie wyrywające się z ziemi formacje i skupiska głazów, z rzadka ozdobione przez niewymagające wiele od środowiska jałowce, częściej niż rzadziej będące kryjówką gryzoni czy kolorowych jaszczurek. Drugą noc w plenerze spędzili właśnie w otoczeniu tej sucholubnej roślinności, pod wysuniętą z różowawego piaskowca przewieszką.

Trzeci dzień wędrówki górskimi serpentynami nie różnił się zbytnio od dwóch poprzednich, tak samo rzucając wyzwanie wytrzymałości grupy powałdowanym terenem, usianym kamieniami, pyłem i piaskiem. Jedynym pocieszeniem były tylko wszechobecne cienie rzucane przez piętrzące się wokół skały i niemal bezustanny wiatr wzbierający w przełęczach, które chłodziły gorąc qadirańskiego lata na tyle, że nie był on tak uciążliwy jak podczas podróży przez Bruzdy.

Ostatnia część trasy prowadzącej do obozu profesora Wilgrima ciągnęła się łagodnym kanionem, wydrążonym przed wiekami przez meandrującą rzekę, a teraz zupełnie wyschniętym. Wąska ścieżyna zmusiła ich do przyjęcia bardziej zwartego szyku i wlała napięcie w sylwetki Rayyana i Thurgruna, których dłonie zdawały być wręcz przyklejone do oręża, a oczy co i rusz lustrowały krawędzie w górze w poszukiwaniu potencjalnego zagrożenia. Nie trzeba było tutaj żołnierskiego wykształcenia by wiedzieć, że kanion był wręcz idealnym miejscem na zasadzkę. Szczęśliwie jednak zasadzka nie nadeszła i późnym popołudniem dotarli do miejsca, gdzie wąwóz rozszerzał się w miejsce, które było złączeniem trzech ścieżek wijących się przez Masyw i które zostało obrane przez profesora Wilgrima na obóz

Obóz, którego nie było.

Był za to obelisk. Właściwie to pozostałości kamiennego obeliska w postaci podstawy i kawałka słupa ze smoliście ciemnego kamienia, pokrytego cienką warstwą pyłu i piasku. Oprócz pomnika jedynym dowodem na to, że znaleźli się we właściwym miejscu były resztki paleniska pośrodku tej skromnej doliny. Prędkie zerknięcie w obie nieznane im bliżej odnogi - jedną prowadzącą dalej na północ, drugą na wschód - potwierdziło brak zagrożeń, podobnie jak przejechanie spojrzeniem po krawędziach półek skalnych, gdzie dostrzegli tylko gniazdo jakiegoś ptactwa. Pomimo tego dłonie jakoś nie chciały opuścić oręża, gdy ostrożnymi krokami opuścili wylot wąwozu i rozpoczęli bliższą inspekcję okolicy, rozpraszając się nieco.

Obelisk był najbardziej interesującym punktem, który musiał być dogłębnie zbadany przez profesora Wilgrima, wnosząc po fakcie że wszechobecny pył nie zdołał ukryć run wyrytych w cokole, które od razu przyciągnęły uwagę Deirliala, Świtezia i Lary, podczas gdy Rayyan i Thurgrun postanowili uważniej przyjrzeć się odnogom prowadzącym w nieznane. Pismo wyryte w kamieniu było na tyle stare, że jego wiek można było spokojnie liczyć w tysiącleciach i tylko względnie spore podobieństwo do obecnego alfabetu Imperium pozwoliło zidentyfikować je jako język starokeleszycki.

Dziwne opalizowanie na peryferiach wizji odciągnęło uwagę Lary od cokołu studiowanego przez elfy. Kamieni w brązowo-różanych barwach było wokół naprawdę wiele, lecz jeden z nich z jakiejś przyczyny był naznaczony - niewątpliwie magiczną sztuczką - niemalże niedostrzegalnym glifem. Parę chwil zajęło medyczce prześledzenie linii i złożenie ich w powszechnie znany symbol Wszechwidzącego Oka, opatrzony dodatkowo inicjałami “K.W.”.

To słowo, o tutaj, to “Falhaja” — Świteź wskazał odszyfrowany zbitek run. — Tylko tyle rozumiem. Jest jeszcze tutaj... “Al...” “Almusta...” “Almustadon”?

”Almustadein”? — podsunął Deirlial, mgliście kojarząc tą nazwę. — Jesteś pewien?

Syk obnażanego ostrza przerwał tercetowi inspekcję otoczenia. Rayyan śledził spojrzeniem coś we wschodniej odnodze, ściskając rękojeść miecza, powoli przesuwając oczami po ziemi okrytej cieniami. Nagłym ruchem poderwał głowę, jakby próbując dostrzec coś na skalnej półce, wycofując się prędkimi krokami i gorączkowo rozglądając wokół, po kamiennych fasadach.

Krew, widziałem tam krew! I coś jeszcze! — pół-ork wyrzucił jednym tchem. — Przysięgam, tam coś było!

E, zielony, jagódki ci zaszkodziły? — Thurgrun, mimo pozornej kpiny, dobył swojej broni i pospiesznie wrócił do grupy.

Gorączkowe rozglądanie się po skalnych formacjach wokół udzieliło się też reszcie grupy, lecz nie byli w stanie dostrzec czegokolwiek odstającego od normy. Jedynym ruchem na wysokości były przesuwające się leniwie odległe chmury, stado ptaków zmierzające na wschód i skowroniec, który wrócił do dostrzeżonego wcześniej gniazda.

Uczucie bycia obserwowanymi przyszło znikąd. Znikąd i nagle zawył też chłodny wiatr, wpadając w naturalnie uformowane załomy i prześwity, rozpraszając wokół drobiny piasku. A pod przeciągłym jękiem wiatru, w nutach tak cichych że niemal niesłyszalnych, gdzieś na wysokości pazury orały skałę.

Coś krążyło wokół nich.




___________________________

Więcej w komentarzach później lub jutro.
 

Ostatnio edytowane przez Aro : 15-08-2023 o 02:13.
Aro jest offline